0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot . Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.plFot . Tomasz Stańcza...

Tuż przed wyborami wyborcy opozycji są zasypywani rozmaitymi sprzecznymi ze sobą teoriami na temat tego, jak powinni „najmądrzej” głosować, tak by ich głos się nie „zmarnował”. Wyborca opozycji może z różnych mniej lub bardziej wiarygodnych źródeł słyszeć między innymi że:

  • Powinien głosować na najsilniejszą z partii opozycyjnych, bo dzięki temu cała opozycja zyska, a jego głos się „nie zmarnuje”.
  • Powinien koniecznie zagłosować na Trzecią Drogę, bo tylko dzięki temu zdoła ona wejść do Sejmu;
  • Nie powinien głosować na mniej znanych kandydatów z list opozycyjnych, bo wtedy jego głos „przepadnie”

Przyjrzyjmy się więc pokrótce teoriom na temat „głosowania strategicznego”. Zobaczymy też, że zamiast pomagać, zdecydowanie częściej tylko mieszają nam w głowach.

Czy głosować na silniejszego?

Zacznijmy od teorii o premii „dla największego” czy też „dla zwycięzcy”, którą rzekomo ma zawierać obowiązująca w Polsce ordynacja wyborcza. Według tej teorii wyborcom opozycji miałoby nie opłacać się głosować na mniejsze partie, bo grozi to rzekomo „zmarnowaniem głosu”. Zamiast tego powinni przenieść głosy na najsilniejszą partię opozycyjną, bo dzięki temu opozycja mogłaby zyskać premię, czyli więcej mandatów.

Otóż to mit. Nie dość, że ani obowiązująca w Polsce ordynacja wyborcza, ani wskazana w niej jako droga przeliczania głosów na mandaty poselskie metoda d’Hondta, nie dają zwycięzcy „premii” z ekstra mandatów, to również nie można liczyć na to, że za sprawą przerzucenia głosów na najsilniejszą z partii opozycyjnych, sama opozycja w niedzielę zdobędzie więcej mandatów.

Nie będziemy tu referować całej metody d’Hondta – zrobił to doskonale w osobnym analitycznym materiale w OKO.press Leszek Kraszyna.

Przeczytaj także:

Tutaj w telegraficznym skrócie przypomnimy jedynie najważniejsze wnioski:

  • Wynik ogólnopolski danej listy – ten liczony w procentach, do którego jesteśmy psychologicznie najbardziej przywiązani – decyduje tak naprawdę tylko i wyłącznie o tym, czy dana lista przekroczyła próg wyborczy. Ma też oczywisty wymiar symboliczny, bo jest tą najprostszą i najbardziej wyrazistą „miarą” sukcesu lub porażki danej partii – ale tak naprawdę nic poza tym.
  • Przeliczanie głosów na mandaty odbywa się wyłącznie na poziomie 41 okręgów wyborczych. W każdym z tych okręgów dzieje się to osobno. Do przeliczania głosów na mandaty nie stosuje się wyników procentowych, lecz bezwzględne sumy głosów oddanych na daną listę w danym okręgu. Mandaty są rozdzielane pomiędzy wszystkie partie, które przekroczyły ogólnopolski próg wyborczy i otrzymały zarazem w samym okręgu liczbę głosów kwalifikującą do otrzymania choćby „najniżej wycenianego” mandatu.
  • Sytuacje w poszczególnych okręgach wyborczych są bardzo zróżnicowane (pamiętajmy, jak bardzo Podkarpacie czy Lubelskie różnią się politycznie od Pomorza czy Wielkopolski). Nie sposób sformułować więc żadnej ogólnopolskiej reguły dotyczącej tego, jak przepływy elektoratów między partiami opozycyjnymi mogłyby wpłynąć na wynik całej opozycji. Są okręgi, w których przeniesienie głosów na najsilniejszą partię opozycyjną mogłoby skutkować nawet utratą 1 mandatu dla całej opozycji. Są też takie, w których skutkowałoby to analogicznym zyskiem.
  • Choć ordynacja wg metody d’Hondta rzeczywiście daje premię mandatową większym partiom kosztem mniejszych (choć nie daje „premii dla zwycięzcy”), to w skali całego kraju bardzo trudno byłoby uzyskać efekt, w którym dzięki przeniesieniu głosów wyborców mniejszych partii na większą, opozycja mogłaby zyskać jakąkolwiek istotną premię w postaci mandatów. Wszystko bowiem odbywałoby się w obrębie tej samej puli wyborców. Dodatkowo rosłoby zagrożenie, że któraś z mniejszych partii nie przekroczy progu wyborczego. Byłby to jedyny możliwy przypadek, w którym można byłoby mówić o rzeczywistym „zmarnowaniu” głosów. W takiej sytuacji opozycja jako całość z całą pewnością by straciła.
  • I ostatni punkt: zdobycie największej liczby głosów w wyborach nie daje też żadnej gwarancji, że prezydent Andrzej Duda w tzw. pierwszym kroku desygnuje na premiera kogoś z tej największej partii. Może desygnować kogokolwiek chce. Kluczowy w razie zwycięstwa mandatowego opozycji będzie drugi krok konstytucyjny, kiedy inicjatywa tworzenia rządu przechodzi do Sejmu. A wtedy w razie większości mandaty wszystkich partii koalicyjnych będą ważyć tyle samo.

O samej metodzie d’Hondta i związanych z nią wyborczych paradoksach i pułapkach przystępnie opowiadają w najnowszym odcinku Programu Politycznego OKO.press Dominika Sitnicka i Agata Szczęśniak. Zapraszamy do oglądania.

Na kogo więc głosować?

A teraz przenieśmy się w sferę konkretu. Mamy przecież tak naprawdę tylko trzy listy, których mogłyby dotyczyć dylematy związane z mitem o „premii dla zwycięzcy”. I możemy nazwać rzeczy, czy raczej partie, po imieniu.

Najsilniejsza po stronie opozycji demokratycznej jest oczywiście Koalicja Obywatelska i to ona według teorii o „premii dla zwycięzcy” miałaby z niej korzystać. Opowieść o „premii dla zwycięzcy” adresowana jest natomiast do wyborców dwóch pozostałych, mniejszych, opozycyjnych list – Nowej Lewicy i Trzeciej Drogi.

W wypadku wyborców Lewicy ewentualne przeniesienie głosów na Koalicję Obywatelską zgodnie z narracją o „premii dla zwycięzcy” spowodowałoby po prostu tyle, że lewica otrzymałaby mniej głosów i (jeśli tylko tych przeniesionych głosów byłoby odpowiednio dużo) mniej mandatów. KO oczywiście by na tym zyskała, ale – jak m.in. wynika z obliczeń analityka Leszka Kraszyny na podstawie wyniku wyborów w 2019 roku – z punktu widzenia interesów całej opozycji byłaby to gra o sumie z grubsza zerowej.

Owszem, z punktu widzenia interesów KO byłby to czysty zysk. Z punktu widzenia interesów Lewicy i jej wyborców byłaby to jednak całkowita strata. W Sejmie znalazłoby się mniej lewicowych posłanek i posłów, więc z punktu widzenia zwolenników i zwolenniczek tej formacji takie przerzucanie głosów zwyczajnie nie ma sensu.

Jeszcze bardziej zwodniczo mogłaby jednak zadziałać teoria o „premii dla zwycięzcy” na tych wyborców, którzy by jej ulegli, w wypadku elektoratu Trzeciej Drogi. Bo mimo optymistycznych ostatnio sondaży Trzecia Droga jako koalicja wciąż musi mieć na uwadze, że potrzebuje przeskoczyć wysoki próg wyborczy dla koalicji – 8 proc. Ewentualne masowe przerzucenie się wyborców Trzeciej Drogi na Koalicję Obywatelską mogłoby skutkować nawet tym, że koalicja Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza nie weszłaby do Sejmu.

To zaś byłaby dla opozycji kompletna katastrofa.

Wszystkie sondaże mówią jasno – opozycja demokratyczna może mieć realne szanse na wspólne utworzenie rządu tylko i wyłącznie wtedy, jeśli do Sejmu wejdą kandydaci z wszystkich trzech jej list – Koalicji Obywatelskiej, Nowej Lewicy i Trzeciej Drogi. Jeśli koalicja Polski 2050 i PSL nie zdołałaby wejść do Sejmu, szansa na powstanie po wyborach nowego opozycyjnego rządu zostałaby całkowicie przekreślona. Samych głosów KO i Lewicy nie wystarczy.

Czy ratować Trzecią Drogę?

W tym momencie musimy przejść do kolejnej teorii dotyczącej „głosowania strategicznego”. Bo może w takim razie to wyborcy Koalicji Obywatelskiej lub Lewicy powinni się rzucić na pomoc Trzeciej Drodze?

Gdyby wyniki sondażowe Trzeciej Drogi zatrzymały się twardo w okolicy magicznych 8 procent stanowiących koalicyjny próg wyborczy, prawdę mówiąc nie mielibyśmy jasnej odpowiedzi na to pytanie. Bo rzeczywiście, nawet niewielka liczba głosów wyborców KO lub Lewicy „idących na pomoc” Trzeciej Drodze, mogłaby wtedy przesądzić o przekroczeniu przez nią progu, co jest kluczem do możliwości zwycięstwa całej opozycji, rozumianego jako zdolność do utworzenia większościowego rządu. To bardzo wysoka stawka – być może nawet warta poświęcenia przez niektórych wyborców ich własnych preferencji.

Musimy przy tym zaznaczyć, że dwa ostatnie sondaże Ipsos dla OKO.press i TOK.FM dwukrotnie wskazały Trzeciej Drodze niestety właśnie ten ambiwalentny wynik – 8 procent. Szczęśliwie jednak dla Trzeciej Drogi i całej opozycji, nasze symulacje oparte na uwzględnieniu głosów potencjalnych wyborców niezdecydowanych dają koalicji Hołowni i Kosiniaka-Kamysza prognozę już na poziomie 8,8 procent. To nadal mało, ale wydaje się, że Trzecia Droga dysponuje jednak względnie bezpiecznym „zapasem”, by wejść do sejmu.

Jednocześnie musimy tu zaznaczyć, że nasze sondaże należą do tych „najsurowszych” względem Trzeciej Drogi. Inne sondaże są dla niej znacznie bardziej łaskawe. Dla przykładu w ostatnim przed wyborami sondażu Kantar dla TVN Trzecia Droga osiągnęła wynik aż 12 procent. Czwartkowy sondaż IBRiS dla „Rzeczpospolitej” daje jej 10,9 procent.

Prawdopodobieństwo, że Trzecia Droga obroni się własnymi siłami można więc oceniać jako relatywnie wysokie. W takiej sytuacji wyborcom pozostałych partii opozycyjnych można doradzać, by głosowali w zgodzie z własnymi przekonaniami. Za to wyborcy Polski 2050 i PSL zdecydowanie powinni porzucić wszelkie myśli o oddaniu głosu na inną listę – bo to ich determinacja może przesądzić o wyniku całych wyborów.

Czy głosować na kandydata bez większych szans?

W mediach społecznościowych krąży jeszcze jeden mit. Według niego „marnować” miałyby się głosy oddane na mających najmniejsze szanse kandydatów w obrębie danej listy – na przykład na osoby startujące z jej odległych miejsc.

Jeśli tylko mamy do czynienia z kandydatem z listy, która przekroczy próg wyborczy, takie twierdzenia to kompletna bzdura.

Owszem, szansa na to, że ten konkretny, wybrany przez nas mało znany kandydat lub kandydatka otrzymają mandat, pozostają niewielkie. Ale nasz głos i tak się wlicza do całej puli głosów oddanych na tę konkretną listę. I w równym stopniu z wszystkimi innymi głosami oddanymi na kandydatów z tej listy w danym okręgu ma wpływ na to, ile mandatów „nasza lista” otrzyma. W metodzie d’Hondta dzieli się bowiem sumy wszystkich głosów oddanych na daną listę w danym okręgu. Dopiero wyniki tego dzielenia przypasowuje się do wyników poszczególnych kandydatów na liście, co decyduje o otrzymaniu lub nieotrzymaniu mandatu.

Innymi słowy – nasze głosy oddane na osoby z dalszych miejsc nijak się nie „zmarnują”

Jest jeszcze coś – już spoza kategorii wyborczej arytmetyki. Kiedy głosujemy na osobę z „jedynką” na liście, głosujemy zwykle na polityka lub polityczkę rozpoznawalnych w skali całego kraju i silnych siłą całej partii, którą reprezentują. Oni sobie najczęściej i tak poradzą – nawet bez naszego głosu. Kiedy głosujemy natomiast na osobę z dalszych miejsc, często są to politycy i polityczki mniej rozpoznawalne i prawdopodobnie czymś bardzo konkretnym sobie na naszą sympatię i głos zasłużyły. Może spotkaliśmy taką osobę, jak zbierała podpisy? A może byliśmy na jej kameralnym spotkaniu wyborczym? Może to ktoś, kogo po prostu znamy – czy to z pracy, czy to z sąsiedztwa – i szanujemy? A może to ktoś, kto robi dobrą naszym zdaniem robotę w mediach społecznościowych czy w organizacjach społeczeństwa obywatelskiego? Nieważne. Tak czy owak nasz głos na taką osobę się nie zmarnuje, jeśli komitet wyborczy, który wybierzemy, przekroczy próg.

***

Na koniec proponujemy nasz własny, autorski poradnik głosowania strategicznego. Ma tę zaletę, że jest prosty oraz gwarantuje najlepszy możliwy wynik dla opozycji demokratycznej. A przy tym nikomu nie miesza w głowach. Oto on:

  • Wyborcy Koalicji Obywatelskiej powinni głosować na dowolnych kandydatów Koalicji Obywatelskiej do Sejmu;
  • Wyborcy Lewicy powinni głosować na dowolnych kandydatów Lewicy do Sejmu;
  • Wyborcy Trzeciej Drogi powinni głosować na dowolnych kandydatów Trzeciej Drogi do Sejmu;
  • Wyborcy Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i Trzeciej Drogi powinni głosować na kandydatów Paktu Senackiego do Senatu;
  • Nikt nie powinien zostać w niedzielę w domu.

Do zobaczenia przy urnach!

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze