0:00
0:00

0:00

Ataki wspieranych przez Rosję separatystów na wschodzie Ukrainy nasiliły się w stopniu nieznanym od lat, napięcie w regionie podnosi nagromadzenia bezprecedensowo dużych sił regularnej rosyjskiej armii na granicy z Ukrainą. Kryzys dyplomatyczny jest najostrzejszy od początku agresji w Donbasie w 2014 roku.

Sytuacja wewnątrz Rosji jest równie napięta, coraz trudniejsza sytuacja gospodarcza i pogłoski o możliwej inwazji na Ukrainę towarzyszą doniesienia o pogarszającym się z dnia na dzień stanie zdrowia Aleksieja Nawalnego, znajdującego od stycznia się w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze.

Zaostrzenie konfliktu ukraińsko-rosyjskiego i ostra reakcja - na razie słowna - Zachodu nasuwa skojarzenia z zimną wojną. Ale działania Putina mogą być paradoksalnie obliczone przede wszystkim na politykę wewnętrzną.

I taki cel miało też jego doroczne wystąpienie w Zgromadzeniu Federalnym 21 kwietnia przed elitą tej władzy. Pogroził Zachodowi i obiecał wsparcie finansowe dla ubożejących z roku na rok Rosjan. "Ci, którzy godzą w interesy Rosji, pożałują jak dawno już nie żałowali" - mówił Putin.

Przeczytaj także:

Zimna wojna ukraińsko-rosyjska

Rosyjskie dowództwo przerzuciło w ostatnich tygodniach co najmniej 120 tysięcy żołnierzy do nowo powstałych baz przy ukraińskich granicach. Wielkie zgrupowania regularnych wojsk udokumentowano po rosyjskiej stronie północno-wschodniej i wschodniej granicy Ukrainy oraz na anektowanym przez Rosję Krymie.

Ukraińskie ministerstwo obrony dowodzi, że oddziały wchodzące w skład rozlokowanych tam wojsk przystosowane są do inwazji. Na Krymie stacjonują jednostki desantowe oraz sprzęt służący do destabilizowania komunikacji. Gdy na Zachodzie zaczęto publikować lotnicze zdjęcia baz na Krymie, Rosja zabroniła lotów nad półwyspem i znacząco ograniczyła możliwości żeglugi na Morzu Czarnym.

Rosyjskie siły stacjonujące wokół Ukrainy są największe od początku wojny w Donbasie. Minister obrony Ukrainy, Dmytro Kuleba, alarmował o nadchodzącym kryzysie już kilka miesięcy temu. Wtedy wyraźnie zintensyfikowała się również wojna informacyjna tocząca się nieprzerwanie od 2014 roku w ukraińskiej przestrzeni publicznej.

Agresywnej relokacji rosyjskich wojsk nie poprzedziła przy tym nowa kampania antyukraińska w rosyjskich mediach, nie licząc tej, którą propaganda powtarza od początku Euromajdanu w 2014 roku.

Kreml ostentacyjnie demonstruje więc swoje zamiary jawnej agresji i nie próbuje przekonać Rosjan i społeczności międzynarodowej, że jest inaczej, wręcz przeciwnie.

Żelazna kurtyna, widzowie już na miejscach

Zachodni politycy na to przedstawienie Putina zareagowali jednogłośnie i zdecydowanie wspierając Ukrainę.

Stany Zjednoczone zintensyfikowały pomoc wojskową i finansową dla ukraińskiej armii, a prezydent Joe Biden zadzwonił do prezydenta Ukrainy Wołodymira Zełenskiego, by „zapewnić o niezachwianym wsparciu Stanów Zjednoczonych dla suwerenności i terytorialnej integralności Ukrainy w obliczu trwającej agresji Rosji w Donbasie oraz na Krymie”.

Nikolas Busse z Frankfurter Allgemeine Zeitung przekonuje, że jednym z celów zaognienia sytuacji wokół Donbasu jest dla Putina sprawdzenie jak mocno nowa administracja prezydenta USA jest gotowa wspierać Ukrainę.

Reakcja Unii Europejskiej, mimo że równie jednoznaczna, była bardziej stonowana. Szef unijnej dyplomacji Josep Borrell zadeklarował, że „obecnie nie ma żadnego ruchu w kwestii nowych sankcji przeciwko Rosji. Może się to zmienić”, jeśli Rosja dalej będzie eskalowała konflikt.

Unijny dyplomata pochwalił przy tym Ukrainę „za powściągliwość” i obwinił Rosję za dążenie do konfliktu. Jednocześnie do konieczności utrzymania dialogu z Putinem przekonuje Angela Merkel, podkreślając jednocześnie, że taki dialog „jest teraz bardzo trudny ze względu na znaczącą ilość konfliktów” między Rosją i UE.

Taka wstrzemięźliwa reakcja Unii może mieć dwa powody. Po pierwsze powściągliwa reakcja pani kanclerz może być w oczywisty sposób powiązana z dokończeniem gazociągu Nord Stream 2. Niemcy nie zamierzają z niego rezygnować, mimo nacisków ze strony Stanów Zjednoczonych i części unijnych partnerów. Merkel racjonalizuje konieczność dyskusji z Putinem także obawą o rosyjsko-chiński sojusz.

Z drugiej strony, bardziej agresywna reakcja Unii pomogłaby Putinowi w budowaniu antyzachodniej narracji mobilizującej elektorat przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi.

Unia Europejska jednak wyraźnie sygnalizuje Putinowi, że uważa pokazową mobilizację wojsk za blef.

Podobne komunikaty wysyła prezydent Zełenski, który publicznie wezwał Putina do spotkania na żywo w Donbasie. Ukraiński prezydent nawoływał już do podobnego spotkania w 2019 roku, na początku swojej prezydentury. W ten sposób uderza wizerunkowo w rosyjskiego dyktatora i obnaża jego prawdziwe zamiary, czyli utrzymywanie konfliktu w Donbasie, destabilizującego całą Ukrainę od Euromajdanu.

Okrakiem na płocie siedzieć już podobno nie można

Oddzielną kwestią pozostają wewnątrz unijne tarcia dotyczące polityki wobec Rosji. Wystarczy wspomnieć o wyraźnie prorosyjskich Węgrzech, albo takich państwach, gdzie Rosja ma znaczące wpływy, jak Cypr albo do niedawna Czechy.

Akurat Czechy radykalnie ochłodziły w ostatnich stosunki z Moskwą, wydalając rosyjskich dyplomatów po ujawnieniu, że wybuch w składzie amunicji w 2014 roku to robota dwóch zidentyfikowanych agentów FSB, którzy cztery lata później, w 2018, próbowali otruć w Wielkiej Brytanii Siergieja Skripala.

Zmiana nastąpiła także w Białorusi. Jeszcze rok temu białoruskie władze starały się prowadzić wielowektorową politykę zagraniczną uchodząc za głównego mediatora między Rosją i Ukrainą. Po ogromnych protestach przeciwko sfałszowanym wyborom, reżim Łukaszenki wiernie stanął w jednym szeregu z Moskwą.

Dzisiaj Putin bez przeszkód mógłby utworzyć kolejną bazę desantowych wojsk na białorusko-ukraińskiej granicy, 100 km od Kijowa. Korzystając z kryzysu reżimu Łukaszenki Putin bez wysiłku zmusza go obecnie do kolejnych kroków w stronę białorusko-rosyjskiej integracji, organizując kolejne przedstawienia na arenie międzynarodowej.

Tym razem w postaci zatrzymania we wspólnej akcji białoruskiego KGB i rosyjskiego FSB na moskiewskim lotnisku dwóch politologów planujących rzekomo zamach na Łukaszenkę w porozumieniu rzekomo z CIA i FBI.

Analityk Maksim Samorukow z Moscow Carnegie Center uważa, że obecny kryzys zmusi resztę państw w regionie do opowiedzenia się po którejś ze stron konfliktu, co w konsekwencji może doprowadzić do zaciągnięcia w Europie nowej Żelaznej Kurtyny.

Jednak pozycja Rosji na arenie międzynarodowej na to nie wskazuje – to wciąż nierównorzędny przeciwnik dla Unii Europejskiej i NATO, a prawdziwa zimna wojna takiego układu by wymagała.

Od dojścia do władzy Putin skupiał się raczej na destabilizowaniu sytuacji w krajach, w których był w stanie to zrobić, niż prowadzeniu prawdziwie imperialnej polityki zagranicznej. Trudno uwierzyć, żeby miał to zmienić w momencie największego kryzysu swojej władzy i kryzysu gospodarczego, jakiego doświadczyła Rosja po Pierestrojce. Poza tym Putinowi wystarczy, żeby powstanie nowej Żelaznej Kurtyny uwierzyli sami Rosjanie.

Po co Putinowi wojna z Ukrainą?

Publiczna, pokazowa wręcz, mobilizacja rosyjskich wojsk i możliwość inwazji na Ukrainę, to temat, który miał zdominować wiadomości płynące z całego regionu.

Być może Putin chce nie tylko odwrócić uwagę Rosjan od innych, palących spraw, ale też sprawdzić jak mogłoby zareagować społeczeństwo na kolejny konflikt zbrojny. Anektowanie Krymu i „wsparcie” separatystycznych republik Donieckiej i Ługańskiej poskutkowały wzrostem popularności Putina w trudnym dla niego momencie w 2014 roku.

„Krym nasz” wywołał skok poparcia podobny do tego z 2008 roku z czasu... wojny w Gruzji. Czyli wojny, która była jedną z odpowiedzi Putina na kryzys władzy, wywołany krachem gospodarczym w 2008 roku.

Gdyby okazało się, że elektorat Putina podobnie entuzjastycznie zareagowałby na nową wojnę z Ukrainą, jej prawdopodobieństwo znacząco by wzrosło. Niewiele jednak na to wskazuje – Ukraińcy w odbiorze Rosjan wciąż podskórnie pozostają „bratnim narodem”.

I to nawet biorąc pod uwagę to, że niektórzy Rosjanie wierzą, że ich sąsiedzi są obecnie „rządzeni przez faszystów podstawionych przez Zachód”, jak wmawiają im to od siedmiu lat rosyjskie państwowe media. Skrywane pogrzeby rosyjskich żołnierzy, walczących w Donbasie, wywożonych w „konwojach humanitarnych” też nie są w Rosji dobrze odbierane.

Atmosfera zaostrzającego się konfliktu z Zachodem może u części Rosjan budzić resentymenty pozostałe po radzieckiej, zimnowojennej histerii.

Putin sprawdza więc na ile dawne scenariusze nadają się do ponownego użycia, bo przeżywa największy kryzys od momentu dojścia do władzy. Na ten składają się gospodarcze konsekwencje sankcji USA i UE po aneksji Krymu spotęgowane przez pandemię oraz działalność Aleksieja Nawalnego.

Bez prawa do lekarza

Styczniowe demonstracje wywołane aresztowaniem Nawalnego wstrząsnęły Kremlem. Wiele wskazuje na to, że Putin nie spodziewał się takiej skali protestów, w szczególności tych w regionach. Obecnie Nawalny jest już niemal w stanie krytycznym – trafił do więziennego szpitala, ale nie znajduje się pod opieką fachowców, tylko lekarzy, którzy symulują adekwatną pomoc medyczną podpinając opozycjonistę pod wlewy witaminowe. Z dnia na dzień jego stan się pogarsza, a najbliższa rodzina alarmuje, że jeszcze nie wyglądał tak źle, nawet po otruciu w sierpniu 2020 roku.

Trudno obecnie przewidzieć, jak zareagowaliby Rosjanie na ewentualną śmierć Nawalnego.

Zabójstwo innego oponenta Kremla, Borysa Niemcowa, dokonane prawdopodobnie przez służby specjalne Ramzana Kadyrowa, było dla opozycji poważnym ciosem, ale dla Putina miało bardzo krótkotrwały pozytywny efekt.

Ta śmierć skonsolidowała opozycję, a wielu Rosjan odarła ze złudzeń, że obóz władzy skupiony wokół Putina stał się z czasem bardziej cywilizowany.

Swoją drogą obu opozycjonistów łączy więcej niż wspólna sprawa – to ekipa Niemcowa pierwsza zaczęła zbierać materiały i naświetlać sprawę pałacu Putina, która zszokowała całą Rosję za sprawą filmu antykorupcyjnych działaczy współpracujących z Nawalnym. Sam Nawalny uczciwie o tym zresztą wspomina.

W pierwszej kolejności Rosjanie do tej śmierci chcą jednak nie dopuścić. W środę 21 kwietnia w 100 miastach wyszli na ulice ludzie w demonstracjach solidarności z Nawalnym, które władze brutalnie zdusił, zatrzymano blisko 400 osób.

Do ratowania Nawalnego ogłoszeniem głodówki wzywają nawet ocaleli z zamachu Biesłańczycy i to nawet mimo nieoczywistego wizerunku opozycjonisty na Kaukazie.

Do wsparcia opozycjonisty i nacisku na władze mobilizują się przeróżne środowiska, a wraz z nadchodzącym ociepleniem demonstracje znowu mają szanse być tak tłumne jak w styczniu.

Czy Rosja zaatakuje Ukrainę?

Wiele wskazuje na to, że do otwartego konfliktu zbrojnego nie dojdzie. W inwazję wątpi chociażby były ambasador USA w Polsce Daniel Fried, wieloletni wysoki urzędnik w Departamencie Stanu, który uważa, że Putin „być może stara się pokazać Bidenowi, że nie można lekceważyć Rosji i Putina, być może to odpowiedź na słowa Bidena, że Putin to morderca i to jakaś gra”.

Gdyby Putin rzeczywiście chciał inwazji, to prawdopodobnie nie dałby Ukrainie czasu na reakcję, czasu, którego Ukraina dostała teraz bardzo dużo. Obecna mobilizacja rosyjskich sił zbrojnych jest przede wszystkim pokazowa, co nie znaczy, że nie jest groźna.

Dmytro Kuleba twierdzi, że „Rosja nie ma już możliwości kogokolwiek czymkolwiek zaskoczyć”. Zachodnie państwa rzeczywiście częściowo skoordynowały swoją odpowiedź na prowokację Putina.

Temat wojny skutecznie odwraca jednak uwagę społeczności międzynarodowej od kryzysu w Białorusi oraz napiętej sytuacji wewnątrz Rosji.

;
Na zdjęciu Nikita Grekowicz
Nikita Grekowicz

Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.

Komentarze