0:000:00

0:00

Finał tego politycznego serialu trzymał w napięciu do ostatnich sekund. Podpisane przed świętami porozumienie pomiędzy socjaldemokratami z PSOE, partii premiera Pedro Sáncheza, a progresywnym ugrupowaniem nowej lewicy Unidas Podemos, czwartą siłą w parlamencie, odtrąbiono jako wielki sukces. Ale wtedy było do niego daleko: tak zawiązana koalicja dysponowała zaledwie 155 mandatami w 350-osobowej izbie niższej Kortezów.

Przeczytaj także:

Pełniący obowiązki premiera Pedro Sánchez oświadczył, że powoła rząd mniejszościowy, a konieczną legislację – m.in. przyjęcie budżetu, którego odrzucenie przez opozycję doprowadziło do przedterminowych wyborów, a także trudne reformy podatków PIT i VAT – będzie wprowadzał przy pomocy każdorazowo wypracowywanej, szerokiej ponadpartyjnej koalicji.

Lewica obgryza paznokcie

Pierwsza próba – nieudana – wypadła już w niedzielę 5 stycznia 2020. Zgodnie z prawem, wotum zaufania, które pozwoliłoby Sánchezowi powołać rząd, musiało udzielić co najmniej 176 deputowanych, czyli bezwzględna większość wszystkich zasiadających w izbie niższej parlamentu. PSOE, Unidas Podemos, baskijscy nacjonaliści z PNV, progresiści z Más País oraz pojedynczy deputowani regionalni dali mu w sumie tylko 167 głosów.

Ta liczba stanowiła sufit. Aby ją zwiększyć, "za" musieliby zagłosować też separatyści: Baskowie z Bildu (w której to partii zasiadają byli członkowie zdelegalizowanej Batasuny, parlamentarnego ramienia ETA) i Katalończycy z ERC.

Zwłaszcza ci ostatni odegrali znaczącą rolę. Grożąc Sanchezowi głosowaniem przeciw, zmusili go do wejścia na koncyliacyjne tony. Gabriel Rufián, rzecznik klubu parlamentarnego katalońskich republikanów, swoje ultimatum przedstawił z parlamentarnej mównicy:

albo będzie równoprawny dialog z Katalończykami, albo nie będzie rządu Sáncheza.

Drugi ustawowy termin głosowania wypadał we wtorek 7 stycznia, a Sánchezowi tym razem wystarczała już zwykła większość. Od niedzielnej porażki na lewicy trwało jednak nerwowe obgryzanie paznokci. 167 głosów "za" miało być pewne. Mimo to partie prawicy – zwłaszcza Partido Popular, której Sánchez przez wotum nieufności odebrał władzę w czerwcu 2018 roku – przypuściły atak na wszystkich, co do których istniał cień szansy, że zdradzą.

Pomogli Katalończycy

Zarówno niedzielna debata w izbie niższej Kortezów, jak i ta przed wtorkowym (7 stycznia 2020) głosowaniem, były burzliwe. Tak bardzo, że hiszpańska prasa kpiła, że Pablo Casado, lider Partido Popular, za moment sam ogłosi się premierem. Casado zarzucał Sánchezowi, że ulega szantażowi zza krat.

Chodziło o Oriola Junquerasa, przebywającego wciąż w więzieniu lidera wspomnianej ERC, od której postawy zależało być albo nie być nowego rządu. Po wyroku TSUE sam Junqueras obejmie zresztą mandat europosła na najbliższej sesji europarlamentu.

Santiago Abascal, lider skrajnie prawicowej partii VOX, twierdził z kolei, że Sánchez chce stanąć na czele rządu bez legitymacji, którego „polisą ubezpieczeniową są terroryści z ETA”. Obaj prawicowi liderzy zakończyli swoje przemówienia słowami „Niech żyje król, niech żyje Hiszpania”.

W decydującym głosowaniu 165 głosów przeciw oddała cała prawica: głównie PP, VOX i Ciudadanos, ale też Junts per Catalunya, partia byłego premiera Katalonii Carlesa Puigdemonta. Ostatecznie jednak 18 deputowanych Bildu i ERC wstrzymało się od głosu i to ta liczba okazała się kluczowa. Spośród 167 stronników kandydata na premiera nikt bowiem nie zdezerterował, co przy 165 głosach przeciw doprowadziło do powstania pierwszego koalicyjnego rządu w historii współczesnej demokratycznej Hiszpanii.

Jak to się robi w Hiszpanii

Przez prawie 41 lat od powołania rządu Adolfo Suareza, pierwszego demokratycznego premiera po śmierci generała Franco, Hiszpanią nigdy nie rządziła koalicja. 12 lat mija od ostatniego razu, kiedy misję tworzenia rządu parlament powierzył socjaldemokracie z PSOE: w 2008 roku wotum zaufania uzyskał José Luis Rodriguez Zapatero.

Sánchezowi udało się uzyskać wotum zaufania po prawie czterech latach starań, za trzecim razem i, łącznie, dopiero w szóstym głosowaniu. Po raz pierwszy próbował po wyborach w 2016, kiedy żadna z partii nie uzyskała większości, i przegrał oba konstytucyjne głosowania.

Hiszpańska konstytucja przewiduje bowiem dla kandydata na premiera dwa terminy:

  • w pierwszym konieczna jest większość bezwzględna w Izbie Deputowanych,
  • w drugim, po upływie 48 godzin, wystarczy już zwykła większość wśród obecnych na sali.

W efekcie przy władzy pozostał wtedy Mariano Rajoy i prawicowa Partido Popular, choć także nie zdołali utworzyć stabilnego rządu. W 2018 roku PSOE z Sanchezem na czele obaliło rząd Rajoya przegłosowawszy wotum nieufności i przejęło władzę.

Brak większości i po lewej stronie Izby skończył się jednak nieuchwaleniem budżetu na początku 2019 i rozpisaniem kolejnych wyborów. PSOE co prawda zwyciężyło, ale znów nie uzyskało większości – a Sánchez przegrał dwa kolejne głosowania o wotum zaufania. Toteż jesienią odbyły się drugie wybory parlamentarne w 2019 roku.

Tym samym Hiszpanie głosowali w minionym roku aż pięć razy, licząc także wybory europejskie i lokalne. We wszystkich tych wyborach najwięcej głosów otrzymała PSOE, partia zaprzysiężonego w środę 8 stycznia premiera Pedro Sáncheza.

;

Komentarze