Czy czeka nas ostry wzrost cen? Makroekonomista dr Wojciech Paczos z Cardiff University wyjaśnia powody wyższej inflacji, przewiduje, o ile wzrosną ceny do końca roku, jak zachowa się NBP i jak na inflację wpłynie "Polski Ład"
Chyba każdy z nas złapał się już w ostatnich miesiącach na tym, że zauważył skok cen jakiegoś produktu podczas zakupów. A jeśli nie – bardzo możliwe, że usłyszał od kogoś, że ceny rosną skokowo. Najnowszy raport GUS na temat inflacji mówi, że w kwietniu 2021 roku wyniosła ona 4,3 proc. Drożeją paliwa (28 proc.) i usługi finansowe (47 proc.), ale - co ciekawe w kontekście medialnych doniesień i obiegowych opinii - nie żywność (1,2 proc.).
W Polsce inflacja zawsze była gorącym tematem politycznym, by wspomnieć choćby słynną debatę przed wyborami parlamentarnymi w 2007 roku między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim. Tusk zapytał ówczesnego premiera z PiS o ceny podstawowych produktów. "O ile wzrosły te ceny od początku waszych rządów?” - dopytywał. Kaczyński nie wiedział, Tusk wyliczył dokładnie. Tę wymianę zapamiętano jako polityczny nokaut, który pomógł PO zwyciężyć w wyborach.
Ale w październiku 2007 roku, gdy odbyła się ta debata, inflacja wynosiła zaledwie 3 proc., pół punktu procentowego powyżej celu inflacyjnego NBP. Dziś cel jest taki sam, a inflacja w kwietniu 2021 wyniosła 4,3 proc. Czy w takim razie powinniśmy obawiać się jej bardziej niż wówczas?
O pomoc w odpowiedzi na podstawowe pytania - skąd bierze się inflacja, kto za nią odpowiada i czy czeka nas inflacyjna katastrofa - poprosiliśmy dr. Wojciecha Paczosa, makroekonomistę z uniwersytetu w Cardiff, członka zespołu ds. COVID-19 przy Prezesie PAN i współzałożyciela grupy eksperckiej Dobrobyt na pokolenia.
„Inflacja może wynikać z trzech powodów” – tłumaczy dla OKO.press dr Wojciech Paczos „W jednym z nich będzie się utrwalała, w pozostałych - nie. Jeżeli to jest typowa inflacja popytowa - czyli popyt w gospodarce jest zbyt duży, ceny zaczynają rosnąć. Wtedy bez reakcji polityki pieniężnej, ceny same rosnąć nie przestaną.
Ale jeżeli ona wynika z np. wzrostu cen ropy albo dużych zmianach na rynkach walutowych - czyli zewnętrznego szoku, który podniósł koszty przedsiębiorcom, to wówczas jest to jednorazowa zmiana, i ona mija.
A jest jeszcze jeden problem, gdzie poziom rzeczywistej i mierzonej inflacji się różni. Tak było rok temu i teraz też tak może być. Bo w momencie, gdy mamy lockdowny, zmienia się koszyk dóbr, z których korzystamy. Oficjalne statystyki za tym nie nadążają. Rok temu inflację przeszacowywały produkty, które taniały, chociaż nikt ich nie kupował, bo nie były dostępne".
Które elementy są w obecnej sytuacji kluczowe? "Ja tego nie wiem, bo nie mam danych, do nich dostęp ma NBP i Rada Polityki Pieniężnej” - mówi dr Paczos.
W odczytach wskaźnika inflacjii Polska jest dziś liderem unijnym i zauważalnie odstaje od średniej. Według Eurostatu już w kwietniu razem z Węgrami przebiliśmy 5 proc. Średniej europejskiej wynosi 2 proc. Skąd ta różnica?
Dr Paczos: „Ja trzymam się hipotezy, że inflacja będzie wysoka, bo to wynika z programów pomocowych, które popłynęły szerokim strumieniem do gospodarki.
Wydaje mi się, że sama z siebie nie spadnie, ale nie wydaje mi się też, żeby była niebezpiecznie wysoka.
W Wielkiej Brytanii mieliśmy większe niż w Polsce programy pomocowe, bezrobocie jest niższe, a inflacja jest dużo mniejsza - niewiele ponad jeden procent. Trudno powiedzieć, dlaczego inflacja w Polsce jest znacząco wyższa niż w innych krajach, które przechodziły przez bardzo podobny kryzys i reagowały w bardzo podobny sposób, a także są odbiorcami tej samej ropy, której ceny rosną w ten sam sposób”.
Czy obecna wysokość inflacji jest konsekwencją działań rządu PiS? W 2016 roku, gdy w życie wchodził program 500+ dużo mówiło się, że potencjalnie to problem dla inflacji, bo w kieszeniach Polaków pojawiły się miliardy złotych, które mogły wpłynąć na popyt. Teraz rząd planuje bardzo wysokie podniesienie kwoty wolnej od podatku.
Dr Wojciech Paczos:
„Wyższa kwota wolna może oczywiście podnieść inflację, na pewno jej nie zbije, bo to oznacza więcej gotówki w rękach ludzi i większy popyt. Ale to nie będzie trwałe, to pojedynczy impuls inflacyjny, tak samo jak na początku programu 500+. Nie przełożyło się to na stale rosnącą inflację”.
Jeśli chodzi o inflację, kluczowym graczem nie zawsze jest rząd - co najmniej równie ważny jest bank centralny. Jego prezesem jest Adam Glapiński, który przewodniczy też Radzie Polityki Pieniężnej, która ustala założenia polityki pieniężnej państwa. Podstawowym narzędziem, którym bank centralny może wpływać na wysokość inflacji, są stopy procentowe. W uproszczeniu jest to wskaźnik, który reguluje koszt kredytów. NBP decyduje, ile kosztuje pożyczka od banku centralnego do banków komercyjnych. A to wpływa na koszt kredytu, jaki każdy z nas może pobrać w dowolnym banku. Obecnie stopy procentowe są bardzo niskie – stopa referencyjna to 0,1 proc.
W teorii wygląda to tak: jeżeli bank centralny stopy procentowe podnosi, rośnie koszt kredytu, decyduje się na niego mniej osób. Na rynku jest mniej gotówki, popyt spada, spada więc też inflacja. Jak w kontekście inflacji i stóp procentowych zachowywał się w ostatnim czasie Narodowy Bank Polski?
„Jeśli były błędy, które mogłyby doprowadzić do podwyższonej inflacji, to nie szukałbym ich po stronie polityki fiskalnej rządu, tylko po stronie polityki monetarnej NBP, a właściwie po stronie bardzo nieumiejętnej komunikacji” – komentuje dr Paczos. „To bardzo ciekawe, bo pokazuje, że znaczenie mają nie tylko twarde decyzje o stopach procentowych, ale też sposób, w jaki się o nich mówi.
Fundamentalnym błędem prezesa Glapińskiego było to, że zrobił bardzo dziwny foreward guidence, czyli zapowiedź przyszłej ścieżki stóp procentowych. To nowe narzędzie, które w teorii jest przepotężne, w praktyce - nie bardzo. I nie wiemy jeszcze, dlaczego nie działa tak, jak wskazują modele teoretyczne. Chodzi o to, żeby na wiele kwartałów wprzód zapowiedzieć, że np. nie będzie zmiany stóp procentowych, by wywołać konkretne oczekiwania inflacyjne" - wyjaśnia ekonomista.
"Prezes Glapiński jeszcze przed pandemią poszedł dalej i zapowiedział, że za jego kadencji nigdy nie będzie podwyżki stóp procentowych. I to było fundamentalnie błędne. Nikt czegoś takiego nie mówił.
W międzyczasie inflację zbiła pandemia, ale teraz wracamy do stanu sprzed niej, tymczasem Rada Polityki Pieniężnej dalej nie mówi nic o oczekiwaniach inflacyjnych. W Wielkiej Brytanii obowiązkowe jest odniesienie się do oczekiwań inflacyjnych na każdym posiedzeniu rady. U nas to się w ogóle nie pojawiło. Chwile później w jakimś wywiadzie prezes powiedział, że jak będzie trzeba, to my podniesiemy te stopy.
Więc nie do końca wiadomo, co zrobi rada. Teraz to jeszcze nie jest największy problem. On się zacznie, gdy wrócą normalne czasy, np. koniec 2021 roku i początek 2022 roku. Gdyby wówczas rząd wpadł na pomysł, że przekopie nie tylko Mierzeję Wiślaną, ale także Helską i będzie potrzebował na to pożyczkę, to co zrobi NBP? Chodzi o to, żeby gracze rynkowi mieli pewność, że NBP powie: nie, takiej pożyczki nie będzie. A jeśli rząd będzie chciał pożyczać na rynku, to NBP podniesie stopy procentowe, bo inaczej będzie to groziło zwiększeniem inflacji. Jeśli upada wiara w to, że narodowy bank zachowa się tutaj racjonalnie, zaczynają się kłopoty”.
Te wszystkie teoretyczne rozważania mają realne przełożenie na nasze życie. Choć ogólny odczyt inflacji GUS z kwietnia mówi o 4,3 proc., to jest to średni poziom w stosunku do kwietnia 2020. Możemy zauważyć duże różnice pomiędzy poszczególnymi rodzajami produktów. I tak, przykładowo:
Rosnące ceny transportu wskazują na to, że ważną częścią inflacji jest cena ropy, która na światowych rynkach rośnie od listopada. A to akurat czynnik, na który polski rząd ma znikomy wpływ. Kiedy więc spojrzymy na ogólny wskaźnik cen żywności, może się wydawać, że wszystko jest w porządku. Problem w tym, że ceny żywności też są wewnętrznie zróżnicowane. I w ostatnim czasie rosną najdynamiczniej – bo pamiętajmy, że główny wskaźnik inflacji odnosi się do tego samego miesiąca rok wcześniej. Ceny warzyw w stosunku do zeszłego roku nawet nieznacznie spadły. W stosunku do marca wzrosły o 2,5 proc., co w skali miesiąca jest znaczną podwyżką. Ale i tu nie ma powodu do paniki.
Rok temu, w kwietniu 2020 inflacja cen żywności była znacznie wyższa, wynosiła 3,4 proc. Ceny pieczywa wzrosły wtedy o 8,7 proc., mięsa wieprzowego – o 17 proc. Dziś próżno szukać takich wzrostów w kluczowych kategoriach żywności.
W tym momencie natomiast dużo większym problemem są inne produkty i usługi:
Dr Paczos zwraca jeszcze uwagę na interesujący dylemat, który stoi przed politykami w walce z wysoką inflacją: „Warto inflację utrzymywać w ryzach, bo ona silniej oddziałuje na biedniejszych - to oni większą część swojego dochodu wydają na konsumpcję. Tylko jest dylemat, jak temu przeciwdziałać. Czy w sposób klasyczny - od razu zbijając inflację, czy próbować różnorodnej polityki.
Bo zbyt wczesne zduszenie tej inflacji może być niekorzystne dla wyjścia z kryzysu i dalszego wzrostu. Ale inflacja ma niekorzystny wpływ na biedniejszą część społeczeństwa i nierówności. Więc może warto poczekać ze zbijaniem, ale jednocześnie wesprzeć słabszych? Takiego myślenia jeszcze u nas nie ma”.
Na koniec prosimy eksperta o prognozę: jak będzie wyglądać inflacja na koniec roku?
„Mam nadzieję, że do 10 proc. nie dojdziemy. Myślę, że już w okolicach sześciu nie będzie wyjścia i zostaną podjęte poważne kroki. Zaskoczyło mnie tak duże zainteresowanie tym tematem. Ale ono pokazuje, że będzie duża presja społeczna, żeby coś z tym zrobić. Jeśli miałbym prognozować, to myślę, że na koniec roku inflacja będzie w okolicach 4-5 proc. i stopy procentowe będą po pierwszej podwyżce - w okolicach jednego procenta”.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze