0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. AFPFot. AFP

Wojciech Łobodziński: Jak panu się udało dotrzeć do Polski? Z tego, co wiem, nie otrzymał Pan pomocy ze strony polskiego korpusu dyplomatycznego w Palestynie i Izraelu.

Tarek Abo Saeid: Moja mama jest chora i na początku października przyjechałem do Gazy wraz z kolegą z Katowic. On chciał odwiedzić swoją rodzinę, a ja swoją mamę. 7 października 2024 wszystko się zaczęło. 9 października zgłosiliśmy się do polskiej ambasady w Izraelu z prośbą o ewakuację, pisząc, że jesteśmy tu przypadkowo.

Proces wyglądał w ten sposób, że trzeba było wysłać skan paszportu, dane kontaktowe, dokumenty dotyczące stałego pobytu etc. Ambasada stworzyła listę Polaków w Gazie, ta następnie została wysłana do strony izraelskiej.

Izrael może tę listę zaakceptować lub nie, jeśli jednak wyda pozytywny werdykt, wtedy trafia ona do strony egipskiej. Egipcjanie puszczają przez przejście w Rafah wszystkie osoby wskazane przez Izrael. Po mojego kolegę już po ponad miesiącu, 12 listopada przyleciał polski hercules, który odebrał go z miasta Al-Arisz na Półwyspie Synaj i zabrał do Polski. Ja i kilkanaście innych osób z polskim obywatelstwem zostaliśmy na miejscu.

Co państwo wtedy zrobili?

Zaczęliśmy walczyć o powrót, tak jak i nasze rodziny w kraju. Czasem udawało nam się połączyć z konsulami czy osobami pracującymi tutaj na miejscu, w Tel Awiwie lub Ramallah, jednak nie można było liczyć na stały kontakt. Niestety nie tylko ze względu na brak łączności tutaj w Gazie, z powodu jej odcięcia przez stronę izraelską, ale też dlatego, że pracownicy dyplomatyczni z nami się kontaktowali rzadko. Najczęściej to my do nich musieliśmy dzwonić.

Zwykle słyszeliśmy, że nadal jesteśmy weryfikowani przez stronę izraelską.

Ja wtedy odpowiadałem, że jestem doktorem habilitowanym prawa i znam swoje przywileje oraz chroniące mnie prawa, znalazłem się tutaj przypadkowo. Prosiłem o podstawę prawną mojego uwięzienia w oblężonym mieście bez wody i prądu. Prawda była taka, że te osoby, z którymi udało nam się rozmawiać były tylko kurierami, wysyłającymi wiadomości od nas do ministerstwa do strony izraelskiej, jednym słowem nic od nich nie zależało. My mogliśmy tylko czekać. Tylko raz udało mi się dodzwonić do polskiego konsula, on do mnie nie odezwał się nigdy.

Nawet SMS-a?

Po dwóch miesiącach wysłał do mnie wiadomość: „Czy jest Pan bezpieczny?„. Na co mu odpisałem, że to pytanie jest co najmniej śmieszne, przecież on dobrze wiedział, że nikt w Gazie nie jest bezpieczny! W każdej chwili, w każdej sekundzie można zginąć, bomba lub izraelska kula może Cię zabić. Skończyły mi się pieniądze, do mamy przyjechałem tylko na trzy tygodnie, na tyle też miałem przygotowaną gotówkę. Pieniądze na koncie były, jednak nie można ich wypłacić w Gazie, nie mieliśmy nawet internetu, żeby w ten sposób za cokolwiek zapłacić. A konsul do mnie pisze, ”czy jest Pan bezpieczny?". Było to najśmieszniejsze pytanie, jakie zadano mi w życiu!

Przeczytaj także:

Raz rozmawiałem z panią z konsulatu polskiego w Egipcie, która również starała się nam pomóc. Usłyszałem od niej, że przed przejściem w Rafah – na granicy Gazy i Egiptu – stoją kilometry pomocy humanitarnej dla cywili znajdujących się pod ostrzałem. Odpowiedziałem jej, że ja nie kontaktuję się z nią w imieniu całej Strefy Gazy (śmiech), tylko w swojej sprawie! Nie jestem azylantem, imigrantem, jestem obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej! Wykładam tu, pracuję tu, płacę podatki! Wydawało mi się, że tym ludziom potrzebne są wykłady i korepetycje z podstaw prawa międzynarodowego. A z każdym dniem było coraz bardziej niebezpiecznie.

Nie ma żadnego bezpiecznego miejsca! Nawet szpitale z ludźmi w środku są celami ostrzału izraelskiego. Nie ma żadnych bunkrów, schronów, nie ma nic! Gaza to osiedla uchodźcze, to nie jest nawet miasto. Gdy ważąca tonę bomba spadnie na jeden budynek, trzydzieści innych się zawali wokół.

W pewnym momencie moja mama się załamała. Jestem najstarszym synem i dbanie o jej dobrostan jest moim obowiązkiem. Zaczęła się martwić o moje dzieci i żonę i błagać mnie, abym szukał jakiejkolwiek innej drogi ucieczki. Dzięki mojemu wykształceniu znam bardzo dużo osób należących do akademickiej elity, czy to w Jordanii, czy w Egipcie, ale również i w Europie. Zacząłem więc pisać do nich, czy mogliby mi pomóc w wydostaniu się z Gazy. Udało mi się skontaktować z osobami z egipskiej izby adwokackiej, które miały kontakt z władzami egipskimi. Po dwóch tygodniach ciężkich negocjacji i apeli, de facto błagań, dostałem zgodę strony egipskiej. Tak udało mi się wrócić do Polski.

Kiedy pan przyjechał do Polski?

2 stycznia.

Czy Izrael też musiał wyrazić zgodę na pana wyjazd?

Jak było dokładnie, tego nie wiem, jednak na pewno Izraelczycy i Egipcjanie musieli ze sobą współpracować. Strona izraelska najpewniej dostała raport dotyczący mojego wyjazdu ze Strefy do Egiptu.

Izraelczycy zatruwają nasze życie od 75 lat. Jakiekolwiek kaprys, zły humor, czy zły dzień może być powodem tego, że takiej zgody czy najgłupszej przepustki nie dostaniemy, bo po prostu źle wyglądamy, albo za sam fakt bycia Palestyńczykami. Tu nie ma żadnej podstawy prawnej, po prostu nie i tyle. Czy to pogrzeb, ślub czy wesele, na każde takie wydarzenie potrzebujemy przepustki od strony izraelskiej, i nawet wtedy są one nam odmawiane. Potrzebujemy jej nawet w trakcie przejazdu z jednej wsi do drugiej w strefie okupowanej, a więc na Zachodnim Brzegu, czy też przy wyjeździe ze Strefy Gazy przez przejście w Eretz.

To jest niestety patologiczna norma życia każdego Palestyńczyka. Byle jaki powód jest dobry, by zatruć nam codzienne życie.

Był pan w kontakcie z innymi Polakami w Strefie Gazy, którzy nadal są w niej uwięzieni?

Tak, widziałem się z nimi raz, czy dwa razy. Starałem się im pomóc. Odkąd jestem w Polsce byłem też na kilku demonstracjach i konferencjach prasowych, pisałem też apele do Ministerstwa Spraw Zagranicznych i do ambasady w Tel Awiwie. Do dziś przebywają z dziećmi pod codziennym ostrzałem. Podejrzewam, że w końcu uda się im wrócić do Polski.

Jaka była sytuacja w Gazie, gdy pan wyjeżdżał 2 stycznia?

Bardzo niebezpieczna. Pociski spadały na domy z morza, powietrza i lądu. Okręty, samoloty i działa dwadzieścia cztery godziny na dobę ostrzeliwały Strefę. Tego, co tam się dzieje nie da się opisać słowami. Powiem panu, i jestem odpowiedzialny za te słowa, 80 procent zabitych i rannych to kobiety i dzieci. Reszta to mężczyźni, którzy przypadkowo znaleźli się w złym miejscu o złym czasie. Ponad 24 tysiące ludzi zginęły. [Władze palestyńskie podawały w grudniu, że kobiety i dzieci stanowią 70 proc., zabitych. Z kolei władze izraelskie twierdzą, że unieszkodliwiły w Gazie 8 tys. bojowników Hamasu – red.] Wczoraj ponad dwieście osób. Każdego dnia ginie kilkaset osób.

Także w trakcie świąt Bożego Narodzenia?

Nie było żadnych świąt, tylko krew i trupy na ulicach przysypane gruzem. Nasi chrześcijańscy bracia i siostry w taki sposób spędzali te dni. Nie było jedzenia, wody ani prądu. Nie mieliśmy nic. Nawet kontaktu ze światem. Strach przed śmiercią był wszechobecny, tak jak i sama śmierć. Ja nie jestem bohaterem, choć nerwy mam ze stali i jakoś sobie radzę, jestem zdrowy psychicznie, pomimo tego piekła. Szedłem spać jak najwcześniej, o siódmej, czy ósmej i myślałem, że jeśli zginę, to chociaż we śnie, będzie mniej bolało. Takie uczucia mi towarzyszyły.

Jak pan odbiera pozew przeciwko Izraelowi ze strony Republiki Południowej Afryki do Międzynarodowego Trybunału Karnego, oskarżenie o ludobójstwo na Palestyńczykach?

Uważam, że jest to wielki krok. Jednak i tak, nieważne jaki będzie werdykt, to jego moc jest związana z decyzjami poszczególnych krajów. Oskarżenie to jest wspierane nie tylko przez rząd RPA, ale też przez Amnesty International, Human Rights Watch, Lekarzy Bez Granic, czy organizacje palestyńskie, takie jak Palestinian Council for Human Rights. Materiał zebrany przez stronę skarżącą to bardzo mocne dowody, filmy, nagrania, które pokazują zachowania polityków i żołnierzy izraelskich. Dla mnie osobiście sprawa jest jasna, jednak jakikolwiek werdykt musi być poparty przez państwa, które mogą wywrzeć presję na Izrael. Tymczasem Wielka Brytania, Niemcy i USA wspierają Izrael, więc raczej tej presji nie ujrzymy. Jednak ten krok ukazuje ludziom, czym jest ludobójstwo, czym jest apartheid.

Obecnie największym problemem w relacjach międzynarodowych nie jest wojna w Ukrainie, lecz to co się dzieje na Bliskim Wschodzie. Konflikt już rozszerza się na Jemen, czekamy na to co się stanie w Iraku i w Libanie.Jeśli dojdzie do eskalacji, to rządy w Egipcie, Jemenie, czy Arabii Saudyjskiej upadną, a cały region zapłonie jeszcze żywszych ogniem.

A co z siłowym przesiedleniem Palestyńczyków do Afryki, Izrael ponoć już prowadzi rozmowy z poszczególnymi krajami?

Jeśli ktoś od 75 lat walczy o wolność i niepodległość, to wyjedzie do jakiegoś afrykańskiego kraju? My mamy walkę o wolność zakodowaną w głowie, żadne bomby tego nie zmienią. Nie zgodzimy się na wywózkę spod jednej okupacji pod drugą. To jest nasza święta ziemia od tysięcy lat, tutaj mieszkaliśmy, tu umieraliśmy i rodziliśmy. Żaden prawicowy minister izraelski nas do opuszczenia Palestyny nie zmusi.

Jakie nastroje panowały wśród pana znajomych i sąsiadów, gdy pan wyjeżdżał?

Ludzie cierpią, po prostu cierpią. To są niewinni ludzie, tacy jak ja, czy pan. Marzą o pokoju i przerwaniu ognia. To jest pierwszy krok.

Przecież tak duża danina krwi nie może nie zostać zauważona.

Opinia świata musi w końcu skierować się ku pokojowi. Wszyscy chcą uznania naszego państwa i prawa do pokoju. Strefa Gazy ma 365 kilometrów kwadratowych, tyle, co Kraków. Wszystko jest w zgliszczach, jest tak dużo popiołu i pyłu, że nie wiem, czy cokolwiek tam jeszcze wyrośnie. Miasta i miasteczka Strefy wyglądają jak Stalingrad, jak Warszawa, jak Hiroszima czy Nagasaki, nie da się tego opisać. Nie ma żadnego bezpiecznego miejsca, rejony wczorajszej ewakuacji są dziś bombardowane. Nie ma gdzie się schronić.

Jest jeszcze nadzieja na to, że społeczność międzynarodowa zakończy tę hekatombę?

Z nadzieją patrzymy na to co się dzieje w samym Izraelu. Na ulice miast wychodzą ludzie, sprzeciwiając się wojnie i ludobójstwu. Niektórzy z nich walczą o wznowienie negocjacji i uwolnienie zakładników. Jednak najgorszy jest ten arsenał nienawiści. W Gazie, w Palestynie są rodziny, w których zginęło już 400 osób! To są kuzyni, bracia, siostry, matki i ojcowie. Każdy i każda z nich była z kimś spokrewniona lub spowinowacona, bawiła się z sąsiadami, z ich dziećmi, które już nie żyją…

Ci ludzie nie znikną dziś, czy jutro. Będą natomiast mieli tę nienawiść w swoich sercach. Będą ją codziennie nosić walcząc z traumą i żałobą po swoich ukochanych. To jest prawdziwy problem, z którym będziemy musieli się zmierzyć. Nie będzie tak, że jeśli ci ludzie dostaną chleb i wodę od izraelskich żołnierzy, to od razu zapomną co oni im zrobili, im i ich rodzinom. To nie jest i nie będzie takie proste.

Ten arsenał nienawiści, pomimo tego, że wszyscy chcą pokoju i prawa do życia, po prostu do życia, w pewnym momencie wybuchnie. Nie wiem czy ktokolwiek po którejkolwiek ze stron o tym myśli. A powinien, nim będzie za późno.

Dr Tarek Abo Saeid przyjechał do Polski w latach 80., w Gdańsku uczył się języka polskiego, aby potem studiować na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach prawo. W 1998 roku obronił doktorat z prawa na Uniwersytecie Śląskim, a następnie wyjechał do Palestyny na dwanaście lat, gdzie mieszkał wraz z żoną i dziećmi. W 2008-2009 wrócił do Polski w wyniku wojny izraelsko-palestyńskiej. Od tego czasu pracuje i wykłada w Polsce.

;

Udostępnij:

Wojciech Albert Łobodziński

ur. 1998, dziennikarz polityczny, tłumacz naukowy, studiujący filozofię na Uniwersytecie Warszawskim i Università degli Studi Roma Tre oraz zarządzanie biznesem na grande école Ecole des Hautes Etudes Commerciales du Nord w Lille. Publikuje również w języku angielskim, włoskim, bułgarskim i hiszpańskim. Między innymi w: Left.it, Cross-Border Talks, Mundo Obrero.

Komentarze