Lekarz z receptomatu: – w ciągu trzech tygodni dyrektor i jego żona wypisali pięć tysięcy recept na leki narkotyczne. Pisali hurtowo, na mój certyfikat
Pacjentka napisała na Facebooku: „Wystawiła mi Pani siedem recept na leki opioidowe. To jakaś pomyłka?”.
– Pierwsza myśl? Jakieś straszliwe nieporozumienie – lekarka Paulina Bownik zawiesza głos. – Błąd systemu. Przecież nie mogłam wystawić recepty pacjentce, której nawet nie kojarzę.
Kilka dni później odbiera maila od innego pacjenta. Ten prosi o przedłużenie leków: przeciwpadaczkowej Pregabaliny i nasennego Lorafenu. Pyta: „Czy mógłbym prosić o kontakt bardziej bezpieczny na przykład na Telegramie lub innej aplikacji do czatowania? Oczywiście zapłacę za usługę”.
Potem pisze do lekarki ktoś na FB: „Proszę uważać. Pani dane krążą po Telegramie”.
– Zamarłam – przyznaje Bownik. Jeszcze kilka lat temu pracowała w przychodni rejonowej w Czarnej Białostockiej. Gdy na granicy polsko-białoruskiej wybuchł kryzys humanitarny, zaangażowała się w pomoc ludziom drogi w ramach Grupy Granica. Odbierała porody, wyciągała ludzi z głębokiej hipotermii. Na półce w jej domu stoi Nagroda im. Doktora Marka Edelmana „za ratowanie człowieczeństwa”, którą opłaciła depresją, PTSD i anonimowymi pogróżkami. Hejterzy pisali: „Wiemy, gdzie twój syn chodzi do szkoły”.
Teraz pracuje w dwóch firmach telemedycznych. Akurat kończy pracę, słyszę, jak rozmawia z ostatnimi pacjentami. Do każdego dzwoni. Prosi o uzupełnienie dokumentacji od endokrynologa. Zleca dodatkowe badania moczu. Uprzejma, ale stanowcza.
– Zdarza się, że odmawiam pacjentowi wydania leku, bo nie ma ku temu podstaw albo pacjent ma niepełną dokumentację – opowiada. – Kiedyś dostałam wiadomość: „Byłbym naprawdę szczęśliwy, gdyby polskie służby chroniły granicę, jak pani broni recept”.
W lutym 2024 roku Bownik znalazła ogłoszenie na zamkniętej grupie dla lekarzy. Nowy podmiot telemedyczny szukał pracowników i oferował atrakcyjne warunki. Rozmowa kwalifikacyjna odbyła się online. Nie wzbudziło to jej podejrzeń, to podobno normalna praktyka.
Podpisała umowę, ale nigdy nie zaczęła pracy – wirtualna platforma wciąż była w budowie.
– Gdy w sierpniu dostałam wiadomości od nieswoich pacjentów, oświeciło mnie – mówi przygaszona. – Żadna pomyłka! Ukradli mój certyfikat. Mieli go przez pół roku! Zalogowałam się na koncie lekarza i zobaczyłam ponad 160 recept, których nigdy nie wystawiłam. Leki opioidowe! Benzodiazepiny! Wciąż wisiały w systemie. Ktoś mógł je wykupić i zaćpać się na śmierć.
Rysopis prezesa. Wzrost: 179 cm. Budowa ciała: szczupła. Oczy: niebieskie. Uszy: normalne.
Nos: prosty, średniej wielkości. Włosy: brązowe, do połowy twarzy.
Prezes Jakub O. jest „właścicielem podmiotu leczniczego”, tak przynajmniej tytułuje siebie w portalu LinkedIn. Dwa lata temu założył firmę, która prowadzi „praktykę lekarską specjalistyczną”, ale też m.in. „działalność paramedyczną”. Adres korespondencyjny prowadzi do wirtualnej skrzynki przy Chmielnej w Warszawie.
Opinia pacjentki na portalu Znany Lekarz: „Pojechałam pod gabinet, gdyż zależało mi na wizycie i badaniu. I ani gabinetu, ani lekarza”.
Nazwę firmy można za to odnaleźć na liście dłużników: zalega 34 tys. złotych producentowi oprogramowania dla wirtualnych przychodni.
Jadę poszukać prezesa pod jego dawnym adresem zameldowania w podkrakowskich Świątnikach Górnych. Na miejscu zaniedbany, parterowy dom. Obok blaszany garaż. Mocno zaciągnięte zasłony.
– Nikogo takiego tu nie widziałam – mówi sprzedawczyni ze sklepu spożywczego, gdy pokazuję jej zdjęcie prezesa. Inni sąsiedzi też go nie kojarzą.
Kolejny trop? Katowice. Tam w sierpniu 2023 roku zarejestrował firmę z kapitałem zakładowym 50 tys. złotych („pozostała działalność usługowa w zakresie informacji”), ale to znów wirtualna skrzynka. To może Szczytno? Tam adres ma inna jego firma, tym razem z branży IT. Albo Olsztyn? Tam był widziany pięć lat temu. Tak wynika z komunikatu komendy w Świątnikach Górnych. W 2020 roku policjanci prowadzili poszukiwania zaginionego. To wtedy opublikowali jego rysopis.
Jakub O., właściciel receptomatu o niebieskich oczach, miał wówczas 16 lat.
Anna: – Z prezesem nie było żadnego kontaktu. Podejrzewam, że był zwykłym „słupem”.
Marta: – Dostałam od niego tylko jeden mail. Podpisał się z błędem w imieniu.
Byli pracownicy receptomatu, których odnajduję, mają bardzo podobne historie. Rozmowa kwalifikacyjna online, atrakcyjna umowa, elastyczne godziny pracy – idealna praca. Zwłaszcza dla kobiet na urlopie wychowawczym. Wszyscy zwracają uwagę na osobę Bernarda Ch., który przedstawiał się jako dyrektor ds. medycznych i obiecywał stabilną pracę, a platformie wielki sukces.
Anna: – Za pierwszym razem Ch. zadzwonił do mnie o jakiejś chorej 22:30. Roztoczył wizję nowej platformy. Aż chciało się iść tam pracować.
Marta: – Podpisałam umowę i cisza. Platforma miała ruszyć, ale nie ruszała. I tak trzy miesiące.
Doktor Michał Szczepanik: – Zaoferowali mi umowę o pracę. W zamian miałem pomóc w rekrutacji lekarzy.
Marta: – Byli jak dzieci we mgle. Niewiele wiedzieli o telemedycynie. Dyrektor Ch. pytał: „Pani doktor, a recepty na leki opioidowe?”. Odpowiadałam: „Takie wystawiają specjaliści”. „Aha, pani doktor. I dla nas zasady etyki są najważniejsze”.
Anna: – Zaczęliśmy. Ja w trakcie specjalizacji z gastrologii, psychiatra, chirurg plastyczny i ginekolog starej daty. Dziwna ekipa.
Marta: – Przez półtora miesiąca pracy przeprowadziłam maksymalnie dwadzieścia konsultacji. To nie mogło spinać się finansowo.
Anna: – Niedziela, jem obiad z rodziną i dostaję powiadomienie, że mam konsultację z pacjentką w sprawie recepty na lek narkotyczny. Dzwonię do dyrektora. „Błąd systemu. Już naprawiamy”.
Ginekolog z 40-letnim stażem: – Zaczęły się telefony z aptek. Najpierw z jednej, potem z drugiej i trzeciej. Na podejrzanych receptach było moje nazwisko.
Michał: – Okazało się, że w ciągu dwóch, trzech tygodni dyrektor i jego żona wypisali pięć tysięcy recept na leki narkotyczne. Pisali to hurtowo, na mój certyfikat.
Marta: – Prawnik doradził, żebym rozwiązała umowę na podstawie zapisu o utracie zaufania do zleceniodawcy. Zaczęły się groźby. Straszyli mnie pozwem o odszkodowania. Domagali się 250 tysięcy złotych!
Michał: – Gdy poprosiłem o rozwiązanie umowy i wypłatę zaległości, usłyszałem, że wiedzą, gdzie mieszkam i z którego paczkomatu korzystam.
Anna: – Kiedyś w trakcie testu platformy wystawiłam na próbę receptę dla żony dyrektora. Gdy chciałam się zwolnić, zaczęli mnie straszyć, że wykorzystałam wrażliwe dane do wystawienia fałszywej recepty. To wtedy napisał do mnie prezes Jakub O. Zdziwiło mnie, że zrobił literówkę we własnym imieniu. Porównałam maila z wiadomościami od dyrektora i była napisana podobnym stylem. Podejrzewam, że wiadomość wysłał pan Bernard.
Zdaniem lekarzy, którzy zdecydowali się ze mną rozmawiać, za sprawą „oszustwa na receptomat” stoi dyrektor ds. medycznych Bernard Ch. Piętnaście lat temu było o nim głośno w całej Polsce. Sylwetkę miłośnika karetek i odrzutowców można by stworzyć z medialnych tytułów.
Podrobił dokumenty, pieczątkę i wcielił w życie sprytny plan. Oszust przez kilka dni latał luksusowym odrzutowcem, bawił się i jadał w najdroższych restauracjach.
Polityka: „Wzloty i odloty”
Pilot śmigłowca jako pierwszy zgłosił wątpliwość. – Gość nie wygląda mi na milionera – poinformował centralę. Tanie traperki z marketu, przydługie spodnie i bluza z kapturem, w ręku reklamówka. Buzia cherubinka.
Super Express: Oszust stulecia
Na cudzy koszt pławił się w luksusach w Paryżu, Amsterdamie i Warszawie. Wynajął helikopter, odrzutowiec, limuzyny i ochroniarzy. Przez kilka miesięcy udawał wojewódzkiego koordynatora służb ratunkowych.
Mężczyzna wynajmował karetki i jeździł po Warmii i Mazurach udzielając pierwszej pomocy. Oszust wpadł po niewielkim pożarze w jednym z hoteli, w których nocował. Fałszywy ratownik odwiózł wówczas do szpitala lekko zaczadzoną kobietę.
Kurek Mazurski: Bernard pójdzie siedzieć
Podając się za koordynatora wojewódzkich służb ratowniczych, oszukał kilka firm wynajmujących karetki. Za wynajęcie ambulansów oczywiście nie zapłacił ani grosza.
Sędzia podkreślił, że chociaż oskarżony działał w celu uzyskania korzyści majątkowej, to wielu jego przestępczych działań nie da się racjonalnie uzasadnić. Jako przykład podał wyłudzanie i gromadzenie ogromnej ilości rzeczy związanych z ratownictwem medycznym. W opinii sędziego traktował to jako swoiste hobby i formę rozrywki.
Kim jest Bernard Ch.? Czytam sądowe akta o jego oszustwach.
„Ma w szufladzie różne leki, od antyalergicznych po antydepresanty” – zeznawał jeden z przesłuchiwanych, któremu 21-letni wówczas Bernard zaproponował wspólny biznes. Już wtedy handluje sprzętem medycznym, a firma ma ratownika w nazwie. Fałszuje faktury i wyłudza co najmniej 150 tys. zł. od kilkudziesięciu firm.
W tym samym czasie udaje ratownika i jeździ wynajmowanymi (m.in. z Krakowa) karetkami. O ekscentrycznym oszuście mówi cała Polska, a on zaczyna kolejny biznes. Stosuje podobny sposób jak później z receptomatem. Zakłada firmę na dane kolegi. Poznają się na imprezie, Bernard przedstawia się jako ratownik.
Kolega zezna: „Imponowało mi, że on wiedział, jakie podać medykamenty osobie, która zaliczyła zgon, czyli przesadziła z alkoholem".
Gdy Bernand zostaje zatrzymany, policja znajduje przy nim pełno sprzętu medycznego i pistolet. Biegły psychiatra odnotowuje nadużywanie leków. „Przyjmował Fluoxetyneę, Alprazolam, Depakinę i Coaxil. Jak podał, występowały u niego okresy płaczliwości”. Nawet w areszcie gromadzi leki, za co zostaje ukarany.
Podczas ogłoszenia wyroku Bernard Ch. robi sobie żarty z sędziego. Straszy, że zemdleje. Pod sąd przyjeżdżają dwie karetki. Ratownicy stwierdzają, że oskarżonemu nic nie dolega.
Sędzia łączy dziewięć postępowań toczących się przeciwko Bernardowi Ch. Kara? Trzy i pół roku za kratkami i przymusowy odwyk od leków psychotropowych.
W 2018 roku Ch. zostaje przedterminowo zwolniony.
Siedem lat później na jednej z platform telemedycznych znajduję jego profil. Znów przedstawia się jako ratownik medyczny. Ocenia się jako: „skuteczny, godny zaufania, daje zrozumiałe polecenia, uprzejmy, podchodzi kompleksowo”. Okazuje się, że konto jest martwe, nie udzielił żadnej konsultacji.
Na portalu LinkedIn przedstawia się jako dyrektor marketingu w firmie, którą w 2019 roku miał założyć jego ojciec.
Znowu szuka go policja. Dziewięć spraw, za które odsiedział w Barczewie, to nie wszystko, ma jeszcze cztery w Olsztynie i po jednej w sądach Warszawa Praga Południe i Warszawa-Śródmieście. Dwa postępowania sądowe były zawieszane z uwagi na stan zdrowia oskarżonego. To kolejny wątek, który powtarza się w „oszustwie na receptomat”.
Anna: – Przedstawiał wizję wielkiego sukcesu. Obiecywał, że wszystko będzie działać pełną parą. Nazywał siebie ratownikiem. Przesłał umowę z dziwnymi zapisami. Podejrzany był na przykład punkt, że lekarz nie mógł jej wypowiedzieć.
Marta: – Drugi podejrzany zapis dotyczył możliwości pomocy asystenta medycznego, który w imieniu lekarza miałby wystawiać recepty. Tym asystentem miał być właśnie Bernard. Bogu dzięki, udało mi się to wykreślić przed podpisaniem.
Anna: – Gdy nabrałam podejrzeń, zaczęłam szperać. Jego nazwisko nie widniało w żadnej szkole medycznej, indywidualnej praktyce medycznej lub szpitalu.
Ginekolog: – Często znikał. Mówił, że leczy się na nowotwór.
Marta: – Rak wątroby. Wysyłał mi smsy na temat dawkowania leków opioidowych. Pracuję w medycynie dziesięć lat, a z tym nowotworem nigdy się nie spotkałam, uczyłam się o nim tylko na studiach.
Michał: – Rak przysadki mózgowej. Wzbudził moją empatię, grał na emocjach. Głupi, próbowałem mu nawet pomóc.
Marta: – Gdy zobaczyłam artykuł na jego temat sprzed kilkunastu lat, zrozumiałam, że i tym razem stoi za przekrętem. Od razu zadzwoniłam na policję, ale w komendzie powiatowej uznali, że to sprawa dla rejonu. A w rejonowej powiedzieli, że nie zajmują się takimi przypadkami.
Dzwoni też Paulina Bownik, kolejna oszukana lekarka. Na infolinii NFZ nie przyjmują zgłoszenia. Wysyła list polecony. W sierpniu zgłasza zawiadomienie o możliwym popełnieniu przestępstwa na komendzie policji w Białymstoku. W mailu pisze: „Ktoś bezprawnie posługuje się moim certyfikatem (który już unieważniłam). Udało mi się porozumieć z dwoma innymi lekarzami, mieli taką samą sytuację, podobno sprawa jest już w toku”. Kilka tygodni później stawia się na komendzie w Warszawie. Okazuje się, że jej pierwsze zgłoszenie zaginęło.
Specjaliści z Centrum e-Zdrowia radzą jej, by wyrobiła nowy certyfikat. I kasują podejrzane recepty z systemu.
– To jedyna instytucja, która naprawdę profesjonalnie i szybko podeszła do tematu – mówi Bownik. – Reszta? Bezsilność. Miałam poczucie, że nikt nie wie, co z tym zrobić i nikogo to nie interesuje.
A przecież to jawny przekręt!
W sierpniu lekarka zawiadamia też prokuraturę rejonową Warszawa-Śródmieście. Prokurator Anna Chełkowska uznaje zawiadomienie za zbyt ogólnikowe i wzywa Bownik do podania danych osobowych pacjentki, która napisała do niej na FB oraz przesłania wszystkich podejrzanych recept, które zostały wydane z jej certyfikatu. Tyle że lekarka nie ma do nich dostępu, bo zgodnie z sugestią Centrum e-Zdrowia usunęła profil, a podejrzane recepty zostały anulowane.
– Czułam się zażenowana, że prokuratura kazała mi pytać obcych ludzi o prywatne adresy i numery telefonów – mówi Bownik. – Odpisałam, że to przecież zadanie prokuratury, a nie moje.
Ostatecznie prokurator Chełkowska odmawia wszczęcia postępowania. Argumentuje, że „poczynienie ustaleń (…) jest niemożliwe” bez współpracy ze zgłaszającą sprawę lekarką.
Sprawę do prokuratury w Iławie zgłasza też ginekolog. Jak informuje prokurator Ewa Ziębka z Iławy, postępowanie trwa, a w jego ramach „zakwestionowano wystawienie około 80 takich recept”.
„Trwają także intensywne czynności zmierzające do ustalenia aktualnego miejsca pobytu właściciela firmy oraz osoby, która w jego imieniu kontaktowała się z pokrzywdzonym. Jak ustalono, nie przebywają oni w dotychczas wskazywanych i ustalonych miejscach” – podkreśla prokurator.
Kolejne zawiadomienie płynie od adwokat Aleksandry Frączek, która reprezentuje jednego z lekarzy.
– Współpraca z lekarzami, przynajmniej fikcyjna, była potrzebna właścicielom platformy wyłącznie po to, by mieli techniczną możliwość wystawiania recept jako tzw. asystenci – mówi adwokat Frączek. – To nie tylko klasyczne oszustwo, ale proceder, który mógł narazić wielu pacjentów na utratę zdrowia lub życia.
Jej zdaniem mogło dojść do wystawienia
nawet kilku tysięcy fałszywych recept.
Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa kieruje do prokuratury regionalnej w Warszawie, która przekazuję sprawę do okręgowej. A ta odsyła je do prokuratury rejonowej.
– Czy to częste oszustwo? – pytam Piotra Woźniaka, oficera Centralnego Biura Śledczego Policji w Poznaniu.
Nadkomisarz Woźniak kilkanaście lat temu pracował w komendzie powiatowej policji w okolicach Poznania. Wpadł na trop przestępstwa. Zlikwidowano wtedy cztery laboratoria ze sfałszowanymi lekami i zatrzymano kilkadziesiąt osób. Potem już jako oficer CBŚP specjalizował się z przestępstw farmaceutycznych. W 2016 roku dzięki jego zaangażowaniu policja zlikwidowała jedną z największych na świecie fabryk nielegalnych leków pod Bydgoszczą. Znaleźli 48 maszyn do produkcji podróbek oraz fałszywe anaboliki i pigułki na potencję o wartości 9 mln zł.
Cztery lata później policja zatrzymała m.in. fałszerza leków spod Poznania, zwanego królem Viagry. A dwa lata temu przy współpracy z włoskimi i francuskimi służbami zlikwidowała trzy fabryki i sześć magazynów sfałszowanych leków o wartości 50 mln zł. Macki tej działalności przestępczej sięgały włoskiej mafii Ndrangheta.
Z opowieści nadkomisarza Woźniaka rysuje się obraz Polski jako kraju, który stał się korytarzem podrabianych farmaceutyków do Europy. WHO uznaje Polskę za kraj wysokiego ryzyka, jeśli chodzi o podrabianie leków. Co roku służby celne zatrzymują od 100 tys. do 160 tysięcy podrobionych leków.
– Dużo – przyznaję.
– To zjawisko od lat nasila się w Polsce. Przestępczość farmaceutyczna polega nie tylko na produkcji podrabianych leków, nierzadko na ich kradzieży i dystrybuowaniu przez internet, ale także właśnie na fałszowaniu recept i wyłudzaniu leków z zamiarem wprowadzenia do obrotu poza siecią aptek, co niesie olbrzymie zagrożenie dla ludzkiego zdrowia i życia. To nie są puste słowa, leki są dobrem ogólnym,
ale przepisywane przez przestępców niosą śmiercionośne żniwa
– mówi nadkomisarz Woźniak.
Trzy lata temu Woźniak rozpracowywał szajkę dziewięciu osób, w tym policjantów i farmaceutów z Poznania, którzy fałszowali recepty, a następnie realizowali je bez wiedzy pacjentów, na których je wystawiono. W ten sposób mogli pozyskać ponad 730 kilogramów leków o czarnorynkowej wartości ponad 2,6 miliona złotych.
W „zaprzyjaźnionych” dwóch aptekach ulokowanych w niedużych miejscowościach wygenerowano w ten sposób 10 proc. ogólnokrajowej sprzedaży leku opioidowego, który następnie był odsprzedany na czarnym rynku.
Woźniak: – Przestępcy „wchodzą” w takie przestępstwa,
bo na lekach można zarobić nawet dziesięć razy więcej niż na narkotykach.
Wie pan, niższe kary, mniejsze ryzyko, tematyka mało znana śledczym, a przebitka całkiem duża.
– Niższe ryzyko? – dopytuję.
– Przez lata przestępcom sprzyjały niezbyt wysokie kary, jak i niewielka liczba skazań, bo mało kto miał w ogóle świadomość istnienia tego rodzaju zorganizowanej przestępczości. Zarzuty stawiane były na przykład za „wprowadzanie do obrotu produktu leczniczego nieposiadającego zezwolenia na podstawie prawa farmaceutycznego” – tłumaczy Woźniak. – Dlatego pomocne w mojej pracy jest stawianie zarzutów na temat działalności w zorganizowanej grupie przestępczej lub narażenia zdrowia i życia ludzi.
Przyznam jednak, że przestępcy są coraz lepiej zorganizowani i korzystają z nowinek technologicznych. Używają nowoczesnych narzędzi, kryptowalut, szyfrowanych komunikatorów. Ciągle się uczą. Dziś temat sfałszowanych leków to cyberprzestępczość. Efekty ich pracy są już widoczne.
– Poda Pan jakiś przykład?
– Ostatnio spotkałem się z przedstawicielem firmy, która dostarcza oprogramowanie dla aptek. Opowiadał o olbrzymich problemach z cyberprzestępczością. Hakerzy włamują się do systemów, generują kody autoryzacyjne, które umożliwiają pozyskanie pełnej wersji oprogramowania do tworzenia recept. W ubiegłym roku Centralne Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości zatrzymało osoby dystrybuujące w Darknecie leki bez wymaganych pozwoleń, a przy nich kilka tysięcy opakowań produktów leczniczych i kilkadziesiąt litrów leków w płynie. Trudno nad tym zapanować.
– Na jakie jeszcze sposoby podrabia się recepty?
– Panie redaktorze, moja wiedza ma służyć państwu i obywatelom, ochronie ich życia i zdrowia. Pewnie ma Pan świadomość, że ten artykuł żywo zainteresuje także przestępców? Oni znają każdy wywiad, każde doniesienie medialne, a rano budzą się z powiadomieniami na komputerze o każdej „prasówce” zawierającej hasła „LEKI, CBŚP, CBZC Poznań”. Proszę mi wierzyć, jestem w stanie w ciągu minuty wygenerować receptę na dowolny lek. Naprawdę nie potrzeba być lekarzem, ani nawet podawać się za niego przedkładając fałszywy dyplom, ani hakować żadnych systemów bezpieczeństwa.
Zakładam, że nastaną zmiany systemowe i taka sposobność wkrótce się skończy, oby jak najszybciej.
Reporter, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i Szkoły Ekopoetyki. Pisze na temat praw człowieka, kryzysu klimatycznego i migracji. Za cykl reportaży „Moja zbrodnia, to mój paszport” nagrodzony w 2021 roku Piórem Nadziei Amnesty International. Jako reporter pracował w Afryce, na Kaukazie i Ameryce Łacińskiej. Autor książki reporterskiej „Woda. Historia pewnego porwania”, (Wydawnictwo Poznańskie, 2023). Wspólnie z Marią Hawranek wydał książki „Tańczymy już tylko w Zaduszki” (Wydawnictwo Znak, 2016) oraz „Wyhoduj sobie wolność” (Wydawnictwo Czarne, 2018). Mieszka w Krakowie.
Reporter, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i Szkoły Ekopoetyki. Pisze na temat praw człowieka, kryzysu klimatycznego i migracji. Za cykl reportaży „Moja zbrodnia, to mój paszport” nagrodzony w 2021 roku Piórem Nadziei Amnesty International. Jako reporter pracował w Afryce, na Kaukazie i Ameryce Łacińskiej. Autor książki reporterskiej „Woda. Historia pewnego porwania”, (Wydawnictwo Poznańskie, 2023). Wspólnie z Marią Hawranek wydał książki „Tańczymy już tylko w Zaduszki” (Wydawnictwo Znak, 2016) oraz „Wyhoduj sobie wolność” (Wydawnictwo Czarne, 2018). Mieszka w Krakowie.
Komentarze