Minister Dworczyk zapewnia, że będziemy w stanie szczepić przeciw koronawirusowi 3,5 mln mieszkańców Polski miesięcznie. Skąpi jednak szczegółów, jak ta wielka operacja logistyczna miałaby wyglądać. Niewiadomych jest wiele, a poprzednie sukcesy rządu w walce z epidemią - wątpliwe
Kiedy 9 listopada 2020 koncern farmaceutyczny Pfizer i firma BioNTech ogłosiły, że jako pierwsze przetestowały skuteczną szczepionkę przeciw koronawirusowi, premier Mateusz Morawiecki zwołał niespodziewaną konferencję prasową, żeby podzielić się z wyborcami tą wspaniałą nowiną. „Dzisiaj nastąpił przełom" – przekonywał premier.
Zaraz potem, podobnie jak wszystkie rządy w krajach rozwiniętych, które mają szansę na dostęp do szczepionki w najbliższym terminie, i nasz zabrał się za opracowanie strategii masowych szczepień – Narodowego Programu Szczepień. Dokument zakłada, że zaszczepiony zostanie każdy dorosły mieszkaniec Polski, czyli ponad ponad 30 mln ludzi. To potężne wyzwanie logistyczne.
Załóżmy na przykład, że na każdą osobę ekipa szczepiąca – kwalifikujący lekarz i osoba wykonująca szczepienie – będzie miała 20 minut. Potrzeba będzie na to 600 mln minut, czyli 1140 lat. Razy dwa, bo jak na razie zamówione przez Unię Europejską szczepionki potrzebują dwóch dawek, żeby zapewnić odporność.
Rząd jest jednak optymistyczny, jeśli chodzi o szybkość szczepień. Szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk zapewniał 22 grudnia w TVN24, że istnieje „gotowość organizacyjna" do szczepienia aż 3,5 mln osób miesięcznie. Jeśli założymy, że szczepionki, które będą stosowane w Polsce, będą dwu-dawkowe, oznacza to, że wszyscy dorośli mieszkańcy Polski zostaliby zaszczepieni w ciągu 17 miesięcy.
Ale trzeba by było w tym celu wykonywać około 175 tys. szczepień dziennie, jeśli weźmiemy pod uwagę tylko dni robocze. Do tej pory do programu szczepień zgłosiło się 8300 podmiotów: od dużych szpitali po małe przychodnie. Wynika z tego, że każde z nich powinno wykonywać około 21 szczepień dziennie.
Wygląda to realistycznie, ale problem w tym, że nie wiemy, jakie są rzeczywiste możliwości tych placówek. Taką liczbę szczepień dziennie można sobie z łatwością wyobrazić w dużym szpitalu, który może wystawić kilka zespołów do szczepienia. W małej przychodni może być trudniej, jeśli trzeba będzie je upchnąć pomiędzy przyjmowanie innych pacjentów.
Nie wiemy też, ile ze zgłaszających się punktów przejdzie weryfikację i zostanie dopuszczone do programu. Przed świętami brakowało zgłoszeń z prawie 4 proc. gmin – a plan był taki, żeby punkty szczepień były w każdej gminie.
Samorządy, zwłaszcza te rządzone przez Platformę Obywatelską, nie podzielają rządowego optymizmu. Na konferencji prasowej 16 grudnia wiceprezydent Warszawy Renata Kaznowska przedstawiła taki scenariusz:
w fazie O i I mają zostać zaszczepieni pracownicy ochrony zdrowia, pracownicy i pensjonariusze placówek pomocy społecznej, służby mundurowe, nauczyciele, seniorzy 60+. Razem: ponad 634 tys. mieszkańców stolicy.
„Jeśli przyjmiemy, że będzie 100 punktów szczepień i każdy będzie wykonywał 180 szczepień tygodniowo, miesięcznie 72 tys. zaszczepionych. To 17,5 miesiąca. Dlatego tak ważne są pełne informacje, mierniki zawarte w strategii szczepień" – mówiła Kaznowska.
Te 180 szczepień tygodniowo w każdym punkcie wzięło się stąd, że początkowo rząd postawił taki warunek placówkom, które miały brać udział w programie szczepień. Wycofał się z tego po protestach środowiska medycznego, słusznie zwracającego uwagę, że to limit wykonalny tylko dla dużych placówek. Oznaczałby on, że w dużej części mniejszych gmin mogłoby nie być żadnego punktu.
W czasie, gdy Kaznowska przedstawiała swoje wyliczenia, do szczepień w Warszawie zgłosiło się 38 miejskich placówek. „Jeśli będzie 100 punktów w Warszawie, to śmiem twierdzić, że będzie bardzo dobrze" – mówiła.
Następnego dnia na Twitterze odezwał się Michał Dworczyk, szef Kancelarii Premiera odpowiedzialny za Narodowy Program Szczepień, zarzucając władzom Warszawy propagandę.
https://twitter.com/michaldworczyk/status/1339522693239074818?s=20
Kancelaria Premiera nie odpowiedziała na pytanie OKO.press, jak została przeprowadzona ta kalkulacja: 200 osób w 238 punktach. Nie wiemy też, na jakiej podstawie KPRM wylicza możliwości szczepień w całej Polsce na 3,5 mln osób miesięcznie.
Wiceprezydent Kaznowska powiedziała „Dziennikowi Gazecie Prawnej", że „jeśli zamiast 100 punktów będzie ponad 200, tak jak sugeruje pan Dworczyk, to z tych 17 miesięcy zrobi się ok. ośmiu. Tyle że, naszym zdaniem, aby wyszczepić 200 tys. osób miesięcznie, potrzeba niemal 300 punktów".
Kto tu ma rację? Według wyliczeń Dworczyka jedna placówka w Warszawie musiałaby szczepić średnio 42 osoby dziennie, czyli dwa razy więcej niż zapowiadana średnia w skali całego kraju. Zapewne kryje się za tym jakieś założenie, że punkty szczepień w stolicy będą miały większą przepustowość, ale trudno tu spekulować, póki KPRM nie udostępni bardziej szczegółowych danych. A nie mógł ich udostępnić w czasie sporu z władzami Warszawy – jak mówił obecny na miejskiej konferencji prasowej dr Paweł Grzesiowski, główny ekspert ds. COVID-19 Naczelnej Izby Lekarskiej, jego macierzysty szpital św. Zofii w Warszawie zgłaszając się do programu nie musiał podawać, ile osób dziennie, tygodniowo czy miesięcznie będzie w stanie zaszczepić.
A skoro nie musiał podawać, to na czym oparte są wyliczenia min. Dworczyka? Prawdopodobnie na jakimś algorytmie – chyba że wzięte z sufitu. A czy ten hipotetyczny algorytm został właściwie zaprojektowany, też wyjdzie „w praniu". Nie wiemy nawet, ile minut zakłada na jedno szczepienie.
Na konferencji prasowej władz stolicy dr Dariusz Runowski, kierownik przychodni na warszawskim Mokotowie z limitu 180 szczepień tygodniowo wywiódł wniosek, że jego placówka musiałaby szczepić pięć osób na godzinę, i to bez żadnych przerw. „W ciągu 12 minut musimy zebrać wywiad, zbadać pacjenta, zakwalifikować do szczepienia, wypełnić całą dokumentację i wykonać szczepienie" – mówił dr Runowski, podsuwając władzom chyba rozsądny pomysł: „bardzo pomógłby jednolity kwestionariusz, który pacjent mógłby wypełnić przed przyjściem na szczepienie".
Niewiadomą, i to dużą, jest też dystrybucja szczepionek. Sytuacja jest bardzo dynamiczna – na razie tylko trzy szczepionki z tych zakontraktowanych przez Unię Europejską przeszły III fazę badań klinicznych. Jedna z nich, zaprojektowana przez BioNTech i koncern farmaceutyczny Pfizera została już zaakceptowana przez Europejską Agencję Leków, druga – Moderny, zapewne zostanie zaakceptowana wkrótce. Ale obie firmy mają w tej chwili do obsłużenia całą ludzkość! Pfizer miał do końca roku wyprodukować 100 mln szczepionek, ale z powodu kłopotów z surowcami będzie to tylko 50 mln.
Na konferencji prasowej 22 grudnia premier Mateusz Morawiecki i min. Dworczyk poinformowali, że 26 grudnia powinno do Polski trafić 10 tys. szczepionek Pfizera, a do końca grudnia – 300 tys. Za to do końca stycznia będzie można zaszczepić 750 tys. osób. Nie jest jasne, czy mowa tu o obu dawkach szczepionki, ale i w jednym i drugim przypadku w miesiącach zimowych będziemy jeszcze bardzo daleko od deklarowanego celu 3,5 mln osób miesięcznie. Czyli 17 miesięcy wydłuża się – znów nie wiemy, o ile.
A i to jeszcze nie koniec, jeśli chodzi o czynniki, które trzeba brać pod uwagę. W rozmowie z portalem BIQdata dr Grzesiowski tłumaczył, że „z tych 60 mln dawek (zamówionych przez rząd) około 5 proc. trzeba będzie wyrzucić, na przykład z powodu uszkodzenia fiolki, złamania igły, czyli już mamy o 3 mln dawek mniej". Kolejne wydłużenie.
Na te problemy zwraca też uwagę prof. Agnieszka Bukowska-Piestrzyńska, kierownik Katedry Logistyki i Innowacji na Uniwersytecie Łódzkim: „Jestem sobie w stanie wyobrazić, że te szczepionki leżą w przychodni, ludzie nie zgłaszają się na szczepienia, ktoś to wyjął, przełożył – ludzie są tylko ludźmi. I co ze szczepionkami, które nie zostaną wykorzystane w ciągu pięciu dni, albo nie będą przechowywane w odpowiednich warunkach?" – pyta badaczka.
Logistyka szczepionki Pfizera jest bardzo wymagająca, bo preparat należy przechowywać w temperaturze -70 stopni Celsjusza. Na ostatnim etapie, np. w przychodni, mogą być przez niecały tydzień przechowywane w zwyklej lodówce. Rząd zapowiada, że wcześniej ten obowiązek może spaść na regionalne centra krwiodawstwa, które mają odpowiednie warunki do przechowywania preparatów w niskiej temperaturze, a dowozem zajmą się hurtownie farmaceutyczne.
Jednak prof. Bukowska-Piestrzyńska jest generalnie sceptyczna co do rządowych planów. „Jak podmioty komercyjne, np. dyskonty, markety, budują sieć sprzedaży, to zastanawiają się, gdzie ma być usytuowany magazyn, który będzie zaopatrywał odpowiednią liczbę sklepów. Sklepy – jako ostatnie ogniwo łańcucha dystrybucji – są tak lokalizowane, żeby klient miał odpowiedni dostęp. A w łańcuchu dotyczącym szczepionek mówi się: niech szczepi ten, kto chce. I może być tak, że na jednej ulicy będą dwa podmioty lecznicze, które chcą szczepić, a w innej miejscowości żaden" – mówi. „Mnie ta wewnętrzna superwiedza rządu i to, że ma on na wszystko od początku do końca świetny pomysł, trochę zadziwia. Może warto byłoby skonsultować rozwiązania z podmiotami, które od lat funkcjonują w zimnych łańcuchach dostaw czy osobami, które tworzą łańcuchy pomocy w akcjach humanitarnych".
Na razie na brak informacji narzekają także szpitale węzłowe, które mają już za chwilę rozpocząć szczepienia personelu medycznego. Bartosz Arłukowicz z Koalicji Obywatelskiej opowiadał 23 grudnia w TVN24 o będącej w jego posiadaniu notatce zespołu koordynującego szczepienia w jednym z warszawskich szpitali:
„Dostali 17 grudnia wiadomość, że muszą stworzyć spis medyków, potem termin wydłużono do 28 grudnia. Szpital chciał się dowiedzieć, jak się do tego przygotować, bo nie dostał żadnej instrukcji. Pod pierwszym numerem kontaktowym ds. obsługi szczepień powiedzieli im, żeby dzwonić pod drugi, bo nie mieli jeszcze szkoleń. Pod drugim numerem – że informacje będą na początku stycznia, a elektroniczna baza szczepień 15 stycznia. Rząd mówi, że 27 grudnia ruszają szczepienia, a szpitale dowiadują się, że po 15 stycznia rusza system" – krytykował Arłukowicz.
Jak na razie i tak bardzo mała liczba mieszkańców Polski chce się zaszczepić. Według najnowszego sondażu CBOS tylko 36 proc.!
Mamy więc do czynienia z sytuacją – używając terminologii handlowej – że rząd zakupi bardzo dużo towaru, czyli szczepionek, bez gwarancji, że klient go kupi, czyli się zaszczepi. „Z punktu widzenia łańcucha dostaw nastawionego na klienta dostęp do rzetelnej informacji jest żaden. Jak przekonać społeczeństwo do »konsumpcji« tej usługi? Jeśli traktujemy rzetelną komunikację z rynkiem jako klucz do sukcesu, to nie mam pomysłu, jak przekonać społeczeństwo do szczepień. Największe możliwości, jeśli chodzi o zasięg oddziaływania ma telewizja publiczna (zwłaszcza jeśli chodzi o starsze Polki i Polaków), ale jej wiarygodność – jako źródła rzetelnej informacji – jest już mocno ograniczona (przynajmniej jeśli chodzi o młodsze osoby czy mieszkańców większych miast). Dlatego nie wiem, czy uda się efektywnie wykorzystać telewizję publiczną jako kanał informacyjny" – mówi prof. Bukowska-Piestrzyńska.
Jest też nadzieja, że odsetek chętnych do szczepień będzie rosnąć, kiedy po kilku miesiącach okaże się, że niepożądanych reakcji poszczepiennych jest niewiele. Ale to oznacza raczej, że po pierwszych miesiącach, w których zespoły szczepienne będą miały pełne ręce roboty, nastąpi spowolnienie tego procesu, taki „długi ogon".
Ale czy wystarczy chętnych do szczepienia, żeby Polska osiągnęła upragnioną odporność zbiorową? Ha, tego również nie wiemy. Podobnie jak nie wiemy, kiedy taka odporność mogłaby nastąpić. Eksperci najczęściej mówią, że będzie konieczne, żeby 60-70 proc. populacji zaszczepiło się lub przeszło zakażenie.
Kraj za Odrą stoi wysoko w rankingach logistyki, dlatego warto spojrzeć na ich przygotowania. Jak pisze „Deutsche Welle", pierwsze etapy szczepienia (seniorów i personelu medycznego) będą przeprowadzane zupełnie inaczej niż w Polsce: w całym 83-milionowym kraju będzie tylko około 440 centrów szczepień. Wśród nich: hale targowe, sale koncertowe, hotele, byłe ośrodki dla azylantów, byłe hale supermarketów, schroniska młodzieżowe i kryte place zabaw.
Wewnątrz kandydaci do szczepień będą mogli się poczuć trochę jak w sklepie IKEA: ruch będzie tylko w jednym kierunku. „DW" opisuje to za dziennikiem „taz" następująco: „Osoby szczepione zgłaszają się przy wejściu, tam sprawdzana jest ich tożsamość. Potem przechodzą do poczekalni, gdzie będą wywoływane. W kolejnym pomieszczeniu odbywa się rozmowa z lekarzem, a następnie pacjent udaje się do pokoju, gdzie podawana jest szczepionka”. Na koniec trafi do pomieszczenia, w którym odczeka kwadrans, żeby miał pomoc w razie gwałtownej reakcji po szczepieniu.
Do osób, które z racji wieku czy stanu zdrowia nie będą mogły udać się do centrum szczepień same, przyjedzie zespół szczepiący. W następnych etapach szczepienia będą już przeprowadzane w przychodniach.
Prof. Bukowska-Piestrzyńska widzi w niemieckim rozwiązaniu analogię do rozwiązań z zakresu logistyki humanitarnej: „W jednym miejscu robimy punkt wydawania i wtedy jest organizatorom łatwiej ogarnąć kwestie związane z transportem czy magazynowaniem szczepionek w odpowiednich warunkach. A mamy do czynienia z pewnego rodzaju katastrofą humanitarną. Większa (niż to planuje polski rząd) centralizacja może być szansą na to, by trochę zmniejszyć koszty obsługi szczepień".
A podsumowując polskie plany na masowe szczepienia, badaczka stwierdza:
„W Polsce brakuje planowania, pomysłu na długofalowe działania. Najpierw - na początku pandemii - był zakup maseczek zrobiony w sposób »profesjonalny«, później zakup respiratorów też organizował »profesjonalny« operator. To już trzecie podejście. Nie chciałabym być złym prorokiem, ale nie widzę tu nauki na błędach i poprawiania sposobów podejmowania decyzji. Nie widzę wykorzystywania know-how operatorów logistycznych, a działania logistyczne będą decydującym czynnikiem wpływającym na efektywne i sprawne przeprowadzenie programu szczepień.
Rząd twierdzi, że dysponuje właściwą szczepionką (ma być zapewniona w odpowiedniej ilości), teraz powinien zadbać o to, by przy optymalnym koszcie, we właściwym czasie dotarła ona do właściwych pacjentów i była we właściwym stanie (a okres pięciu dni poza zamrażarką stanowi dodatkowe wyzwanie informacyjno-logistyczne)".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze