Jeśli ktoś potraktował poważnie strategię Morawieckiego, musi być zdumiony: skoro jesteśmy na granicy strefy żółtej i czerwonej, dlaczego ograniczenia są z "fazy odpowiedzialności" plus godzina policyjna w Sylwestra. Złe kryterium, zła komunikacja
OKO.press sprawdza model Morawieckiego, który 4 listopada zapowiadał wprowadzenie "kwarantanny narodowej" (lockdownu) przy 70 nowych przypadkach zarażenia SRS-CoV-2 na 100 tys. mieszkańców. Okazuje się, że na całym świecie, tylko dwa kraje spełniają takie wyśrubowane kryterium - Litwa i Serbia. A Polska jest ledwie na granicy "czerwonej i żółtej fazy" (zobacz wykres pod koniec tekstu).
Coś jest nie tak z modelem, podobnie jak z polityką informacyjną rządu w ogóle. Ale po kolei.
Zamieszanie po wypowiedzi ministra Adama Niedzielskiego z 17 grudnia 2020 („od 28 grudnia do 17 stycznia wprowadzamy kwarantannę narodową”) i sprostowaniach polityków PiS, że to co najwyżej "przedłużona faza odpowiedzialności z dołożeniem pewnych ograniczeń", ma wymiar komiczny także ze względu na osobliwe nazwy, jakich władza używa na oznaczenie rygorów. Śmieszne jednak nie jest, bo do reszty rujnuje wiarygodność ministra zdrowia i całego systemu rządowej informacji o zagrożeniu. A to oznacza mniejszą skuteczność wprowadzanych zaleceń i zakazów.
Zwłaszcza, że jak przyznali w niedzielnej "Kawie na ławę" TVN24 20 grudnia nawet poseł PiS (Porozumienia) Kamil Bortniczuk i prezydencki minister Andrzej Dera, mająca obowiązywać w Sylwestra godzina policyjna ma "wątłą podstawę prawną", a jeśli nawet ktoś dostałby mandat, to wygra sprawę w sądzie.
To wszystko razem tworzy chaos informacyjny i nie zachęca do poważnego traktowania zarówno diagnoz rządowych, jak i wprowadzanych regulacji. OKO.press wielokrotnie pisało, że zasadniczą winą PiS jest niewprowadzenie stanu klęski żywiołowej. Władze nie chciały tego zrobić, dokonując licznych manipulacji, aby przeprowadzić wybory prezydenckie póki nie spadną notowania Dudy (co jak wskazał sondaż OKO.press rzeczywiście nastąpiło). Argumentowały też fałszywie, że oznaczałoby to wysokie odszkodowania, jakie rząd musiałby płacić firmom.
Podstawą ostatniego zamieszania wokół "narodowej kwarantanny" jest strategia ogłoszona 4 listopada 2020 przez Morawieckiego. W odróżnieniu od wcześniejszych ogólników, premier przedstawił wtedy "instrukcję obsługi" COVID-19 uzależniając wprowadzanie restrykcji od natężenia epidemii.
Miarą miała być średnia liczba nowych zakażeń w najnowszym tygodniu. Taka liczba oczywiście zmienia się codziennie wraz z danymi z kolejnych dni.
Grafika jest z pewnością ładna, ale sposób prezentowania danych - dziwny. W wyjątkowo skomplikowany sposób przedstawiono prosty podział na pięć poziomów zagrożenia epidemią w Polsce:
W chwili, gdy Morawiecki ogłaszał tę strategię, średnia liczba zakażeń z najnowszego wtedy tygodnia (28 października - 4 listopada 2020) wynosiła 19 810, czyli mówiąc językiem rządu wkraczaliśmy właśnie w "fazę odpowiedzialności".
Jak widać na wykresie poniżej, średnia urosła potem aż do 25 600 przypadków 11 listopada, co oznaczało, że do granicy "narodowej kwarantanny" brakowało tylko 1 400 przypadków. Ale od tego czasu zaczęła spadać i 20 grudnia wynosi już "tylko" 9 583 przypadki, co jest wielkością graniczną między Polską "na czerwono" i Polską na "żółto".
Jeśli ktoś potraktował poważnie kryteria podane przez Morawieckiego, musi być zdumiony: skoro jesteśmy na granicy strefy żółtej i czerwonej, dlaczego ograniczenia są na poziomie "fazy odpowiedzialności" z dodatkiem godziny policyjnej w Sylwestra oraz pięciu dodatkowych restrykcji?
Te dodatkowe restrykcje dotyczą galerii handlowych, hoteli, stoków narciarskich, obiektów sportowych oraz kwarantanny dla przyjeżdżających do Polski.
Jak widać, rząd nie stosuje własnych kryteriów, co wcale nie znaczy, że powinien je stosować. Wiele wskazuje bowiem, że kryteria Morawieckiego zostały podane w sposób nieprzemyślany. Tylko udawały racjonalną analizę.
Sprawdźmy na początek, jak strategia Morawieckiego zadziałałaby na świecie.
Punktem wyjścia dla wyliczeń Morawieckiego było 70 nowych przypadków na 100 tys. mieszkańców jako progu "narodowej kwarantanny" (powinno być 71,4*). Korzystając z portalu Our world in data sprawdzamy, które kraje przekraczają granicę 71,4 nowych przypadków na 100 tys. mieszkańców średniodziennie w ostatnim tygodniu (13/14-19/20 grudnia).
Kryteria Morawieckiego w liczbach nowych zakażeń na 100 tys. mieszkańców wyglądają tak:
W skali całego świata liczba średniodziennych zakażeń wyniosła w ostatnim tygodniu 643 tys., co daje tylko 8 zakażeń na 100 tys. mieszkańców. Znacznie gorzej jest w Unii Europejskiej - 128 tys. zakażeń i 29,5 na 100 tys. mieszkańców wspólnoty. Mówiąc językiem Morawieckiego świat jest zielony, a Unia Europejska właśnie przeszła z żółci w czerwień.
W krajach o największej liczbie zakażeń sytuacja wygląda obecnie tak:
Jak widać, narodową kwarantannę powinny ogłosić Litwa, która do tej pory dobrze sobie radziła, oraz Serbia, a Chorwacja jest tuż pod kreską.
Fazę odpowiedzialności należałoby wprowadzić w dziewięciu krajach: Chorwacji, Luksemburgu, kontrowersyjnej Szwecji, Słowenii, Stanach Zjednoczonych (biją rekordy w liczbach bezwzględnych: nawet 250 tys. dziennych zakażeń, 18 mln od początku epidemii i 320 tys. zgonów), Holandii, Danii, Czechach (kolejne odbicie po uspokojeniu w listopadzie) i Szwajcarii.
Polska jest w kolejnej grupie 10 krajów "czerwonych", ale na samym końcu, już blisko żółtej strefy. Bezpieczniej niż w Polsce jest dziś we Francji i Hiszpanii, które niedawno miały ogromne wzrosty.
Wiele krajów zamyka dziś gospodarkę i wygasza życie społeczne. Wielka Brytania właśnie wprowadziła na części terytorium czwarty najwyższy próg obostrzeń w związku z pojawieniem się nowej mutacji wirusa SARS-CoV-2.
Potężne ograniczenia wprowadza Litwa, ale też Niemcy (od 16 grudnia), Słowacja (od 19 grudnia), Czechy (od 18 grudnia), Dania i Holandia. Określenie "lockdown" w przypadku tych krajów oznacza różne rygory, dokładna analiza wymagałaby odrębnego tekstu, ale jak widać rządy wielu krajów są znacznie ostrożniejsze niż przewiduje model Morawieckiego.
To dlatego, że kryteria polskiego rządu były zawyżone. Daleko idące restrykcje wprowadzają nawet kraje ledwie czerwone, jak Niemcy.
Gradacja zagrożenia podana przez Morawieckiego przyniosła więcej szkody niż pożytku. Wynika to z założenia, że polityka walki z epidemią może być wyznaczana przez jeden czynnik, co jest szkodliwym uproszczeniem.
Aby właściwie ocenić zagrożenie należy brać pod uwagę nie tylko aktualną liczbę wykrywanych zakażeń, ale także liczbę testów, przy pomocy których zostały one wykryte. W Polsce przeprowadzono do tej pory tylko 181 tys. testów na milion mieszkańców.
Według danych z portalu Wordlometer, wśród 23 krajów na wykresie wyżej przedstawionym jesteśmy ostatnim i jedynym, który sprawdził zakażanie u mniej niż co piątego obywatela/obywatelki.
Wśród sąsiadów: Litwa zrobiła testów 554 tys. na milion, Czechy 328 tys., Słowacja 239 tys., Niemcy 381 tys., Szwecja 394 tys. Wyprzedziły nas nawet Węgry (260 tys.) i Rumunia (240 tys.), które niedawno testowały rzadziej.
Dania przeprowadziła więcej niż jeden test na osobę (1,6 mln testów na milion mieszkańców), a Luksemburg jeszcze więcej (2,5 mln), co oznacza powtarzanie badania u tych samych osób.
Wielka Brytania testowała 728 tys., Francja 464 tys., Włochy 414 tys. itd.
Tak mała liczba testów w Polsce jest zresztą zgodna ze strategią rządu, by sprawdzać osoby z rozwiniętymi objawami choroby i nie robić badań profilaktycznych czy przesiewowych.
Oznacza to jednak, że przyjęcie przez Morawieckiego kryterium nowych zakażeń jest w Polsce tym bardziej wątpliwe, że nie oddaje prawdziwej u nas skali zagrożenia.
Jest oczywiste, że ocena zagrożenia musi brać pod uwagę inne zmienne. Epidemiolodzy operują złożonymi modelami, tutaj zwrócimy uwagę tylko na kilka czynników:
Wszystko to wymagałoby rzetelnej i rzeczowej polityki informacyjnej, cierpliwego wyjaśniania społeczeństwu, dlaczego wprowadzane są takie a nie inne ograniczenia, przedstawiania wielowymiarowych modeli rozwoju epidemii, unikanie wszelkich propagandowych sygnałów zarówno fałszywie uspokajających, jak nadmiernie straszących. Taka polityka powinna opierać się na konsultacjach z ekspertami, powinna używać tonu poważnej troski o obywateli zamiast fajerwerków, pomyłek, propagandy i uproszczeń.
*27 tys. przypadków w Polsce to przy 37,8 mln ludności 71,4 na 100 tys.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze