0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Il. Iga Kucharska, OKO.pressIl. Iga Kucharska, O...

Na czacie receptomatu przychodzi wiadomość.

Panie doktorze, pan ratuje.

Lekarz odpisuje: Proszę o opis dolegliwości.

Pacjent: Zatwardzenia, zgaga, hemoroidy.

Lekarz: Czy z powodu opisanych w formularzu objawów był/a Pan/i u lekarza stacjonarnie?

Tak. Osłabiona perystaltyka jelit z powodu leków na cukrzycę.

Czy ma Pan/Pani dokumentację medyczną?

Przez okno sączy się uliczne światło. Siedzimy przy kuchennym stole w szeregowcu na obrzeżach powiatowego miasta południowej Polski. To gabinet lekarza receptomatowego. Przed czterdziestką, bezdzietny, za dnia pracuje w przychodni, a trzy razy w tygodniu dorabia przy e-wizytach. Płacą dobrze, ok. trzystu złotych za godzinę. W tym czasie średnio konsultuje sześciu pacjentów, ale teraz trwa sezon grypowy. – Szkoda czasu – rzuca, popija herbatę z kubka bez wyciągania łyżeczki i wraca do wywiadu z pacjentem.

Kto zalecił lek? Diabetolog, gastrolog?

Internista.

Czy ma Pan/Pani receptę od internisty?

Nie mam. Ale ten lek przyjmuje mój kot. Też ma problemy z wypróżnianiem.

Nie przepisuję leków dla zwierząt. Proponuję zwrócić się do weterynarza.

Proszę wypisać ten lek dla mnie. Ja również mam problemy z wypróżnianiem.

Przypadkiem zażywa Pan ten sam lek, co kot?

Dokładnie tak.

Lekarz odwraca się do mnie i wywraca oczami.

– Wie pan, co teraz wpiszę? „Odmowa z powodu braku dokumentacji medycznej”.

– I co dalej?

– Pacjent może uzupełnić dokumentację, ale z mojego doświadczenia raczej napisze w sieci, że jesteśmy „złodziejami” – lekarz wstaje od stołu, by zrobić kolejną herbatę.

Przeczytaj także:

Czy ja też mogę założyć receptomat?

Zainteresowałem się receptomatami, gdy trafiłem na oszusta, który założył taką firmę telemedyczną na dane 20-latka. Przejął certyfikaty lekarzy, a potem wystawiał lewe recepty. Opisałem to w pierwszej części reportażu, a teraz opowiadam właścicielowi jednego z receptomatów.

– Jak to możliwe, że 20-latek założył receptomat? – wciąż nie mogę uwierzyć.

– Każdy może to zrobić – mówi biznesmen. – Oczywiście w teorii.

Długo namawiałem go na rozmowę. Gdy w końcu się zgodził, zaczął o „nagonce medialnej na podmioty telemedyczne”. Jest programistą, ma 26 lat, a w branży działa od ponad dwóch. Zatrudnia kilkunastu lekarzy. Żartuje, że jako przedsiębiorca nie może pozwolić sobie na chorowanie, ale zdarza się, że korzysta z usług telemedycyny. Jego zdaniem płyną z niej duże korzyści: pacjent ma „dobry, skuteczny i niedrogi” dostęp do lekarza. Niedrogi, czyli od 49 do 99 zł za konsultację.

– A gdybym też chciał założyć receptomat? – radzę się.

– W trzech łopatologicznych krokach wygląda to tak: trzeba zarejestrować firmę, czyli placówkę medyczną. Zbudować wirtualną platformę do prowadzenia konsultacji online. No i być lekarzem lub zatrudnić lekarza. Tyle.

Dla pewności sprawdzam u Rzecznika Praw Pacjenta. Okazuje się, że rozpoczęcie działalności leczniczej stacjonarnie lub w formie telemedycyny „proceduralnie się nie różni”. A właściciel? „Nie musi mieć wykształcenia medycznego, niemniej nie może udzielać świadczeń zdrowotnych i musi w tym celu współpracować z osobami wykonującymi zawód medyczny” – odpowiada RPP.

Do Sanepidu nie muszę występować, więc mogę założyć spółkę pod adresem wirtualnej skrzynki, jak oszuści z pierwszej części reportażu.

Muszę mieć też platformę online, ale takie oprogramowanie (zgodne z RODO, by dane pacjentów były bezpieczne) mogę wykupić u wyspecjalizowanej firmy w systemie abonamentowym. Koszt zależy od liczby przeprowadzanych wizyt i waha się od stu do tysiąca złotych miesięcznie.

Najważniejszy krok to złożenie wniosku elektronicznego o rejestrację podmiotu wykonującego działalność leczniczą. Kosztuje 827 złotych. We wniosku oświadczam, że spełniam wszystkie wymogi prawne.

Odpowiedź, raczej pozytywna z automatu, przyjdzie do trzydziestu dni. Jeśli w tym czasie wojewoda nie dokona wpisu, po 40 dniach i tak mogę rozpocząć działalność.

Udają, że badają, recepty wystawiają

– Jeszcze nie widziałem, żeby właściciel tak założonej placówki poniósł z tego powodu odpowiedzialność cywilną lub karną – przyznaje Paweł Kaźmierczyk, prawnik i członek zarządu Telemedycznej Grupy Roboczej. – Bo właściciel nie jest przecież lekarzem, więc oświadcza, że ma lokal, który spełnia warunki sanitarne. I że zatrudnia lekarza. Dopiero pod koniec ubiegłego roku pojawiły się pierwsze orzeczenia sądowe, które utrzymały administracyjne kary finansowe nakładane przez Rzecznika Praw Pacjenta na spółki prowadzące działalność leczniczą za praktykę „badania” pacjentów i wystawiania recept tylko na podstawie ankiet online.

– Niepokojąco łatwy próg wejścia – zauważam.

– To prawda. Ale czym jest „receptomat”? Termin wziął się od nazwy portalu pewnej spółki, ale to nie jest przecież pojęcie prawne. Ukuło się, że „receptomatami” nazywamy podmioty, które wystawiają nadzwyczajnie dużo recept, a specyfiką ich modelu działania jest to, że udają, że badają pacjenta. Płacę 50 złotych i po pięciu minutach prawie z automatu dostaję receptę. W ten sposób tworzymy iluzoryczną sytuację. Lekarz twierdzi, że mnie zbadał, bo przeprowadził ze mną wywiad w oparciu o ankietę, ale przecież nawet mnie nie widział.

– Ale prawo na to pozwala? – dopytuję.

– Przepis mówi, że można udzielić świadczeń zdrowotnych za pośrednictwem systemów teleinformatycznych lub systemów łączności. I kropka. Z jednej strony fajnie, bo prawo jest otwarte na nowe technologie. Ale z drugiej jest niedookreślone i przepis bazuje na tym, że lekarz ma obowiązek udzielania świadczeń z należytą starannością zgodnie z aktualną wiedzą medyczną.

Kluczowe pytanie brzmi, jaki jest wzorzec staranności lekarza.

– No właśnie, jaki?

– W idealnym świecie lekarz jest przygotowany. Ma moją dokumentację medyczną, ankietę traktuje jako uzupełnienie, ale przeprowadza ze mną wywiad, docieka, korzysta np. z elektronicznego stetoskopu. Czyli zbiera wszystkie informacje, by ocenić mój stan, wystawić receptę lub skierowanie na dodatkowe badania. Ale część lekarzy uznała, że skoro pacjent wysłał SMS-a, że boli go głowa, to już jest badanie i okazja do preskrypcji. Na tym polega największy problem:

wciąż nie mamy standardu teleporady.

Postulujemy to od lat. A brak standardu daje pole do nadużyć.

A potem głośne historie zgonów

– Temat standardu teleporady podnosimy za każdym razem, gdy jesteśmy w ministerstwie. Ciągle słyszymy, że prace trwają – mówi dr Mateusz Kowalczyk, wiceprezes Naczelnej Izby Lekarskiej (NIL). – Też udzielam porad zdalnych, ale nie wyobrażam sobie, bym wystawił receptę nie widząc pacjenta. To prosta sprawa: rozmawiamy na kamerze, zawsze proszę o okazanie dokumentu tożsamości i wiem, że to na pewno mój pacjent. To powinno być obligatoryjne. Możliwość wizyt zdalnych jest dobrodziejstwem naszych czasów, ale musi mieć ramy etyczne.

– Czyli?

– Dbać o pacjenta. A automaty do wystawiania recept sprowadzają leczenie do pracy na taśmie. To firmy nastawione na ilość. Jeżeli ktoś próbuje mi mówić, że marihuana lecznicza w sposób fantastyczny wyleczy epizod depresyjny, to ja śmiem w to wątpić. A takich reklam jest pełno,

bo receptomaty prowadzą agresywny marketing.

Problem dotyczy też lekarzy, niestety głównie młodych, którzy zwęszyli interes. Zróbmy prosty test. Widzę reklamę, że mogę uzyskać receptę za 59 złotych. Zestawiam to z ceną wizyty komercyjnej u specjalisty. Na chłopski rozum: ile takich wizyt kolega w receptomacie musi przeprowadzić, by zarobić tę samą kwotę, którą zarobiłby za jedną normalną wizytę? Przynajmniej kilka. To obniża jakość leczenia. Protestujemy przeciwko takim praktykom, bo widzimy, jak to się kończy. Nie tylko głośnymi historiami zgonów, ale też przypadkami przedawkowań albo niepożądanych interakcji leków u pacjentów.

Polska liderem telemedycyny

Wedle różnych szacunków zły dobór leków jest przyczyną od 15 do 20 proc. hospitalizacji w Polsce. W kraju, w którym w ostatnich latach dokonała się cyfrowa rewolucja w dziedzinie e-zdrowia.

Po wprowadzeniu projektu P1, czyli ogólnopolskiej, elektronicznej bazy danych medycznych oraz e-recepty każdy specjalista widzi w systemie, jakie recepty przepisał pacjentowi w przeszłości. A gdy pacjent go upoważni, może zobaczyć też recepty wystawione przez innych specjalistów. To pozwala na sprawniejszą opiekę nad pacjentem i ogranicza wyłudzanie leków.

Polska wyrosła w UE na lidera telemedycyny. Według raportu Komisji Europejskiej w rankingu dojrzałości cyfrowej ochrony zdrowia wyprzedzają nas tylko Litwa, Estonia, Dania i Belgia – kraje o wiele mniejsze.

Jeszcze w 2018 roku co trzeci Polak i co czwarty lekarz nie potrafił powiedzieć, czym jest telemedycyna.

Co dziesiąty uważał, że chodzi o informacje medyczne w telewizji

– tak wynikało z raportu „E-zdrowie oczami Polaków”. Dziś czterech na pięciu rodaków przynajmniej raz w roku korzysta z teleporady.

– Nie sprowadzałbym telemedycyny do teleporad – mówi Paweł Kaźmierczyk z Telemedycznej Grupy Roboczej. Rewolucja nie dotyczy tylko e-recepty (W Niemczech taka usługa ruszyła dopiero od stycznia 2024 roku i to z problemami). – Mamy też telerehabilitację, w kilkudziesięciu szpitalach korzysta się z robotów da Vinci, działa też elektroniczny stetoskop, który pozwala na zdalne monitorowania pacjentów z chorobami przewlekłymi układu oddechowego.

Przed zmianami nie ma odwrotu. Z badań wynika, że telemedycynie zawdzięczamy ogromne oszczędności (według analizy z 2017 roku mowa o 99 mld euro rocznie w skali UE) i krótsze kolejki do lekarzy stacjonarnych. Zwłaszcza w Polsce, gdzie na tysiąc pacjentów przypada średnio tylko 3,4 lekarza. To wciąż mniej niż średnia w krajach OECD.

Kaźmierczyk przyznaje, że mimo to najwięcej słyszy się o receptomatach. Choć jeszcze w 2019 roku działały tylko trzy, w 2023 roku było ich już dwadzieścia osiem.

W ciągu pięciu lat wartość sprzedaży leków z recept wystawionych za ich pośrednictwem wzrosła dwunastokrotnie: z 21 mln do 275 mln zł.

Zwolnieniomat i lekarka ekspresowa

Branża rośnie, a wraz z nią nadużycia. Głośno było o lekarce, która pracowała dla kilku platform internetowych i wystawiała ponad 320 tys. recept rocznie. Okręgowy Sąd Lekarski zakazał jej wykonywania zawodu na rok. Lekarka odwołała się i znów mogła pracować, choć nie w podmiotach telemedycznych.

To wtedy ministerstwo zdrowia wprowadziło ograniczenia w liczbie wystawianych recept przez danego specjalistę.

Nawet od lekarzy z receptomatów słyszę historie o nadużyciach. Np. o firmie, w której nie przestrzegano zasad kontaktu z pacjentem. Albo o innej, nazywanej w branży „zwolnieniomatem”. Jej szef zwalniał lekarzy, którzy za bardzo przykładali się do weryfikowania każdego wnioskowanego L4.

Autorzy opublikowanego we wrześniu 2024 roku raportu ministerialnego Zespołu ds. preskrypcji i realizacji recept zaobserwowali takie nadużycia. Wskazali m.in. na „udzielanie recept bez rzetelnego badania przez lekarza na przykład na podstawie internetowej ankiety”, czy masowe wystawianie recept na leki narkotyczne.

Po publikacji raportu ministra zdrowia Izabela Leszczyna wprowadziła rozporządzenie (weszło w życie w listopadzie 2024 roku), według którego lekarz musi osobiście zbadać pacjenta, zanim wystawi receptę na marihuanę medyczną, fentanyl, morfinę czy oksykodon.

W dokumencie nie wymieniono m.in. leków z tramadolem. A tylko w 2024 roku lekarze wystawili 7,7 mln recept na ten opioidowy lek, podobnie jak na silnie uzależniające benzodiazepiny (7,4 mln recept).

– Spadła ilość sprzedawanej marihuany i nieznacznie opioidów – przyznaje dr Kowalczyk, wiceprezes NIL. – Apelowałem, by na liście znalazły się także benzodiazepiny. Praktykuję jako psychiatra i często mam pacjentów uzależnionych od benzodiazepin czy leków nasennych. Kupują je w receptomatach beż żadnego problemu. Więc problem nie został całościowo rozwiązany.

Wiem, co mi jest. Polak w receptomacie

A może Polska nie chce, by problem został rozwiązany?

Siedzę po drugiej stronie receptomatu przy kuchennym stole lekarza i zerkam na czaty pacjentów. Niewysypianie się i nerwowość toczą cały kraj.

Opis dolegliwości: „Na sen i uspokojenie”. Wnioskowany lek: Xanax.

I kolejni: „Bezsemnosx” (pisownia oryginalna), „Mam co jakiś czas ataki skrajnej bezsenności”,

„Na wybuchy agresji”, „Potrzebuję tabletki nasenne”, „Odczuwam niepokój i irytację”, „Kilka miesięcy temu zmarł mi mąż, nie mogę spać”.

Doktor klika. Odpisuje. Sprawdza dokumentację. Dzwoni do pacjentów. Słychać podziękowania, trzaski w słuchawce, niekiedy groźby.

Pacjentka: Pan mi odmawia?

Lekarz: – Według mojej wiedzy to nie jest lek bezpieczny w takich ilościach, w jakich Pani go zażywa. A jeżeli pulmonolog uważa inaczej, to powinien to napisać.

– Czy ja pana zdaniem używam tego leku w nadmiarze? Mam dwa domy, zostawiłam opakowanie w jednym.

– Otrzymała Pani receptę na ten lek w styczniu. Nie ma Pani również dokumentacji, która potwierdza taką częstotliwość stosowania, a dla mnie to ważna podstawa, żeby Pani nie zapisać tego leku.

– Proszę pana, ja mam dokumentację 35 lat.

– W takim razie bardzo proszę o przesłanie przez maila lub aplikację.

– Nie jestem w stanie teraz tego zrobić. Chcę, by mi pan ostatni raz powtórzył, żeby to się dobrze nagrało, że zostawia mnie pan w tym momencie bez leku.

– Tak. Daję odmowę, ale kiedy pani prześle mi dokumentację na temat leku, to będzie możliwość przepisania. W innym wypadku proszę o konsultację z pani pulmonologiem.

Szantaży i gróźb nie brakuje też na czacie.

Pacjent straszy negatywnymi komentarzami, którymi „zniszczy lekarza”. Kolejny domaga się zwrotu za konsultację, bo doktor nie wystawił mu recepty na lek z grupy benzodiazepin.

Polska, której portret można by złożyć z czatów na receptomacie jest niecierpliwa: „Czekam już cały dzień. Na innych stronach na receptę czeka się 15 minut”.

Wkurzona: „Pan mi odmawia?

Takie pierdoły może mi mówić żul z przystanku, a nie niby lekarz”.

Zestresowana: „Stany nerwicowe, stany lękowe”.

Obolała: „Plecy mnie bolą, opioid dostałem od znajomego, który ze mną pracuje. Nie czułem żadnych skutków ubocznych”.

Pijąca: „Brzydzę się sobą, ale wiem, że relanium pozwoli mi przetrwać do odtrucia i zacząć żyć. Zapłaciłem za receptę, więc czekam na jej kod, bo nie jestem w stanie wstać z łóżka. Żona już czeka, by iść do apteki!”.

Z problemami psychicznymi: „Terapeuta sugerował, żeby przepisać mi coś dodającego energii, rozweselającego, relaksującego”.

I seksualnymi: „Duży problem z przedwczesnym wytryskiem. Od zawsze. Nie byłem u lekarza, bo to krępujące”. Albo: „Moja partnerka jest wymagająca, poproszę zastrzyki z testosteronu”.

Polska diagnozuję się też sama.

„Wiem, co mi jest, poproszę tylko o receptę na lek”.

„Medikinet brałem od siostry, dobrze mi robił”.

„Przebywałam w towarzystwie osoby chorej na grypę, chciałabym recepty na Viregyt K”.

„Zentel – mam potwierdzone lamblie i owsiki”.

Z pieniędzy okradają. Patologia

– Niektórzy pacjenci wciąż uważają, że decydując się na telekonsultację, automatycznie kupują receptę. I są rozczarowani – mówi mi właściciel receptomatu, gdy cytuję z sieci komentarze o jego firmie. „Z pieniędzy okradają”, „Patologia”, „Firma nie informuje przed zapłaceniem, że na dany lek nie może wystawić recepty”.

– I co wtedy?

– No piszą hejterskie komentarze. Mamy wewnętrzne zasady: gdy w trakcie rozmowy z pacjentem padają wulgaryzmy, lekarz może się rozłączyć.

– Czyli lekarz odmawia wydania recepty, a pan traci pieniądze i klienta?

– To lekarz decyduje, jak konsultuje pacjenta i jaką receptę wystawia. Jako właściciel receptomatu nie mogę narzucić lekarzowi, że ma cokolwiek wystawiać.

– A pacjenci kombinują?

– Zdarza się, że ktoś bierze starą receptę, wymazuje imię, nazwisko i PESEL w zwykłym programie graficznym Paint, dopisuje swoje i próbuje wymusić kontynuację leczenia danym lekiem. Mieliśmy też przypadek,

że właściciel pensjonatu próbował zdobyć recepty na dane gości. Miał przecież zdjęcia ich dowodów osobistych.

– Zgłasza pan takie sprawy na policję?

– Muszę. To bardzo kontrolowany biznes. Każdego dnia wysyłamy długie listy pacjentów do rzeczników odpowiedzialności dyscyplinarnej, którzy sprawdzają recepty wystawione przez naszych lekarzy.

Tysiąc recept dziennie

– Gdy lekarz Jan Kowalski pracując w receptomacie wystawia dziennie tysiąc recept, to najprawdopodobniej mamy do czynienia z fikcją i potencjalnym narażeniem pacjenta na uszczerbek na życiu i zdrowiu. Warto byłoby skierować do takiego receptomatu kontrolę. Ministerstwo Zdrowia ma narzędzia do monitorowania podmiotów leczniczych, ale nie wykorzystuje ich w pełni. I takie kontrole wydają się niewystarczające – opowiada mi prawnik Kaźmierczyk.

– Dlaczego?

– To duże wyzwanie organizacyjno-prawne. System kontroli receptomatów jest rozmyty, a państwowe instytucje mają problem z egzekwowaniem przepisów.

Codziennym monitoringiem recept zajmuje się Centrum e-Zdrowia. Generuje wewnętrzny raport dotyczący recept na leki zawierające substancje psychotropowe i środki odurzające. Co dwa tygodnie przekazuje dane do resortu zdrowia, a resort tworzy listę dwudziestu lekarzy (w tym dentystów) z największą liczbą porad i recept w tygodniu. Analizuje też rozproszenie realizacji recept, czyli średnią odległość aptek, w których zrealizowano recepty wystawione przez danego lekarza.

Ta zestawienia za pośrednictwem Naczelnego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej trafiają do okręgowych rzeczników, którzy prowadzą postępowania wyjaśniające. Dotyczą tylko lekarzy.

Dr Kowalczyk, wiceprezes NIL: – Dopóki ustawodawca nie uszczelni prawa, by nie można było założyć receptomatu „na słupa”, to będziemy walczyć z wiatrakami. Jak zamkniemy jeden, następnego dnia będą trzy nowe. Pamiętajmy też, nie wszystkie są założone w Polsce, część wyniosła się za granicę.

– A co z odpowiedzialnością lekarzy?

– Powinno się wyłapywać tych, którzy podpierają się swoim prawem wykonywania zawodu,

a tak naprawdę równają do osiedlowych dilerów.

To duży kamyk do ogródka osób odpowiedzialnych za tworzenie i egzekwowanie prawa. Ale też dla naszego lekarskiego samorządu.

Ukarana tylko jedna spółka

Nakładanie kar jest „poza właściwością” Centrum e-Zdrowia. Kompetencje kontrolne wobec lekarzy wystawiających recepty mają NFZ (może nakładać kary w sprawie recept refundowanych) i resort zdrowia (w sprawie tzw. ordynacji lekarskiej).

Z kolei Rzecznik Praw Pacjenta (RPP) bada praktyki naruszające zbiorowe prawa pacjentów przez podmioty lecznicze, w tym receptomaty.

– Ale zanim Rzecznik nałoży karę finansową, musi wezwać dany podmiot do zaniechania złej praktyki – tłumaczy Kaźmierczyk.

Tylko w 2024 roku RPP wydał 31 takich decyzji. Większość dotyczyła medycznej marihuany. W dwunastu sprawach rzecznik stwierdził niestosowanie się do znowelizowanych przepisów. „Oznacza to, że 12 placówek nie wdrożyło zmian mających na celu poprawę bezpieczeństwa pacjentów” – czytam w odpowiedzi RPP. Czyli lekarze wystawiali recepty bez „właściwego zbadania pacjenta”.

Ostatecznie ukarana została jedna spółka. Musiała zapłacić 234 tys. zł, bo zdaniem RPP jej lekarze wystawiali recepty tylko na podstawie ankiety uzupełnianej przez pacjenta.

Paragraf na przestępstwo receptomatowe

Autorzy ministerialnego raportu apelowali, żeby rozszerzyć uprawnienia Rzecznika. By nakładał kary bez wcześniejszych wezwań. Proponowali też wprowadzenie do kodeksu karnego odpowiedzialności karnej dla właścicieli receptomatów, np. kategorii „przestępstwa polegającego na wielokrotnym wystawieniu, w celu uzyskania korzyści majątkowej, recept (…) bez zbadania pacjenta”.

Projekty zmian w ustawie o prawach pacjenta pojawiły się w wykazie prac legislacyjnych Rady Ministrów. Ma być gotowy w drugim kwartale 2025 roku. Zakłada, że RPP wzorem prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów będzie mógł nakładać kary na „kierowników podmiotów udzielających świadczeń zdrowotnych”, w tym właścicieli receptomatów. Kary mają być wyższe: nawet do miliona złotych (dziś to 500 tys. zł).

– Taki przepis ucinałby zorganizowaną praktykę nastawioną na oszukiwanie pacjentów. Odpowiedzialność karna dla np. członków zarządu sprawiłaby, że nie byłoby tak, że zamkną podejrzany „receptomat”, a jutro zaczną z kolejnym pod nowym szyldem? – mówi prawnik Kaźmierczyk. – Jednak problem widzę w egzekucji już istniejących przepisów. Bo przecież te „receptomaty” już w świetle obecnego prawa nie powinny funkcjonować.

Służby mundurowe proszą o L4

Godzina do północy, koniec wizyt na dziś. Lekarz już ma zamykać komputer.

– To ja panu poczytam – proponuje. – Pacjent pisze: „Kłopoty ze skupieniem mam od dziecka. Nie zażywałem żadnych leków. Uczęszczam na spotkania z psychologiem, sugerował mi mindfulness i praktykę uważności. Trafiłem do niego przez siostrę, która ma zdiagnozowane ADHD, jej lek bardzo mi pomógł”. Problem w tym, że pacjent prosi mnie o przepisanie leku, który ma siostra, bo jemu też pomógł. Przedstawił opinię psychologa, ale nie psychiatry.

– Będzie odmowa?

– Oczywiście – mówi doktor. – To samo kolejna pacjentka, która chce się leczyć Ozempikiem. Odpisałem jej, że potrzebuję zaświadczenia lub recepty od endokrynologa. Sam jej wpis na czacie, że chce schudnąć, nie jest dla mnie przekonujący. Albo kolejna, kobiety piszą to regularnie, „Wyjeżdżam na wakacje albo na narty i chcę przesunąć okres, proszę mi przepisać tabletkę”.

Następny pacjent: były żołnierz. Nie może spać, bo trudno mu się przestawić do życia w cywilu. Tych służb mundurowych mamy dużo, zwykle chodzi o L4. Mam wrażenie, że to grupa społeczna, która nadużywa zwolnień. I na koniec – robaki! Polacy bardzo często proszą o odrobaczanie. Nie zrobili żadnych badań, często nie mają żadnych objawów, ale chcą się odrobaczyć. To tyle na dziś. Jakie wyciąga pan wnioski?

– Że Polacy lubią tabletki.

– To też. Ale przede wszystkim sami wiedzą, jak się leczyć.

Konsultacje online traktują jak zakupy.

Możemy dyskutować o telemedycynie, standardach, częstszych kontrolach, ale problem w tym, że Polacy czują się bardziej klientami niż pacjentami.

Drogi pacjencie, nie jestem dilerem

Dzwonię jeszcze do dr Kowalczyka.

– Oczywiście, też miałem dużo pacjentów, którzy przychodzili do gabinetu stacjonarnie i od razu, „ja poproszę receptę na to i na to w ilości takiej i takiej”. Więc zmodyfikowałem trochę swój opis w portalu, który służy do umawiania wizyt. Napisałem, że nie jestem dilerem i na piękne oczy nie wypisuję hurtowo leków. To trochę ukróciło żądania pacjentów. Ale receptomaty tę, można powiedzieć, butę, pacjentów podtrzymują. Leki to nie pizza, którą sobie pstrykamy w telefonie i zamawiamy.

;
Na zdjęciu Szymon Opryszek
Szymon Opryszek

Reporter, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i Szkoły Ekopoetyki. Pisze na temat praw człowieka, kryzysu klimatycznego i migracji. Za cykl reportaży „Moja zbrodnia, to mój paszport” nagrodzony w 2021 roku Piórem Nadziei Amnesty International. Jako reporter pracował w Afryce, na Kaukazie i Ameryce Łacińskiej. Autor książki reporterskiej „Woda. Historia pewnego porwania”, (Wydawnictwo Poznańskie, 2023). Wspólnie z Marią Hawranek wydał książki „Tańczymy już tylko w Zaduszki” (Wydawnictwo Znak, 2016) oraz „Wyhoduj sobie wolność” (Wydawnictwo Czarne, 2018). Mieszka w Krakowie.

Komentarze