0:00
0:00

0:00

Atrakcyjność „Antidisturbios”, serialu stworzonego przez duet Rodrigo Sorogoyen i Isabel Peña, płynie z tego, że jest głęboko osadzony w społecznych i politycznych realiach. Akcja zaczyna się od eksmisji zadłużonych lokatorów, którą ma przeprowadzić sześcioosobowy oddział prewencji madryckiej policji – to coś, czym w ostatniej dekadzie rzeczywiście zajmowały się niemal codziennie służby porządkowe. W najgorszych latach kryzysu ekonomicznego w Hiszpanii dochodziło tam nawet do kilkuset eksmisji dziennie. W serialu zadanie utrudnia policjantom fakt, że lokatorów broni zebrana w mieszkaniu grupa aktywistów, można się domyślić, że chodzi o Plataforma de Afectados por la Hipoteca (PAH, Platformę Poszkodowanych przez Hipoteki). Sytuacja wymyka się spod kontroli, ginie człowiek, migrant z Senegalu.

Sześcioodcinkowy, świetnie skonstruowany i zagrany serial pokazuje dochodzenie w tej sprawie, będąc przy okazji podróżą przez wnętrzności deep state. Demonstruje systemową przemoc, korupcję i polityczne układy, w które uwikłane są policyjne elity i wymiar sprawiedliwości. Co również jest nawiązaniem do faktów, bo w „Antidisturbios” nie brakuje odwołań do afery z udziałem José Manuela Villarejo, byłego komisarza policji, który latami handlował kompromitującymi nagraniami z udziałem polityków, przedsiębiorców i członków rodziny królewskiej.

Obnażając brudy instytucji, serial uczłowiecza zarazem samych szeregowych policjantów. Tytułowi antidisturbios są zestresowanymi pracą ojcami i mężami, od czasu do czasu budzą współczucie, a nawet sympatię, mają problemy z plecami i ataki paniki, ale nie stronią też od kokainy i przemocy, także wobec swoich partnerek. I to właśnie ten psychologiczno-obyczajowy wymiar najbardziej oburzył samych policjantów. Za „poniżający i szkalujący” uznał serial związek zawodowy policjantów SUP, podczas gdy inny, JUPOL, nazwał film „wyjątkowym badziewiem”.

Prawo knebla

Serial o policyjnej przemocy i machlojkach dotyka w Hiszpanii wyjątkowo czułej struny. W kraju, w którym kryzys ekonomiczny i kataloński konflikt wyprowadzał ludzi na ulice z niemal codziennie, antidisturbios stali się kimś w rodzaju czarnych bohaterów zbiorowej wyobraźni, najbardziej wyraźnym znakiem przemocy stosowanej wobec obywateli przez kulejące państwo. Wyrazem niepokoju związanego z rosnącą rolą i brutalnością policji, a co za tym idzie, ograniczaniem swobód obywatelskich, jest wystawa hiszpańskiego kolektywu Democracia „Chronimy was przed wami samymi”, którą można było w zeszłym roku oglądać w Biennale Warszawa (wciąż jest dostępna online).

Głównym źródłem problemu jest dziś tak zwane „prawo knebla”, czyli uchwalona w 2015 roku ustawa o bezpieczeństwie publicznym.

Wprowadzona w życie głosami rządzącej prawicowej Partii Ludowej przy sprzeciwie całej opozycji, rzeczywiście była próbą pacyfikacji protestujących wówczas niemal codziennie obywateli i obywatelek. Wprowadziła między innymi wysokie kary (od 100 do nawet 600 euro) za udział w zgromadzeniach uznanych za nielegalne, na przykład w okolicach parlamentu, i za bliżej niesprecyzowany brak szacunku wobec policjantów (mandat do 600 euro), a także zakaz ich fotografowania i udostępniania wizerunków.

Przeciwko uchwaleniu prawa knebla protestowała opozycja, społeczeństwo, a nawet Unia Europejska. Premier Mariano Rajoy puszczał jednak krytykę mimo uszu. Trudno powiedzieć, na ile przyczyniło się do tego wejście w życie ustawy, a na ile poprawa sytuacji ekonomicznej, ale liczba demonstracji rzeczywiście spadła: o ile w 2014 roku według danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych odbyło się ich w całej Hiszpanii ponad 36 tysięcy, o tyle w 2015 roku roku było to już niecałe 30 tysięcy.

Przeczytaj także:

„Narzędzie zarządzania codziennymi konfliktami”

Choć Hiszpanią rządzi dziś progresywna koalicja socjalistów z Podemos, a wcześniej, przez chwilę, sami socjaliści, na podstawie prawa knebla wciąż można dostać mandat, także w czasie demonstracji. W 2019 roku karę w wysokości 300 euro za udział w nielegalnym zgromadzeniu dostało na przykład dwoje protestujących pod katedrą w Alcalá de Henares, którzy sprzeciwiali się prowadzonemu tam kursowi „leczenia homoseksualizmu”. W 2018 roku mandatem w wysokości 600 euro została ukarana uczestniczka feministycznej manifestacji w Valladollid, skądinąd w wieku emerytalnym, która miała „okupować” chodnik i rzekomo kopnąć policjanta. Zdarzało się też, że policja wlepiała mandaty za sam napis ACAB (All Cops Are Bastards) na ubraniu czy plecaku.

Największy problem z prawem knebla polega na tym, że, jak pisała na łamach dziennika eldiario.es prawniczka i obrończyni praw człowieka Laia Serra, „umacnia kulturę policyjnej interwencji opartej na sankcjach” i czyni z kar i mandatów „narzędzie zarządzania codziennymi społecznymi konfliktami”.

Do ustawy o bezpieczeństwie publicznym doszła utrzymana w podobnym duchu reforma kodeksu karnego i zaostrzenie kar związanych z pochwałą i podżeganiem do terroryzmu. Największe kontrowersje wywołała sprawa aktorów społecznie zaangażowanego teatru kukiełkowego Títeres desde Abajo z Madrytu, którzy w 2016 roku trafili na pięć dni do więzienia po tym, jak w jednym ze swoich przedstawień użyli transparentu z napisem „Gora Alka Eta” – gry wymyślonych słów, sugerujących coś w rodzaju „Niech żyje Al-Kaida i Eta”. Nie pomógł argument, że przedstawienie dotyczyło właśnie, między innymi, policyjnej brutalności, a kontekst był ironiczny.

Kara więzienia grozi też urodzonemu na Majorce raperowi Valtonycowi, który na jednym ze swoich koncertów miał podżegać do nienawiści przeciwko Gwardii Obywatelskiej (Guardia Civil). Wcześniej został zresztą skazany na 3,5 roku za obrażanie w tekstach piosenek monarchii i króla – to kolejny artykuł kodeksu karnego, z powodu którego przed hiszpańskimi sądami stanął już niejeden artysta i aktywista.

Surowe kary dosięgają też artystów i dziennikarzy w związku z prawem knebla. W 2017 roku popularny tygodnik satyryczny „El Jueves” skomentował najazd na Katalonię oddziałów policji z całej Hiszpanii z okazji nieformalnego referendum niepodległościowego nagłówkiem: „Ciągła obecność policyjnych oddziałów prewencji w Katalonii prowadzi do wyczerpania miejscowych zapasów kokainy”. Nie był to błahy żart: redaktorzy doczekali się procesu o zniesławienie, choć sprawę ostatecznie umorzono.

Tortury na komisariatach

Oprócz wolności słowa i nietykalności policjantów problemem jest także przemoc stosowana przez tych ostatnich. Do brutalnego rozpędzania tłumów dochodziło często w czasie demonstracji z epoki Indignados, pałki policyjne poszły też w ruch w 2017 roku w Katalonii w czasie nieuznawanego przez Madryt referendum. Obrazy Katalończyków i Katalonek z zakrwawionymi twarzami obiegły wówczas media na całym świecie. Choć na demonstracjach, także w Katalonii, pojawiali się często antysystemowcy szukający zadymy, tu akurat mowa o atakach policji na pokojowo protestujących (lub oddających głos) obywateli i obywatelki. O policyjnych nadużyciach mówią organizacje praw człowieka, potwierdzają je też kolejne coroczne raporty hiszpańskiego rzecznika praw obywatelskich, który w 2019 roku stwierdzał, że konieczna jest „konkretyzacja tego, co dopuszczalne, jeśli chodzi o proporcjonalne użycie siły”.

Od lat 90. XX wieku trzydzieści osób w Hiszpanii straciło też oczy z powodu gumowych kul.

Głośny przypadek Katalonki Esther Quintany, która straciła oko w czasie strajku generalnego w Barcelonie w 2012 roku, doprowadził zresztą do zakazu ich używania przez katalońską policję Mossos d’Esquadra. Gumowe naboje były jednak de facto używane przez hiszpańską policję i Gwardię Obywatelską przysłaną do Katalonii w celu tłumienia proniepodległościowych demonstracji.

Do tego dochodzą udokumentowane przypadki przemocy i tortur na komisariatach, w których Hiszpanie widzą autorytarne dziedzictwo z poprzedniej epoki i jeszcze jeden przejaw braku rozliczeń z dyktaturą. Symbolem tej politycznej amnezji był zmarły w tym roku na covid Antonio González Pacheco alias Billy El Niño, policjant-sadysta znany z torturowania opozycjonistów w czasach Franco, który dożył w spokoju i dostatku 74 lat, a w 2010 roku brał nawet udział w madryckim maratonie.

Dlaczego socjaliści nie zmieniają prawa?

Serial „Antidisturbios” w ostatecznym rozrachunku pokazuje szeregowych policjantów także jako ofiary, pionki w przeżartym korupcją i cynizmem systemie. Nie rezygnując z krytyki przemocy i maczyzmu, pytanie o odpowiedzialność za nadużycia przesuwa w górę, ku przełożonym i politykom.

I to właśnie do rządzących Hiszpanią należałoby skierować pytanie, dlaczego prawo knebla wciąż pozostaje w mocy, choć już w 2015 roku obecny premier, a ówczesny lider opozycji, socjalista Pedro Sánchez, uważał jego reformę za „pilną”. Mimo to do dziś nie udało się zmienić w ustawie nawet przecinka.

Prób anulowania ustawy było już kilka, ale do dziś nie przyniosły efektu, choć jedna z nich - być może ostatnia - jest dyskutowana w parlamentarnych komisjach od września 2020 roku. Wcześniej na drodze stanęły przedterminowe wybory, polityczne przepychanki, a w końcu pandemia, w czasie której prawu knebla „stuknęło” pięć lat. Zresztą to właśnie koronawirus dopisał nowy rozdział w jego historii. Tylko w czasie pierwszych 75 dni wiosennego lockdownu na mocy ustawy o bezpieczeństwie publicznym wręczono ponad milion mandatów.

Tu też dała o sobie znać arbitralność działań policji: jak wskazywały organizacje praw człowieka, mandatami karano osoby bezdomne, niełamiących w istocie prawa ludzi o ciemniejszym kolorze skóry czy - co brzmi znajomo - dziennikarzy i fotoreporterów wykonujących swoją pracę.

Jak pokazuje hiszpański przykład, raz wprowadzone w życie złe prawo może stać się balastem na dużo dłużej niż można by przypuszczać.

;
Aleksandra Lipczak

Dziennikarka, publikowała między innymi w „Wysokich Obcasach”, „Dużym Formacie”, „Polityce”, “Przekroju”. Opublikowała dwie książki reporterskie o Hiszpanii: "Lejla znaczy noc", "Ludzie z placu słońca".

Komentarze