0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.plTomasz Pietrzyk / Ag...

Weszliśmy w trzeci rok z SARS-CoV-2. Na całym świecie wirus pochłonął już (oficjalnie) 5 mln ludzkich istnień. Żeby uzyskać bardziej realistyczny obraz, należy zdaniem ekspertów pomnożyć tę liczbę co najmniej przez przez 3,5. A więc 18 mln ludzi zmarło na COVID-19, miliony zmagają się z długotrwałymi skutkami tej choroby. Kolejne miliony z powodu przepełnienia szpitali czy przedłużających się lockdownów nie otrzymało na czas pomocy medycznej.

I końca nie widać - w Polsce nie opadła jeszcze porządnie fala wywołana wariantem delta, a pojawił się omikron - bardziej zaraźliwy, ale wszystko wskazuje na to, że mniej groźny dla człowieka wariant. Mała to jednak pociecha, bo ze względu na swą większą zakaźność i tak może spowodować zapaść systemu szpitalnego.

W trzecim roku pandemii chciałoby się wiedzieć, kiedy to się wreszcie skończy. A nawet - czy w ogóle się skończy, bo okazuje się, że to wcale nie jest dla wszystkich takie oczywiste. Kiedy w lutym 2021 roku zapytaliśmy w naszym sondażu, kiedy nastąpi koniec pandemii, 30 proc. badanych odpowiedziało, że... zostanie z nami na zawsze.

Przeczytaj także:

Z kolei duża część opinii publicznej jest przekonana, że koniec pandemii nastąpi wtedy, kiedy całkowicie wyeliminujemy SARS-CoV-2 - pozbędziemy się go jak wirusa ospy prawdziwej, albo zminimalizujemy jego występowanie jak wszystkich tych wirusów, przeciw którym obowiązkowo szczepimy nasze dzieci.

Tymczasem większość ekspertów od początku wysuwała hipotezę, że wirus ostatecznie stanie się endemiczny, czyli będzie stale występować na określonych obszarach, mniej więcej na stałym poziomie.

Tak, jak inne koronawirusy, które powodują u człowieka łagodne przeziębienia, albo jak grypa sezonowa.

Jak tłumaczył w czerwcu 2021 roku OKO.press prof. Krzysztof Pyrć, wirusolog z Małopolskiego Centrum Biotechnologii przy Uniwersytecie Jagiellońskim, „epidemie kończą się nie dlatego, że osiągamy odporność zbiorowiskową i nikt nie choruje, tylko przebieg tej choroby jest inny. To tak naprawdę wydarzyło się z hiszpanką. Kiedy prawie wszyscy ją przechorowali, w kolejnych latach (bo z tym wirusem grypy mieliśmy do czynienia do lat 50. XX wieku) nasz układ immunologiczny nie blokował zakażenia, ale sprawiał, że przebieg choroby był łagodniejszy. Mam nadzieję, że jak przy hiszpance i innych koronawirusach sezonowych za rok, dwa, trzy z pandemicznej skali problemu przejdziemy do skali medycznej”.

Wirus mutując stara się ominąć bariery immunologiczne naszego organizmu, czyli stać się nierozpoznawalnym dla przeciwciał, a i nasza odporność nabyta dzięki szczepionce lub zakażeniu z czasem się zmniejsza (a przynajmniej tak działo się do tej pory). Ale z drugiej strony to stopniowy proces, który nie musi oznaczać całkowitej utraty odporności. Oprócz odporności humoralnej, czyli związanej z obecnością przeciwciał wobec danego wirusa lub innego patogenu, nasze organizmy bronią się jeszcze za pomocą tzw. odporności komórkowej - czyli obecności komórek układu odpornościowego będących w stanie rozpoznać patogen i przeprowadzić proces jego zniszczenia.

Na przykład wstępne analizy naszej odporności komórkowej wobec wariantu omikron są obiecujące - w testach laboratoryjnych limfocyty T rozpoznawały wirusa i inicjowały obronę. Wydaje się, że również w prawdziwym życiu osoby zaszczepione mają mniejszą szansę na zakażenie omikronem niż niezaszczepione - w tym duńskim badaniu 3,7 raza mniejsze.

Czy można pozbyć się wirusa?

A dlaczego nie sposób wyeliminować SARS-CoV-2 raz na zawsze przecinając transmisję - np. zamknąć całą ludzkość na dwa tygodnie w domu? Pomijając już fakt, że to nierealne, to ten koronawirus ma wyjątkowe zdolności do przeskakiwania z jednego gatunku zwierząt (w tym ludzi) na inny. Znaleziono go nawet u hipopotamów. Zdarzyło się już również, że wirus przepasażował przez zwierzę i wrócił na człowieka - tak było w Polsce w przypadku norek.

Magazyn „Nature" przeprowadził w styczniu 2021 roku sondaż, pytając setkę wirusologów, immunologów i specjalistów chorób zakaźnych, jak skończy się pandemia. Aż 89 proc. z nich opowiedziało się za endemicznością wirusa - a z pozostałych 11 proc. tylko 5 proc. uważało, że tak się nie stanie. Pozostali wstrzymali się od opinii ze względu na brak wystarczających danych.

Problem w tym, że trudno na tym etapie określić, jak długo będzie trwał ten proces i na jakim poziomie ostatecznie SARS-CoV-2 się „ustatkuje". Trevor Bedford, jeden z czołowych ekspertów od mutacji wirusów, spróbował w październiku 2021 roku określić, jak może wyglądać „COVID endgame".

View post on Twitter

Przede wszystkim ten proces nastąpi w różnych miejscach w różnym czasie - są bowiem miejsca na świecie, które już ciężko zostały doświadczone epidemią, są też takie, gdzie bardzo wysoki jest poziom zaszczepienia. Tam odporność populacji będzie już na tyle duża, że SARS-CoV-2 będzie musiał położyć uszy po sobie i narobić kłopotu tylko niewielkiej części ludności, która wciąż jest na niego podatna. Bedford podaje przykład grypy, która w USA co roku zakaża 10 proc. populacji i powoduje około 30 tys. zgonów rocznie.

Nie jest łatwo określić na tym etapie, ile możemy mieć rocznie zakażeń, ile osób ciężko przejdzie chorobę, i ile umrze. Zależy to od tego, na jakim poziomie ustabilizuje się zakaźność wirusa, jakie będzie jego przesunięcie antygenowe (czyli mutacje w kierunku omijania naszej odporności), na ile sami będziemy tracić odporność i wreszcie w jakim stopniu będzie patogenny, czyli jak ciężką chorobę będzie wywoływał.

Według Bedforda SARS-CoV-2 po przejściu w endemiczność może w USA powodować między 40 a 100 tys. zgonów rocznie, czyli jednak więcej niż grypa sezonowa. Szczepienia nadal będą chroniły przed ciężkim przebiegiem choroby, w mniejszym stopniu przed zakażeniem.

Jego prognoza pochodzi jednak z czasów sprzed omikronu - który chyba wielu ekspertów zaskoczył jako wariant dużo bardziej zakaźny, ale mniej patogenny - nie jest w stanie tak poważnie uszkadzać płuc jak poprzednie warianty.

A kiedy będziemy mogli powiedzieć, że pandemia się skończyła?

Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi, bo koniec wcale nie jest łatwy do zaobserwowania. Jak piszą w „British Medical Journal" David Robertson i Peter Doshi, badacze wcale nie są co do tego zgodni w przypadku grypy hiszpanki czy kolejnych XX-wiecznych pandemii grypy. Kolejne fale są bowiem coraz słabsze, jak kręgi na wodzie, aż wreszcie stają się niezauważalne.

Ich teza: pandemia kończy się wtedy, kiedy opinia publiczna przestaje ją zauważać. W latach 1928-29 hiszpanka spowodowała w USA ponad 100 tys. nadmiarowych śmierci, ale raczej nikt nie umieszcza końca tej pandemii dalej niż w 1920 roku.

Pandemia skończy się więc wtedy, gdy wszyscy (oprócz ekspertów od pandemii) przestaniemy sprawdzać codzienne liczby nowych zakażeń, hospitalizacji i zgonów, i zajmiemy się czymś innym.

Czy stanie się to w tym roku, a może za dwa lata? Nie zależy to wyłącznie od kolejnych wariantów wirusa, ale także od naszego zmęczenia pandemią i woli, żeby pójść dalej.

Czasy post-pandemiczne? Już w nich żyjemy

Jakie skutki społeczne pozostawi po sobie pandemia SARS-CoV-2? Zapytałam o to psychologa społecznego, prof. Michała Bilewicza z Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem raczej szybko o niej zapomnimy, bo „dobrze zapamiętujemy te wydarzenia, które mają jasno określony początek i koniec. Tak jak działania wojenne, kiedy dwie strony konfliktu podpisują zawieszenie broni".

Wtóruje mu prof. Michał Wróblewski, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika i współautor książki o socjologii epidemii:

„Gdy waliły się wieże WTC w Nowym Jorku, czy gdy bankrutował bank Goldman Sachs, to wielu ekspertów było niemal pewnych, że cały świat mocno się zmieni, ale prawie nikt nie był pewien w jaki dokładnie sposób się to zdarzy. Świat się oczywiście zmienił, ale wielu z nas na co dzień tego nie zauważyło. Podobnie będzie z pandemią. Różnica pomiędzy tymi wydarzeniami jest jednakże taka, że jako wydarzenie rozciągnięte w czasie bezustannie transformuje nasze życie społeczne. Mówiąc innymi słowy, już żyjemy w społeczeństwie post-pandemicznym, chociaż jeszcze nie zdajemy sobie z tego sprawy".

Prof. Bilewicz mówi, że w badaniach widać, że u ludzi, którzy poczuli się rzeczywiście zagrożeni epidemią koronawirusa wzrósł autorytaryzm. Nie wszędzie jednak objawia się on jednakowo. „W Polsce u takich osób wzrosła agresja autorytarna, czyli niechęć do obcych, tych, którzy są w jakiś sposób nietypowi, nie zgadzają się z władzą. Ale na przykład w Niemczech wzrosło autorytarne posłuszeństwo, czyli zaufanie do władz, przywiązanie do porządku" - mówi ekspert.

Jeszcze bardziej podzieleni

Z kolei socjolog, prof. Wróblewski zauważa, że „pandemia jako wydarzenie społeczne ma duży potencjał do pogłębienia polaryzacji, ponieważ dotyka bardzo wrażliwej sfery naszego życia – zdrowia. Jeżeli COVID stanie się chorobą endemiczną, to społeczeństwo prawdopodobnie zróżnicuje się ze względu na poziom postrzegania ryzyka w związku z koronawirusem.

Na jednym biegunie będą ludzie bezustannie dezynfekujący ręce i noszący maseczki nawet bez oficjalnie obowiązujących nakazów, a na drugim przeciwnicy szczepień i koronasceptycy. Z czasem tym ludziom będzie się coraz trudniej ze sobą porozumieć.

Prof. Bilewicz też jest zdania, że autorytarne tendencje mogą skutkować większą polaryzacją. Jego zdaniem ich wygaszenie będzie trwało długo i może wpłynąć na sposób, w jaki ludzie będą reagowali na wydarzenia tego typu. Duża część z nas miała bowiem do czynienia ze śmiercią w swoim otoczeniu, wśród najbliższych, ale nie jest to przepracowana trauma. „Mam wrażenie, że o tych śmierciach się nie mówi, nie upamiętnia się zmarłych, wszystko jest trochę wyparte. To może powodować objawy typowe dla PTSD. Wiemy, że PTSD w w mniejszym stopniu występuje w tych krajach i kulturach, gdzie jest gotowość do mówienia o traumie, do uznania czyjegoś cierpienia, a pojawia się znacznie częściej, kiedy traumy są przemilczane, niedopowiedziane i nie ma odpowiednich działań ze strony państwa, które by się z tym faktem zmierzyło czy konfrontowało.

Ludzie wtedy reagują nadpobudliwie, często postrzegają różne wydarzenia jako nadmiernie zagrażające. Doświadczenia z czasu epidemii powracają w formie natrętnych, powracających wspomnień, które uniemożliwiają koncentrację, normalne funkcjonowanie".

W Polsce rzeczywiście ofiary COVID-19 są upamiętniane tylko oddolnie. Nie było, jak w innych krajach, oficjalnych państwowych uroczystości, które by oddały hołd ich pamięci i pochyliły się nad cierpieniem ich bliskich. A jesteśmy państwem, które epidemia doświadczyła wyjątkowo boleśnie, jeśli chodzi o liczbę ofiar - także z powodu politycznych rachub rządzących.

Prof. Wróblewski: „Państwo w dużej mierze wycofało się z aktywnego zarządzania kryzysem, delegując w dużej mierze kluczowe decyzje na społeczeństwo (np. w zakresie obostrzeń czy szczepień). To będzie miało swoje konsekwencje w tym, że prawdopodobnie spadnie poziom zaufania wobec instytucji publicznych, a bardziej ugruntuje się przekonanie o indywidualnej odpowiedzialności. To, jak sądzę, przyczyni się do pojawienia się pewnej formy atomizacji społecznej, opartej na postawach indywidualistycznych i familiarystycznych".

Czyli jeszcze bardziej skupimy się na potrzebach i zyskach swoich i swojej rodziny, w jeszcze mniejszym stopniu na potrzebach wspólnoty.

Przeglądając media społecznościowe można odnieść wrażenie, że w pandemii wzrósł odsetek osób, które wierzą w najróżniejsze teorie spiskowe na jej temat. Jednak prof. Bilewicz obala to przekonanie: „Jak patrzymy na badania podłużne prowadzone przed pandemią i w czasie pandemii, to nie widzimy, żeby wiara w teorie spiskowe w jakiś znaczący sposób wzrosła. Ale przedtem ci, którzy wierzą w teorie spiskowe, trzymali je dla siebie, nie próbowali nawrócić całego świata. Teraz poczuli wiatr w żaglach, bo zrozumieli, że teraz mogą w jakiś sposób wpłynąć na działania polityków. Mają już swoją reprezentację parlamentarną, czyli Konfederację. To może pójść jeszcze dalej - ktoś spoza obecnego parlamentu może próbować zbudować jakąś siłę polityczną wyłącznie na hasłach antynaukowych czy antyszczepionkowych, zrobić to w sposób, który może połączyć antyszczepionkowców prawicowych i kontrkulturowych".

Innymi słowy: może i nie zauważymy, kiedy skończy się pandemia, ale jej skutki pozazdrowotne raczej zauważymy. A w zasadzie już je widzimy. Skutki zdrowotne też zresztą będziemy odczuwać długo: oprócz tego, że wiele osób będzie cierpiało na tzw. długi covid, zaciągnęliśmy „dług zdrowotny" - z powodu pandemii wiele schorzeń nie zostało zdiagnozowanych odpowiednio wcześnie. Zapewne jeszcze przez lata będzie widać we wskaźnikach zdrowia publicznego, że jesteśmy społeczeństwem chorującym ciężej i umierającym wcześniej niż poprzednio.

Udostępnij:

Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Komentarze