0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. MOHAMMED ABED / AFPFot. MOHAMMED ABED /...

Hamas a Bractwo Muzułmańskie

Wojciech Albert Łobodziński, OKO.press: Aby rozpocząć rozmowę o Hamasie, musimy cofnąć się do historii Bractwa Muzułmańskiego, którego częścią jest właśnie palestyński Hamas. A więc do lat 20-30. ubiegłego wieku. Jakie są początki relacji Bractwa z kwestią palestyńską?

Wojciech Szewko*: Najważniejszą postacią jest tutaj niewątpliwie Izz ad-Din al-Kassam, syryjski duchowny muzułmański, który walczył metodami partyzanckimi z Brytyjczykami. Od jego imienia swą nazwę biorą Brygady Kassam, a więc zbrojne ramię Hamasu. Trzeba pamiętać, że wszystkie te tereny, prócz Syrii, były w tamtym okresie częścią Mandatu Brytyjskiego. Między Egiptem a Palestyną de facto granic nie było. Na oficjalnych stronach Bractwa Muzułmańskiego czy Hamasu mowa właśnie o tym, że odłamem Bractwa w Palestynie był i jest Hamas.

Hamas tworzy w ten sposób legendę – jesteśmy jedynymi spadkobiercami rewolucjonistów muzułmańskich o stuletniej tradycji.

Dlaczego jest to takie ważne?

Bractwo Muzułmańskie było nie tylko ruchem islamskim, ale jeszcze w większej mierze ruchem antykolonialnym. A więc ruchem oporu. To tak jakby dziś w Polsce ktoś stwierdził, że któraś z obecnych partii politycznych jest spadkobierczynią walki z zaborcami.

Na przykład Polska Partia Socjalistyczna, czy Polskie Stronnictwo Ludowe…

Ale też można byłoby nawiązać do walki narodowowyzwoleńczej z czasów okupacji niemieckiej. Jest to próba podpisania się pod historią, z którą Bractwo Muzułmańskie ma po prawdzie wiele wspólnego. Warto też pamiętać, że gdy 1964 roku została założona skupiająca palestyńskie ruchy niepodległościowe Organizacja Wyzwolenia Palestyny, wśród jej założycieli tylko Jasir Arafat członkiem Bractwa nie był.

Tu trzeba zaznaczyć, że Hamas nie jest członkiem OWP.

Oczywiście, nie jest i nie będzie. Niemniej jednak Bractwo Muzułmańskie było dobrze zorganizowanym ruchem rewolucyjnym, wywodzącym się z ludnego i intelektualnie płodnego Egiptu, który był perłą w koronie najpierw Imperium Osmańskiego, potem Brytyjskiego. Funkcjonowało ono w Gazie w latach 1948-1967, kiedy była ona częścią Egiptu. Gazański oddział był aktywny w czasach Nakby (1947-48), wojny o niepodległość Izraela.

Bractwo Muzułmańskie i inne organizacje radykalnego islamu na wielu płaszczyznach przypominają ruchy faszystowskie,

które starały się marksistom odebrać monopol na postulaty socjalne, wywodząc je z innych źródeł. W wielu krajach jest organizacją społecznego sprzeciwu, walki o zdobycze socjalne, natomiast źródłem dla tych zdobyczy i nowych instytucji politycznych ma być szariat. Postuluje się więc równość, datki dla biednych, powołanie kalifa, szury, a więc pewnego rodzaju parlamentu etc. Natomiast podobnie jak faszyści byli antykomunistami, tak Bractwo Muzułmańskie było antymarksistowskie, antyliberalne i antynacjonalistyczne.

Miało niezwykle burzliwe relacje ze środowiskami Partii Baas, a więc organizacji nacjonalistycznej, panarabskiej, rządzącej przez długi czas w Syrii i w Iraku.

To też zależy kiedy. W Egipcie działało oficjalnie do 1954 roku. Wtedy to doszło do próby zabójstwa panarabskiego dyktatora Gamala Abdela Nasera. Od tego momentu Egipt uznaje Bractwo za swojego podstawowego wroga. Będziemy mieli do czynienia z procesami kapturowymi, czystkami w samym aparacie Partii Baas, wymierzonymi właśnie w Bractwo. Do tych wewnętrznych rozgrywek egipsko-egipskich wmiesza się w końcu Izrael, rozpoczynając całą serię rajdów na terytorium Egiptu, w tym strefy Gazy.

Z drugiej strony Bractwo będzie atakować stronę izraelską. Chodziło o to, by sprowokować Izrael i aby ten zaatakował Egipt, dążąc do obalenia Nasera. Nie było tu żadnej głębszej filozofii walki z Izraelem.

Jednym z tych izraelskich rajdów dowodził Ariel Szaron, który później zostanie premierem. Były one niezwykle krwawe, często groziły wybuchem poważnego konfliktu regionalnego. Podczas jednej z takich operacji zginęło ponad siedemdziesięciu Egipcjan. Naser w odpowiedzi wysyła do Gazy Mustafę Hafeziego, pułkownika swoich sił specjalnych. Będzie rekrutował fedainów, a więc bojowników przenikających na terytorium Izraela, z szeregów Bractwa Muzułmańskiego.

Kolejny plot-twist.

Zdecydowanie. Aby walczyć dla Egipcjan, radykałowie z szeregów Bractwa musieli podpisywać lojalki mówiące, że je opuszczają. Ich działania w Izraelu będą bardzo skuteczne, co doprowadzi do zamordowania Hafeziego przez Mosad w 1956 roku. W tym samym roku mamy nacjonalizację Kanału Sueskiego i Operację “Kadesz”, w ramach której Izrael 29 października zaatakuje Egipt. Cała dotychczasowa mozaika ulega zmianie.

Tutaj trzeba zaznaczyć, że Bractwo swym przekrojem politycznym obejmowało bardzo wiele nurtów, tak jak kiedyś dawna polska „Solidarność”. Był to szeroki ruch społeczny, który jako jedyny oferował potencjalnym członkom aktywizm polityczny.

W 1959 roku Bractwo zostaje wyrzucone z Gazy i kilku spośród jego najbardziej nacjonalistycznych działaczy ucieka do Kuwejtu i tam wraz z Jasirem Arafatem zakłada zbrojną organizację al-Fatah.

Przeczytaj także:

Misjonarze szariatu

Bractwo staje się tymczasem ruchem misjonarsko-charytatywnym, nienawołującym do walki narodowowyzwoleńczej. W tym samym czasie Organizacja Wyzwolenia Palestyny czy Fatah będą rekrutować swych bojowników w Syrii, czy Egipcie, a Bractwo będzie budować instytucje pożytku publicznego na modłę islamską i agitować przeciwko Egiptowi oraz ich “agenturze” – OWP. Naser będzie przedstawiany jako faraon i dyktator. To wtedy na scenę wchodzi Ahmad Jasin, który będzie jednym z nauczycieli w obozie dla uchodźców.

I niezwykle popularnym kaznodzieją.

W 1965 roku Naser oskarży Bractwo o próbę odtworzenia organizacji i znów dojdzie do kampanii aresztowań oraz procesów. Działacze będą wydalani za granicę Egiptu. W momencie częściowej okupacji strefy Gazy przez Egipt w trakcie wojny o Kanał Sueski, a następnie po kolejnej serii czystek Nasera wybita zostanie radykalnie antysyjonistyczna część organizacji, a potem ta antyegipska. Koniec końców w okolicach 1967 roku Bractwo praktycznie przestaje istnieć.

Ale wtedy, po wojnie sześciodniowej, zaczyna się okupacja Strefy Gazy przez Izrael, która paradoksalnie przyniesie wytchnienie Bractwu Muzułmańskiemu.

Tu znów pojawia się Ariel Szaron, bo to właśnie on będzie pacyfikatorem Gazy. Dokona wysiedlenia czterdziestu tysięcy Palestyńczyków z Pustyni Negew do Strefy. Szaron użyje buldożerów i czołgów, aby Gazę modyfikować wedle własnego uznania, niszcząc obozy dla uchodźców, domy i szkoły, tworząc wielkie osiedla podzielone według stref etc. Celem tego wszystkiego ma być łatwiejsza kontrola Gazy przez okupantów. Rozprawi się on brutalnie nawet nie tyle z OWP, co z Ludowym Frontem Wyzwolenia Palestyny, a więc marksistami. W ramach czystek Szarona zginie Muhammad Mahmud Musleh al-Aswad…

Tak zwany “Palestyński Che Guevara”. Jak powiedział kiedyś ponoć minister obrony Izraela, Mosze Dajan, „Za dnia to my rządzimy Gazą, nocą rządzą nią Guevara i jego towarzysze”.

Uznaje się, że 9 marca 1973 roku kończy się walka zbrojna w Gazie. Ale w tym samym 1973 roku powstaje al-Mudżamma al-Islami, czyli Centrum Muzułmańskie, kierowane przez wspomnianego Ahmada Jasina. Będzie organizacją wrogą Fatahowi, OWP oraz ześwieczczonym Palestyńczykom, odbudowującą meczety, biblioteki oraz szkoły. Organizacja ta zostanie uznana oficjalnie przez Izrael w 1979 roku, jednak finansowana była przez Izrael już wcześniej, co zostaje opisane w źródłach izraelskich.

Mudżama była regularnie finansowana z pieniędzy izraelskich podatników. Były to pieniądze przeznaczone na rozmaite projekty “rozwoju samorządności”.

Dlaczego?

Ponieważ zajmowała się czynnym zwalczaniem Organizacji Wyzwolenia Palestyny, ale też wszelkiej innej konkurencji. Spróbuje przejąć Organizację Czerwonego Półksiężyca, organizacje studenckie, uniwersytety. W ramach samorządów będziemy mieli do czynienia z wyrzucaniem wszelkich marksistów i świeckich działaczy. W 1979 roku Mudżama przeprowadzi ataki na kina, bary i restauracje w ramach zwalczania “zachowań nieislamskich”.

Dokonywała też publicznych napadów na kobiety nienoszące hidżabów.

Tak, to była brutalna wojna kulturowo-polityczna finansowana przez Izrael, ale nie tylko. Pieniądze na nią zaczną wysyłać, w ramach wspierania organizacji charytatywnych, bogate kraje arabskie Zatoki Perskiej. W skutek tego w 1983 roku tzw. Blok Islamski zdobędzie 51 proc. głosów w wyborach studenckich, co doprowadzi do narzucenia szariatu na kampusie uniwersyteckim w Gazie. To tam dojdzie do najbardziej brutalnych ataków na studentki.

W 1984 roku mamy też przedziwną sytuację: w jednym z meczetów należących do Mudżamy znalezione zostają pistolety i karabiny maszynowe. Prawdopodobnie nie była to broń należąca do zwolenników radykalnego islamu. Mogła zostać podrzucona. Dopiero potem członkowie Mudżamy ogłosili, że była zbierana na bój z komunistami, czyli cel pożyteczny dla Izraela. Walka z Fatahem wtedy na terenie Gazy była otwarcie brutalna.

Koniec końców przywódca Mudżamy, szejk Ahmad Jasin, trafia do więzienia. Rok później zostaje uwolniony w ramach wymiany więźniów między Palestyną a Izraelem. W ten sposób Jasin został w pewnym sensie uwiarygodniony w oczach innych Palestyńczyków. Wcześniej uznawany za kolaboranta, otrzymującego jawnie fundusze z Izraela, wyszedł w blasku chwały.

Jicchak Segew, gubernator Gazy, sam przyznawał, że finansowanie Mudżamy i szejka Jasina jest w interesie Izraela, ponieważ to Fatah i komuniści byli głównymi wrogami.

Pokojowe nastawienie islamistów do Izraela było doktrynalne. To nie było tak, że im się nie chciało, albo że walkę narodowowyzwoleńczą zostawiali na później. Ich najważniejszym wrogiem byli sekularni Palestyńczycy. W 1986 roku Jasin stworzy własny aparat bezpieczeństwa, który będzie tłumił zachowania nieislamskie i chronił szeregi Mudżamy.

Szejk Jasin i decydujący moment

9 grudnia 1987 roku wybucha Pierwsza Intifada, która będzie kompletnym zaskoczeniem zarówno dla Organizacji Wyzwolenia Palestyny, jak i dla islamistów. To był spontaniczny zryw, niekontrolowany przez nikogo. To właśnie w tym momencie Jasin dokonuje czysto politycznego zwrotu: widzi, że to nie Fatah, a ulica idzie przeciwko Izraelowi. A jak wybucha rewolucja, to trzeba stanąć na jej czele. Zakłada więc Hamas. Powstaje Konstytucja Hamasu, w której organizacja proklamuje się ruchem skrajnie radykalnego islamu.

Ta Konstytucja w wielu miejscach przypomina Protokoły Mędrców Syjonu, wraz ze wskazaniem, że Żydzi są odpowiedzialni za wszelkie ruchy sekularystyczne na przestrzeni wieków, od Rewolucji Francuskiej po bolszewików, co wydaje się dziś o tyle nietrafne, że izraelska prawica prze ku teokracji.

Najważniejsze jednak jest to, że dopiero wtedy Hamas staje się wrogiem Izraela, i to wrogiem nieprzejednanym. Kiedy dochodzi do Porozumień z Oslo w 1993 roku pomiędzy Organizacją Wyzwolenia Palestyny a Izraelem, Hamas będzie je kontestował. Uznają państwo palestyńskie dopiero w 1994 roku. Hamas i wcześniejsza Mudżama to organizacje niezwykle pragmatyczne. Hamas koniec końców wejdzie do rządu i wygra wybory w Autonomii Palestyńskiej w 2006 roku.

W międzyczasie okrywa się niesławą ze względu na wysyłanie zamachowców-samobójców, w tym nieletnich, szczególnie w czasie Drugiej Intifady w latach 2000-2005. Ich ataki często pochłaniały dziesiątki ofiar. Według rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ 45/130, tzw. Prawa narodów do samostanowienia/walki wszelkimi dostępnymi środkami, Palestyńczycy mają prawo do zbrojnego oporu. Jednak ten radykalny islamski terroryzm nie przysparzał nigdy przyjaciół sprawie palestyńskiej.

Kolejna Konstytucja Hamasu z 2017 roku jest już narodowowyzwoleńcza. Mowa o prawie do samostanowienia, do suwerenności i do własnej ziemi. Uznaje też istnienie Fatahu, zaznaczone zostaje tylko, że Hamas się z nim nie zgadza po linii politycznej, ale może współpracować, jeśli tylko Fatah uzna nadrzędność islamu nad elementem świeckim.

A więc w skrócie: Hamas jest na początku Bractwem Muzułmańskim, potem organizacją ewidentnie kolaborującą z Izraelem, a na końcu radykalnie islamską, walczącą z Izraelem i przeprowadzającą zamachy terrorystyczne, w tym samobójcze.

Przez ten cały czas oskarżany jest o kolaborację. Jednak moim zdaniem argument o „hodowaniu” Hamasu przez Izrael do dzisiaj jest uprawniony. Proszę zauważyć, że od momentu kiedy wygrał on wybory w 2006 roku na Zachodnim Brzegu i w Gazie…

...a następnie w ramach zamachu stanu przejął Gazę, a Fatah Zachodni Brzeg.

Od tego momentu zawsze, gdy Netanjahu czy inny polityk prawicy ma jakiś problem, to Hamas odpowiada na niego rakietami.

To samo dzieje się, gdy fanatycy izraelscy wchodzą w butach do meczetu al-Aksa czy przeprowadzają pogromy ludności palestyńskiej na Zachodnim Brzegu. Także na każdą prowokację izraelską Hamas zawsze odpowiada.

Niczym nożyce, gdy uderzymy w stół.

A na rakiety Hamasu Izrael odpowiada z dziesięciokrotną, czy dwudziestokrotną siłą.

Gdyby Hamas przejął Zachodni Brzeg, to sprawa palestyńska byłaby stracona. Zrównana zostałyby –tak jak chce się to robić teraz – z terroryzmem. Natomiast dla Izraela najbardziej niebezpieczna jest sytuacja, gdy Fatah i inne lewicujące partie zdobywają władzę w Gazie i Zachodnim Brzegu, a następnie Państwo Palestyńskie zostaje uznane przez połowę państw na świecie. Najbliżej do tego było w czasie premierostwa Ehuda Olmerta, który został następnie obalony w wyniku zarzutów o korupcję. Byłby koniec marzeń skrajnej prawicy izraelskiej o Wielkim Izraelu, obejmującym oprócz obecnych ziem także te okupowane, Synaj, część Libanu i Syrii. To jest obietnica izraelskiej prawicy, na której te formacje polityczne, do których również należy Netanjahu, w ogóle funkcjonują.

Hamas jest dla nich użyteczny, bo można mówić, że Palestyńczycy to po prostu terroryści. Izrael stale podminowuje pozycję Autonomii kontrolowanej przez Fatah, co dodatkowo karmi radykałów i uniemożliwia powstanie Państwa Palestyńskiego.

Olmert zresztą oskarżył Netanjahu, że to on hodował Hamas, pozwalając na przykład na przekazywanie mu oficjalnie pieniędzy z Kataru i jednocześnie świadomie osłabiając władze Autonomii na Zachodnim Brzegu. Netanjahu wiedział, że Palestyna zarządzana przez Hamas nigdy nie uzyska niepodległości, bo nikt Hamasu – organizacji terrorystycznej – nie uzna za rząd.

Skąd się więc bierze popularność Hamasu?

Z bardzo prostej przyczyny. Jest to organizacja, która obecnie permanentnie atakuje Izrael i odpowiada na okupacyjną przemoc.

Ale przecież nie jest jedyna.

Jest jeszcze Islamski Dżihad, który jest dużo bardziej radykalną, ale i marginalną organizacją. Dużo bliżej mu do ruchów międzynarodowego dżihadu, ale też ze względu na radykalizm religijny automatycznie jest mniej popularny. Hamas, żeby zdobyć poparcie szerszych mas, musiał rzucić wyzwanie OWP na jej własnym terytorium. Musiał się trochę “zeświecczyć”. Nie na tyle, żeby stracić wsparcie wahabitów z Kataru, ale na tyle, żeby nie zniechęcać dotychczasowych zwolenników Fatahu. Palestyńczycy są przecież wykształceni, wyedukowani i świadomi politycznie.

Jest taki żart wśród Palestyńczyków, że przez to, że nic nie mogą robić prócz półniewolniczej pracy w Izraelu, która odbiera im podmiotowość i wiążę quasi-niewolniczo z izraelskim przedsiębiorcą, to się po prostu całe życie uczą. Ponad 96 proc. dzieci kończy podstawówki, około 20 proc. społeczeństwa ma dyplom uczelni wyższych. Jak na Bliski Wschód jest to wynik wręcz rekordowy.

Stąd też Hamas musiał zmienić swój charakter z organizacji terrorystyczno-islamskiej z lat 80. i 90., kiedy to dokonywał zamachów bombowych, na organizację narodowowyzwoleńczą o charakterze islamskim. Chodziło o to, by nie odstręczać tych “wierzących niepraktykujących”. Prócz zbrojnego ramienia, które liczy maksimum kilkanaście tysięcy członków, jest to głównie ruch aktywistyczny. W momencie, gdy Fatah we współpracy z Szin Bet wyłapuje działaczy niepodległościowych, to Hamas organizuje demonstracje. Jest obecny w Nablusie czy Dżeninie, w obozach dla uchodźców, w których warunki są jak najdalsze od humanitarnych.

W tym samym czasie członkowie Fatahu mówią wprost, że jedyne, czym się obecnie zajmują, to niedopuszczenie do wybuchu Trzeciej Intifady na Zachodnim Brzegu.

Ponieważ boją się, że ta doprowadzi do likwidacji Zachodniego Brzegu, i skończy się tym, co widzimy obecnie w Gazie.

Jednak likwidacja Zachodniego Brzegu już się zaczęła, mamy naloty, rajdy wojskowe i pogromy z rąk osadników. Wymierzone nie tylko w Palestyńczyków, ale w nagłaśniających to sekularnych Izraelczyków.

Ale to się dzieje powoli. To nie są chmary izraelskich samolotów bombardujących Strefę Gazy.

Największym przegranym obecnej odsłony konfliktu jest Mahmud Abbas, następca Arafata. Dla większości Palestyńczyków jest kolaborantem. Demonstracje solidarnościowe w Ramallah, stolicy Autonomii na Zachodnim Brzegu, są tłumione przez wojsko izraelskie, już nawet nie służby porządkowe Fatahu.

Tak to mniej więcej wygląda.

Obawiam się, że sprawa palestyńska jest przegrana. W tym sensie, że Izrael wykorzysta ten pretekst, który znów dał mu Hamas.

Zresztą zadziwiająca jest relacja pomiędzy Netanjahu a Hamasem. Zawsze, gdy ma on trafić za kratki, stracić władzę, ma do czynienia z kryzysem wewnętrznym, to Hamas usłużnie daje się sprowokować.

Jak możemy przeczytać w artykule z The Hill, „w ciągu ostatnich 14 lat Netanjahu jako premiera doszło do trzech „mini wojen” z Hamasem, ale też do niezbyt milczącego porozumienia, że ​​po każdej rundzie walk Izrael będzie pozwalał funduszom z Kataru na finansowanie działalności Hamasu”. A jednak atak z 7-ego października zaprzecza temu „porozumieniu". Dlaczego Hamas się na niego zdecydował?

Bo daje mu wielkie korzyści polityczne i finansowe. Hamas to ruch w sumie marginalny lub raczej marginalizowany na scenie globalnego dżihadu – byli postrzegani jako pariasi, koniunkturaliści, zdrajcy islamskiej Ummy.

I taki ruch nagle urósł do rangi nieomal al-Kaidy czy Państwa Islamskiego, przebijając jednym atakiem na Izrael zamachy z 11 września.

Jako jedyny spośród wszystkich ruchów dżihadu zadał tak ciężkie straty Izraelowi – propagandowe, wpływające na morale i również fizyczne, jeśli odniesiemy to do liczby ludności Izraela. Teraz Hamas jest głównym potencjalnym beneficjentem sponsorów czy rekrutów, jeśli miałby pomysł, żeby budować własną międzynarodową siatkę.

Ale prawdopodobnie wystarczą mu te nagłe sojusze i poparcie. „Po stronie Hamasu” są jemeńscy szyici Huti, somalijscy islamiści z asz-Szabab , talibowie, nawet al-Kaida, choć niechętnie gratuluje im sukcesu. Z ruchu kolaborantów o wątpliwym rodowodzie i de facto udziale tylko w jednej intifadzie, oskarżanego o kolaborację z Izraelem – nagle wyrósł na pierwszą gwiazdę dżihadu.

Proszę tez zwrócić uwagę że to Hamas „wzywa” kraje świata, organizacje międzynarodowe, do obrony cywilów palestyńskich próbując kreować się nieomal na globalnego trybuna sprawy palestyńskiej. To mu się naturalnie nie uda, konkurencja jest zbyt silna, ale ma takie ambicje. Tych korzyści zresztą jest więcej.

Skutki tego ataku, a właściwie odpowiedzi izraelskiej (bardzo przewidywalnej) przebudowują nam właśnie architekturę bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie.

I nie tylko. Zaryzykuję tezę, że wcale nie jest wykluczone, że przez ten atak Ukraina morze przegrać wojnę z Rosją lub przynajmniej zostać zmuszona do nieakceptowalnego przez siebie rozejmu.

Czyli atak z 7-ego października ostatecznie zrywa „układ" z izraelską prawicą?

Nie, ta sytuacja nadal jest dla niej z korzyścią. Prawica izraelska na całym świecie stara stawiać znak równości między Palestyńczykami a Hamasem. Sprawa palestyńska to sprawa terrorystów. Poparcie dla Palestyny to poparcie dla państwa terrorystycznego. Sprzeciw przeciwko zabijaniu tysiącami palestyńskich cywilów to poparcie dla terrorystów z Hamasu. A nawet: kto entuzjastycznie nie wspiera izraelskich bombardowań, jest zapewne ukrytym agentem Hamasu.

Oberwało się jak dotąd Grecie Thunberg, Antonio Guterresowi, Angelinie Jolie, Elonowi Muskowi. Nadal więc Hamas jest dla prawicy izraelskiej pożyteczny. Być może dlatego cały czas kierownictwo ruchu żyje i ma się dobrze. Przecież dość dokładnie wiadomo, gdzie mieszkają, gdzie się spotykają, gdzie mają biura: w Bejrucie, w Damaszku, w Dausze w Katarze.

Gdyby ich zabito, być może świat zadałby pytanie o owych cywilów. Być może powiedziałby – ale o co chodzi z tym wypędzeniem 2 mln ludzi? Jak długo będzie istniał Hamas, izraelska prawicą będzie miała nie tylko pretekst, ale i autentyczne poparcie społeczne, polityczne, międzynarodowe do rozwiązania ostatecznego sprawy palestyńskiej. Znikną Palestyńczycy w Palestynie – zniknie problem. Co więcej – jak długo będzie istniał Hamas, to zgodnie z doktryną Netanjahu nie powstanie niepodległe i powszechnie uznawane państwo palestyńskie. O co od początku z Hamasem chodziło.

Czy Izrael chce wypędzić dwa miliony ludzi z Gazy?

Znikną Palestyńczycy w Palestynie?

Wydarzenia z 7 października, ta ogromna akcja terrorystyczna, może zostać wykorzystana przez Izrael, by ostatecznie rozwiązać problem palestyński. Taka jest zresztą obecnie perspektywa egipska i jordańska. Rządy tych krajów twierdzą, że Izrael zrobi wszystko, by wypędzić Palestyńczyków do Egiptu i do Jordanii. Będzie to powtórka z tego, co widzieliśmy obecnie w Górskim Karabachu w wykonaniu Azerbejdżan. Nie ma Ormian? Nie ma problemu.

Izrael dąży do tego. Główne różnice pomiędzy obecną lewicą, która kiedyś była skrajną prawicą a obecną skrajną prawicą dotyczą tego, jak to przeprowadzić.

To dobry przykład tego co stało się z Lapidem właśnie i środowiskiem Jest Przyszłość/Niebiesko-Biali, które od obrony demokracji przeszło do propozycji rozszerzenia cenzury oraz nawoływania do krwawej rozprawy z Palestyńczykami. Używają języka, którym jeszcze rok czy dwa temu mogli się pochwalić tylko członkowie Żydowskiej Siły Itamara Ben-Gwira, partii jawnie faszystowskiej, nawiązującej do tradycji kahanistów – radykalnych syjonistów-terrorystów której zwolennicy stosują dziś siłę przeciwko opozycji w samym Izraelu, tworząc bojówki, tzw. “Nazi-hunters”.

Pierwsi, niedawni liberałowie, mówią, by to zrobić nie używając do tego lotnictwa i artylerii, drudzy – by jeszcze Palestyńczyków “zachęcić” do ucieczki z Gazy stosując militarną przemoc. To, że ta druga grupa ma przewagę, widzimy na załączonych obrazkach.

A co ze Zjednoczoną Listą Arabską, reprezentującą interesy mniejszości palestyńskiej zamieszkującej Izrael w Knesecie?

Ona się nie liczy w żadnym stopniu. W większości to konglomerat tłustych kotów, islamistów i pragmatyków, mających pieniądze z krajów arabskich i fundacji charytatywnych, którzy nie mają obecnie nic do powiedzenia w Knesecie. Zresztą, gdyby zdobyli się na jakieś reakcje, to zapłaciliby za to swoim bezpieczeństwem.

To gdzie Palestyńczycy mają uciec?

Zdecydowany sprzeciw Jordanii i Egiptu bierze się stąd, że właśnie tam mieliby trafić potencjalni uchodźcy.

Abd al-Fattah as-Sisi, czyli dyktator Egiptu, do tej pory niezwykle przyjazny wobec Izraela, powiedział, że jeśli Izrael chce wypędzić Palestyńczyków z Gazy, to niech zrobi dla nich miejsce na Pustyni Negew, z której wcześniej zostali wypędzeni przez Szarona.

Problem polega na tym, że jeśli Palestyńczycy zaczną uciekać w kierunku Pustyni Negew, to Izraelczycy zaczną do nich strzelać i zostaną wybici. Pytanie, czy jak te dobrze ponad dwa miliony ludzi pójdzie w kierunku granicy z Egiptem, na te betonowe mury, to czy Sisi będzie do nich strzelał? Oczywiście, że nie będzie, bo to skończy się rewolucją w Egipcie. A Izrael doskonale o tym wie. Właśnie dlatego prze do przesiedlenia ludzi z północy Strefy Gazy na południe. Te bombardowania – możemy to zobaczyć na moim Twitterze – mają na celu wyburzenie całej północnej Strefy Gazy.

Ruiny przypominają Warszawę w 1944…

Nawet nie, bo w Warszawie jeszcze coś stało. A tu w wielu dzielnicach nie ma ani jednego budynku.

Więc jeśli Izrael powie: możecie wracać, to nie będzie do czego wracać.

W związku z tym chodzi o wymuszenie emigracji lub stworzenie warunków do masowego wymierania ludzi. Odcięcie od wody i paliwa jest czymś niebywałym. A co dopiero musi się dziać teraz z kanalizacją…

Jest to coś przerażającego, wydarzenie bez precedensu od czasu II wojny światowej.

A w Rafah w Strefie Gazy, przy przejściu granicznym, gdzie przybywają uciekający, ile jest dla nich miejsca?

Egipt twierdzi, że jest tam miejsce dla 100 tys. osób. Tyle, że Egipt ich nie wpuści, przynajmniej w najbliższej przyszłości. Trzeba pamiętać, że tam wraz z ponad 2 milionami ludzi pojawi się około 15 tysięcy zwolenników Bractwa Muzułmańskiego, którzy dołączą do swoich towarzyszy w Egipcie. Co więcej, Ci ludzie będą maksymalnie zradykalizowani i będą dążyć do zemsty na Izraelu. Będą z Synaju atakować Izrael, a czym odpowie Izrael? Bombardowaniem ludności cywilnej Egiptu, o czym świetnie wie Sisi. Więc jeśli nie chce wojny z Izraelem, to musi zrobić wszystko, by do tego wysiedlenia nie doszło. Poza tym powiedział on otwartym tekstem, że jest to zbrodnia wojenna, w której Egipt nie weźmie udziału. To samo mówi król Jordanii. W tej chwili w Jordanii są dwa miliony Palestyńczyków i milion Syryjczyków, kolejne 500 tysięcy czeka na granicy syryjsko-jordańskiej. Jeśli do nich dołączy choćby ułamek z milionów mieszkańców Zachodniego Brzegu, dojdzie do rewolucji.

Amerykanie zmieniają zdanie

Co więcej, na granicy jordańsko-izraelskiej już stoją tłumy chcące iść na pomoc Gazie.

Jest znacznie gorzej. Na granicy iracko-jordańskiej oddolnie zbierają się siły Al-Haszd asz-Szabi, a więc pospolitego ruszenia milicji szyickich, dobrze ostrzelanych, które jeszcze niedawno zwalczały ISIS.

Powiązanych z Iranem, lecz mających też własne oddolne przywództwo.

Tych sił z każdym dniem będzie przybywać. A mogą one ruszyć w momencie ataku lądowego na Gazę.

Jednak ten został obecnie wstrzymany, ponoć argumentem jest oczekiwanie na zwiększenie się obecności sił amerykańskich w regionie.

Pojawiły się też głosy, że chodzi o zakładników. Jednak ja bym posłuchał tego, co powiedział Sekretarz Obrony USA, Lloyd Austin. Przypomniał on, że zajmowanie Mosulu zajęło siedem miesięcy. Tutaj oczywiście nikt nie będzie się liczył z ludnością cywilną. Jednak w telewizjach na całym świecie będą na żywo pokazywane obrazki, na których USA daje zielone światło na ludobójstwo i krwawe oblężenie.

USA wycofuje się teraz ze swojej decyzji dania Izraelowi wolnej ręki wraz ze zmianą w sondażach, które mówią, że większość Amerykanów jest przeciwna eskalacji i udziałowi Stanów w operacji Izraela. Elektoratem Partii Demokratycznej są Arabowie, Afroamerykanie, antysyjonistyczni Żydzi, których jest niemało, a przecież to właśnie oni potencjalnie będą głosować na Bidena. Znaczna część zaplecza Demokratów kontestuje początkową decyzję prezydenta. To na czyje głosy ma on liczyć? Republikanów?

Wśród Demokratów nie ma szerokiego poparcia dla syjonizmu, a środowiska żydowskie z USA w znacznej mierze się mu sprzeciwiają,

twierdząc, że syjonizm jest żydowskim faszyzmem, by nie powiedzieć gorzej. Socjaliści, liberałowie i centryści sprzeciwiają się obecnej polityce Izraela. Nie zgadzają się na przepoczwarzenie naiwnego syjonizmu lat 50. w pełnej skali faszyzm, w ramach którego obecny rząd mówi o rozszerzeniu cenzury – w Izraelu funkcjonuje cenzura wojskowa – na wszelkie informacje mogące godzić w Izrael. Zresztą te wielkie manifestacje przeciwko “reformom” Netanjahu pod takimi właśnie hasłami się odbywały.

19 października Ja’ir Lapid, były premier Izraela powiedział: “Jeśli media międzynarodowe są obiektywne, to służą Hamasowi. Jeśli pokazują dwie strony konfliktu, to służą Hamasowi”.

Wracając do Hamasu: jesteśmy świadkami islamizacji sprawy palestyńskiej i końca Organizacji Wyzwolenia Palestyny w znanej nam formie?

W dużej mierze tak. Chyba, że Hamas zostanie całkowicie zlikwidowany, co się po prostu nie może udać, nie w krótkim okresie czasu. Jeśli mamy dwa miliony ludzi, którzy dostaną się do Egiptu, czy zostaną w Gazie, a połowa z nich straci rodziny, sąsiadów, znajomych, a ofiar do końca konfliktu będzie dziesiątki tysięcy, to baza rekrutacyjna Hamasu lub innych radykałów wzrośnie niebotycznie. Ci ludzie będą mieli do wyboru z jednej strony Abbasa, który nic nie zrobił, a z drugiej strony dowolną organizację, która powie: tu masz karabin, bombę, maczetę, a tam masz Izrael. A jak nie w Izraelu, to możesz się mścić gdzieś w Egipcie, na Bliskim Wschodzie, czy w Europie.

Krótkowzroczna Europa

Co z reakcją Unii Europejskiej na obecne wydarzenia? Ursula von der Leyen poparła wprost izraelską interwencję w Gazie. Czy nie jest to proszenie się o kłopoty? Przecież widzieliśmy przed chwilą zamachy w Arras, w Brukseli. Ta reakcja jest kompletnie niezrozumiała, przecież nie ma u nas wyborów jak w Stanach, gdzie Biden i Demokraci boją się Netanjahu mówiącego w Fox News, że Biały Dom nie pomaga w walce z terrorystami.

Obecnie w Europarlamencie tylko lewica sprzeciwia się takiej formie odpowiedzi Izraela na zamachy z 7 października. Król Jordanii w Kairze kilka dni temu stwierdził: obserwujemy selektywność prawa międzynarodowego i systemu praw człowieka: „Jednak przesłanie, które słyszy świat arabski, jest głośne i jasne: życie Palestyńczyków ma mniejsze znaczenie niż życie Izraelczyków. Nasze życie ma mniejsze znaczenie niż życie innych osób. Stosowanie prawa międzynarodowego jest fakultatywne. A prawa człowieka mają granice – zatrzymują się na granicach, zatrzymują się na rasach i zatrzymują się na religiach”.

Parlament Europejski przed kilkoma tygodniami “rozliczał” Azerbejdżan z tego, że ten “zgubił” kilkudziesięciu jeńców ormiańskich, postulując nałożenie ciężkich sankcji na obecny rząd azerski za domniemaną zbrodnię wojenną. Jak to się ma do tego, co robi Izrael codziennie i rutynowo ?

W tym momencie Unia Europejska odbiera sobie prawo sprzeciwu wobec działań jakiegokolwiek dyktatora, który wpadnie na pomysł ludobójstwa.

Jeśli Ursula von Der Leyen powie Putinowi, że łamie on konwencje genewskie, to ten wybuchnie śmiechem. Odpowie, że “Rosja ma prawo się bronić” albo coś w tym stylu – a potem przypomni reakcję UE na celowe odłączanie wody, prądu, groźbę bombardowania konwojów humanitarnych, hekatombę ofiar cywilnych. I to samo zrobią rozmaici watażkowie w Afryce, Azji, Ameryce Południowej.

Jeżeli Unia Europejska tego świadomie nie zauważa, tym samym pokazuje, że można łamać prawa człowieka, jeśli się ma “dobre argumenty”. Każdy będzie mógł powiedzieć, że jest to “casus Izraela”. Jeśli w Birmie dojdzie do masakry demonstrantów, a w Chinach zacznie się masowo eksterminować Ujgurów, to na protest UE odpowiedź będzie brzmiała: “My walczymy z terrorystami. Mamy prawo się bronić. Prosimy was o pomoc i pieniądze”.

Czyli Unia, czy raczej jej obecne przywództwo, dokonuje autosabotażu?

Całe szczęście nie cała Unia. Irlandia i Hiszpania, choć nie tylko one, sprzeciwiają się obecnemu dryfowi Unii. We Francji MSW zakazuje palestyńskich flag, więc setki tysięcy ludzi wychodzi na ulice. Podobnie dzieje się w Zjednoczonym Królestwie i Niemczech. A co dopiero się dzieje w Tunisie, Algierii, czy Maroku? Jak mają reagować arabskie diaspory w Unii? Ten konflikt spowoduje bardzo silne przewartościowanie i przeoranie sceny politycznej w Europie, ale też w Stanach Zjednoczonych. Przecież większość Amerykanów jest przeciwna udziałowi w wojnie, nawet jeśli dołączy do niej Iran!

Mimo, że w ataku Hamasu 7 października zginęło trzydziestu jeden obywateli USA, a dziesięciu zostało porwanych.

To znaczy, że ludzie mają dość tej prowojennej agitacji i selektywnego traktowania prawa międzynarodowego. Jednakże jeśli teraz Izrael pod wpływem USA się zatrzyma, pomimo tego, że Netanjahu i inni ogłosili już dążenie do ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Gazie, tak aby życie tam było niemożliwe, tym samym zmuszając ludzi do tułaczki, to wcale nie będzie pozytywnym scenariuszem.

Hamas odtrąbi zwycięstwo, Izraelczycy poczują się zdradzeni, również przez USA, które przeszkadzają im mścić się na terrorystach. Rozwiązanie dwupaństwowe zostanie pogrzebane, a Abbas dostanie azyl w Jordanii. Kraje arabskie natomiast zapamiętają ten pierwszy moment i zielone światło dla odpowiedzialności zbiorowej, co oznacza, że USA będa miały problem z odzyskaniem swojej pozycji w regionie przez lata. Tym bardziej, że przecież są chętni do zajęcia ich miejsca.

Czyli Izrael zrobi tyle, na ile pozwolą mu USA?

Tak, ponieważ samo sprawne działanie Żelaznej Kopuły jest uzależnione od dostaw ze Stanów. Pamiętam, że w 2021 roku Izraelowi ledwo starczyło rezerw pocisków przechwytujących. W każdym razie, jeśli USA nie poprą Izraela, to wtedy amunicji może nie starczyć, a jeśli Hezbollah zacznie wystrzeliwać 10 tys. rakiet dziennie, a to nie jest wykluczone, to jeśli 10 proc. przeleci, trafi w cele wojskowe i cywilne. Hezbollah ma też najpewniej rakiety manewrujące, które i tak przez Żelazną Kopułę mogą zostać niezauważone.

Zapałka podłożona pod region

Radio Izraelskich Sił Obronnych ogłosiło 23 października, że czeka na zwiększenie obecności amerykańskiej w regionie, aby rozpocząć operację lądową. Na ile Pan widzi możliwość rozwinięcia tego konfliktu w konflikt regionalny lub światowy?

Ten komunikat to była próba tłumaczenia się przed własnym społeczeństwem, dlaczego wojsko jeszcze nie wchodzi do Strefy Gazy. Co nie jest rzeczą złą z punktu widzenia deeskalacji. Gdyby nie telefony z Waszyngtonu, mielibyśmy do czynienia z hekatombą już teraz.

Pierwszy scenariusz eskalacji to ucieczka uchodźców do Jordanii i Egiptu, o czym już mówiliśmy. Kolejna możliwość to rozlanie się konfliktu na Liban, co może być kwestią sekund. To, że jeszcze do tego nie doszło, jest kwestią dużego zdyscyplinowania Hezbollahu, który nie jest tak spontaniczną siłą jak kiedyś. Jednakże przez to, że Izrael odpowiada zwykle w skali nieproporcjonalnie większej niż uderzenie na niego przeprowadzone, w końcu szefostwo Hezbollahu może stwierdzić: “proszę strzelać do woli”.

Czyli Hezbollah jest dużo bliższy regularnej armii niż organizacji terrorystycznej?

Tak, zdecydowanie. Trzeba pamiętać, że pod kontrolą Hezbollahu jest od jednej trzeciej do połowy gospodarki Libanu. To libański rząd, wszystkie spółki państwowe i armia. Poza tym jest to siła, która w przeciwieństwie do izraelskiej nie zajmowała się do tej pory pacyfikacjami, tylko regularnymi operacjami militarnymi w Syrii. 30 tys. żołnierzy Hezbollahu walczyło w Aleppo z przeciwnikiem który był dobrze ostrzelany, miał artylerię, czołgi, nie miał tylko lotnictwa. Hezbollah posiada dużą liczbę “regularnych” żołnierzy, weteranów. Pytanie, jak poradzą z tym sobie izraelscy rekruci, którzy do tej pory pacyfikowali demonstracje i osiedla uchodźców. Historia pokazuje, że doświadczenie wojskowe jest dużo ważniejsze od wyposażenia.

Poza Hezbollahem, a więc Iranem i Libanem, najbardziej jednak obawiam się włączenia do konfliktu Syrii.

Państwa, którego teren regularnie, nawet teraz, jest bombardowany przez wojsko izraelskie w celu zmniejszenia jego możliwości projekcji siły w regionie. Co więcej, 27 października USA dołączyło do bombardowań.

Ten konflikt ma zdecydowanie największy potencjał eskalacyjny. Tam też znajduje się lotnictwo rosyjskie, rosyjska marynarka wojenna i pytanie, czy nie ma tam głowic jądrowych. Armia Syrii jest bardzo pokiereszowana, ale zbierze przynajmniej dwie dywizje zmechanizowane. To zachęca Izrael do uderzenia wyprzedzającego, które nie pozwoliłoby na jakąś niemrawą powtórkę wojny Jom Kippur. Wiemy już, że rząd Netanjahu głosował nad przeprowadzeniem uderzenia uprzedzającego na Liban, więc sama idea nie jest mu obca.

Nie wiadomo, co postanowi Putin, jeśli Izraelczycy zbombardują mu bazę w Hmeimim albo zaatakują jego okręty podwodne, które mogą mieć na pokładzie broń nuklearną. Więc Syria, w której obok siebie stacjonują Amerykanie, Rosjanie, Turcy, Kurdowie, al Kaida, Państwo Islamskie, szyickie milicje z Iraku i regularne jednostki irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej to bomba, która przy okazji rozlewania się konfliktu na sąsiednie kraje może eksplodować najsilniej.

To wszystko każe nam obecnie uważnie patrzeć na Bliski Wschód i dokładnie relacjonować to, co się tam dzieje.

Dr Wojciech Szewko* – ekspert Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas, prezes Fundacji Współpracy Międzynarodowej i Rozwoju. Jest ekspertem ds. dżihadu islamistycznego (ideologia, organizacja, taktyka), terroryzmu międzynarodowego oraz stosunków międzynarodowych na Bliskim Wschodzie i w Azji. Wcześniej wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim, w Akademii Obrony Narodowej. Był doradcą Prezesa Rady Ministrów i Szefa Urzędu Ministrów, a także wiceministrem nauki (2003-2004).

Jest autorem kilkunastu publikacji z dziedziny gospodarczych stosunków międzynarodowych, organizacji międzynarodowych oraz Bliskiego Wschodu i islamskiego dżihadu. Zna język arabski i trochę urdu. Prowadzi popularny podcast „Na wschód od Bliskiego Wschodu”.

Na zdjęciu: Mężczyzna siedzi przed budynkami zniszczonymi przez izraelskie naloty w Strefie Gazy 28 października 2023 r.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Wojciech Albert Łobodziński

ur. 1998, dziennikarz polityczny, tłumacz naukowy, studiujący filozofię na Uniwersytecie Warszawskim i Università degli Studi Roma Tre oraz zarządzanie biznesem na grande école Ecole des Hautes Etudes Commerciales du Nord w Lille. Publikuje również w języku angielskim, włoskim, bułgarskim i hiszpańskim. Między innymi w: Left.it, Cross-Border Talks, Mundo Obrero.

Komentarze