Ostatni rok przyniósł niespotykany od lat wzrost nierówności - wynika z badania GUS. Jesteśmy blisko powrotu do poziomu z 2015 roku. Kończy się złoty rządów PiS?
Mamy największy wzrost nierówności w ostatnich kilkunastu latach. Jesteśmy blisko powrotu do poziomu z 2015 roku, kiedy wprowadzono program 500+ i nierówności silnie spadły. Takie wnioski płyną z najnowszego, corocznego badania budżetów gospodarstw domowych Głównego Urzędu Statystycznego. Według tego samego badania dowiadujemy się, że przeciętny miesięczny dochód rozporządzalny na osobę wzrósł w 2020 roku o 2 proc. Skoro więc w całej populacji dochód wzrósł i wzrosły nierówności – najbiedniejsi musieli od kryzysu oberwać najmocniej.
Sam GUS w swoim opracowaniu zwraca uwagę, że:
„Notowany w latach 2014-2017 wyraźny spadek zróżnicowania dochodów na osobę w gospodarstwach domowych, mierzony współczynnikiem Giniego, w 2018 roku został zahamowany, a w latach 2019-2020 nastąpił jego wzrost”.
Z tym że wzrost w 2019 roku był nieznaczny. W 2020 roku jest już inaczej – nierówności rosną o 0,013 punktu. Może wydawać się, że to niewiele, ale na wykresie dobrze widać, że wzrost w porównaniu z ostatnimi latami jest znaczny.
GUS nierówności bada dłużej niż tylko od 2004 roku, ale jak zwraca nam w rozmowie uwagę prof. Michał Brzeziński, badacz nierówności majątkowych i dochodowych z wydziału ekonomicznego Uniwersytetu Warszawskiego, dłuższe przebiegi czasowe są nieporównywalne ze względu na zmieniającą się metodologię badania budżetów gospodarstw domowych. A na nim opierają się wyliczenia współczynnika Giniego.
Czym jest ten współczynnik? To miara nie tylko nierówności, ale ogólnie koncentracji danego czynnika w zbiorze – np. w populacji. Stosuje się go m.in. właśnie do badania różnic w dochodach. W lutym 2020 w rozmowie z OKO.press prof. Brzeziński wyjaśniał:
„Z definicji współczynnika Giniego oznacza to [ówczesny współczynnik – 0,28 – przyp. red], że jeżeli weźmiemy przypadkową parę dochodów w społeczeństwie i ją podzielimy przez średni dochód, a na koniec umieścimy w przedziale od zera do jeden, to możemy oczekiwać, że to będzie 28 proc. Giniego liczy się na podstawie różnic pomiędzy dochodami wszystkich osób w społeczeństwie. To są dochody po opodatkowaniu i transferach socjalnych”.
Czy tak zauważalny wzrost poziomu nierówności to jednorazowy efekt pandemii, czy mamy do czynienia z trendem?
„Trudno powiedzieć. Generalnie oszacowania GUS są silnie obciążone i zaniżone" - przypomina prof. Brzeziński. "Trudno powiedzieć jak faktycznie zachowywał się "prawdziwy" poziom nierówności w Polsce. Możliwe, że wzrósł, bo mogły wzrosnąć dochody osób o najwyższych dochodach (osób inwestujących na giełdzie, czy w nieruchomości, albo bogatych przedsiębiorców), a z drugiej strony tarcze rządu nie ochroniły zapewne wszystkich osób o relatywnie niskich dochodach”.
Czy wzrost w pandemicznym roku oznacza, że polska pomoc dla pracowników i firm była niewystarczająca lub nieprzemyślana?
Prof. Brzeziński: „Może, ale bez pogłębionych analiz na danych są to na razie czyste spekulacje. Może to wynikać też z tego, co pokazywały analizy IBS - przesunięcia części pracowników do rolnictwa, gdzie płace i dochody są niższe, niż w innych sektorach. Mogło być też tak, że pomoc trafiała całkiem dobrze, a obserwowany wzrost nierówności (jeżeli nastąpił) wynikł z szybkiego wzrostu dochodów większości przedsiębiorców (zyski firm ogólnie miały się zdaje nieźle) i osób mających znaczne dochody kapitałowe (giełda, nieruchomości)”.
O badaniu Instytutu Badań Strukturalnych pisaliśmy tutaj. Analitycy ośrodka wykazali, że część dobrego wyniku na rynku pracy w 2020 roku – braku spadku poziomu zatrudnienia – wynika z tego, że około 100 tys. osób przeniosło się do rolnictwa. A tam płace są niższe.
Jak polskie nierówności dochodowe wyglądają na tle Europy? Tutaj nie mamy jeszcze danych porównawczych dla całej Europy, ale i tak warto spojrzeć na ostatni dostępny w danych Eurostatu 2019 rok. Według europejskiej agencji statystycznej polski Gini dla dochodów wynosił w 2019 roku 28,5 (odpowiednik podawanego przez GUS 0,285) i jest nieco poniżej średniej unijnej.
Wiele mówi się o tym, że nierówności dochodowe drastycznie wzrosły po 1989 roku. Jak pisał w 2018 roku badacz nierówności z London School od Economis dr Paweł Bukowski. "Po upadku komunizmu, równolegle ze wzrostem średniego dochodu nastąpił znaczący i stabilny wzrost nierówności. Obecnie ponad 13 procent całkowitego dochodu trafia do 1 procenta najbogatszych. Owoce wzrostu gospodarczego z okresu między rokiem 1989 a 2015, w dwukrotnie większej części trafiły do tej grupy niż do 50 procent najbiedniejszych".
Polska nie jest jedynym krajem z takim doświadczeniem.
Jeśli spojrzymy na kraje z najwyższym i najniższym współczynnikiem Giniego, to na obu krańcach tego spektrum mamy kraje z doświadczeniem pokomunistycznej transformacji. Najmniejsze rozwarstwienie dochodowe to Słowacja (22,8), Słowenia (23,9) i Czechy (24). Największe – Bułgaria (40,8) i Rumunia (34,8). W pewnym sensie to miara pozostawienia ludzi samym sobie. U naszych południowych sąsiadów nacisk na zabezpieczenie socjalne w czasie transformacji był mocniejszy. Bułgaria i Rumunia były i są od Polski biedniejsze, zmiany rynkowe rozwarstwiły społeczeństwo silniej.
Z drugiej strony to dwa kraje, które jako jedne z kilku w Eurostacie raportują już dane za 2020 rok. I w obu z nich mamy wyraźne spadki tego współczynnika (w Bułgarii o 0,8 pkt, w Rumunii o jeden punkt). Metodologia GUS i Eurostatu nieco się różni, musimy więc poczekać na dane z reszty krajów – w tym Polski – by dokładnie porównać, jak pandemiczny rok na nie wpłynął.
Istotny jest też społeczny odbiór tych różnic. Ostatni raz społeczną recepcję nierówności GUS badał w 2018 roku. Wówczas aż 87 proc. badanych odpowiedziało, że „różnice dochodów w Polsce są zbyt duże”. Był to i tak niższy wynik niż w 2015 roku, kiedy to „tak” odpowiedziało 90 proc. z nas.
Można podejrzewać, że w kolejnym badaniu poziom ten raczej nie spadnie, skoro nierówności mierzone przez GUS rosną. Tak silne przekonanie, że rozwarstwienie jest zbyt duże – co w domyśle znaczy przecież, że bogaci zarabiają za dużo – może być częścią wytłumaczenia, dlaczego zmiany w klinie podatkowym proponowane przez PiS są oceniane ogólnie dobrze.
Wróćmy teraz do dochodów najmniej zamożnej części społeczeństwa. Pisaliśmy na początku, że skoro ogólnie dochody Polaków wzrosły, ale nierówności wzrosły. Odpowiedzi na to, co może początkowo wydawać się paradoksalne, należy szukać właśnie w dochodach najbiedniejszych. Z tego samego badania dochodów gospodarstw domowych dowiadujemy się, jaką część swoich dochodów wydają poszczególne grupy kwintylowe. Pierwsza grupa kwintylowa to 20 proc. najbiedniejszych Polaków. Piąta – 20 proc. najzamożniejszych. Ogółem polskie gospodarstwa domowe wydają miesięcznie 63 proc. swoich dochodu rozporządzalnego. Między drugą a piątą grupą kwintylową ten odsetek się płynnie zmniejsza – od 68 proc. w drugiej do 52 proc. w piątej. Pierwszą grupę – czyli 20 proc, najbiedniejszych – od reszty dzieli przepaść.
Co miesiąc wydają aż 126,5 proc. swojego dochodu - żyją więc na kredyt. I jest pod tym względem znacznie gorzej niż w 2019 roku, kiedy było to 112,6 proc. Tymczasem w 2017 roku było to już tylko 106 proc., a tak źle, jak w 2020 roku nie było od roku 2014. Wtedy – jak dobrze pamiętamy – doszło do politycznego przesilenia, a w kolejnym roku wybory wygrała partia, która obiecała wesprzeć materialnie najbiedniejszych. I to się w dużej mierze udało. Najnowsze dane GUS mogą wskazywać, że ten efekt właśnie się skończył.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze