0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Michal Ryniak / Agencja Wyborcza.plFot. Michal Ryniak /...

27 lat po „powodzi tysiąclecia” mamy w Polsce kolejną powódź na porównywalną skalę. Wiele miejscowości zostało zalanych, tysiące ludzi traci swój dobytek, a odbudowa po katastrofie pochłonie miliardy złotych.

Czy okażemy się mądrzy po szkodzie? Jeśli naprawdę chcemy, nasze podejście powinno się zmienić. I choć nie wszystko znajduje się w rękach Polski, dobrym punktem wyjścia będzie przyznanie, że do tej pory najmądrzejsi nie byliśmy.

20 mld na niewiele

- W tym przypadku inwestowanie w technologiczne metody ograniczania ryzyka powodziowego dało nam niewiele, choć odpowiedzialnie będzie można to stwierdzić dopiero po analizie danych. Wydaliśmy ponad 20 mld zł na inwestycje, które — jak widać — znacząco nie zwiększyły bezpieczeństwa przeciwpowodziowego. Jasne, być może lokalnie jakieś korzyści osiągnięto, a przepływ wody udało się np. nieco ograniczyć w czasie. Niemniej na koniec żadna budowla nie była do takiej powodzi przygotowana technicznie — mówi OKO.press prof. Mateusz Grygoruk z SGGW, wiceprzewodniczący Państwowej Rady Gospodarki Wodnej.

O tym, że nadmiernie stawiamy na infrastrukturę techniczną, eksperci mówią od lat. „W ostatnich dziesięcioleciach system hydrologiczny przekształcano tak, by sprzyjał odpływowi, a nie retencji wody” – wskazują np. naukowcy w komunikacie zespołu doradców ds. kryzysu klimatycznego, który w 2020 r. utworzono przy prezesie PAN.

Naukowcy tłumaczą w tym komunikacje, że możliwości retencjonowania wody z opadów nawalnych zmniejszane są m.in. przez

  • nadmierne tworzenie rowów melioracyjnych na terenach rolniczych
  • oraz ochronę przeciwpowodziową realizowaną przez budowę wałów i prostowanie rzek.

„Czy Wielka Woda z roku 1997 czegoś nas nauczyła? W ostatnich latach wydaliśmy na ochronę przeciwpowodziową 22 miliardy złotych, zbudowaliśmy nowe zbiorniki, setki kilometrów wałów... W 1997 r. czterdziestotysięczne miasto Nysa zalało, choć chroniły ja zbiorniki Nyski i Otmuchowski na Nysie Kłodzkiej. Po powodzi zmodernizowano zbiornik Nyski, zbudowano dwa kolejne: Kozielno i Topola. Pomogło?” – pytają we wpisie na Facebooku eksperci z Koalicji Ratujmy Rzeki, która zrzesza kilka organizacji pozarządowych

I od razu odpowiadają: „Niestety nie i miasto ponownie walczy z wielką wodą. Pod wodą jest nyski rynek, zalało m.in. szpital i remizę strażacką. Trudno uwierzyć, że pomimo doświadczeń 1997 roku obiekty, które powinny być bezpieczne, znajdują się na obszarze zagrożonym powodzią”.

Przeczytaj także:

Natura to infrastruktura

Nie chodzi przy tym o to, że wspomniane miliardy złotych wydano kompletnie bezmyślnie.

Kluczowe jest to, że kolejne władze na poziomie krajowym i lokalnym uznają za priorytet tworzenie „szarej” infrastruktury technicznej, czyli szeroko rozumianej sieci odwodnieniowo-kanalizacyjnej.

Tymczasem podstawą powinna być ochrona środowiska i jego odtwarzanie. Bo „zielono-błękitna” infrastruktura jest naprawdę potrzebna, a często i skuteczniejsza.

Światowe Forum Ekonomiczne współtworzyło opublikowany w 2022 r. raport BiodiverCities by 2030. Wynika z niego, że rozwiązania oparte o naturę, czyli tzw. Nature-based Solutions (NbS),

  • są średnio o 50 proc. bardziej opłacalne niż „szara” infrastruktura techniczna
  • i zapewniają o 28 proc. większą wartość dodaną.

- Synergiczne rozwiązania są bardziej opłacalne — przynoszą więcej korzyści przy mniejszych kosztach w różnych sektorach i obszarach zarządzania miastem — mówi w rozmowie z Nauką o Klimacie prof. Anna Januchta-Szostak z wydziału architektury na Politechnice Poznańskiej, ekspertka ds. gospodarki wodnej i adaptacji miast do zmiany klimatu.

O potrzebie stawiania na naturę pisał też wspomniany zespół doradców przy prezesie PAN. W swym pierwszym komunikacie z 2020 r. stwierdzał, że

kluczem do łagodzenia skutków powodzi i suszy powinna być naturalna i mała retencja (np. mokradła i doliny zalewowe) oraz retencja krajobrazowa. Retencja ta musi być zaś „bezwzględnie wzmacniana”.

„Naturalne rzeki i doliny rzeczne, obszary zalesione, wilgotne łąki i mokradła skutecznie zatrzymują wodę i są istotnym narzędziem łagodzenia suszy rolniczej i hydrologicznej oraz zmniejszania ryzyka powodzi” – tłumaczą badacze.

Odtwarzać naturę…

Dlatego wśród zaleceń podkreślali potrzebę odejścia od działań technicznych na naturalnych i półnaturalnych ciekach. Te przemienione przez człowieka powinny być zaś przywracane naturze, np. poprzez odtwarzanie naturalnego biegu cieków i ich łączności z dolinami rzecznymi.

„Takie działania wpływają na większe zdolności retencyjne, odtwarzanie wód podziemnych, poprawę bioróżnorodności i możliwość adaptacji systemu ekohydrologicznego do zmiany klimatu” – stwierdzają naukowcy w komunikacie.

Tłumaczą też, że wobec zagrożenia związanego ze zmianą klimatu „musimy zrobić krok więcej”, niż nakazują różnego rodzaju dyrektywy.

„Tym krokiem jest zwiększenie hydrologicznej buforowości krajobrazu i zwiększenie retencji krajobrazowej. W przypadku krajobrazu wiejskiego trzeba przytrzymać wodę – sprawić, żeby została blisko tego miejsca, gdzie spadnie lub efektywnie infiltrowała, zwiększając zasoby wód podziemnych” – wskazują eksperci związani z PAN.

Podobnie widzi to dr Sebastian Szklarek, ekohydrolog i autor bloga „Świat wody”. Według niego w kontekście wprowadzania natury podstawą powinno być przebudowanie ekosystemów leśnych w górach, tak by wymierające z powodu zmiany klimatu świerki zastąpiły lasy liściaste. – To naturalna gąbka, która przejmuje pierwszy opad i oddaje wodę z opóźnieniem. A przy tak ekstremalnych zjawiskach wypłaszczenie fali powodziowej powinno być tym, o co nam chodzi — mówi Szklarek OKO.press.

W przypadku miast sytuacja może być jeszcze bardziej skomplikowana — chociażby dlatego, że na drodze do poszerzania stref buforowych stoją wysokie ceny nieruchomości i presja na inwestycje. Ale i w tym przypadku możliwości działania istnieją.

Jedno z drugim

Czy zielono-niebieska infrastruktura może jednak zastąpić tę szarą, czyli np. kanalizację i podziemne zbiorniki na wodę?

– Trzeba podkreślić, że to nie są dwa przeciwstawne modele, ale oba rozwiązania powinny iść w parze i wzajemnie się uzupełniać. Można powiedzieć, że przez lata w Polsce dominowało technokratyczne podejście zdominowane przez szarą infrastrukturę — odpowiada dr Kamil Jawgiel, hydrolog zajmujący się gospodarką wodną w zakresie adaptacji do zmiany klimatu.

Według niego „monokierunkowe” inwestycje w kanalizacje, choć są bardzo kosztowne, nie gwarantują pełni bezpieczeństwa. – Optymalny model bazuje na synergii obu tych typów, a zielono-niebieska infrastruktura może być nie tylko doskonałym uzupełnieniem. W wielu przypadkach może pełnić rolę wiodącą w systemie miasta – mówi w rozmowie z Nauką o Klimacie.

Tak samo widzi to dr Szklarek. Przyznaje przy tym, że przywracanie natury na potrzebną skalę nie zawsze będzie możliwe.

Na przykład trudno znaleźć miejsce w Kotlinie Kłodzkiej, by doprowadzić do renaturyzacji rzeki i odsunięcia zabudowy od doliny rzecznej, bo nie jest to teren nizinny.

W tego przypadkach działanie na obu frontach jest więc jak najbardziej zrozumiałe, a sieć mniejszych, suchych zbiorników na wodę mogłyby się sprawdzić.

- Należy sięgać po różne rozwiązania, bo sama natura też sobie nie poradzi — wyjaśnia Szklarek.

Nie wszystko w naszych rękach

Eksperci podkreślają przy tym, że nie da się w pełni przygotować na tak wielkie opady deszczu, jak w ostatnich dniach. Bez względu na to, na jakie rozwiązania się postawi.

- Przy tak ekstremalnym zjawisku adaptacja do zmiany klimatu w oparciu o naturę z pewnością nie wyeliminowałaby ryzyka powodziowego. Ale na pewno szkody byłyby mniejsze — wyjaśnia Szklarek.

Jeżeli powódź tysiąclecia zdarza się dwa razy w ciągu 25 lat, to powinno dać nam to do myślenia. Nie da się na to w pełni przygotować ani dzięki technologii, ani dzięki przyrodzie

— dodaje prof. Grygoruk. – Jeżeli chcemy podejść do problemu poważnie, musimy błyskawicznie zacząć ograniczać emisje gazów cieplarnianych. Ale konieczna jest również ochrona całego środowiska. Podkreślam – całego – a więc również odtwarzanie bagien, odtwarzanie rzek i inne sposoby renaturyzacji, które pomogą złagodzić konsekwencje zmiany klimatu i ograniczyć jej skutki. Innej długofalowej metody po prostu nie ma.

Grygoruk zwraca przy tym uwagę, że koszty, które poniesiemy w związku z obecną powodzią, będą ogromne. Bardzo wiele elementów infrastruktury zostało bowiem zniszczone.

- Gdybyśmy zastanowili się nad tym wcześniej i wydatkowali pieniądze na przykład na wykupy gruntów, zmiany biegu rzek, by mogły się swobodnie rozlewać, czy też na poszerzanie bardzo wąskich koryt, do tak poważnej katastrofy zapewne by nie doszło. Wtedy mogliśmy wykonać te inwestycje, by zapobiegać, a teraz musimy pokryć inne inwestycje, by leczyć i przywracać to, co zostało utracone — komentuje wiceprzewodniczący Państwowej Rady Gospodarki Wodnej.

Czy Polskę stać na wizjonerstwo?

Eksperci zwracają uwagę również na inny problem. Czyli działanie tylko w sytuacjach kryzysowych, bez wieloletniego planu z prawdziwego zdarzenia, stworzonego w oparciu o wiedzę.

We wspomnianym już komunikacie zespołu doradców przy prezesie PAN wspomniano, że „spektakularne powodzie” i „dramatyczne pogorszenie jakości wody” uruchamiają wiele doraźnych działań. Za przykład podano powodzie z 1997 i 2010 r. oraz awarię warszawskiej oczyszczalni ścieków „Czajka” z roku 2019 r.

„Zdecydowanie ważniejsza jest jednak gotowość do podjęcia konsekwentnych, długoterminowych i zintegrowanych działań opartych na wiedzy, służących w pierwszej kolejności adaptacji do zmiany klimatu (redukcji ryzyka suszy i powodzi) oraz ograniczenia negatywnego wpływu na klimat (redukcja emisji CO2). Inne cele, np. żegluga śródlądowa, powinny być im podporządkowane” – twierdzą naukowcy.

Podobnie widzi to prof. Januchta-Szostak. Proponuje zmianę podejścia z problemowego na wizjonerskie i przejście od działań reaktywnych do proaktywnych.

– Obecnie widzimy problemy i staramy się na nie reagować. W reakcji na powódź umacniamy i podnosimy wały przeciwpowodziowe.Zabezpieczamy tereny zagrożone zalaniem, a potem szybko o niej zapominamy.

Tymczasem podejście proaktywne wymaga przeanalizowania, gdzie tkwią źródła zagrożeń i podjęcie działań zapobiegawczych — tłumaczy badaczka z Politechniki Poznańskiej.

Takim proaktywnym działaniem może być np. zwiększanie retencji w górze zlewni (co pozwoli zmniejszyć i spowolnić spływ wody) oraz przygotowanie z wyprzedzeniem odpowiednich scenariuszy postępowania wraz z analizą skutków. Przede wszystkim wymaga to jednak koncentracji uwagi na obszarach, które są źródłem największych zagrożeń, a nie tylko miejscach, w których manifestują się ich skutki. – Mówiąc kolokwialnie: łatwiej zapobiegać niż leczyć, a przy okazji można zaoszczędzić pieniądze i uniknąć katastrof — podsumowuje ekspertka.

Gamechanger?

Czy wyciągniemy wnioski z trwającej powodzi? Opinie są podzielone.

- Może to być jeden z tych elementów, które w jakimś stopniu przyczynią się do zmiany świadomości i podejścia. Nie jestem jednak przekonany, że tak się stanie. Jak nie jestem zwolennikiem mówienia, że jedno działanie jest w stanie rozwiązać problem zmiany klimatu, tak nie jestem zwolennikiem mówienia, że jakieś jedno ekstremalne zdarzenie może okazać się tym przełomowym — mówi prof. Malinowski OKO.press.

I dodaje: – Spodziewam się raczej, że ta powódź zostanie szybko zapomniana. Nie całkiem, bo zapewne jakieś kroki zostaną zrobione. Ale obawiam się, że realnie może nas obudzić nie jedna katastrofa, lecz dopiero ich seria.

Więcej optymizmu zachowuje prof. Grygoruk. – Wydaje mi się, że powódź, której jesteśmy świadkami, zmieni warunki gry. Wiem, że to bardzo nadużywane hasło, bo dziś wszystko jest gamechangerem. Proszę jednak zwrócić uwagę, jak przebiega obecna katastrofa — zachęca naukowiec.

Zdaniem eksperta SGGW społeczeństwo w czasie powodzi „raczej nie panikuje” i jest dobrze poinformowane, a sytuacja kryzysowa jest dobrze zarządzana.

- Według mnie dzięki temu ludzie zobaczą więc, że konsekwencja zmiany klimatu to nie tylko uschnięty ogórek albo mniejsza dynia. To bardzo poważne zjawiska, którymi nie da się zarządzać tradycyjnymi metodami. Jeżeli ta powódź będzie przez media wyjaśniana zmianą klimatu, to możliwe, że dzięki temu ludzie zaczną poważnie traktować potrzebę ograniczania negatywnych skutków zmiany klimatu i ograniczanie emisji. To o wiele bardziej opłacalne niż ponoszenie kosztów braku działań — podsumowuje prof. Grygoruk.

;
Na zdjęciu Szymon Bujalski
Szymon Bujalski

Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”

Komentarze