0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot . Kuba Atys / Agencja Wyborcza.plFot . Kuba Atys / Ag...

W rozmowie ze Sławomirem Zagórskim seksuolog dr Andrzej Depko najwięcej miejsca poświęcił kryteriom ustalania płci i możliwemu przełożeniu ich na dopuszczanie poszczególnych osób do sportowej rywalizacji. Nie podejmę się oceny słuszności twierdzeń eksperta – nie czuję się w tym przypadku na siłach i nie mam wystarczającej wiedzy. Niestety dr Depko wyszedł poza analizę debaty o płci w sporcie z punktu widzenia biologii, wygłaszając również kilka mocnych stwierdzeń na temat zawodowego sportu w ogóle, bardzo niebezpiecznie upraszczając przy tym omawiany temat.

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

Kiedy równość szans oznacza podwójne standardy

„Trzeba cofnąć się w ogóle do idei olimpizmu, że powinien wygrać najlepszy. Ale najlepszy spośród równych sobie. A jeżeli spośród tych równych sobie, ktoś ma jakieś przewagi – czy to wrodzone na skutek błędów metabolicznych, czy świadome na skutek przyjmowania hormonów – to jest dla mnie wypaczenie idei sportu” – mówi dr Depko.

Postulat, by zwyciężali „najlepsi spośród równych sobie”, teoretycznie z punktu widzenia elementarnej sprawiedliwości i zdrowego rozsądku wydaje się całkowicie słuszny, szkopuł w tym, że zawodowy sport to w sporej mierze rywalizacja właśnie na wrodzone przewagi, które zawodnik lub zawodniczka próbuje wykorzystać w rywalizacji na najwyższym poziomie.

Ot choćby świat z zapartym tchem podziwiał wyczyny pływaka Michaela Phelpsa, nazywanego przez komentatorów „latającą rybą” ze względu na budowę ciała amerykańskiego multimedalisty. Przewagę dawały mu krótkie nogi, wyjątkowo długi tułów, potężna pojemność płuc, bardzo długi zasięg ramion, większy, niż jego wzrost. Dodajmy do tego zmniejszoną produkcję odpowiedzialnego za zmęczenie mięśni kwasu mlekowego, cechę, która pozwalała mu trenować więcej, ciężej i dłużej niż inni, a dostaniemy książkową definicję sportowca, który według wyobrażenia Depki o „idei olimpizmu” nie powinien zostać dopuszczony do rywalizacji.

Mimo to Phelps w Igrzyskach konkurował pięciokrotnie, przywożąc z nich 28 medali, w tym 23 złote. Przewaga Phelpsa ze względu na wrodzone cechy była oczywista, prawdopodobieństwo rywalizacji z nim na „równych zasadach” ekstremalnie małe, ale pływak nie zbierał za to hejtu, nie formułowano przeciwko niemu najpotężniejszych oskarżeń, nie wzywano do jego dyskwalifikacji. Przeciwnie, przez lata zbierał słowa uznania i podziwu.

Bywał nazywany „mutantem”, jednak słowo to było używane głównie w pozytywny kontekście, jako hiperbola jego rzadkich i nadzwyczajnych cech fizycznych.

Przeczytaj także:

Łatwe tezy, katastrofalne konsekwencje

Jeszcze trudniej przejść do porządku dziennego nad dalszym fragmentem wypowiedzi Depki.

Prowadzący rozmowę Sławomir Zagórski kontruje jego wypowiedź dotyczącą idei „równych szans”: „Ale przecież to, żeby wszyscy zawodnicy startowali z równej pozycji, jest niewykonalne. Nie myślę już o kobietach, w których komórkach jest chromosom Y, ale np. o tym, że czarnoskórzy sprinterzy mają znacznie większe predyspozycje biologiczne do osiągania lepszych wyników niż biali”.

Na co Depko odpowiada: „I dlatego moim zdaniem powinno się działać w kierunku wyrównywania szans. Np. w boksie dobiera się po to zawodników w kategoriach wagowych. Potrafię sobie wyobrazić, że tworzy się dwie kategorie w sprincie – osobną dla czarnoskórych zawodników, osobną dla białych. Dla mnie nie byłby to rasizm” – mówi Depko.

Szkoda, że seksuolog nie wstrzymał się w tym przypadku od głosu. Bo wyobraźmy sobie rzeczywistość, w której stosujemy jego radę i rzeczywiście oddzielamy od siebie białych i czarnych sprinterów.

Wymagałoby to pewnie zatrudnienia osobnej kadry trenerskiej i zaplecza technicznego poświęcającego czas obu grupom sportowców. Najlepiej, gdyby obie ćwiczyłyby osobno. W końcu przygotowują się do rywalizacji na zupełnie innym poziomie, by pójść za kategoriami dr. Depki – „w innych kategoriach rasowych”. Najlepiej chyba zacząć różnicowanie od jak najmłodszego wieku, wyznaczając osobne sale ćwiczeń dla białych i czarnych juniorów. Wydaje się, że oddzielenie białych i czarnych dzieci wzmocni rywalizację między równymi sobie, co mogłoby poprawić wyniki.

Tak jest, mówimy o rzeczywistości segregacji rasowej.

Łatwo też sobie wyobrazić, że podobnym rozróżnieniem obejmujemy również inne kategorie biegowe. Na przykład na liście dziesięciu najlepszych biegaczy na 5000 metrów w historii znajdziemy siedmiu Etiopczyków, dwóch Ugandyjczyków i jednego Kenijczyka. Cóż za nierówność!

Osobna kategoria dla Azjatów?

Idąc tropem rozumowania Depki, czarni zawodnicy powinni stracić też szanse na medale w Mistrzostwach Polski, jeśli (co bardzo prawdopodobne) byliby jedynymi niebiałymi zawodnikami w swoich konkurencjach. Podobnie powinno dziać się w przypadku innych krajów, gdzie czarnych zawodników nie jest wystarczająco wielu. Czarni biegacze musieliby też stracić miejsce w białych sztafetach i w sztafetach w ogóle, jeśli federacja lekkoatletyczna nie znalazłaby im trzech wystarczająco dobrych towarzyszy podobnego koloru skóry.

Reguły rasowej segregacji można też rozszerzyć na inne dyscypliny, w tym te drużynowe. Miejsce w polskiej kadrze w taki sposób powinni stracić siatkarz Wilfredo Leon i występujący na parkiecie NBA koszykarz Jeremy Sochan. Zarówno w koszykówce, jak i siatkówce mielibyśmy problem z uzbieraniem wyłącznie czarnej kadry zawodników o wystarczających umiejętnościach i polskim obywatelstwie.

Zatrzymajmy się jednak przy koszykarzu Sochanie: w klasyfikacji zaproponowanej przez seksuologa mógłby być traktowany jako wybryk natury. W końcu jest synem mieszanej pary. Trudno więc powiedzieć, czy przyjąć go do reprezentacji białej, czy faktycznie wykluczyć z międzynarodowej rywalizacji jako zawodnika czarnego. Dr Depko nie wziął też pod uwagę istnienia mistrza olimpijskiego na 100 metrów z 2020 roku Marcella Jacobsa, syna Włoszki i czarnego Amerykanina. Idąc dalej: gdzie w tym scenariuszu wyznaczyć miejsce dla Azjatów?

I skoro już o Azjatach mowa, czy w zdominowanym przez nich tenisie stołowym też powinniśmy wyznaczać osobne kategorie?

Seksuolog zupełnie ignoruje otoczenie kulturowe i społeczne, bo sport wyczynowy, choć według Depki chodzi w nim przede wszystkim o pieniądze, jest częścią kultury i życia społecznego. Nie chciałbym wyobrażać sobie konsekwencji powołania białych i czarnych drużyn Stanów Zjednoczonych, gdzie podziały rasowe wciąż są żywe, podobnie jak pamięć sankcjonowanego przez państwo rasizmu. Wyznaczając osobne kategorie dla białych i czarnych, można znacznie pogłębić społeczne pęknięcia, bo przecież obie reprezentacje będą walczyły między sobą o dostęp do sprzętu, trenerów i funduszy. Scenariusz, w którym czarna mniejszość była w podobnych sytuacjach na przegranej pozycji, przerobiliśmy w historii wielokrotnie.

Fiksacja na kolorze skóry, czyli pułapka myślenia

Wypowiedzi Depki oceniam jako nieprzemyślane. Nie wierzę, że kierował się złą wolą, w żadnym wypadku nie przypisuję mu diabolicznych, rasistowskich fantazji. W pewnym sensie jego słowa są nawet pożyteczne, bo obnażają skutki łatwego wyciągania konsekwencji z tego, co „wszyscy widzimy”.

„Wszyscy widzimy”, że na zawodach sportowych czarni zazwyczaj biegają szybciej, niż biali, lepiej niż biali grają w koszykówkę, przez wiele lat dominowali też na przykład w zawodowym boksie. Bardzo łatwo przypisać to wyłącznie predyspozycjom biologicznym, wpadając przy tym w pułapki myślenia, które wpędzają nas w automatyczne redukowanie innych czynników.

Choćby takiego, że w każdym sporcie trenerzy wybierają zawodników i zawodniczki o najlepszych predyspozycjach fizycznych do uprawiania danego sportu. Szukają „mutantów” w stylu wspomnianego wcześniej pływaka Michaela Phelpsa.

To nie jest żadna sensacja, żadne odkrycie.

Pytanie brzmi, z kogo wybierają i dlaczego właśnie z określonych osób. Atrakcyjność mirażu zawodowej kariery sportowej w konkretnej dyscyplinie to również na przykład kwestia kultury danego kraju lub klasy społecznej, np. sposób na wyrwanie się z biedy i awans społeczny. Z kolei ten awans w różnych sportach toczy się różnymi ścieżkami. I te uwarunkowania również w olbrzymim stopniu wpływają na to, kogo widzimy ostatecznie jako zwycięzców na sportowych arenach. Warto się na przykład zastanowić, dlaczego w sprintach czy koszykówce widzimy w USA dominację czarnoskórych sportowców, a w siatkówce i tenisie ziemnym już tak jakby niekoniecznie.

Serdeczna prośba o mniej efektowności

W czasie, gdy debata publiczna zdominowana jest przez media społecznościowe i łatwe, efektowne tezy, na ekspertach ciąży szczególna odpowiedzialność, żeby efekciarstwa unikać, uważać na słowa, niuansować opowieść o sprawach pozornie prostych, które nie budzą wątpliwości masowej publiczności i milionów kont, bo przecież „wszyscy widzimy, jak jest”: oto babochłop bije biedną Polkę, a czarni przez seryjne zwycięstwa niszczą prawdziwą olimpijską rywalizację.

O ile w pierwszej sprawie dr Depko brawurowo pokazuje niuanse i paradoksy, w drugiej uległ pokusie efektownego uproszczenia.

Tym bardziej niefortunnego, że Polsce rasizm w głównym nurcie debaty uchodzi zazwyczaj zupełnie na sucho. Niebiali Polacy i obcokrajowcy wciąż padają ofiarami brutalnych napaści na tle rasowym. Dlatego poruszając temat rasowej różnorodności i wielu jej aspektów powinniśmy być ostrożni. Słowa eksperta wzmocnione przez autorytet opiniotwórczego portalu internetowego mają wyjątkową wagę. Dlatego warto pomyśleć, jak mogą być zinterpretowane i jakie konsekwencje niosłoby zastosowanie się do nich w sposób dosłowny.

;
Na zdjęciu Marcel Wandas
Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze