Od 1 kwietnia wzrosły ceny wywozu śmieci w Warszawie, dla wielu to trzy-, czterokrotnie wyższe rachunki. Skąd tak drastyczna podwyżka? Przyczyn jest kilka. Miasto mówi: od teraz nie możemy dopłacać do systemu, bo PiS zmienił przepisy. To tłumaczenie jest nieprawdziwe
Miasto ma problemy z budżetem z powodu pandemii i nie tylko, o czym prezydent Trzaskowski mówi od miesięcy. Również OKO.press pisze o przerzucaniu na samorządy coraz większych zadań przy coraz mniejszym finansowaniu przez rząd.
Dlatego nie ma wyjścia i trzeba szukać oszczędności. Według obowiązującego od lat prawa system wywozu śmieci powinien się bilansować - wszystkie wydatki powinny być pokryte z opłat od mieszkańców. Koszt utrzymania systemu rośnie w ostatnich latach skokowo, więc konieczne są podwyżki. Ale czy aż tak wysokie?
Podwyższanie podstawowych opłat to koszt polityczny. Prezydent Warszawy zdecydował się na oczywisty dla polityka ruch - spróbował przerzucić te koszty na swojego przeciwnika. Niestety, miasto zrobiło to nieudolnie. Chociaż ruch w kierunku bilansowania się systemu kosztów wywozu śmieci jest słuszny z punktu widzenia zrównoważonego budżetu, z punktu widzenia zgodności z prawem a także ze strony ekologicznej, to miasto przy okazji podało nieprawdziwe wyjaśnienie powodów swojej decyzji.
Nowe rachunki za wywóz śmieci w stolicy często są szokująco wysokie. Opłata przeciętnego gospodarstwa domowego może wzrosnąć o ponad 200 proc. (szczegóły podajemy dalej w tekście).
Podstawowa przyczyna jest prosta – opłatę za wywóz śmieci powiązano ze zużyciem wody. Za metr sześcienny, czyli tysiąc litrów, zużytej wody w Warszawie należy się 12,37 złotych. W ten sam sposób rozwiązano w 2021 roku opłaty np. w Olsztynie i Łodzi. Tam cena za metr sześcienny to 8,40 złotego.
„Metoda rozliczeń uzależniona od zużycia wody jest jedyną metodą dającą mieszkańcom możliwość wpływu na wysokość opłaty. Każdy z nas, poprzez racjonalne i odpowiedzialne korzystanie z wody i jej oszczędzanie, może obniżyć swoje rachunki za odpady” – czytamy na stronie warszawskiego ratusza.
Ustawa dopuszcza cztery metody naliczania opłat:
Każda z opcji ma mankamenty, ale ostatnie rozwiązanie, wybrane przez Warszawę, ma dwie duże zalety. Po pierwsze promuje ograniczanie zużycia wody, co w dobie kryzysu klimatycznego jest konieczne. Po drugie, choć trochę (jakkolwiek bardzo niedoskonale) odzwierciedla konsumpcję danego gospodarstwa domowego, a więc i ilość śmieci, jakie produkuje.
Bez względu na to, na którą z opcji decydują się samorządy, ceny wywozu śmieci w ostatnich latach rosną bardzo szybko. Przyczyn jest kilka, dokładnie prześledzimy je za chwilę. Najpierw skupmy się na podwyżkach warszawskich, bo są one wyjątkowo wysokie.
W Warszawie dotychczas opłata wynosiła 65 złotych za mieszkanie w bloku i 94 złote za dom jednorodzinny – niezależnie od liczby mieszkańców. Takie rozwiązanie miało oczywisty minus – było niesprawiedliwe dla osób mieszkających samotnie lub nawet dla par. Na stronie warszawskiego magistratu czytamy:
„Przy założeniu, że średnie zużycie miesięczne wody na osobę to 2,5 m³, opłata wyniesie od 31,82 zł (gospodarstwo 1-osobowe) do 159,10 zł (gospodarstwo 5-osobowe). Zakładając zużycie 4 m³ kranówki w miesiącu, jedna osoba mieszkająca w lokalu zapłaci 50,92 zł”.
Opis dwóch różnych wariantów ma zapewne zademonstrować, że za wywóz śmieci można płacić nieco mniej niż obecnie.
I faktycznie można, ale to dość ekstremalny przypadek. Według danych GUS średnie zużycie wody na mieszkańca w Warszawie wynosi w ciągu roku 47,5 m3 na osobę. A to daje 3,95 m3 miesięcznie. Czyli przy tegorocznych stawkach przeciętna czteroosobowa rodzina w stolicy zapłaci miesięcznie 201,5 złotego. Zmiana będzie korzystna tylko dla osoby mieszkającej samotnie, która zapłaci nieco ponad 50 złotych – oczywiście przy przeciętnym zużyciu.
Sprawdźmy najpierw, ile w różnych miastach kosztował wywóz śmieci dla czteroosobowej rodziny w 2020 i 2021 roku. Dla Warszawy użyjemy wyliczenia na podstawie przeciętnego zużycia wody.
To tylko kilka miast – porównywanie często jest trudne, bo miasta stosują różne zasady. Na tych przykładach widać, że podwyżki bywają duże, ale daleko im do tych warszawskich.
A mogą być bardzo różne. Czytelnik „Wyborczej”, pan Tadeusz opowiedział dziennikowi, że czeka go płacenie aż 687 złotych co miesiąc. Tak wysoka kwota wynika z tego, że administracja jego budynku do wyliczenia stawek wzięła drugi kwartał 2020 roku, a on w lipcu zużył sporo wody do podlewania kwiatów na tarasie. Doniesień o kilkuset złotowych rachunkach jest wiele.
Czym prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski uzasadnia konieczność tak dużej podwyżki? Winę zrzuca na rząd PiS. 31 marca opublikował na Facebooku wpis, w którym tłumaczył się z powodów tak dużej podwyżki:
I dalej: "Pewnie tego nie wiecie, ale Warszawa płaci za ten system ponad 1,2 mld złotych. Tylko 743 mln złotych pokrywali dotąd warszawiacy, wnosząc opłaty za wywóz śmieci. Pozostałe 457 mln złotych miasto dopłacało z budżetu. Teraz, zgodnie z Waszą ustawą, nie może tego robić”.
Tę samą argumentację powtórzył 12 kwietnia w RMF FM Marcin Kierwiński, szef warszawskiej PO: „Za podwyżki cen wywozu śmieci odpowiada PiS, który stworzył prawo zabraniające dopłacania przez samorządy do odbioru śmieci”.
Tego samego dowiadujemy się z kampanii informacyjnej miasta. W przestrzeni publicznej rozwieszone były plakaty informujące o „nowej ustawie”:
Źródło: Materiały informacyjne Warszawy
Plakaty te wprowadzają Warszawiaków w błąd. Żadnej nowej ustawy nie ma.
Obecny system gospodarowania odpadami powstał w 2011 roku i wszedł w życie w 2012 roku. Ustawa rzeczywiście była kilkukrotnie nowelizowana. Zapytaliśmy warszawski ratusz o to, jaki przepis zakazuje dopłaty do systemu. W odpowiedzi miasto powołało się na nowelizację z 2019 roku oraz artykuł 6r ustawy:
„Treść artykułu 6r od zawsze była kontrowersyjna. Na początku wymagała zresztą doprecyzowania, co zostało uczynione w kolejnych nowelizacjach ustawy. Ostatnia nowelizacja – z 2019 r. – wymusiła na WSZYSTKICH gminach w Polsce wprowadzenie nowych uchwał taryfowych, które nie stosują PREMIOWANIA osób, które segregują, ale KARAJĄ osoby, które nie segregują.
Ponieważ samorządy zostały zmuszone przez ustawę do przyjęcia nowych taryf, musiały się też podporządkować pod brzmienie artykułu 6r tejże ustawy, a więc to właśnie ta nowelizacja (»nowa« ustawa) wymusiła na nas »samo bilansowanie«, co literalnie potwierdził Pan Minister Ozdoba.
Dopiero co Ministerstwo Klimatu potwierdziło w swoim oświadczeniu to, co piszemy w komunikacji - »Przepisy nie pozwalają nam dopłacać do systemu gospodarki odpadami«. A dokładnie, cytując treść ministerialnego komunikatu: »Dopłacanie do tego systemu z innych środków gminy nie powinno mieć miejsca i może zostać uznane za dopuszczalne jedynie w sytuacji wyjątkowej, przejściowej«”.
Fragment o nowelizacji jest prawdziwy, ale jest nie na temat. Treść ustawy można przeczytać tutaj.
Miasto ma też rację, gdy powołuje się na komunikat Ministerstwa Środowiska, w którym Ministerstwo pisze, że dopłacanie nie powinno mieć miejsca i dopuszczalne jest tylko w wyjątkowych sytuacjach.
Ale z tego nie wynika, że:
Tymczasem do tego sprowadza się argumentacja miasta i prezydenta Trzaskowskiego.
"Same przepisy ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach nie zakazują dopłacania do systemu” – komentuje dla OKO.press Łukasz Kosiedowski, Zastępca Dyrektora w Zespole Prawa Administracyjnego i Gospodarczego w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich.
„Przepisy nie pozwalają gminie zakładać z góry, że będzie dopłacać. Gmina, konstruując budżet, nie może sobie przyjąć, że na funkcjonowanie systemu wyda np. 20 proc. więcej, niż zapłacą za to mieszkańcy, a na koniec się to dopłaci. Założeniem systemu jest to, że finansuje się sam. To założenie wynika z zasady »zanieczyszczający płaci«. To jest zasada unijna, wynikająca z traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Ci, którzy »dostarczają« do systemu śmieci - czyli mieszkańcy - muszą za to płacić.
W przepisach ustawy są regulacje, które pośrednio wskazują na to, że gmina nie może zakładać niedoboru. Ale jeżeli gmina się w swoich kalkulacjach pomyli i pieniędzy z opłat nie wystarczy, to nie ma innego wyjścia jak tylko dopłacić".
Ten temat nie jest nowy - wskazuje Kosiedowski. Problem pojawił się w latach 2017-2018. Niektóre regionalne izby obrachunkowe kwestionowały budżety, które zakładały deficyt w systemie. Słano wówczas interpelacje do Ministra Środowiska.
"Prawna konkluzja była taka sama: przepisy ustawy nie zakazują dopłacania, ale konstruując budżet, gmina powinna dążyć do tego, by się bilansował"
- podsumowuje ekspert.
Za taką interpretacją przemawiają dodatkowo dwa fakty.
Po pierwsze, nowelizacja, na którą powołuje się miasto, miała miejsce w 2019 roku. Warszawa komunikuje mieszkańcom, że dotychczas do systemu dopłacała. Ale jeżeli w 2019 roku mieliśmy nowelizację, która zakazałaby dopłaty, wówczas już w zeszłym roku byłyby one nielegalne.
Po drugie: część miast w tym roku nie wprowadza podwyżek. A to podważa argumentację Warszawy, że takie zmiany są konieczne w tym roku.
Łukasz Kosiedowski z biura RPO zwraca uwagę na jeszcze jeden problem:
"Nie tylko nie jest tak, że nie ma przepisu, który dopłaty do systemu zakazuje, ale w pewnych przypadkach ma wręcz obowiązek to zrobić. To sytuacje, gdy miasto zwalnia z opłat osoby niezamożne - bo taką możliwość ma. Wtedy, moim zdaniem, gmina nie może tego kosztu przerzucić na resztę mieszkańców, tylko musi sama pokryć ten koszt".
Jak pisaliśmy – ceny gospodarki odpadami rosną bardzo dynamicznie w ostatnich latach. W 2020 roku portal Rankomat podsumował wzrosty cen w latach 2018-2020 w całym kraju. Najmniejszy wzrost przez te dwa lata notowało województwo pomorskie, a i tam wyniósł on ponad 60 proc.
W Małopolsce średnio cena wywozu śmieci w 2020 roku w stosunku do roku 2018 była ponad dwa razy wyższa. Średnio w całym kraju – to podwyżka o 85 proc.
I wcale nie było tak, że im większe miasto, tym cena za wywóz odpadów większa. Wręcz przeciwnie – miasta powyżej 200 tys. miały w 2020 roku najniższe ceny, gdy porównać je do miejscowości w przedziałach 0-50 tys.; 50-100 tys. i 100-200 tys.
Sytuacją na rynku usług komunalnych zajął się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta. W raporcie o rynku odpadów z połowy 2019 roku czytamy, że źródłem obecnej sytuacji jest reforma, która weszła w życie 1 stycznia 2012 roku. Wcześniej ogólna sytuacja wyglądała tak, że konsument sam wybierał - miał taki obowiązek - operatora, który zajmował się wywożeniem jego śmieci. W gminach była więc konkurencja, a ceny utrzymywane były na stosunkowo niskim poziomie. Jednak faktyczny koszt tego systemu był taki, że:
Nic dziwnego więc, że legislatorzy zdecydowali się na stworzenie zupełnie nowego systemu.
A w nim obowiązek całej organizacji odbioru odpadów dla gospodarstw domowych przejęły gminy. Od tego momentu zamiast czysto rynkowych mechanizmów mamy do czynienia ze światem zamówień publicznych i przetargów. Ale też ze znacznie większym udziałem odpadów segregowanych. W 2012 roku stanowiły one 10 proc. wszystkich śmieci, w 2017 – 27 proc.
Od 2012 roku regularnie spada liczba przedsiębiorstw, które zajmują się gospodarką odpadami. Nie mamy danych za cały okres od reformy, ale według GUS w 2012 roku było ich 1 893, a w 2012 – 1 295.
Niezależnie od reformy sprzed dziewięciu lat, od 2018 roku dynamicznie rosną opłaty za korzystanie ze środowiska dla gmin. Jeszcze w 2007 roku opłata za składowanie tony zmieszanych odpadów komunalnych wynosiła poniżej 20 złotych. Rok później wzrosła do 75 zł, w 2009 – do 100. Potem aż do 2017 roku rosła powoli. Aż w 2018 wystrzeliła – najpierw do 140, w 2019 – do 170, a w 2020 roku do 270 złotych. Drożeją też inne kategorie odpadów. Także za składowanie tony śmieci biodegradowalnych należy się 270 złotych.
A faktem jest też, że co roku produkujemy coraz więcej śmieci, które gdzieś trzeba składować. Bo możliwości ich spalania w Polsce są wciąż niskie. A odpadów będzie coraz więcej. Efektem ubocznym rozwoju i bogacenia się jest coraz więcej śmieci, choć do europejskiej średniej wciąż nam daleko. W 2019 roku przeciętny Europejczyk produkował 502 kg śmieci wobec 350 kg u przeciętnego Polaka.
Możemy planować bardziej zrównoważony rozwój i odpowiedzialne gospodarowanie odpadami, ale logika dotychczasowej historii gospodarczej wskazuje, że przynajmniej w najbliższym czasie śmieci będzie coraz więcej.
A z tego wynika prosty wniosek – albo system składowania odpadów zostanie lepiej zorganizowany, albo co roku będzie trzeba oburzać się na jeszcze wyższe ceny wywozu śmieci.
Trudno więc nie skłonić się ku interpretacji, że Rafał Trzaskowski, formułując swój ostry komunikat, chciał przede wszystkim przerzucić koszty polityczne wysokiej podwyżki na PiS. Podobnie robił już przy okazji ubiegłorocznych podwyżek, choć wówczas podawał inne powody podwyżek niż dziś.
Niestety dla prezydenta Warszawy, w tym przypadku wina PiS jest znikoma.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze