0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plDawid Zuchowicz / Ag...

Nie przebiliśmy 10 procent inflacji, jak przewidywała część analityków. Ale tym razem konsensus prognoz był bardzo bliski, wynosił 9,3 proc. Jest to też mniejszy wzrost niż w ostatnich trzech miesiącach. Od grudnia wskaźnik cen towarów i usług wzrósł o 0,6 punktu procentowego, a wcześniej po kolei o 0,9 pp, 1 pp, 0,8 pp. Ale czy to znaczy, że idzie spowolnienie i możemy się już rozluźnić? Niekoniecznie. Szczególnie że mówimy o wskaźniku rok do roku. W stosunku do grudnia 2021 mamy wzrost cen o 1,9 proc. – najwyższy w tej fali inflacyjnej.

Co jeszcze wiemy o inflacji w styczniu?

Żywność mocno w górę

Wielokrotnie pisaliśmy, że ceny żywności rosną wolniej niż ogólny wskaźnik inflacji. To już nie jest prawdą – ceny żywności w stosunku do stycznia 2021 wzrosły o 9,4 proc.

We wstępnych danych (w styczniu i lutym GUS podaje wstępne dane w połowie kolejnego miesiąca, w przeciwieństwie do innych miesięcy, gdy pojawiają się one już na końcu miesiąca) widać rządową tarczę antyinflacyjną i niższe ceny paliwa. W stosunku do grudnia 2021 ceny paliwa do prywatnych środków transportu spadły o 4,4 proc. Zwolniły też wzrosty cen energii. Jest o 18,2 proc. droższa niż rok temu, ale tylko o 8 proc. niż w grudniu 2021. To wyniki obniżek VAT. Podobny schemat zobaczymy w przyszłym miesiącu w przypadku cen żywności. Ale spadek może być mniejszy, niż się spodziewaliśmy – o czym za chwilę.

Przeczytaj także:

Czesi nas wyprzedzają

Dzień wcześniej poznaliśmy stan inflacji w Czechach. I tam inflacja również zaskoczyła – wyniosła aż 9,9 proc. wobec stycznia 2021. To też ogromny wzrost w ciągu jednego miesiąca. Zaledwie miesiąc wcześniej wynosiła 6,6 proc. Miesiąc do miesiąca ceny wzrosły o 4,4 proc. i to najwyższy wzrost poziom u naszych południowych sąsiadów od stycznia 1993, prawie od trzech dekad. Czesi mieli natomiast też wysoką inflację po kryzysie finansowym z 2008 roku, gdy była bliska 8 proc. W Polsce udało się tego wówczas uniknąć.

Nieustannie obserwujemy, że wciąż są kraje w Europie, które mają wyższą inflację niż Polska. Ale marna to pociecha. Po pierwsze, „liderami” są tutaj Estonia i Litwa – małe gospodarki, których nie da się łatwo porównać do Polski. Reagują one szybciej i ostrzej na zmiany, ale też łatwiej im z tych wysokich poziomów schodzić. A dodatkowo są w strefie euro, gdzie bank centralny prowadzi zupełnie inną, spokojniejszą i odpowiedzialniejszą komunikację.

Europa idzie w różnych kierunkach

Po drugie, mamy pierwsze sygnały, że ścieżka inflacji w krajach Europy się rozjeżdża, kraje przestają iść równomiernie w górę. Według dostępnych szacunków Eurostatu za styczeń, wskaźnik inflacji HICP (nieco inny koszyk dóbr niż w przypadku wskaźnika GUS) w niektórych krajach spadł. Pierwszy, choć wciąż niewielki spadek zaliczyła Estonia (z 12 proc. na 11,7 proc.). W Hiszpanii inflacja jest niższa o pół punktu procentowego niż w grudniu i wynosi 6,1 proc. W Niemczech – o 0,6 pp, do 5,1 proc. Spadki widać też na Łotwie, we Francji i Luksemburgu. To nowa sytuacja, bo dotychczas wszystkim rosło. Ale są też skoki, jak właśnie w Czechach, ale też np. w Holandii (z 6,4 proc. na 7,6 proc.) czy silny skok w Belgii (z 6,6 proc. na 8,5 proc.).

Strefa euro wciąż ostrożnie podchodzi do zmian stóp procentowych. Tam wciąż wynoszą zero. Inflacja w strefie wynosi 5,1 proc. w styczniu i jest praktycznie bez zmian trzeci miesiąc (po skoku z 4,1 proc. na 4,9 proc. w listopadzie).

W Polsce stopy procentowe kolejny raz NBP podniósł 9 stycznia, do 2,75 proc.

Występ prezesa

Dzień później prezes NBP Adam Glapiński wyszedł na konferencję prasową i znów trudno było rozróżnić, czy występuje przed nami poważny prezes kluczowej w walce z inflacją instytucji, czy komik, który chce nas zabawić przez godzinę, ale scenariusz skończył się po pięciu minutach i rozpaczliwie improwizuje.

Zaczął od tego, że występuje przed dziennikarzami jako „jastrząb”, czyli ma ostre rozwiązania i jest zdeterminowany, by inflację zdusić. Jednocześnie nie do końca wiemy, jaki jest plan NBP na najbliższe miesiące. Mamy rozmyte kompetencje, z inflacją próbuje walczyć rząd, a prezes niezależnego przecież banku centralnego na konferencji o sytuacji gospodarczej powtarza zdania z kampanii propagandowej rządu i zrzuca pełną winę za podwyżki cen prądu na Unię Europejską. A politykę klimatyczną UE uważa za błędną.

Jaką ma na to odpowiedź?

„Ale co zrobić? Nie można się kopać z koniem, deszcz pada, trzeba wziąć parasol” – to diagnoza prezesa Glapińskiego.

Tymczasem sprawna i bezpośrednia komunikacja to jedno z kluczowych narzędzi banku centralnego w walce z inflacją.

„Bank centralny powinien mówić jasno: to tymczasowe, przejściowe, tutaj mamy analizy, wynika z nich to i to. Jeśli będą symptomy, że inflacja zaczyna się utrwalać, to zrobimy to i to. Konkret. Prosty komunikat: jesteśmy kompetentni; stoimy na straży; wiemy, co się dzieje; wiemy, jak reagować.

A jeśli nie wiemy, to pokazujemy, czego dokładnie nie wiemy i dowiemy się ich np. w najbliższych trzech miesiącach. Wówczas gospodarstwom domowym jest łatwiej i mogą zaufać, że to tymczasowe” – mówił dr Wojciech Paczos w wywiadzie z OKO.press w styczniu 2022.

Pomimo wielu uwag z różnych stron prezes Glapiński nie zmienia swojego stylu. Jego konferencje to przydługie wykłady na wiele tematów jednocześnie i nikogo nie uspokajają.

Rząd i tarcze

Rząd natomiast stara się zmniejszać inflację niższymi podatkami. W lutym dalej spadły ceny paliwa przez zmniejszenie stawki VAT z 23 proc. do 8 proc. Od początku lutego obowiązuje zerowy VAT na żywność.

Chociaż teoretycznie jest to niezgodne z obowiązującym prawem unijnym, to Komisja Europejska przymyka na to oczy w całej Europie. Bo prace nad zmianami w unijnej dyrektywie VAT i tak trwają, by dokładnie taki ruch umożliwić. A ze względu na wyjątkowe czasy wysokiej inflacji, KE dała ciche przyzwolenie, by VAT na żywność obniżyć już wcześniej. I to właśnie zrobiła Polska.

A jednak pojawiały się obawy, że obniżka wcale niekoniecznie wpłynie na ceny żywności. Niektóre sieci podniosły ceny tydzień przed podwyżką, by potem je obniżyć i tymi obniżkami się chwalić przed swoimi klientami. Jak było naprawdę?

Z pewnością ten, kto był w ostatnich dniach na zakupach, zauważył w sklepach tablice i kartki informujące, że obniżka VAT na produkty spożywcze jest zasługą rządu. Sklepy mają obowiązek takie informacje umieszczać w widocznym miejscu. I z pewnością łatwo zauważyć wiele niższych cen pojedynczych produktów. Co jednak, jeśli jedne idą w dół, a drugie w górę? Czy da się stwierdzić, jak wygląda pełny obraz, a nie tylko pojedyncze paragony?

Spadek cen żywności po obniżce - ok. 2 proc.

Jeżeli rząd wyobrażał sobie, że obniżka VAT zmniejszy ceny żywności o całe pięć procent, to srogo się przeliczył. Według danych zbieranych przez fundację CASE, 7 lutego ceny produktów spożywczych były średnio o 2 proc. niższe niż tydzień wcześniej.

CASE opracowało specjalny indeks inflacyjny. Aby złapać efekt obniżki VAT, ich wskaźnik jest aktualizowany co tydzień, zamiast co miesiąc, jak w przypadku GUS.

Problem w tym, że ceny są obecnie bardzo dynamiczne. Gdy porównamy te z 7 lutego do tych miesiąc wcześniej, to spadek wynosi już tylko jeden procent.

Analitycy CASE doszli do wniosku, że gdyby spadek VAT przekładał się w całości na spadek cen, wówczas od 1 lutego powinny one być niższe średnio o 4,8 proc. Ale daleko nam do tego efektu. To w dużej mierze wynik wcześniejszych podwyżek ze stycznia.

Tak szerokie obniżki podatków muszą być dla państwowego budżetu kosztowne. Według ekspertów banku PKO BP, obecne obniżki z tarczy będą kosztować 34 mld zł. To ogromna kwota, ale pamiętajmy, że rząd w budżecie na 2022 rok zapisał absurdalnie niską prognozę inflacji – 3,3 proc. Inflacja najpewniej będzie mniej więcej dwukrotnie wyższa, a to daje rządowi możliwość nowelizowania budżetu i wyższe wpływy.

Według tych samych ekspertów daje to rządowi możliwość, by w tym roku wydłużyć działanie obniżek. A to coraz mocniej uprawdopodabnia scenariusz, że obniżki zostaną z nami co najmniej do wyborów jesienią 2023 roku. To może nam na długie miesiące wydłużać trwanie podwyższonej inflacji. Szczególnie że część działań rządu jest proinflacyjna. W trudnych czasach decydują się np. na czternastą emeryturę, która oznacza kilka dodatkowych miliardów złotych w gospodarce. I chociaż poprawia wielu emerytom bieżącą sytuację finansową, to nie załatwia rzeczywistych problemów z systemem emerytalnym — ani też nie kieruje pieniędzy tam, gdzie faktycznie są potrzebne.

Rząd plącze się w swoich priorytetach. Jeśli chce przedłużyć swoją władzę w 2023 roku, to właśnie inflacja jest jednym z podstawowych zagrożeń. Ale chce też dać jak najwięcej seniorom – najwierniejszej grupie swoich wyborców. Jedno wyklucza drugie, ale PiS chce zrobić wszystko na raz. I ostatecznie takie ruchy mogą drogą kosztować i PiS (politycznie) i wszystkich nas (ekonomicznie).

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze