W centralnej Gazie w Dejr al-Balah Izrael uderzył w namioty, w których mieszkali uchodźcy. Na północy wiele wskazuje na to, że Izrael wdraża plan emerytowanych generałów. Zakłada on między innymi zagłodzenie mieszkającej tam ludności
W ostatnich tygodniach uwagę światowych mediów przyciągała głównie północ Izraela i Liban. To tam 27 września 2024 Izraelczycy uderzyli w budynek mieszkalny, pod którym znajdowała się siedziba Hezbollahu i przebywał jego przewodniczący, Hassan Nasrallah. Izraelska armia prowadzi inwazję na południowy Liban i kontynuuje naloty między innymi na Bejrut, a liczba ofiar przekroczyła już 2 tys. osób.
Nie sprawiło to jednak, że izraelska inwazja na Gazę się zatrzymała. Co wydarzyło się w ostatnich dniach?
W nocy z niedzieli na poniedziałek (z 13 na 14 października) Izraelczycy zrzucili bomby na terenie przed szpitalem Męczenników Al Aksa w miejscowości Deir el-Balah, na południe od miasta Gaza. W miejscu, gdzie spadły bomby, uchodźcy rozbili swoje namioty. Wiele z nich spłonęło w ataku.
Evan Hill, dziennikarz „Washington Post” specjalizujący się w śledztwach wizualnych i weryfikacji materiałów pojawiających się w sieci napisał w mediach społecznościowych:
„W sieci krążą absolutnie przerażające zdjęcia ludzi, których pochłaniają płomienie (niektórzy z nich leżą w łóżkach) po uderzeniu przed szpitalem Męczenników Al Aksa, gdzie przesiedleni rozbili swoje namioty”.
„Kolejny nocny horror w Gazie” – czytamy w mediach społecznościowych UNRWA.
Zdjęcia, o których pisał Evan Hill, staną się jednym z symboli cierpień ludności Gazy. Na jednym z filmów widać mężczyznę, którego pochłaniają płomienie.
Cytowany przez „New York Times” Mahmud Wadi mówi, że odkąd jego rodzina mieszka w namiocie przy szpitalu, był to siódmy atak na tę okolicę. Powiedział też, że widział ciała „spalone, czarne jak bryła węgla”. Ministerstwo zdrowia Gazy mówi o czterech ofiarach śmiertelnych, przedstawiciel szpitala – o pięciu. Najpewniej ostateczna liczba będzie wyższa.
„Większość tych, którzy przeżyli, została poparzona. Najpewniej umrą po jakimś czasie, bo ich oparzenia są głębokie. To tylko kwestia czasu” – mówi dla „Washington Post” anonimowy pracownik medyczny z gazańskiego szpitala.
Zdaniem przedstawicieli Hamasu większość poszkodowanych to kobiety i dzieci. Wstępne analizy wskazują na to, że uderzenie doprowadziło do wybuchu kontenerów z gazem. Rodziny uchodźców korzystają z gazu między innymi do gotowania. Wybuch kontenerów spowodował pożar, a namioty łatwo zajęły się ogniem.
Izraelska armia przyznała się do ataku. I jak często w takich sytuacjach, przekazała, że był to atak na centrum dowodzenia Hamasu. I tak samo, jak zwykle, Hamas temu zaprzeczył. Nawet gdyby przyjąć, że atak rzeczywiście został przeprowadzony na legalny cel wojskowy, nawet jeśli przyczyną pożaru byłaby broń składowana w okolicy namiotów uchodźczych przez Hamas (nie ma na to dowodów), to jasne jest, że tego rodzaju ataki łączą się ze znaczną liczbą niewinnych ofiar cywilnych. Izraelska armia po roku walk w Gazie musi wiedzieć to doskonale. Ale decyduje się na kolejne takie uderzenia, w celu – oficjalnie – ostatecznego zniszczenia Hamasu.
Nawet przedstawiciele czołowego sponsora militarnego Izraela, USA, w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że takie sytuacje są niedopuszczalne.
„Izrael ma obowiązek, by zrobić więcej, by uniknąć ofiar cywilnych. To, co się stało [w Deir al-Balah] jest przerażające, nawet jeśli Hamas działał w pobliżu szpitala, wykorzystując cywili, by osłonić się od ataków” – powiedział dla „Washington Post” ważny urzędnik amerykański.
Trwająca od roku inwazja pokazała jednak, że „ostateczne zniszczenie Hamasu” jest niemal nieosiągalne, a humanitarny koszt jej prowadzenia jest ogromny. Dobrze ilustruje to sytuacja w Dżabaliji. To miasto na północy Strefy Gazy, gdzie przed 7 października 2023 roku mieszkało około 170 tys. osób, a od północy przylega do niego obóz dla uchodźców 1948 roku, gdzie również mieszkało kilkadziesiąt tysięcy osób.
Dziś większość miasta jest zniszczona. Zdaniem Palestyńczyków – 70 proc. Przez pierwsze pół roku inwazji toczyły się tam ciężkie walki. Izrael odpuścił w maju. A od 5 października 2024 bitwa o Dżabalię rozpoczęła się na nowo. To oznacza, że znacznie silniejsza armia izraelska, nieustannie zasilana pomocą z USA nie jest w stanie w ciągu roku pokonać przeciwnika, którego siły szacowała na 25-30 tys. bojowników. A siły w Dżabaliji z pewnością są mniejsze. Premier Netanjahu obiecywał „totalne zwycięstwo”, ale trudno dziś wyobrazić sobie, co miałoby ono oznaczać w militarnym sensie, kiedy i czy w ogóle da się je osiągnąć.
Rok temu Izrael oficjalnie mówił o dwóch podstawowych celach: eliminacja Hamasu i powrót zakładników do domu. Pierwszy z celów jest daleki od realizacji i wątpliwe jest, czy da się go osiągnąć. Drugi w praktyce porzucono.
Zdecydowana większość zakładników, którzy wrócili do domów (105 osób), odzyskała wolność w wyniku porozumienia z Hamasem. Dziś o żadnym porozumieniu nie ma mowy. Zwrot zakładników mógłby wydarzyć się, gdyby wojna została zakończona. Netanjahu nie zamierza tego zrobić, bo ryzykowałby zerwaniem własnej koalicji i utratą władzy.
Izraelski dziennik „HaArec” pisze o tym, że w kręgach rządowych mówi się, że szanse na porozumienie są dziś marginalne. W tym samym tekście czytamy, że decyzja, by armia powróciła do północnej Strefy Gazy, została podjęta szybko, bez głębokich dyskusji. A jej głównym celem ma być presja na mieszkańców, którzy wrócili do swoich domów, by ponownie wynieśli się na południe. To może tłumaczyć ponowne wejście do Dżabalji, skoro dotychczasowe sukcesy militarne były tam bardzo ograniczone. Wiele wskazuje bowiem, że głównym celem nie jest wcale eliminacja Hamasu, a depopulacja północy i przygotowanie tego obszaru do aneksji.
Wiemy, że rząd rozważa przeprowadzenie na północy Strefy Gazy „planu emerytowanych generałów”. Jego głównym autorem jest służący w armii w latach 1970-2003 Giora Eiland. Plan zakłada tydzień na ewakuację całej cywilnej populacji obszaru na północ od korytarza Necarim, który przecina Strefę Gazy na dwie części. Mniej więcej dwie trzecie jej powierzchni znajduje się na południe od korytarza, jedna trzecia – w tym sama Gaza – na północ.
Po tygodniu każda osoba, która pozostałaby na miejscu, byłaby przez armię izraelską traktowana jako bojownik. Sam Eiland szacuje, że na obszarze na północ od korytarza Necarim przebywa obecnie około 300 tys. osób. Szef UNRWA Philippe Lazzarini mówi, że w północnej Gazie znajduje się obecnie około 400 tys. osób.
Pamiętajmy o kontekście, w jakim realizowany byłby ten plan – izraelska inwazja trwa od roku, setki tysięcy osób zostały zmuszone do przesiedlenia, niektórzy wiele razy. A nawet w miejscach, które miały być bezpieczne, Palestyńczykom grozi śmierć od izraelskich bomb. Znacząca część populacji zmaga się z chorobami czy ranami. Osoby starsze mają ograniczoną mobilność.
Niemal na pewno część osób nie zdecydowała się na kolejne przesiedlenie. A to oznaczałoby kolejne masakry niewinnych ludzi.
„Wszyscy boją się tego planu. Ale nie uciekną. Nie popełnią znów tego samego błędu. Wiemy, że nigdzie nie jest bezpiecznie. Dlatego ludzie na północy mówią, że lepiej umrzeć niż uciec” – mówi agencji prasowej Associated Press 26-letnia Dżomana al-Chalili, pracowniczka organizacji pomocowej Oxfam. Al-Chalili mieszka z rodziną w Gazie, stolicy strefy, w miejscu, które miałoby być objęte planem generałów.
Tymczasem anonimowi izraelscy urzędnicy w rozmowie z AP przyznają, że część planu jest już implementowana.
Nie mówią o tym, jaka część. Może chodzić na przykład o zagłodzenie północy Strefy. Według ONZ ilość środków pomocy humanitarnej, które trafiają na ten obszar od 1 października znacznie spadła. Według danych ONZ przez dwa pierwsze tygodnie października wjechało zaledwie 80 ciężarówek z pomocą humanitarną. Wcześniej było to około 60 ciężarówek dziennie. Według Światowego Programu Żywnościowego, agencji ONZ (laureata pokojowej Nagrody Nobla z 2020 roku), na północ Strefy od 1 października nie trafiają żadne transporty żywności. Setki tysięcy osób muszą polegać na tym, co udało się dostarczyć tam wcześniej.
Nikt nie wydał oficjalnego ostrzeżenia o tygodniu na ewakuację, o którym mówi plan generałów. Ale większość północnej części Strefy i tak objęta jest nakazami ewakuacji.
Zdaniem rozmówców „HaArec” w izraelskim rządzie plan ten jest wstępem do aneksji północnej Gazy do Izraela. Demokraci w USA, choć bez problemu wydają miliardy dolarów na pomoc wojskową dla Izraela, nigdy by się na to nie zgodzili. A bez zielonego światła z Waszyngtonu, trudno będzie ten ruch przeprowadzić. Ale za trzy tygodnie okaże się, czy w Białym Domu kolejne cztery lata najważniejszą osobą będzie Demokratka, czy wróci tam Donald Trump. Jego plan wobec Izraela i Palestyny jest niejasny. Ale w przeciwieństwie do Joe Bidena, Trump uważa się za przyjaciela Benjamina Netanjahu. W czasie swojej pierwszej kadencji dał zielone światło aneksji części Zachodniego Brzegu.
Netanjahu liczy na zwycięstwo Trumpa. Biden i Harris są słusznie krytykowani za bierność wobec izraelskiej inwazji na Gazę, którą izraelski prof. Omer Bartow w rozmowie z OKO.press nazwał ludobójczą. Trump może być jednak jeszcze gorszy dla pokoju na Bliskim Wschodzie. A ostatnie działania Izraela na północy Strefy Gazy mogą być przygotowaniem do zmiany w Białym Domu.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze