Jan Paweł II osobiście się zatroszczył, by biskupowi Marcinkusowi odpowiedzialnemu za największy skandal finansowy w dziejach Watykanu włos z głowy nie spadł – publikujemy fragment książki Arkadiusza Stempina i Artura Nowaka „Kryminalna historia Watykanu”
Kiedy po śmierci popularnego papieża Jana XXIII (1963) załamały się wpływy z kolekt i świętopietrza, drugiego pokaźnego źródła wpływów do watykańskiego banku, a Włochy zawiesiły udogodnienia podatkowe Mussoliniego (1968), depozyty w IOR (Banku Watykańskim) postanowiono wytransferować poza Półwysep Apeniński. W zbożnym przedsięwzięciu następca dyrektora IOR z książęcym tytułem, ekscelencja Marcinkus, otrzymał wsparcie dwóch wyjadaczy finansowych – prezesa Banku Ambrosiano Roberta Calviego i mafijnego potentata Michele Sindony.
Życie pierwszego toczyło się w świetle jupiterów. Stał na czele największego prywatnego banku Włoch. Karierę zawdzięczał dwóm wpływowym osobom. Pierwszą z nich był Giovanni Battista Montini, wtedy w randze arcybiskupa Mediolanu. Drugą – sycylijski rekin finansowy Michele Sindona. Sycylijczyk obsługiwał rodzimą cosa nostrę, zarządzał zyskami z handlu narkotykami mafijnych klanów Gambino i Inzerillo, kontrolował 40 proc. mediolańskiej giełdy oraz jako pierwszy Włoch sieć banków w USA. Z jego usług korzystała mafijna rodzina nowojorska, której przewodził Vito Genovese. Wszyscy klienci byli pod wrażeniem wolnego od skrupułów Sycylijczyka, który dzięki ich narkodolarom rozwinął skrzydła. Imperium finansowe Sindony szacowano na 6 mld dolarów.
Interes funkcjonował jak dobrze naoliwiona maszyna, bo bankier szczodrze dawał łapówki politykom po obydwu stronach oceanu.
Sindona, równie dobrze jak z mafią, rozumiał się z Kościołem katolickim. Bliskie stosunki z arcybiskupem Montinim stały się jeszcze bliższe, kiedy jak z rękawa wyczarował mu odpowiednią działkę w pakiecie z gotówką pod diecezjalny dom seniora w Mediolanie – La Madonnina. Po wstąpieniu na tron św. Piotra papież Montini (Paweł VI) powierzył mu udziały Watykanu we włoskich firmach, których zyski włoski fiskus, po ochronnym okresie, jaki minął od traktatów laterańskich z Mussolinim (1929), postanowił wreszcie opodatkować. Wartość zaległego podatku od dywidend sięgnęła dzisiejszego miliarda euro. Fenomen Sindony polegał na zdyskontowaniu eksterytorialnego statusu IOR w praniu brudnych pieniędzy z handlu narkotykami.
Roberto Calvi wszedł w ten interes (1970), a pod opiekuńczymi skrzydłami mafijnego mentora szeroko otworzył drzwi swojego prowincjonalnego banku przed brudnymi pieniędzmi mafii. Nielegalnie wywoził je z Włoch i deponował na kontach fikcyjnych firm w Panamie, na Bahamach i w Luksemburgu. Prał je razem z depozytami mafii kolumbijskiej, pochodzącymi z handlu bronią, prostytucji i narkotyków.
Spośród dwustu fikcyjnych banków największą rolę odgrywał Cisalpina na Bahamach. Poprzez jego konta i przy pomocy World Finance Corporation w Miami brudne pieniądze transferowano na legalne rynki finansowe. Z kolei dzięki pośrednictwu Sindony zapoznał się Calvi z talentami prawnika z Zurychu dr. Wiederkehra. W gronie najbliższych przyjaciół Calviego pojawili się południowoamerykańscy dyktatorzy. Dobijał z nimi interesy i kupował dla nich broń.
Przy takich mistrzach Marcinkus był uczniakiem. Ale szybko się uczył, bo był pracowity i pojętny. Na początku lat 70., jak twierdził Massimo Spada, majątek Stolicy Apostolskiej wynosił 350 mld lirów (około miliarda dolarów), co przy oprocentowaniu na 5 proc. przynosiło 17 mld lirów, sumę niewystarczającą do pokrycia bieżących kosztów Stolicy Apostolskiej w wysokości 27 mld lirów.
Marcinkus zakasał rękawy. Do spółki z brodatym francuskim kardynałem Eugène Tisserantem dziurę załatał, kupując od amerykańskiego mafiosa Vincenta Rizzo sfałszowane obligacje w wysokości 950 mln dolarów jako zabezpieczenie kredytowe.
Wkrótce wokół ekscelencji zaczęła węszyć FBI. Wszczęto nawet śledztwo (1973). Marcinkusa w jego własnym watykańskim biurze przesłuchiwał prokurator generalny USA William Aronwald i Bill Lynch z Departamentu Sprawiedliwości. Biskup odmówił złożenia wyjaśnień. Śledztwo wstrzymano. Kryła się za tym ręka Sindony z rozległymi powiązaniami z administracją prezydenta Nixona.
CIA transferowała pieniądze do Watykanu, skąd płynęły one dalej do Ambrosiano z przeznaczeniem na walkę z lewicowymi ruchami na całym południowoamerykańskim kontynencie. Spora część tych pieniędzy trafiła do rąk nikaraguańskiego dyktatora Anastasio Somozy. Bo bez współpracy z Marcinkusem cała strategia CIA w Nikaragui by runęła.
Marcinkus uwijał się jak w ukropie w zgranym tercecie z Sindoną i Calvim. Sieć specjalnych powiązań łączyła go z włoską chadecją niezatapialnego premiera Giulio Andreottiego. Pęczniejącym kontem IOR, pralnią brudnych pieniędzy, biskup wspierał skorumpowaną partię. W rewanżu rządząca chadecja otwierała się na życzenia watykańskiej kurii.
W dobie pontyfikatu Jana Pawła II Marcinkus zacieśniał więzy w syndykacie z Calvim i Sindoną, kierując się politycznymi życzeniami polskiego papieża. A te brzmiały: potrzebne są pieniądze dla antykomunistycznej krucjaty, głównie dla polskiej Solidarności.
Marcinkus natomiast na kilka dni przed powrotem papieża Jana Pawła II do Watykanu z rekonwalescencji po zamachu, 29 września 1981 otrzymał awans na arcybiskupa. Nominacja, za zgodą lub nawet z inicjatywy samego papieża, wzbudziła zamieszanie w samej kurii. Na watykańskich korytarzach szeptano, że to Marcinkus jest prawdziwym rozgrywającym i to on pociąga za sznurki zza papieskiego tronu.
Przez niecałą dekadę bankierskie trio: Marcinkus, Sindona i Calvi, wirtuozersko manipulowało mediolańską giełdą.
W tę idyllę wkroczyły kłopoty. Zaczęły się jeszcze za Pawła VI. Najpierw wpadł Sindona. Chybione spekulacje dolarami i złotem na sumę 1,5 mld dolarów pociągnęły jego imperium w otchłań. Wsparte na systemie wzajemnych zabezpieczeń od samych klientów, zbankrutowało, kiedy doszło do spłaty kontraktów. We wrześniu 1974 roku minister finansów Włoch wydał rozporządzenie i zlikwidował upadły bank Sindony w Mediolanie. Straty sięgały 386 mln dolarów.
Upadek imperium Sindony zostawił na lodzie wpływowych wierzycieli i klientów z cosa nostry. Przed ich zemstą bankier-mafioso ratunku szukał w pozorowanym porwaniu u przyjaciół z mafii, co uwiarygodniał, strzelając sobie w nogę (1979).
Sąd amerykański okazał się szybszy. Skazał go na dwadzieścia pięć lat, po czym wydał władzom Italii. Te skazały go za malwersacje i zlecenie mordu na dożywocie. Bo Sindona z pomocą nowojorskiej cosa nostry zorganizował zabójstwo mediolańskiego sędziego Giorgio Ambrosolego, który przejął masę upadłościową zbankrutowanych banków i je zlikwidował.
Nim Sindona trafił za kraty, zdążył rzucić cień podejrzeń na wspólnika, co wystarczyło, by uruchomić machinę sądową. Zarządzający masą upadłościową imperium Sindony doszukali się, że ze swoim wychowankiem Calvim tylko przy jednej transakcji wypłacili amerykańskiemu biskupowi w Rzymie 6,5 mln dolarów. Tym biskupem był wielebny Marcinkus.
Sędziowie śledczy podjęli ślad prowadzący do Watykanu. Ale w lutym 1980 roku Marcinkus oraz kardynałowie Giuseppe Caprio i Sergio Guerri w ostatniej chwili odmówili złożenia zeznań przed sądem amerykańskim.
Bankructwo Sindony, owszem, naraziło IOR na stratę 30 mln dolarów. Drobnostka przy wcześniejszych zyskach – chełpił się Marcinkus. Jak wielkich zyskach? W więzieniu Sindona z dumą mówił o 200 mln dolarów. Ale z zemsty za to, że Calvi wypiął się na niego i nie pomógł w ratowaniu imperium, sypnął wspólnika.
W 1981 roku bankier został aresztowany pod zarzutem naruszenia prawa podatkowego we Włoszech. Tamtejszy fiskus wysłał kontrolerów do centrali Ambrosiano i przez pół roku wertował księgi rachunkowe. Pięćsetstronicowy raport ujawnił nielegalny transfer 26 mln dolarów za granicę. A to był dopiero czubek góry lodowej, bo nie uwzględniał on tajnych transakcji z Watykanem i Marcinkusem.
Ale Calvi i jego zagraniczne operacje finansowe znalazły się już na celowniku włoskiej skarbówki. Niebezpieczeństwo, że odkryje ona malwersacje, długi, kredyty bez pokrycia, groźbę utraty płynności finansowej, a przede wszystkim splot ciemnych powiązań z bankiem Jego Świątobliwości, było duże. Pajęcza sieć powiązań między Ambrosiano, Calvim, Watykanem i Marcinkusem zajmowały pierwsze strony gazet na całym świecie.
Nie ulega wątpliwości: Calvi zamierzał ujawnić uwikłanie Watykanu we wschodnioeuropejską krucjatę, finansowaną z jego środków, których mu później zabrakło. Wyrok wykonała mafia, ale przyzwolenie na mord musiało nadejść ze sfer politycznych. Z kilku równocześnie. Z Waszyngtonu – od Białego Domu po CIA. Obnażenie procederu finansowania antykomunistycznego podziemia w warunkach zimnej wojny nie odpowiadało tamtejszej racji stanu.
Sindona nie przez przypadek wyrok dożywocia (1986) odsiadywał w najlepiej strzeżonym więzieniu Włoch – w Vogherze w Lombardii. Stale pilnowało go dwunastu karabinierów, celę monitorowały kamery, jedzenie przygotowywano oddzielnie, próbowano, a na odcinku między kuchnią a stołem dostarczano zapieczętowane. 22 marca 1986 roku mafioso wypił filiżankę porannego espresso. Trzy kamery z celi przekazały obraz, jak po chwili padł na ziemię. Zapadł w śpiączkę. Pięćdziesiąt trzy godziny później już nie żył.
Z życiem uszedł jedynie Marcinkus. Jako największy akcjonariusz Ambrosiano wykupił święty spokój i roszczenia osiemdziesięciu ośmiu jego poszkodowanych wierzycieli sumą 241 mln dolarów.
Calvi nie był ostatnią ofiarą upadku Ambrosiano i spółki z Marcinkusem. W czerwcu 1983 roku została uprowadzona piętnastoletnia Emanuela Orlandi, po której nie został żaden ślad. Hipotezy porwania wiązały je z Marcinkusem. W świetle jednej z nich arcybiskup jako zleceniodawca miał się spotkać z nastolatką w pierwszych godzinach ubezwłasnowolnienia
Pięć lat po śmierci Calviego w Watykanie pojawili się włoscy prokuratorzy z nakazem aresztowania ekscelencji (25 lutego 1987 roku). Uznali kierownictwo banku watykańskiego za współodpowiedzialne umyślnego bankructwa Ambrosiano. Po raz pierwszy rząd w Rzymie podjął tak drastyczne kroki przeciwko bliskiemu współpracownikowi papieża.
Wybuchł skandal, bo w dniu, kiedy miało dojść do aresztowania, arcybiskup został ostrzeżony. Noc spędził nie w luksusowej willi Stritch, gdzie mieszkał, ale w bardziej spartańskim Papieskim Kolegium Północnoamerykańskim, po czym wślizgnął się do Watykanu. Za grubymi murami św. Leona chronił go immunitet. Odmówił odpowiedzi na pytania o relacje między IOR a Ambrosiano. Nawet przed komisją złożoną z watykańskich hierarchów. Do aresztowania nie doszło. Jan Paweł II nie wydał arcybiskupa. Nie musiał. Watykan nie miał podpisanego z Włochami porozumienia o ekstradycji. Polski papież osobiście się zatroszczył, by Marcinkusowi włos z głowy nie spadł.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Adwokat, publicysta i pisarz. Współautor książki „Żeby nie było zgorszenia. Ofiary mają głos” o ofiarach księży pedofilów, autor „Kroniki opętanej” – historii egzorcyzmowanej nastolatki oraz „Dzieci, które gorszą”, w której oddaje głos dzieciom i partnerkom kapłanów. W swojej praktyce adwokackiej wielokrotnie reprezentował pokrzywdzonych w sprawach, dotyczących pedofilii.
Adwokat, publicysta i pisarz. Współautor książki „Żeby nie było zgorszenia. Ofiary mają głos” o ofiarach księży pedofilów, autor „Kroniki opętanej” – historii egzorcyzmowanej nastolatki oraz „Dzieci, które gorszą”, w której oddaje głos dzieciom i partnerkom kapłanów. W swojej praktyce adwokackiej wielokrotnie reprezentował pokrzywdzonych w sprawach, dotyczących pedofilii.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Komentarze