Wizyta wysłanników Trumpa na Kremlu zakończyła się niczym. Putin wygraża Europie i Ukrainie, w rzeczywistości jednak gra na czas. Jego armia osiąga powolne sukcesy na froncie, a Amerykanie zostali sprowadzeni do roli posłańców wożących po świecie listę żądań Kremla
Władimir Putin w jednej sprawie wydaje się mieć trafną diagnozę – rzeczywiście twardy i jednoznaczny europejski i ukraiński sprzeciw wobec tak zwanego amerykańskiego planu pokojowego mógł przyhamować intrygę prorosyjskiej koterii w Białym Domu.
Wtorkowa wizyta jej czołowych reprezentantów – Steve’a Witkoffa i Jareda Kushnera – w Moskwie zakończyła się niczym. Z komunikatów Kremla wynika, że w trakcie rozmów Putin i jego ludzie uparcie ignorowali wszelkie zmiany wprowadzone do pierwotnej propozycji Amerykanów pod presją Ukrainy i Europy.
Według Moskwy rozmowy miały toczyć się nadal wokół pierwotnej propozycji nazywanej amerykańską, jednak pisanej niemal dosłownie pod dyktando Kremla. Była tylko jedna różnica – rosyjska propaganda mówi obecnie o 27-punktowym planie, podczas gdy jego pierwsza wersja miała 28 punktów. Szczegółów na temat tej różnicy brak.
We wtorkowe popołudnie 2 grudnia, tuż przed oficjalnym przyjęciem wysłanników Donalda Trumpa na Kremlu, dyktator Rosji Władimir Putin stanął przed zgromadzonymi tam reporterami i wygłosił tyradę skrojoną pod gusta prezydenta USA i własne, obliczoną na antagonizowanie Stanów Zjednoczonych i Europy.
Putin oskarżył więc państwa europejskie o torpedowanie „amerykańskiego planu pokojowego” i „uniemożliwianie administracji USA osiągnięcie porozumienia dotyczącego Ukrainy”. Sformułowane przez państwa Europy pod egidą grupy E3 – Francja, Niemcy, Wielka Brytania – uwagi do amerykańskiego planu nazwał „europejskimi żądaniami”. I ogłosił, że są one kompletnie nie do zaakceptowania przez Rosję.
Nie zapomniał oczywiście postraszyć również wojną „Jeśli Europa chce walczyć, jesteśmy gotowi już teraz” – mówił Putin, jednym tchem zapewniając, że Rosja do wojny z Europą wcale to, a wcale nie dąży. Również jednym tchem Putin wygłosił serię gróźb pod adresem Ukrainy, sugerując możliwość intensyfikacji ataków na broniący się kraj i użycia do nich nowych typów broni.
Ta seria konfrontacyjnych uwag pod adresem Europy i Ukrainy tylko dla wprawnego ucha mogła brzmieć jak wyraz frustracji i odwiecznych antyeuropejskich idiosynkrazji 73-letniego dyktatora. Bo Putin, wygłaszając je, próbował tworzyć ramę dla rozpoczynających się kilka minut później moskiewskich rozmów z delegatami Trumpa.
Na Kreml przyjechali z Waszyngtonu Steve Witkoff i Jared Kushner, czyli dwaj główni pośrednicy Trumpa w rozmowach z Rosjanami. Zarazem – na czele z wiceprezydentem USA J.D Vance’m, którego w Rosji nie było – to pierwszoplanowe postacie prorosyjsko-antyukraińskiej koterii ulokowanej w Białym Domu. Witkoff nosi tytuł specjalnego wysłannika prezydenta USA ds. Ukrainy, Kushner nosi tytuł jego zięcia.
Wojownicza przemowa Putina była skierowana także do nich. Bo kiedy Putin mówił o „europejskich żądaniach”, miał na myśli nie tylko europejską kontrpropozycję do amerykańskiego planu pokojowego, ale też wszelkie korekty wprowadzane do niego w trakcie negocjacji Amerykanów z Ukraińcami i przedstawicielami państw Europy.
Po publikacji przez amerykańskie media pełnej treści 28 punktowego amerykańskiego planu pokojowego, co miało miejsce 21 listopada, zarówno ze strony Ukrainy, jak i państw europejskich posypały się bardzo krytyczne reakcje na zawarte w nim propozycje. Plan autorstwa Witkoffa i Kushnera wyglądał na pisany pod dyktando Moskwy, co zresztą okazało się bliskie prawdy. Bo najbardziej prawdopodobna wersja na temat trybu jego powstawania, to ta, że to lekko podredagowane przez Amerykanów stanowisko Kremla przekazane przez Putina Trumpowi podczas sierpniowego spotkania prezydenta USA z dyktatorem Rosji w Anchorage na Alasce.
W każdym razie Ukraińcy jasno dali do zrozumienia, że plan pokoju, zmuszający ich do oddania między innymi fragmentów Donbasu, w których nie stanęła jeszcze noga rosyjskiego żołnierza, oraz objęcia amnestią zbrodniarzy wojennych, jest dla nich nie do zaakceptowania.
Zaraz po ujawnieniu 28-pktowego planu rozpoczęła się cała seria międzynarodowych spotkań. 23 listopada Amerykanie rozmawiali z Ukraińcami w szwajcarskiej Genewie, próbując przekonać ich do swej (i rosyjskiej) wersji. Równolegle spotkali się przywódcy państw zwanych przez Amerykanów grupą E3, czyli Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Przedstawiciele E3 zostali włączeni do rozmów w Genewie, ale sama trójka przygotowała własną kontrpropozycję.
Równolegle przywódcy państw E3 i innych krajów Unii Europejskiej i NATO zakomunikowali jasno, że również dla nich nie jest do zaakceptowania amerykański plan zawierający punkty ograniczające m.in. suwerenność NATO, czy określające, jakie typy wojsk („europejskie myśliwce”) mogą stacjonować w Polsce. Osobną kwestię stanowiła zawarta w planie próba obciążenia krajów UE większością kosztów powojennej odbudowy Ukrainy.
Zarówno przedstawiciele krajów E3 i UE, jak i Ukraińcy zgodnie podkreślali, że plan nie zawiera przejrzystego opisu powojennych gwarancji bezpieczeństwa, jakie miałyby być udzielone Ukrainie przez USA i państwa Zachodu.
Konkluzji więc nie było.
Nie było ich także w kolejnych rundach międzynarodowych rozmów toczących się w ostatnich dniach. W niedzielę 30 listopada na Florydzie, w prywatnym luksusowym klubie golfowym należącym do Witkoffa (członkostwo w nim kosztuje ponad milion dolarów), delegacja Ukrainy spotkała się z Amerykanami, by rozmawiać o kolejnych korektach do planu pokojowego. Nie było sukcesu, o czym za chwilę.
W poniedziałek 1 grudnia w Paryżu prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski spotkał się w analogicznym celu z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem. W rozmowach uczestniczyli przedstawiciele kilku krajów Europy, w tym Polski. Zełenski otrzymał kolejne zapewnienie, że Europa nie zgodzi się na porozumienie pokojowe zawarte na warunkach Moskwy (czytaj: amerykański plan pokojowy) i będzie wspierać Ukrainę zarówno w negocjacjach, jak i w dalszym prowadzeniu wojny obronnej.
Według „Wall Street Journal” niedzielne rozmowy na Florydzie nie przyniosły żadnych rozstrzygnięć w zakresie przebiegu przyszłej linii demarkacyjnej między Rosją a Ukrainą, dookreślenia gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy i wyborów, które według pierwotnego planu Amerykanów i Rosjan miałyby się odbyć w walczącym z Rosją kraju 100 dni po wejściu w życie zawieszenia broni.
Pierwsze dwie kwestie to clou zarówno tego, jak i każdego planu pokojowego. Bo bez rozgraniczenia walczących stron i określenia gwarancji zapewniających względną trwałość porozumień, nie dałoby się zakończyć żadnego konwencjonalnego konfliktu. Kwestia trzecia – wybory prezydenckie w Ukrainie, które miałyby zakończyć rządy Wołodymyra Zełenskiego – to zaś stałe żądanie Rosjan, od pierwszych miesięcy tego roku niejako przysposobione przez Donalda Trumpa.
Po spotkaniach w Paryżu klarowała się więc następująca sytuacja. Amerykanie byli raczej skłonni uwzględnić w swym planie pokojowym jakąś część postulatów Ukrainy i państw europejskich, nie zostało jednak dookreślone, jaka to część. Z kolei państwa Europy niezmiennie zapewniają Ukrainę o swoim wsparciu i sprzeciwiają się jakimkolwiek próbom zawierania porozumienia przez Moskwę i Waszyngton nad głowami Kijowa i europejskich stolic.
Trudno więc precyzyjnie określić, z czym pojechali do Moskwy Witkoff i Kushner. Na Florydzie nie powstała nowa – tym razem zaakceptowana przez Ukrainę – wersja „amerykańskiego” planu pokojowego. Jeśli cokolwiek powstało – to kolejny protokół rozbieżności między USA i Rosją a Ukrainą. Nadal nie istnieje także żadna wspólna wersja planu, która obejmowałaby propozycje amerykańskie i europejskie. Jeśli więc Witkoff i Kushner przyjechali na Kreml, by pokornie prosić Putina o złagodzenie niektórych z jego żądań, opierając się nadal na ich liście z Anchorage, wizyta musiała się skończyć tak, jak się skończyła.
Niewykluczone, że Moskwie dokładnie o to chodziło. Sytuacja na froncie pozostaje od miesięcy niekorzystna dla Ukrainy. Ukraińskiej armii po prawie czterech latach wojny brakuje tchu. Mobilizowanych rezerw nie starcza nawet do uzupełniania bieżących strat, nowoformowane jednostki coraz słabiej sprawdzają się na froncie, morale żołnierzy bywa coraz bardziej zachwiane. Budowa potencjału do ewentualnych szerzej zakrojonych działań kontrofensywnych wydaje się obecnie niemożliwa.
Rosjanie osiągają natomiast powolne, ale stałe postępy terytorialne w Donbasie. Dni Pokrowska wydają się policzone, choć heroizm ukraińskich obrońców miasta wciąż spowalnia to odliczanie. Rosjanie dotarli do przedmieść Konstantyniwki i zagrażają Siewierskowi. Rozwija się również rosyjska operacja ofensywna na południu Ukrainy obejmująca Zaporoże i południowo-wschodnie fragmenty obwodu dniepropietrowskiego. Hulajpole, Orechów i Pokrowśkie, czyli trzy miasteczka stanowiące przez całe lata wojny pozycyjnej w tym obszarze kraju zaplecze frontu, są obecnie bezpośrednio zagrożone przez Rosjan.
Przy takim układzie sił Rosji opłaca się zwlekać z negocjacjami, przynajmniej do momentu, w którym ich siły walczące na froncie wciąż zachowują pewien minimalny potencjał ofensywny. Do tego zaś z pewnością przydają się Amerykanie z Białego Domu, sprowadzeni do roli posłańców krążących między Europą, Ukrainą a Rosją z lekko podredagowaną listą żądań Putina sprzed kilku miesięcy.
Świat
Władimir Putin
Donald Trump
Wołodymyr Zełenski
NATO
Jared Kushner
plan pokojowy
Rosja
Steve Witkoff
Ukraina
wojna w Ukrainie
Dziennikarz, publicysta, rocznik 1978. Pracowałem w "Dzienniku Polska Europa Świat" (obecnie „Dziennik Gazeta Prawna”) i w "Polsce The Times" wydawanej przez Polska Press. W „Dzienniku” prowadziłem dział opinii. W „Polsce The Times” byłem analitykiem i komentatorem procesów politycznych, wydawałem też miesięcznik „Nasza Historia”. Współprowadziłem realizowany we współpracy z amerykańską fundacją Democracy Council i Departamentem Stanu USA cykl szkoleniowy „Media kontra fake news”, w ramach którego ok 700 dziennikarzy mediów lokalnych z całej Polski zostało przeszkolonych w zakresie identyfikacji narracji dezinformacyjnych i przeciwdziałania im. Wydawnictwo Polska Press opuściłem po przejęciu koncernu przez kontrolowany przez rząd PiS państwowy koncern paliwowy Orlen. Wtedy też, w 2021 roku, wszedłem w skład zespołu OKO.press. W OKO.press kieruję działem politycznym, piszę też materiały o polityce krajowej i międzynarodowej oraz obronności. Stworzyłem i prowadziłem poświęcony wojnie w Ukrainie cykl „Sytuacja na froncie” obecnie kontynuowany przez płk Piotra Lewandowskiego.
Dziennikarz, publicysta, rocznik 1978. Pracowałem w "Dzienniku Polska Europa Świat" (obecnie „Dziennik Gazeta Prawna”) i w "Polsce The Times" wydawanej przez Polska Press. W „Dzienniku” prowadziłem dział opinii. W „Polsce The Times” byłem analitykiem i komentatorem procesów politycznych, wydawałem też miesięcznik „Nasza Historia”. Współprowadziłem realizowany we współpracy z amerykańską fundacją Democracy Council i Departamentem Stanu USA cykl szkoleniowy „Media kontra fake news”, w ramach którego ok 700 dziennikarzy mediów lokalnych z całej Polski zostało przeszkolonych w zakresie identyfikacji narracji dezinformacyjnych i przeciwdziałania im. Wydawnictwo Polska Press opuściłem po przejęciu koncernu przez kontrolowany przez rząd PiS państwowy koncern paliwowy Orlen. Wtedy też, w 2021 roku, wszedłem w skład zespołu OKO.press. W OKO.press kieruję działem politycznym, piszę też materiały o polityce krajowej i międzynarodowej oraz obronności. Stworzyłem i prowadziłem poświęcony wojnie w Ukrainie cykl „Sytuacja na froncie” obecnie kontynuowany przez płk Piotra Lewandowskiego.
Komentarze