Rozlicza się z nadopiekuńczości wobec Bidena, a także ze swego niezdecydowania, tchórzostwa i lojalności, która przeszła w bezradność. W książce „107 dni” Kamala Harris szuka sposobu, by przed kampanią prezydencką 2028 opowiedzieć Ameryce o sobie
W „107 dni” (tytuł nawiązuje do długości jej kampanii) Harris po raz pierwszy tak otwarcie krytykuje Joego Bidena – z ostrością, której zabrakło jej w czasie kampanii. „Ich [ekipy Bidena – red.] sposób myślenia był zero-jedynkowy: jeśli ona błyszczy, on przygasa” – pisze była numer dwa w Ameryce.
Ujawnia, że ludzie z otoczenia prezydenta przekazywali mediom nieprzychylne informacje o jej pracy i nie bronili jej, gdy była atakowana przez republikanów. Podkreśla, że jako pierwsza kobieta na stanowisku wiceprezydenta była pod specjalnym nadzorem dziennikarzy, przez co nawet drobne potknięcia urastały do rangi skandalu. Harris zarzuca też ekipie Bidena, że decyzja o ponownym starcie Bidena wynikała raczej z jego ambicji niż ze strategicznej kalkulacji partii.
„Choć jestem mu wierna, bardziej wierna jestem krajowi” – pisze, uderzając w byłego szefa z zaskakującą bezpośredniością.
Po raz pierwszy rozbiera swoje partnerstwo z Bidenem na czynniki pierwsze – nie z pozycji przeciwniczki, lecz kogoś, kto czuje żal, zranienie i rozczarowanie. Wielu komentatorów wskazuje, że to właśnie brak dystansu w kampanii wobec polityki prezydenta był jedną z przyczyn jej porażki. Nie potrafiła się od niego wyraźnie odciąć ani zbudować własnej narracji. Teraz próbuje to zrobić w książce, choć już za późno, by zmienić bieg wydarzeń. „Moje uczucia wobec niego były zakorzenione w cieple i lojalności, ale z czasem stały się pełne bólu i rozczarowania” – wyznaje.
Po raz pierwszy rozbiera swoje partnerstwo z Bidenem na czynniki pierwsze – nie z pozycji przeciwniczki, lecz kogoś, kto czuje żal, zranienie i rozczarowanie. Wielu komentatorów wskazuje, że to właśnie brak dystansu w kampanii wobec polityki prezydenta był jedną z przyczyn jej porażki. Nie potrafiła się od niego wyraźnie odciąć ani zbudować własnej narracji. Teraz próbuje to zrobić w książce, choć już za późno, by zmienić bieg wydarzeń. „Moje uczucia wobec niego były zakorzenione w cieple i lojalności, ale z czasem stały się pełne bólu i rozczarowania” – wyznaje.
Harris opisuje, jak często czuła się odsuwana na boczny tor i spychana do niewdzięcznych zadań, takich jak uporządkowanie kryzysu migracyjnego, czyli sprawy w zasadzie nie do rozwiązania. Biden i jego doradcy nie potrafili jej publicznie bronić, gdy była atakowana.
W kampanii nie umiała też przekonująco pokazać, czym różni się od prezydenta.
Wspomina rozmowę ze swoim doradcą Davidem Plouffem, który powiedział jej: „Ludzie nienawidzą Bidena”. Choć w książce to inni formułują najostrzejsze opinie, widać, że także Harris obarcza byłego prezydenta współodpowiedzialnością za własną porażkę.
Były korespondent polskich mediów w USA, regularnie publikuje w gazeta.pl i Vogue, wcześniej pisał do Polityki, Tygodnika Powszechnego, Gazety Wyborczej i Dwutygodnika. Komentuje amerykańską politykę na antenie TOK FM. Oprócz tego zajmuje się animowaniem wydarzeń kulturalnych i produkcją teatru w warszawskim Śródmieściu. Dużo czyta i podróżuje, dalej studiuje na własną rękę historię idei, z form dziennikarskich najlepiej się czuje w wywiadzie i reportażu.
Były korespondent polskich mediów w USA, regularnie publikuje w gazeta.pl i Vogue, wcześniej pisał do Polityki, Tygodnika Powszechnego, Gazety Wyborczej i Dwutygodnika. Komentuje amerykańską politykę na antenie TOK FM. Oprócz tego zajmuje się animowaniem wydarzeń kulturalnych i produkcją teatru w warszawskim Śródmieściu. Dużo czyta i podróżuje, dalej studiuje na własną rękę historię idei, z form dziennikarskich najlepiej się czuje w wywiadzie i reportażu.
Komentarze