Polskiemu episkopatowi bliżej do rodzimych populistów niż do chrześcijańskiej teologii pojednania. A już z pewnością nie do historycznego pojednania biskupów Polski i Niemiec, w tym do ikonicznych postaci: papieży, Jana Pawła II i Benedykta XVI, oraz kardynała Wyszyńskiego.
Wybór papieża Niemca, bezpośrednio po papieżu Polaku jest darem Ducha Św.
Arcybiskup Alfons Nossol, biskup opolski
Erozja rządzącej koalicji na początku lata wzmogła ekscytację na prawicy. Ta wyczuła zapach krwi i przeszła do ofensywy. Jedna flanka ataku celuje w „proniemieckość” rządu Tuska. Populiści podbijają bębenek nastrojów w związku z sytuacją na granicy polsko-niemieckiej. Alarmują, że skromniutka, organizowana w dwóch salach wystawa, pod patronatem gdańskiego ratusza, która prezentuje przymusowość wcielenia polskich „folksdeutschów” z Pomorza Gdańskiego do Wehrmachtu, wpisuje się w niemiecką politykę historyczną. Rykoszetem obrywa człowiek „Herr Tuska”, „z niemieckimi orderami na piersi”, prof. Krzysztof Ruchniewicz, który jako dyrektor Instytutu Pileckiego ma sprowadzać go do „zabawki w rękach tuskowych elit”. Na tle tej antyniemieckiej hiperaktywności blado rezonowała tegoroczna celebracja krzyżackiej porażki pod Grunwaldem. W odwodzie jednak, nim polityczny biznes powróci z kanikuły, pozostaje do zdyskontowania rocznica wybuchu II wojny światowej.
Rachityczność grunwaldzkiej rocznicy zrekompensowało przyłączenie się do antyniemieckiej krucjaty episkopatu. Nie całego, ale jego konserwatywnej większości. Formalnie przewodzi jej abp. Tadeusz Wojda, nieformalnie, abp. Jędraszewski, ale w rolę enfant terrible wciela się najprawdopodobniej przyszły abp Krakowa Sławomir Oder.
Na Jasnej Górze konserwatyści bezpardonowo wykorzystali wewnątrzkościelną platformę, by uderzyć w polską rację stanu. Bo tylko tak należy wyjaśnić kwestionowanie, zwłaszcza w obliczu zagrożenia ze strony Rosji, egzystencjonalnych więzi Polski z UE i Niemcami wraz z podmywaniem zaufania do rządu Donalda Tuska. Tymczasem taki przekaz popłynął od biskupów Wiesława Meringa i Antoniego Długosza. Pierwszy, emerytowany ordynariusz włocławski dowodził, że obecny rząd składa się usłużnych giermków niemieckich interesów, którzy sami siebie określają jako Niemców. W efekcie „nasze granice zagrożone są od wschodu i zachodu”, gdyż „Polska jest rządzona przez politycznych gangsterów”. Swoje kazanie zamknął XVII-wiecznym wierszem: „Jak świat światem Niemiec nie będzie Polakowi bratem”.
Drugi biskup, emerytowany sufragan częstochowski Wiesław Mering, wzniósł modły za Ruch Obrony Granic, czyli faszyzujące bojówki, samowolnie kontrolujące granicę z Niemcami, przed rzekomymi migrantami.
Nie ma absolutnie znaczenia, że formalno-prawnie obydwaj, Mering i Długosz, jako emeryci po 75 roku życia, nie uczestniczą w posiedzeniach plenarnych episkopatu i nie głosują. Każdy biskup senior pozostaje „członkiem kolegium biskupów”. Ma prawo uczestniczyć w konferencji episkopatu, z głosem doradczym. Może być też powołany na członka komisji, rady, zespołu, czyli wszystkich organów episkopatu. Firmuje go więc niezaprzeczalnie.
Co istotniejsze, eklezjalny pas transmisyjny, jakim jest wzgórze jasnogórskie, głos biskupów uczynił głosem episkopatu.
Tym bardziej że swoje oracje wygłosili na pielgrzymce Radia Maryja, którą swoją obecnością firmowali biskupi: Kazimierz Burda, Adam Bałabuch, Damian Bryl, Ignacy Dec, Wacław Depo, Edward Frankowski, Tadeusz Lityński, Arkadiusz Okroj, Piotr Sawczuk i Tadeusz Wronakowski.
Antyniemiecko nastawieni biskupi, ale i największe nieszczęście polskiego katolicyzmu, Tadeusz Rydzyk, by zrealizować zamówienie polityczne rodzimych populistów na antyniemieckie hasła, na ołtarzu wspólnoty interesów z nim złożyli ofiarę w postaci spuścizny rzekomo przez siebie hołubionych dwóch największych luminarzy polskiego katolicyzmu: kardynałów Stefana Wyszyńskiego i Karola Wojtyły (Jana Pawła II).
Wbrew bowiem zaklinaniom o nieuchronnej wrogości polsko-niemieckiej, tkwiący przecież głęboko w świadomości bolesnej hipoteki rozbiorów i świeżych ran, zadanych agresją Hitlera, prymas Wyszyński wyciągnął w duchu pojednania rękę do narodu niemieckiego. Wieczorem 18 listopada 1965 roku jako pierwszy złożył swój podpis pod pojednawczym listem. Adresowany wprawdzie do episkopatu Niemiec, de facto zwracał się do całego społeczeństwa. Napisany wyłącznie po niemiecku, kościelnymi kanałami uruchomił długi, choć trudny i meandryczny proces pojednania między obydwoma społeczeństwami.
„Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, brzmiała puenta listu. Przepraszanie Niemców zaledwie 20 lat po wojnie było odważnym gestem. Ich wypędzenia z określonych konferencją w Poczdamie granic naszego kraju, bezsprzecznie ludzki dramat, były moralnym złem, nie równoważyły jednak odwrotnie doświadczonego zła. Tym bardziej, że i same episkopaty w kontekście wyznaczonej w Poczdamie nowej granicy Polski na Odrze i Nysie (1945), tkwiły na pozycjach reprezentowanych przez zwaśnione rządy.
Kiedy bowiem prymas Hlond dopasował granice polskich diecezji do uchwał poczdamskich (1945), Watykan odmówił ich erygowania. Sytuację traktował jako przejściową. I czekał na międzynarodowe uregulowanie sporu. W tej sytuacji polskie i niemieckie lobby w Watykanie prowadziło wojnę podjazdową. O każdą kropkę, każdy przecinek w Annuario Pontificio, roczniku statystycznym Kościoła staczano zacięte boje o to, czy stolice biskupie na terytoriach polskich, przejętych od Niemiec, będą wymienione w języku niemieckim, polskim, czy po łacinie i czy będzie figurowało tam nazwisko polskiego zarządcy diecezji. Polscy biskupi obwiniali niemieckich za podgrzewanie nad Renem nastrojów rewizjonistycznych i knowania w Kurii Rzymskiej, mające udaremnić uregulowanie statusu polskich diecezji.
W RFN natomiast przywództwo polskiego Kościoła stawiano pod pręgierzem. Zarzucano mu, że prowadzi rokowania z komunistami. Istotnie, następca Hlonda, kard. Wyszyński zawarł porozumienie z władzami PRL (1950). Zagwarantował w ten sposób Kościołowi minimalny zakres swobody w komunistycznym państwie. Jednocześnie jednak zobowiązał się do uzyskania u papieża zgody na erygowanie stałych ordynariatów na ziemiach zachodnich.
Za ten sznurek wiarołomne ze swojej strony władze pociągały nad wyraz chętnie. Stale wypominały Wyszyńskiemu niedotrzymanie kluczowego punktu porozumienia. Grając tymi kartami, uprawiając nagonkę na Kościół, zaaresztowały prymasa, który, jak brzmiał oficjalny komunikat, ponosił odpowiedzialność „za okazanie pomocy zachodnioniemieckim krzyżakom”.
Zwolniony podczas odwilży październikowej (1956) Wyszyński zwrócił się do kanclerza Konrada Adenauera o wypłacenie odszkodowania polskim ofiarom obozów koncentracyjnych. Rany zajątrzyły się jeszcze bardziej, bo Adenauer zignorował apel. Wyszyński udał się także do niemieckiego biskupa Carla Marii Spletta. Ordynariusz gdański, skazany w procesie pokazowym (1946), i tak jak Wyszyński zwolniony z więzienia (1956), podziękował mu za okazane wsparcie, ale nie zamierzał zrzec się stanowiska na rzecz polskiego biskupa. Wymógł to na nim dopiero „palec boży” w postaci zawału serca (1964).
Dopiero na tym tle można zrozumieć znaczenie listu polskiego episkopatu. Za ten odważny krok Wyszyński i autor listu, wrocławski abp Bolesław Kominek, zapłacili wysoką cenę. Rządzący w Warszawie komuniści rozpętali kampanię nienawiści przeciwko „zdrajcom”. Z komunistycznej inspiracji nawet „postępowi katolicy” żądali głów Wyszyńskiego i Kominka. Mimo to proces pojednania, pisany alfabetem chrześcijańskiej teologii, nie został zatrzymany. Choć sam dialog między biskupami Polski i Niemiec nie okazał się pozbawiony rykoszetów. Ba, niejednokrotnie wysiłki Wyszyńskiego i jego kontrahenta w Niemczech, monachijskiego kardynała Juliusa Döpfnera, swoją dramaturgią przypominały dramaty Sofoklesa.
W grudniu 1970 obydwaj spotkali się w Rzymie. Włoskie media huczały o dramatycznym przebiegu tego spotkania.
Wyszyński przybył z mapą rozbiorów Polski. Bez pardonu podsunął ją Döpfnerowi pod same oczy.
Rozmowa po włosku i łacinie przez większą część czasu przypominała indywidualny wykład prymasa dla Niemca o paktach w Rapallo (1922) i Ribbentrop-Mołotow (1939). Korepetycje z historii Wyszyński zwieńczył wezwaniem do uznania przez RFN granicy na Odrze i Nysie. W późniejszym liście do Döpfnera dodał: „Pragniemy zmiany w historii naszych narodów. Wyciągniętej do zgody ręki nigdy nie cofnęliśmy”.
Dialog biskupów przetarł drogę do usunięcia kości niezgody między rządzącymi nad Wisłą i Renem oraz uznania przez RFN powojennej granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Pod silnym wrażeniem polskiego listu kanclerz Willy Brandt złożył w Warszawie dziewiczą wizytę i podpisał traktat graniczny (1970).
Mający teraz wolną rękę papież Paweł VI erygował kanonicznie polskie diecezje na tzw. Ziemiach odzyskanych. Obydwaj kardynałowie, Wyszyński i Döpfner orędowali u papieża o szybką beatyfikację Maksymiliana Kolbe (1971). Ze swojej strony niemiecki kardynał wezwał do wypłacenia „odszkodowań Polakom, którzy jako więźniowie reżimu narodowych socjalistów doświadczyli okrutnych cierpień”.
Od lat 70. relacje między episkopatami znad Wisły i Renu należały do wyjątkowych w łonie całego Kościoła Powszechnego. Swój spektakularny wyraz znalazły najpierw w jedynej wizycie zagranicznej Wyszyńskiego wykraczającej poza Rzym i Wiedeń – w RFN (1978). Döpfner już nie żył. W Monachium przy jego grobie Wyszyński rzucił się na kolana i uhonorował starania „niezapomnianego kardynała” o pojednanie z Polską.
Kilka tygodni później polsko-niemiecki biskupi dialog szeroko otworzył drzwi do elekcji kard. Wojtyły na papieża. Przeforsowała go koalicja zmontowana na konklawe przez niemieckich kardynałów z inspiracji wiedeńskiego i kolońskiego, Franza Koeniga i Josepha Höffnera. Biskupi dialog okazał się zarazem wystrzałem startowym dla wielu polskich kombatantów, w tym ofiar obozów koncentracyjnych, którzy od lat 80. wyjeżdżali do RFN, gdzie na spotkaniach w szkołach mogli dorastającemu pokoleniu Niemców z pierwszej ręki opowiedzieć o swoim obozowym i okupacyjnym losie.
Śmierć Kominka (1974) i Wyszyńskiego (1981) oraz odejście Wojtyły do Watykanu nie zahamowały dialogu między katolikami z Polski i RFN. W rolę lidera wcielił się arcybiskup Opola Alfons Nossol. W 1989 roku hierarcha, z naukowego kręgu kardynała Josepha Ratzingera, odważył się wejść w buty swoich poprzedników i zainicjował na Górze Świętej Anny historyczny akt polsko-niemieckiego pojednania z udziałem kanclerza Helmuta Kohla i pierwszego niekomunistycznego premiera Polski Tadeusza Mazowieckiego (1989).
W nowych realiach geopolitycznych, po transformacji ustrojowej, msze dla mieszkających w zjednoczonych Niemczech Polaków i odwrotnie dla mniejszości niemieckiej w Polsce, stały się najzwyklejszą oczywistością. Od lat 70. pęczniała także sieć kontaktów łączących świeckich katolików z Polski i Niemiec. A znad Renu kanałami kościelnym płynął strumień pieniędzy dla charytatywnych przedsięwzięć polskiego Caritasu.
Po niemieckiej stronie do dialogu polsko-niemieckiego włączył się kard. Joseph Ratzinger, który jako nastoletni Flughelfer z końca II wojny światowej służył w Wehrmachcie, ale jeszcze w 1968 roku poparł stanowisko niemieckich katolików, którzy w tzw. Memorandum z Bansbergu wezwali do uznania poczdamskiej zachodniej granicy Polski. Już jako Benedykt XVI w podwójnej roli, jako papież i jako Niemiec, zjawił się w Auschwitz (2006). Oddał hołd polskim ofiarom: Holocaustu, katolickiego wyznania i niewierzącym. Jan Paweł II nie miał żadnych zahamowań, by z Ratzingerem konferować wyłącznie w jego języku. I „zażartował kiedyś, że kardynał Ratzinger nie musi się krępować rozmów z papieżem po niemiecku”, notował dyskretny świadek tych spotkań abp Alfons Nossol.To Nossol nadał metafizyczny wymiar pojednaniu, kiedy orzekł: „Wybór papieża Niemca, bezpośrednio po papieżu Polaku jest darem Ducha Św.".
W cieniu Ratzingera wyrósł nad Renem jeszcze znaczniejszy koryfeusz pojednania z Polską. Kardynał Reinhold Lehmann, biskup Moguncji, a w latach 1983-2005 przewodniczący konferencji episkopatu Niemiec, dobre relacje z Polską uczynił osią międzynarodowej aktywności niemieckich biskupów. „Moim najważniejszym celem na zagranicznej agendzie episkopatu Niemiec było pojednanie z Polską”, powiedział mi w Berlinie 2003 roku. Jego brat, Reinhold, w dekadzie lat 70. przyjeżdżał regularnie w ramach ekspiacji niemieckich do Auschwitz. Władze PRL, znając daty i trasę przejazdu po polskiej stronie, ustawiały wzdłuż niej prostytutki, by skompromitować Niemca. Kiedy wszelkie pułapki zawiodły, cofnęły mu wizę. W tym czasie jednak środowiska klubów inteligencji katolickiej z całej Polski, krakowskiego „Znaku” i „Więzi” nawiązały bezpośrednie kontakty z Niemcami.
W tym kontekście redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” Jerzy Turowicz został pierwotnie obarczony misją przerzucenia przez granicę znacznej sumy pieniędzy dla wdów polskich oficerów zamordowanych w Katyniu. Ostatecznie gotówkę przemycił bardziej do takiej akcji przysposobiony Władysław Bartoszewski (1978). Pieniądze pochodziły ze spontanicznej zbiórki niemieckich katolików. Na tej samej zasadzie, dobrowolnych datków od 1973 roku funkcjonowało w RFN stowarzyszenie im. Maksymiliana Kolbe, które charytatywnie dostarczało byłym polskim więźniarkom obozów koncentracyjnych środki finansowe, przejmowało koszty ich pobytów sanatoryjnych i opieki lekarskiej.
Pod tym samym znakiem pojednania, ale na znacznie większą skalę, zaangażowały się setki tysięcy zwykłych Niemców, w tym także niekatolicy, którzy po ogłoszeniu stanu wojennego przez gen. Jaruzelskiego (1981) przez kolejne lata kanałami niemieckiego Caritasu, największego na świecie, organizowali pomoc humanitarną dla społeczeństwa polskiego. O zbiorkach dla Polaków informowały w Niemczech nawet centralne media, a na przesyłki do Polski obniżono opłaty. Tak przełamywano historyczną hipotekę wrogości. Odbiorem pomocy humanitarnej po polskiej stronie kierował biskup Czesław Domin z Katowic, rozsyłając dary z Niemiec na cały kraj i tworząc siatkę beneficjantów niemieckiej pomocy do szczebla najmniejszej parafii włącznie.
Paczki z Monachium, Stuttgartu czy Dortmundu, wypełnione lekarstwami i artykułami spożywczymi, rarytasami w latach stanu wojennego, zaadresowane bezpośrednio do byłych więźniów obozów, wywoływały w nich szok i zdumienie. „Zwrócono na mnie uwagę, pomimo że jestem Polką. Niesamowite!”, brzmiały słowa polskiej więźniarki z KL Auschwitz, (dane personalne znane autorowi). Podobny dysonans poznawczy zawładną inną byłą więźniarką z Ravensbrück (j/w), która zaproszona na zjazd katolików niemieckich we Fryburgu Bryzgowijskim, po przyjeździe zaskoczona zapytała: „Gdzie są ci Niemcy, których znamy z obozu? […] Dwukrotnie w życiu zostałam wyzwolona z KL, po raz pierwszy w 1945 roku, po raz drugi tutaj, we Fryburg”. Takich wypowiedzi zachowały się setki. Leżą zdeponowane w archiwum niemieckiej centrali Caritasu we Fryburgu Bryzgowijskim.
Warto przytoczyć w tym miejscu także słowa kardynała Franciszka Macharskiego, który w 1982 roku na terenie Auschwitz, pośród grupy Niemców i byłych polskich więźniów obozu powiedział: „Po latach trudnych i wolnych kroków, możemy dzisiaj po raz pierwszy powitać Niemców w ich języku, razem z byłymi polskimi więźniami obozu”. Listę polskich biskupów kilku generacji zaangażowanych w porozumienie polsko-niemieckie można by było dowolnie wydłużać: od kardynała Kominka i prymasa Henryka Muszyńskiego począwszy, przez arcybiskupa Józefa Życińskiego, na arcybiskupie Polaku i biskupie Czai skończywszy.
A gloryfikowany przez bp. Meringa Jan Paweł II jeszcze wcześniej niż Wyszyński dostrzegł teologiczną konieczność polsko-niemieckiego pojednania.
I do końca życia dawał tego dowody. Możliwe jednak, że najistotniejszy dostarczył jeszcze jako krakowski metropolita, niecałych zaledwie 20 lat po wojnie. Jako pierwszy polski biskup odważył podjąć grupę niemieckich katolików (1963). Skoro rozminął się z nimi w Auschwitz, mylnie poinformowany i dacie przyjazdu, zaprosił ich specjalnie do Bielska-Białej. Każdemu z 35-osobowej delegacji podał rękę, modlitwy wzniósł po niemiecku, ba, w tym języku w miejscowym kościele zaintonował hymn „Te Deum”.
To jednak niewiele interesuje większość konserwatywnego episkopatu, który nie ma pomysłu na wyciągnięcie Kościoła polskiego z zapaści. Obecne pokolenie biskupów, zapatrzone w złote lata Jana Pawła II i zaklinające powrót krucjatowego katolicyzmu, swojej szansy upatruje w aliansie z populistami: Braunem, Bąkiewiczem i fundamentalistami z PiS-u. Pośrodku brunatnej fali mętnieje episkopat, który składa i realizuje polityczne zamówienia sojuszników. Jak dowodzą jednak casusy Hiszpanii, Portugalii, Włoch i Irlandii, przegranym w tym aliansie jest tylko Kościół. Biskupi wolą jednak nie konfrontować się z poznawczym dysonansem. I polski katolicyzm z radosnym zawołaniem Tadeusza Rydzyka: „Alleluja! I do przodu!” toczą po równi pochyłej w dół.
Na zdjęciu: Częstochowa, plac przed wejściem do klasztoru na Jasnej Gorze. Pomnik kardynała Stefana Wyszyńskiego. Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Komentarze