Tym razem wobec Trumpa sformułowano tylko jeden artykuł impeachmentu, za to największego kalibru: oskarżono go o „podżeganie do buntu” (incitement of insurrection). To, że artykuł zostanie przyjęty, a prezydent postawiony w stan oskarżenia, nie ulegało wątpliwości: Demokraci pod wodzą Nancy Pelosi mają większość w Izbie Reprezentantów, więc pytanie brzmiało ilu Republikanów się do nich przyłączy. Ostatecznie impeachment Trumpa poparło dziesięcioro.
Jednak impeachment w Izbie Reprezentantów jest karą wyłącznie symboliczną – realne są dopiero sankcje nakładane przez Senat, a ten kontrolują Republikanie. Co zrobią?
25. poprawka
Demokraci zapowiedzieli, że uruchomią procedurę impeachmentu, jeśli Trump nie zostanie usunięty ze stanowiska w ramach 25. poprawki. Zaproponowana przez Demokratów rezolucja, wzywająca wiceprezydenta Mike’a Pence’a do zastosowania tejże poprawki, została przyjęta przez Izbę Reprezentantów 12 stycznia, ale zagłosował za nią tylko jeden Republikanin. Wiceprezydent – kluczowa postać w tym procesie – wydał zaś oświadczenie, że jest przeciwny „grom politycznym, kiedy sytuacja jest tak poważna”.
25. poprawka, przyjęta w 1967 roku, pozwala m.in. na ogłoszenie prezydenta niezdolnym do sprawowania urzędu, jeśli uznają tak wiceprezydent oraz co najmniej połowa członków gabinetu. W zamyśle poprawka miała chronić Stany Zjednoczone przed bezkrólewiem, np. gdyby prezydent znalazł się w stanie śpiączki – żył, ale nie mógł podejmować decyzji, w tym o rezygnacji ze stanowiska.
Donald Trump, zdaniem Demkratów, „okazał niezdolność do wykonywania podstawowych obowiązków” prezydenta, w tym do „poszanowania dla prawowitego wyniku wyborów” i „ochrony Konstytucji”.
Oświadczenie Pence’a nie znaczy wcale, że jest przychylny Trumpowi. Jak wiemy z doniesień prasowych, wydarzenia z 6 styczni, kiedy musiał chronić się w podziemiach Kapitolu, a podburzony przez Trumpa szturmujący tłum krzyczał „powiesić Pence’a!”, wstrząsnęły spokojnym zazwyczaj wiceprezydentem. Choć przez cztery lata okazywał swojemu szefowi wyłącznie lojalność (niektórzy powiedzieliby nawet „służalczość”), okazało się, że dla prezydenta nie ma to żadnego znaczenia. Kiedy Pence odmówił unieważnienia głosów elektorskich (do czego i tak nie miał prawa) i zamiast Trumpa wybrał Konstytucję, stał się od razu wrogiem, a jego życie znalazło się w niebezpieczeństwie.
Użycie 25. poprawki było najlepszą – a może i jedyną – szansą Pence’a na to, by zostać prezydentem. Choćby i tymczasowym, choćby i na kilka dni. Musiał jednak dojść do wniosku, że gra nie jest warta świeczki. Do końca kadencji Trumpa został tydzień, więc nawet gdyby Pence’owi udało się zgromadzić większość gabinetową do takiego posunięcia, to Trump zdążyłby odwołać się do Kongresu (na co pozwala 25. poprawka). Ostatnie dni przed zaprzysiężeniem Bidena Amerykanie spędziliby na przepychankach między Trumpem, Pence’em, Izbą Reprezentantów i Senatem. Pozbawienie Trumpa urzędu w taki sposób – choć konstytucyjne – łatwiej też przedstawić jako „przewrót”, zakulisowe machinacje, niż ponadpartyjną inicjatywę ludzi zatroskanych o los republiki.
„Podżeganie do buntu”
Jeśli jednak celem jest ukaranie Trumpa, znacznie lepszym pomysłem jest impeachment – łatwiejszy do przeprowadzenia i otwarcie popierany przez niewielką, ale symbolicznie istotną część Republikanów. Procedura impeachmentu, czyli de facto postawienia pod trybunałem stanu, składa się z dwóch etapów: najpierw Izba Reprezentantów stawia zarzuty („artykuły impeachmentu”), przyjmowane zwykłą większością głosów, a następnie o winie lub niewinności oskarżonego decyduje Senat, gdzie wymagana jest większość kwalifikowana dwóch trzecich.
Tym razem wobec Trumpa sformułowano tylko jeden artykuł impeachmentu, za to największego kalibru: oskarżono go o „podżeganie do buntu” (incitement of insurrection), nawiązując tym samym do uchwalonej po wojnie secesyjnej 14. poprawki, zakazującej pełnienia urzędów publicznych osobom, które wzięły udział w buncie lub udzielały buntownikom pomocy.
To, że artykuł zostanie przyjęty, a prezydent postawiony w stan oskarżenia, nie ulegało wątpliwości: Demokraci pod wodzą Nancy Pelosi mają większość w Izbie Reprezentantów, więc pytanie brzmiało ilu Republikanów się do nich przyłączy.
Ostatecznie impeachment Trumpa poparło dziesięcioro, w tym nr 3 w klubie republikańskim, Liz Cheney (córka Dicka), która określiła swoją decyzję ”głosem sumienia”.
Nie jest to głos donośny, bo 10 na 211 kongresmenów to zaledwie niecałe 5 procent, ale w czasie pierwszego impeachmentu Trumpa – kiedy oskarżono go o nadużycie władzy, tzn. szantażowanie prezydenta Ukrainy w zamian za „brudy” na Joego Bidena – ani jeden Republikanin w Izbie Reprezentantów nie odważył się podnieść ręki przeciw Donaldowi Trumpowi.
W Senacie za uznaniem prezydenta winnym zagłosował tylko Mitt Romney z Utah, były kandydat partii na prezydenta w roku 2012, od dawna otwarcie krytyczny wobec Trumpa. Nawet umiarkowane senatorki Lisa Murkowski i Susan Collins zagłosowały wówczas tak, jak reszta kolegów. Tym razem Murkowski była pierwszą Republikanką, która powiedziała, że Trump musi odejść i wkrótce dołączyło do niej kilkoro innych członków izby.
Między centrum i bazą
Partia Republikańska na własne życzenie znalazła się w bardzo trudnym położeniu. Wydarzenia 6 stycznia sprawiły, że Trump jest dziś toksyczny dla mainstreamu politycznego, biznesowego i medialnego. Telewizja Fox News, która przez cztery lata była tubą propagandową Trumpa, wycofała się nieco, złagodziła ton. Wielkie korporacje wstrzymały datki na kampanię dla tych republikańskich polityków, którzy już po ataku na Kapitol głosowali za podważeniem wyniku wyborów. Twitter, Facebook i inne wielkie technokorporacje, które na Trumpie zarabiały przecież krocie, oportunistycznie się od niego odcięły, zawieszając mu konta.
Dla kierownictwa Republikanów symboliczne odcięcie się od Donalda Trumpa także byłoby szansą na odbudowanie swojego wizerunku, nowe otwarcie. Sęk w tym, że choć Trump jest toksyczny dla elektoratu centrowego, to w oczach prawicowej, osuwającej się w stronę QAnonu bazy, jest wciąż półbogiem. Jeśli Republikanie odetną się od prezydenta, żeby zyskać w oczach centrystów, to w następnych prawyborach zostaną pokonani przez kandydatów fanatycznie protrumpowych. Jeśli go będą bronić, licząc na to, że zdobędą tym zaufanie i poparcie rozgniewanej bazy, mogą zapomnieć o zwycięstwach wyborczych w takich stanach, jak Michigan, Pensylwania czy Georgia.
Istotny jest tu punkt siedzenia:
członkowie Izby Reprezentantów, startujący przeważnie w okręgach bezpiecznie konserwatywnych, boją się przede wszystkim wyzwania w partyjnych prawyborach, a zatem kochającej Trumpa bazy. Senatorom, dla których okręgiem jest cały stan, zależy z kolei częściej na elektoracie niezależnym, bowiem samą bazą trudno zdobyć większość.
Przywódcy partii wykonują zatem akrobacje, żeby zadowolić obie strony. Lider Republikanów w Izbie Reprezentantów, Kevin McCarthy, oznajmił, że choć prezydent „ponosi odpowiedzialność” za atak na Kapitol, to impeachment byłby błędem, bowiem tylko „podzieliłby naród” i „rozpalił żar partyjnych podziałów”. Zamiast impeachmentu proponował niewiążącą rezolucję potępiającą prezydenta.
Jakby tego było mało: 6 stycznia, już po sprowokowanym przez Trumpa ataku na Kapitol, który miał uniemożliwić potwierdzenie wyboru Bidena na prezydenta, McCarthy głosował za odrzuceniem głosów elektorskich. Z kolei senator Lindsay Graham, który w 2016 roku zażarcie zwalczał Trumpa, potem przez cztery lata był jego najwierniejszym sojusznikiem i obrońcą, 6 stycznia odciął się od niego, teraz mobilizuje kolegów w Senacie przeciw impeachmentowi.
Co zrobią Republikanie
Podziały wśród Republikanów są na rękę Demokratom, ale nie kierują się oni wyłącznie swoim interesem politycznym – Donald Trump musi po prostu zostać ukarany za to, co zrobił. Jeśli podżeganie do ataku na Kapitol, w którym giną ludzie, nie jest czymś, za co należy się kara, to znaczy, że impeachment jest martwym prawem. To, że do końca kadencji zostało tylko kilka dni, nic tu nie zmienia.
Impeachment w Izbie Reprezentantów i tak jest karą wyłącznie symboliczną – realne są dopiero sankcje nakładane przez Senat. Nie wiadomo jednak czy proces Trumpa w ogóle dotrze do izby wyższej, a jeśli tak, to kiedy.
Kontrolujący Senat Republikanin Mitch McConnell nie zabrał w tej sprawie głosu oficjalnie, ale podobno uważa impeachment za dobry pomysł. Traumatyczne doświadczenia z 6 stycznia, kiedy też ewakuowano go w bezpieczne miejsce, nie są pewnie bez znaczenia.
Ale dla McConnella ważniejsze jest zapewne co innego. Przez Trumpa i jego kłamliwą narrację o fałszerstwach wyborczych, Republikanie przegrali drugą turę wyborów do Senatu w Georgii, stracili większość w Senacie. McConnell zaś stracił fotel lidera większości, który był ukoronowaniem jego kariery.
Trump był dla niego użyteczny, kiedy rządził i kiedy pomagał Republikanom przy urnach. Kiedy zaczął szkodzić – partii w ogóle, a McConnellowi w szczególe – wszelka lojalność wobec niego rozpłynęła się jak sen złoty.
McConnell myśli jednak o przyszłości partii, więc wygląda na to, że też próbuje drogi pośredniej. Z jednej strony wysyła sygnały, że może być za impeachmentem, z drugiej nie robi nic, żeby go ułatwić. Póki co wciąż kontroluje proces legislacyjny w Senacie i już zapowiedział, że izba nie zbierze się w piątek. To znaczy, że w najlepszym razie proces Trumpa mógłby zacząć się we wtorek – dzień przed zaprzysiężeniem Joego Bidena.
Nie ma precedensu
Czy Senat może osądzić Trumpa, kiedy ten już nie będzie urzędującym prezydentem? Konstytucjonaliści nie są tu zgodni. Nie ma precedensu dotyczącego prezydenta, ale Senatowi zdarzyło się już osądzić w takim trybie byłego sekretarza wojny. Wiadomo jednak, że w takim wypadku nawet uznanie Trumpa winnym przez Senat nie oznaczałoby usunięcia go ze stanowiska. Otwierałoby jednak możliwość, na którą liczy wielu Demokratów (a pewnie i niejeden Republikanin), czyli pozbawienia Trumpa prawa ubiegania się o stanowisko federalne. Do tego wystarczyłaby zwykła większość, a gwarantowałoby to, że w 2024 roku Donald Trump nie mógłby ponownie kandydować na prezydenta.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
"Lewactwo", haha.
Trump podżegał do zamachu stanu, skutkiem czego jest śmierć pięciu osób. To zwyrodnialec, degenerat, który panicznie boi się konsekwencji utraty władzy. I konsekwencje te poniesie.
Nie wiem czego nałykał się Ropczynski, ale widać u niego zwyrodnienie mózgu, charakterystyczne dla Q-onanistów.
W tym sporze nie chodzi o fakty, czy kto ma rację.
Chodzi o starcie między układem kontrolującym centralne instytucje a sfrustrowanym i zdezorientowanym pospólstwem.
Za prof. Adamem Wielomskim: Trump rozpaczliwie próbował powstrzymać degradację USA w świecie, potęgę chylącą się ku upadkowi, wycieńczoną konfliktami zbrojnymi i z kulejącą gospodarką, której zagraża rosnąca potęga Chin (o ile nie wyszła na prowadzenie). Wycofywanie się z decyzji finansowych, na które byłe mocarstwo nie ma pieniędzy (jak współfinansowanie WHO) i stosunkowo pokojowa, lecz bezkompromisowa polityka zagraniczna, to są fakty, które świadczą za tym, że Trump jakby nie było – twardo po ziemi stąpa i wie na czym polega gra w gospodarkę lepiej niż poprawnie polityczny establishment USA.
Dotarliśmy do granic absurdu, który nazywa się podziałem i Państwo – jako redakcja OKO PRESS, dokładnie tak samo jak TVP, bierzecie czynny udział w sianiu zamętu, podziałów, kreowania rzeczywistości, jednocześnie identycznie tego nie dostrzegacie, tego i swojej hipokryzji.
Bo kiedy w apogeum epidemii (grypy i strachu, tak rzetelnie napędzanego waszymi artykułami), strajki zdominowały na sekundę ten biedny kraj, to ok – mamy prawo MÓWIĆ. Kiedy wybory wygrywa kandydat populistycznej partii ostatecznego chaosu- to mamy prawo MÓWIĆ, burzyć się i podważać wyniki wyborów, lecz kiedy połowa społeczeństwa w kryzysie obyczajowym i ekonomicznym porównywalnym do naszego opłakanego stanu – łaknie sprawiedliwości i podważa AUTORYTET WŁADZY, to banda niesfornych dzieci, którym tata Donald powiedział: idźcie i stratujcie kobietę, postrzelcie policjanta, miejcie zawał i wylew etc. etc.
Autorytet władzy jest ważną rzeczą, ale nie aż taka świętością, żeby na forum to określenie wykrzykiwać wielkimi literami. Poza tym, każda władza na autorytet musi sobie zasłużyć. Pytam zatem, kto ma większy autorytet: Trump, który od początku wyborów rozpowszechnia kłamstwa o rzekomym ich sfałszowaniu, czy amerykańskie sądy z nominacji tak demokratycznych, jak i republikańskich, które wszystkie pozwy o unieważnienie wyborów (poza nielicznymi wyjątkami) zmieliły w drobny maczek – dotyczy to też Sądu Najwyższego, który po ostatnich nominacjach Trumpa miał się stać Trybunałem Kucharki Przyłębskiej w wersji bis, a tu pyk, stanął po stronie Konstytucji, a nie prezydenta.
Na koniec nadmienię, że w latach 1980-1981 łaknące sprawiedliwości polskie społeczeństwo, a przynajmniej jego 10-milionowa podówczas część zrzeszona w NSZZ Solidarność, także podważała autorytet władzy PRL, zresztą wątpliwy, bo wymuszony systemem represji. Ale w odróżnieniu od tłuszczy atakującej Kapitol w tamtych latach nikt nie demolował Sejmu czy gmachu KC PZPR, a partyjnej wierchuszki nie wyprowadzano tylnym wyjściem pod osłoną milicji i ZOMO, nikt nawet nie palił gminnych komitetów partyjnych. Łaknący sprawiedliwości i podważający autorytet władzy protestowali pokojowo i na drodze ekonomicznej, czyli poprzez strajki okupacyjne w zakładach pracy, gdzie z dyrekcją i władzami partyjnymi negocjowano, a nie wywożono ich na taczkach. Jeśli nawet zdarzyły się takie incydenty, to pojedyncze i w małych miejscowościach, ale nie miały wpływu na ogólny obraz sytuacji. Nawet w grudniu 1981 r. ZOMO strzelało do górników w "Wujku" nie za podpalanie kopalni, tylko za zorganizowanie wbrew zakazowi pokojowej manifestacji. Pomyśl o tym, zanim zaczniesz się znów użalać nad swołoczą demolującą Waszyngton.
Małe sprostowanie: autorytet władzy: miałam na myśli władzę nowo wybraną – czyli demokraci z Bidenem na czele 🙂
A została wyróżniona, nie ze względu na mój wielki szacunek do autorytetu władzy, lecz dla skorelowania z tego z wyróżnionym "mówić". Celem moim było wyklarowanie, że w zależności od preferencji, analogiczne zdarzenia są przez redakcję przedstawiane różnie, stronniczo. Tak jak PIS ze swoją reżimową telewizją przedstawiał strajkujących w sprawie aborcji w krzywym zwierciadle i niezgodnie z rzeczywistością, tak tutaj właśnie przedstawia się pobudki 160 000 000 obywateli USA, którzy popierali Donalda Trumpa w wyborach, wśród nich zaś kilka tysięcy ludzi, którzy dopuścili się czynów absolutnie ostatecznych, co doprowadziło do skutków tragicznych. No i przecież przeciwny Trumpa w akcji Black Lives Matter, która z założenia miała być dobra, to w praktyce wprowadziła chaos i nieszczęście, korzystając z Pańskiej nomenklatury, wśród obywateli protestujących w sposób pokojowy – znalazła się ta sama "swołocz", co niedawno w Waszyngtonie. Proszę o tym pomyśleć. Ten konflikt nie ma rozwiązania, bo wszyscy mają rację i nikt jej nie ma. Dziękuje Panu za dyskusję, nie wiem czy zmieniła coś w Pańskim nastawieniu do sprawy, mnie skłania do kilku refleksji, a wiadomo, że gdzie dwóch Polaków, tam cztery opinie.
Nie staję po żadnej ze stron, mam zbyt mało danych, aby wyciągać wnioski i szafować nimi na lewo i prawo. Polityka była, jest i będzie brudna, lecz chyba bardziej zaczyna brzydzić mnie to okrutne wypaczenie wolności rozumianej jako wolność totalitarna i oportunistyczna. Absolutna wolność indywiduum – dogmat wolnościowy lgbt etc, ale wolność do nie wstrzykiwania sobie substancji, nad którą prace trwały 8 mc. bo to nieodpowiedzialne społeczne, bo musimy chronić innych, nawet potencjalnym kosztem własnego zdrowia.
"Naszą odpowiedzią jest sięgnięcie do korzeni dziennikarstwa – do prawdy"
Proszę Szanownej Redakcji – klasyczna definicja prawdy określa ją tym, co jest w rzeczywistości. Ale nieklasycznych teorii prawdy jest kilka (jeśli nie kilkanaście), więc może o to wam chodziło?
Bo nagłówki:
PiS nie chce potępić ataku na Kapitol, bo… nie wiadomo, co tam się stało
Czapka błazna dla prezesa Kaczyńskiego
Wojewoda Radziwiłł nie wie, ile ma szpitali, „bodajże 17”. Szczepimy wolno, bo Unia dała za mało
to są paski z TVP, sensacyjne i nieobiektywne, opiniotwórcze i smutne, że taki fajny portal – poszedł w stronę interpretacji, zamiast przedstawiać dalej świat z każdej ze stron, takim jakim jest -na surowo i brzydko.
A jakież to interpretacje? To są relacje z faktów.
"PiS nie chce potępić ataku na Kapitol" – cytowani są konkretni senatorzy PiS, którzy wypowiadają się w imieniu swojej formacji politycznej, a nie wygłaszają prywatnych opinii.
"Czapka błazna dla prezesa Kaczyńskiego" – to przecież film z happeningu, który faktycznie się odbył, a komentarza tam minimum. Czekam teraz na informację (popartą sprawdzalnymi źródłami), że to OKO.press specjalnie wysłało Trzech Króli na miesięcznicę.
"Wojewoda Radziwiłł nie wie, ile ma szpitali" – to przecież cytat z jego własnej wypowiedzi, z odnośnikiem. I tak mamy Radziwiłła "Panie Kochanku" w wersji 2.0 (niekoniecznie lepszej).
"PiS nie chce potępić ataku na Kapitol" – tak sformułowany tytuł sugeruje, że owy atak potępić powinni, samo określenie "potępienie" z definicji jest już skrajnie pejoratywne i sugerujące, że Ci, którzy nie potępiają – przyznają zgodę na zło.
Cytat – czy nie – obiektywny nagłówek nie powinien sugerować mi, co mam na ten temat myśleć. A gdyby napisać: "Senatorowie PIS (a nie – cały PIS bo artykuł dotyczy dwóch osób) sprzeciwili się procedowaniu uchwały Senatu o potępieniu ataku na Kapitol" to nie nie wpłynąłby na opinię odbiorców tego komunikatu przez zapoznaniem się z jego treścią.
"Czapka błazna dla prezesa Kaczyńskiego" – tak, to tytuł filmu i nagłówek, z którego nijak nie wynika, że to happening, o ile ładniej byłoby napisać: "relacja z…". Obiektywnie, bezstronnie, elegancko.
"Wojewoda Radziwiłł nie wie, ile ma szpitali" – Pan Radziwiłł powiedział: "(…) bodajże 17 takim miejsc, które nazywamy szpitalami węzłowymi…" i to jest tam zacytowane. I ja się zgadzam, że to komedia, no ale kurczę, takie parafrazowanie = bezpośrednie ośmieszanie człowieka. Zresztą treść artykuły wyraża negatywne nastawienie, jest pełen złośliwości i ironii, np. Uderzające, że Radziwiłł poprawnie podał…
W fantazjach Radziwiłła możliwe…
Radziwiłł też: "kokietował, Radziwiłł się "chwali"
A najnowszy tytuł: Trump, toksyczny ojciec Amerykanów, którzy nie widzą dla siebie miejsca we współczesnym świecie – łezka w mym oku się kręci, bo naprawdę Oko ma ciekawe treści, ale za dużo nienawiści i jadu dla ludzi ceniących takt, dystans wobec uznanych poglądów, dla widzących dwie strony medalu, brakuje tu elementarnego szacunku dla osoby ludzkiej – nawet dla tego, który sam nie szanuje innych.
Proszę Pana, czuję, że bierze mnie Pan za zwolennika którejkolwiek stron w konflikcie polsko-polskim, ale ja nie jestem z tych. O polityce myślę globalnie – aktualny kryzys jest globalny, jesteśmy w tym tylko małym polskim okruszkiem.
Pozwoliłam sobie na komentarz dotyczący samego portalu, który zaczął krakać jak wrony, z którymi toczy walkę. Niestety, ale skrajności obu racji nie pozwalają mi na to, aby z kimkolwiek się utożsamić.
Prezydent Trump to uosobienie wszystkich tych przywódców, dla których polityka jest źródłem władzy, czasem bezwzględnej dla inaczej myślącej części społeczeństwa, źródłem wielkich wpływów, grabienia dla siebie i swoich, łamania praworządności a przede wszystkim Konstytucji.
Jeśli impeachment otwiera drogę do pozbawienia Trumpa prawa ubiegania się o stanowisko federalne, to w 2024 roku Donald Trump nie mógłby ponownie kandydować na prezydenta. Pokazał już na co go stać.
Niech to będzie przestrogą dla innych, w tym naszego przywódcę, zbawcę narodu, że podżeganie społeczeństwa przeciwko sobie musi kończyć się odpowiedzialnością konstytucyjną
Tyle,że na impeachment nie ma żadnych szans – dla partii republikańskiej otwarte poparcie tej inicjatywy to byłby gol samobójczy i groźba rozłamu po którym na długo władzę przejęliby demokraci.
" podżeganie społeczeństwa przeciwko sobie musi kończyć się odpowiedzialnością konstytucyjną"
Gdzie więc odpowiedzialność dla demokratów otwarcie popierających strajki, przepraszam – plądrowanie po śmierci kryminalisty G.Floyda?
Mam nadzieję, że się Pani/Pan myli. Trump już nigdy nie powinien być Prezydentem. Destrukcja jakiej dokonał, dyskwalifikuje go na wiele, wiele lat. Mam taką nadzieję. Po co światu taki przywódca?
"plądrowanie po śmierci kryminalisty G.Floyda?"
Tak sobie zwyczajnie zszedł był kryminalista… A może został bestialsko zamordowany wskutek użycia wobec niego nadmiernej, niczym nie uzasadnionej przemocy?
Może wreszcie prosty cham zostanie na zawsze do końca swych dni skompromitowany.
Kiedy Polacy doczekają się tego samego? – oby jak najszybciej.