Tylko niewielkiej mniejszości można powiedzieć: zmieńcie się, bo tak trzeba. Większość poczuje potrzebę zmiany, jeśli zauważy, że zaszła ona już w ich otoczeniu - John Hoeks, profesor nauk o komunikacji i działacz prozwierzęcy tłumaczy, jak nakłonić rodzinę do wegańskich świąt
Jeśli chodzi o dietę roślinną, to Niderlandy są pełne paradoksów. Z jednej strony: we wrześniu 2022 roku gmina Haarlem ogłosiła, że od 2024 roku wprowadzi zakaz reklam mięsa w miejscach publicznych. Z drugiej: produkcja mięsa pozostaje na bardzo wysokim poziomie, a produkcja mleka per capita osiąga jedne z najwyższych wskaźników na świecie.
Z czego wynika taka sytuacja? Kto wspiera zrównoważony rozwój, a kto chce utrzymania status quo? I jak przekonać osoby jedzące mięso, aby rozważyły dietę roślinną? Opowiada o tym John Hoeks, profesor nauk o komunikacji i informacji na Uniwersytecie w Groningen, a także działacz niderlandzkiej Partii na rzecz Zwierząt.
Maciej Grzenkowicz, OKO.press: Co Holendrzy będą jeść na święta i czy weganie będą mieli z czego wybrać?
John Hoeks: Myślę, że nie będą.
Są różne inicjatywy. Na przykład Albert Heijn, jedna z największych sieci supermarketów w Niderlandach, w swojej comiesięcznej gazetce raz załączyła różne wegańskie przepisy na dania świąteczne. I napotkała ogromny sprzeciw. Rok później w tej gazetce nie pojawiły się prawie żadne wegańskie przepisy.
Ludzie nie lubią jeść po wegańsku - przynajmniej w święta.
Bo święta stały się okresem, w którym trzeba cieszyć się życiem, a to oznacza: dużo jedzenia i dużo mięsa. Dużo picia. Wegańskie jedzenie się w to nie wpisuje, mimo że wegańska Wigilia by się opłacała. Było na ten temat badanie Uniwersytetu w Wageningen, znanej na całym świecie niderlandzkiej uczelni rolniczej. Badają tam głównie intensywne rolnictwo, czyli hodowlę przemysłową, pracują nad podwyższeniem jej efektywności, ale jest też zielona inicjatywa osób, które chcą zmienić system rolniczy i poziom konsumpcji mięsa w Niderlandach.
Robili, między innymi, badania na temat kosztów kolacji wigilijnej. Wyszło im, że na wystawną mięsną kolację - z homarem, zupą, roladą - trzeba będzie wydać 150 euro, podczas gdy wegańska alternatywa kosztowałaby 70 euro. Było w niej chociażby carpaccio z buraków. W kontekście kosztów ekonomicznych - opcja wegańska jest tańsza. Tak samo w przypadku kosztów środowiskowych. Ale, żeby nie było, oni nie chcieli przekonywać ludzi do przejścia na weganizm, chcieli to tylko policzyć.
Sprzeciw wobec tej gazetki jest zastanawiający. Przecież gmina Haarlem, która również jest w Niderlandach, jako pierwsza na świecie wprowadza zakaz publicznych reklam mięsa. Jak to się stało?
Po ostatnich wyborach samorządowych Partia na rzecz Zwierząt [Partij voor de Dieren] zdobyła wiele miejsc w radzie miasta. Razem z Zieloną Lewicą [GroenLinks] miały większość, aby to przegłosować. Mogli wprowadzić ten zakaz dzięki prawu miast do wprowadzania własnych regulacji w niektórych kwestiach, ale dalej jeszcze dyskutuje się o tym, czy to na pewno jest prawnie możliwe.
Czy był wobec tego podobny opór jak w przypadku gazetki?
Nie słyszałem o czymś takim. Haarlem jest w bardziej zurbanizowanym regionie Niderlandów, niedaleko wielkich miast, Hagi, Rotterdamu, Amsterdamu. Duża część społeczeństwa głosuje na Partię na rzecz Zwierząt i Zieloną Lewicę.
Czyli są różnice między podejściem do weganizmu w miastach i we wsiach?
Absolutnie. Możesz to porównać chociażby z Fryzją. Fryzja jest prowincją rolniczą, z wieloma łąkami, pastwiskami. Rolnicy w dużym stopniu kształtują tam krajobraz.
I kiedy jechaliśmy tam ostatnio na rowerach z moją żoną, widzieliśmy mnóstwo odwróconych niderlandzkich flag. Były wszędzie. Bardzo mnie to denerwowało.
O co chodzi z tymi flagami?
To jest symbol protestu przeciwko obniżeniu emisji azotu. Największa część tych emisji pochodzi z rolnictwa, ale rząd nie chce niczego z tym zrobić. Bo wtedy rolnicy się denerwują, a zdenerwowani rolnicy mogą na przykład, użyć swoich traktorów, żeby zablokować ruch. Chociaż to bardzo mała część niderlandzkiej populacji, politycy się ich boją.
Rząd nie zrobił nic w sprawie uregulowania emisji azotu. Te limity, które zaproponował, były dobrowolne, a nie obowiązkowe. Teraz europejskie regulacje zakazują jakiegokolwiek wzrostu emisji azotu w obrębie Niderlandów. I rząd jest w tarapatach. Musi w końcu coś nakazać.
W tym momencie w niderlandzkim rządzie jest nawet ministra do spraw azotu, Christianne van der Wal-Zeggelink. Jest z konserwatywno-liberalnej - praktycznie neoliberalnej - Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji [niderl. Volkspartij voor Vrijheid en Democratie], ale nawet ona chce coś z tym zrobić. Bo inaczej nic nie będzie się dało zbudować. Ani autostrad, ani mostów, niczego.
Obecnie niderlandzka natura przez emisje azotu zamiera. Jeszcze trochę i będą tu rosnąć same pokrzywy i dzikie jagody.
Europa się temu sprzeciwia i wprowadza surowe regulacje, zupełnie inne niż działania rządu w ciągu ostatnich 20 lat. Teraz politycy muszą za to zapłacić i przedsięwziąć radykalne kroki.
Cały czas toczą się walki wewnętrzne na temat tego, jakie rozwiązania byłyby najlepsze. Ale po fali protestów rolników politycy się wycofali. „Nie, nie, nie, przecież nie chcemy, żebyście hodowali mniej zwierząt" - bo taka była jedna z propozycji, jako że hodowla zwierząt generuje dużo azotu. Rząd nie zrobił nic i przesunął odpowiedzialność na samorządy, prowincje. Teraz więc władze prowincji będą musiały walczyć z rolnikami o to, aby zredukowali liczbę samych farm lub zwierząt na farmach. A to jest prawie niemożliwe. Ta walka trwa, a rolnicy nie chcą się zgodzić na żadne ustępstwa.
Pierwsza fala protestów polegała właśnie na wywieszeniu flagi do góry nogami. Nie wiem, skąd ten pomysł, ale to było bardzo efektywne. Większość rolników miała już flagi, a ich produkcja jeszcze wzrosła. Ludzie w końcu zaczęli zamawiać flagi, które były już szyte jako odwrócone.
Kiedy jeżdżę autobusem z Groningen do Amsterdamu, przejeżdżam przez pola. I te flagi są wszechobecne. To trochę paradoksalne - z jednej strony Haarlem zabrania reklam mięsa, z drugiej rząd boi się jego producentów, a produkcja mleka i mięsa w Niderlandach jest jedną z najwyższych w Unii Europejskiej.
I to nie na potrzeby wewnętrzne - większość z tego idzie na eksport.
Czy to z tego powodu rolnicy są tak silni?
Tak. I mają swoich przedstawicieli w parlamencie. Chrześcijańscy demokraci są bardzo silnie powiązani z rolnikami. Jest też nowy ruch populistyczny. Nazywa się Ruch Rolniczo-Obywatelski [BoerBurgerBeweging]. Mają teraz jedno miejsce w Tweede Kamer [150-osobowej niższej izbie parlamentu - MG.], ale sondaże przewidują, że w następnych wyborach zdobędą 10-15 mandatów. To bardzo martwiące. Ruch Rolniczo-Obywatelski to przeciwieństwo Partii na rzecz Zwierząt. On działa przeciwko zwierzętom, a na korzyść rolników.
Ale chyba nie tylko w środowiskach rolniczych weganizm jest problematyczny. Słyszałem głosy, że również w niderlandzkiej akademii trudno pozyskać fundusze na badania poświęcone dietom wegańskim.
Tak rzeczywiście było. Ale może się to niedługo zmienić. Dzisiaj dostałem informację, że razem z Uniwersytetem Nauk Stosowanych Hanze dostaliśmy grant w wysokości 75 000 euro na projekt, który nazwaliśmy TransPlant i jest poświęcony przekształceniu społeczeństwa tak, aby było w większym stopniu oparte na roślinach. Nie spodziewałem się tego, to dla mnie duże zaskoczenie. Mam nadzieję, że to będzie pierwsza kostka domina.
Zazwyczaj w komisjach uniwersyteckich są starzy, biali mężczyźni. Oni nie chcą zmian, szczególnie, kiedy mowa o jedzeniu lub całych systemach żywieniowych. Są też bardzo wpływowi, więc jeśli coś im się nie podoba, postarają się, aby to nie przeszło. Zmiana tej sytuacji to kwestia czasu.
Musimy czekać, aż ci ludzie przejdą na emeryturę, aby przechodziły projekty bardziej skupione na zrównoważonym rozwoju.
To nie jest twój pierwszy tego typu projekt, już wcześniej badałeś perswazję w kontekście zrównoważonego rozwoju i diet roślinnych.
Tak, mamy całą grupę badawczą zajmującą się tym tematem. Założyłem ją, kiedy zostałem mianowany profesorem, początkowo rosła powoli, ale teraz jest już całkiem spora. Najpierw chcieliśmy się skupić na komunikacji związanej ze zdrowiem, ale przeszliśmy w stronę zrównoważonego rozwoju - ze szczególnym uwzględnieniem przejścia do roślinnego trybu życia.
Jeden z moich ulubionych projektów to system dialogowy. System, który może kontrargumentować. Zbieramy w nim wszystkie powody, dla których osoby jedzące mięso nie zmieniają swojej diety na bardziej roślinną. Takich typowych powodów jest około 30.
Kiedy ktoś, kto je mięso, wchodzi w interakcję z systemem, komputer pokazuje mu tę trzydziestkę i pyta: „z którymi z tych powodów się identyfikujesz? Wybierz trzy". Po ich kliknięciu system prezentuje kontrargumenty, ale nie tylko - może też przedstawić teksty perswazyjne. Chociażby świadectwo osoby, która przeszła na weganizm i jest z tego powodu zadowolona.
Ten system dialogowy jest więc kolekcją elementów perswazyjnych. Może się kłócić, może informować, może wykorzystywać komunikację perswazyjną, taką jak dowody anegdotyczne. To okazja, aby w jednym miejscu zebrać wszystkie rodzaje argumentów i informacji i wykorzystywać je w spersonalizowany sposób. System powie inne rzeczy w zależności od tego, czy jesteś, na przykład, młodą dziewczyną, czy ojcem takiej dziewczyny.
Poza argumentacją, informacjami i elementami perswazyjnymi można też do niego wprowadzić strategie konwersacyjne. Na przykład: dialog motywujący. To technika konwersacyjna używana w terapiach osób, które chcą ograniczyć picie alkoholu, palenie papierosów, albo korzystanie z jakichkolwiek substancji. To nie jest mówienie ludziom, co mają zrobić, ale pytanie ich, co według nich samych mogą zrobić, aby osiągnąć swój cel - czy będzie nim przejście na dietę roślinną, czy ograniczenie palenia.
Niektórzy powiedzą, że przecież równie dobrze można normalnie porozmawiać z ludźmi używając tych samych argumentów.
Wtedy jednak wchodzą w grę różne czynniki społeczne, ludzie mogą poczuć się na przykład atakowani.
Kiedy rozmawiają z systemem dialogowym, szansa na to jest mniejsza. Zasięg takiego systemu może być też znacznie szerszy - o ile, oczywiście, klikną w link, aby porozmawiać z komputerem. To mój ulubiony projekt, ale ciągle jeszcze pracujemy z prototypami, czeka nas dużo pracy.
Jeśli chciałbym przekonać rodzinę do tego, aby zrobić wegańskie święta, to od czego powinienem zacząć?
Święta będą pod tym względem trudne. Trzeba by było znaleźć coś, co mogłoby konkurować z luksusowymi daniami mięsnymi, pełnymi tłuszczu. Może to nie jest najlepszy moment, aby zacząć.
Ale pierwszym krokiem mogłaby być zamiana jednego składnika. Potem - podmiana całego dania na roślinną alternatywę. Cała kolacja byłaby trudna. Zazwyczaj zalecam zamianę mielonego mięsa na jego wegański odpowiednik. To jest coś, co trudno będzie zauważyć, chociażby w spaghetti bolognese.
A z perspektywy badań nad perswazją: wyobraźmy sobie, że rzeczywiście mam jakiś pomysł na danie z wegańskim mielonym mięsem i go proponuję. A oni mówią: nie. Co mogę wtedy zrobić?
Dobre pytanie. To zależy od odbiorców. Są takie publiczności - i takie części populacji - które są bardzo wrażliwe na argumentację i informację, są w stanie zmienić zdanie i dostosować swoje zachowanie do tego, co myślą. Ale to bardzo mały procent ludzi.
Większość można by było przekonać do jakiegoś zachowania, jeśli by zobaczyli, że, na przykład, ich sąsiedzi to robią. Albo - ich szef w fabryce. I nie chodzi tu o tych szefów i sąsiadów, którzy już wcześniej byli ekologiczni, zieloni. Chodzi o wpływ tych szarych, osób, którzy są między nimi. Jeśli przekonałbyś burmistrza swojego miasta, albo jakąś ważną personę w twojej rodzinie, jak ojca, żeby przeszedł na weganizm, to miałoby to duży wpływ.
Czy gdybym chciał przekonać burmistrza mojego miasta do weganizmu, to większy wpływ by miało, gdybym przekonał konserwatystę, niż lewicowca?
Tak, dokładnie. Moja teza jest taka, że jest mniejszość, którą można przekonać za pomocą argumentacji, ale jest też znaczna większość, którą można przekonać za pomocą norm społecznych. Szczególnie ważne jest to, co robią osoby obok nich, ale również to, co robią ważne ogniwa w ich sieciach. To, co robią ludzie w telewizji.
Może ich ulubiony prezenter powie: „no tak, oczywiście, jestem weganinem!".
Normy społeczne są wieloaspektowe. Odbijają się we wszystkim, chociaż też trudno je zidentyfikować. Możesz je znaleźć w reklamach, w plakatach, w polityce twojego miasta. Jak w polityce Haarlemu, które mówi mięsu „nie" - to jest krok w stronę zmianę normy społecznej na poziomie bardzo lokalnym. Za pomocą argumentacji zaś tę dużą część ludzi naprawdę trudno przekonać. Zarówno za pomocą złych argumentów, jak i dobrych.
Dobrze, to ustaliliśmy, że raczej skomplikowane będzie przekonanie kogoś do przejścia na weganizm za pomocą argumentacji. Ale jestem pewien, że w tę Wigilię rodziny setek tysięcy wegan w Polsce będą się od nich domagać argumentów za weganizmem. Zróbmy sobie poradnik z odpowiedziami na kilka najpopularniejszych zarzutów.
Dobrze.
Dieta wegańska nigdy nie będzie zbilansowana.
Tutaj od razu nasuwa się opinia Amerykańskiego Stowarzyszenia Dietetycznego sprzed kilku lat, według której dieta wegańska jest odpowiednia na każdym etapie życia. Można żyć i dobrze się rozwijać na diecie wegańskiej. Należy przyjmować suplementy z witaminą B12, ale jeśli to robisz, zbilansowana dieta nie jest żadnym problemem.
No to dieta wegańska jest droga.
Możesz sprawić, żeby była tak droga, jak ci się tylko podoba. Ale nie musisz. Można jeść bardzo budżetowo. Są chociażby grupy na Facebooku dla osób, które szukają tanich rozwiązań wegańskich.
Spójrz na supermarkety. Oczywiście, zależy od tego, w jakim kraju jesteś, ale w Niderlandach takie sieci jak wspomniany Albert Heijn lub Jumbo dysponują bardzo tanimi zamiennikami mięsa, które są całkiem smaczne. Chociażby to mięso mielone, o którym mówiliśmy. Ale też wegańskie sznycle - bardzo tanie i bardzo smaczne, 1,60 euro za dwa kawałki udawanego mięsa. To wcale nie jest drogie! Tym bardziej, jeśli lubisz soczewicę, zboża, ryż… Możesz być bardzo skąpym weganinem.
Ale jedzenie po wegańsku sprawia, że jesteś słaby.
No cóż, to nie jest prawda. Przykładem mogą być wegańscy sportowcy. Są mistrzowie świata, którzy żyją na diecie wegańskiej. Chociażby siostry Williams, Venus i Serena, ta druga jedząca nie wyłącznie, ale głównie wegańsko. Jest też kierowca Formuły 1 - Lewis Hamilton. Nakręcono cały dokument poświęcony wegańskim sportowcom - „The Game Changers”. Jednym z jego bohaterów jest Patrik Baboumian, strongman, swojego czasu - najsilniejszy człowiek na świecie. I również weganin.
Jest jeszcze jedna kwestia: ludzie są wszystkożercami, więc czy mięso nie powinno być, w jakiś sposób, prawem człowieka? Skoro to jest ich natura?
Ale bycie wszystkożercą nie znaczy, że powinieneś wszystko jeść. To znaczy, że jesteś w stanie wszystko zjeść. To pomaga przetrwać, z ewolucyjnego punktu widzenia - jest zaletą. Ale nie musisz jeść mięsa, żeby przeżyć.
No dobrze, to są bardzo racjonalne argumenty. A co, jeśli ktoś nam powie: nie wierzę w to?
To niech sprawdzą. Ale te argumenty będą działać tylko na niektórych.
Może czasem trzeba przystąpić do ataku? Polska deputowana do europarlamentu Sylwia Spurek wywołała pewien czas temu kontrowersję: określiła Roberta Makłowicza, znanego i szeroko lubianego polskiego kucharza, jako „radykała”, bo gotuje i promuje potrawy na bazie mięsa. Czy myślisz, że tak mocne wypowiedzi są dobrą strategią promowania weganizmu?
Nie wydaje mi się, żeby to była dobra strategia. To może zadziałać, jeśli rozmawiasz z konkretną grupą ludzi, ale nie jeśli się mówi do szerokiej grupy odbiorców.
W mniejszych grupach, wśród tych, do których trafia argumentacja, może być warto używać silnych, albo wręcz agresywnych argumentów. To jest przynajmniej moja strategia, kiedy kieruję wypowiedź do jakiejś bardziej określonej grupy ludzi. Na przykład ostatnio rozmawiałem z przedstawicielami De Nederlandsche Bank [niderlandzkiego banku centralnego - MG.]. Myślę, że w ich wypadku mogę używać argumentacji, więc przygotuję znacznie mocniejszą prezentację, niż gdybym rozmawiał z kimś, o kim bym tak nie myślał.
Czy w takim razie w kontekście ogólnej opinii publicznej lepszy jest dialog niż silna argumentacja?
Tutaj właśnie dialog może być użyteczny. Dialog - który może polegać na zwykłym wysłuchaniu drugiego człowieka, a nie na próbie wzajemnego przekonania do swoich racji za pomocą argumentacji. Dialog przydaje się nie tylko po to, aby poinformować ludzi, że burmistrz został weganinem, że ich ulubiony prezenter nie je mięsa, ulubiony aktor, sportowiec… Powinien to być ktoś znany wszystkim.
Ludzi można podzielić na kilka grup w zależności od tego, jak łatwo można ich do czegoś przekonać. Pierwszą - tzw. front-runnerów, przodowników - przekonać łatwiej niż pozostałych. Potem jest duża grupa pośrodku, a w końcu ostatnia - laggards, maruderzy - których przekonać bardzo trudno, jeśli w ogóle. Ta ostatnia grupa może też aktywnie działać przeciwko zmianie - tak jak ci protestujący farmerzy. I nie jest jeszcze jasne, co robić z tymi ludźmi. Może nie należy ich atakować, tylko wysłuchać.
Tutaj właśnie dialog może być użyteczny. Nie tylko po to, aby poinformować ludzi, że burmistrz został weganinem, ale również po to, aby mogli na to odpowiedzieć. To jest dobre samo w sobie.
Ludzie potrzebują być wysłuchani. Jeśli tylko wysyłasz informację, a jej nie odbierasz, ludzi to w pewnym momencie męczy.
Tak możesz robić tylko w przypadku front-runnerów. Powiedzieć im, po prostu: „hej, z takiego i takiego powodu musicie się zmienić". Ale tej dużej grupy trzeba wysłuchać. Może nawet maruderów trzeba wysłuchać, chociaż nad zachowaniem wobec nich jeszcze pracuję.
Przychodzi mi tu do głowy paradoks tolerancji Karla Poppera. Skracając: według Poppera jeśli będziemy tolerancyjni wobec wszystkich poglądów - również tych, które same w sobie są nietolerancyjne - w końcu obudzimy się rządzeni przez tę nietolerancyjną grupę, która wykluczy nas samych. Z tego powodu tolerancja nie może być bezwarunkowa. Może również z osobami, które nie godzą się na żadne ustępstwa w imię zrównoważonego rozwoju, nie warto wchodzić w pokojowy dialog - i nie warto być wobec nich tolerancyjnym? Tak na przykład działa Extinction Rebellion.
Prawda, oni protestują w sposób bardzo aktywny, czasem nawet wchodząc ludziom w drogę, ale nie atakują aktywnie rolników czy osób jedzących mięso.
Myślę, że tych pro-mięsnych aktywistów nie można zmienić, ale można ich wysłuchać. Może wtedy staną się mniej agresywni w stosunku do wegan.
Nawet jeśli nie da się zmienić ich poglądów, może uda im się zobaczyć w weganinie osobę. I zdepolaryzować sytuację.
Pytanie, czy w szerszym kontekście - nawet jeśli kogoś z nich udałoby się zmienić - nasze indywidualne wybory żywieniowe w ogóle coś znaczą. Czy nie powinniśmy raczej skupiać się na szerokich rozwiązaniach administracyjnych, jak w Haarlemie?
Komunikacja na temat weganizmu jest tylko jedną z wielu kwestii, które czekają na zmianę. Chociażby podatki. Od paru lat proponuje się podwyższenie podatków na mięso, ale nikt nie chce do tego przyłożyć ręki, żadna partia polityczna. To prawo, które wprowadzono w Haarlemie, można również zaimplementować na poziomie rządowym. Ale pierwszą rzeczą, którą powinien zrobić rząd, jest informowanie ludzi. Powinien informować, że można żyć i rozwijać się na diecie wegańskiej - ale tego się nie robi. Informować, że mamy kryzys klimatyczny, katastrofę klimatyczną - ale tego nie robi.
Nie robi, bo godzi to w interesy przemysłu i wielkich biznesów. Nie chce sobie strzelać w stopę. Członkom rządu też niespecjalnie podoba się to przesłanie.
Mogliby też zakazać jedzenia mięsa, ale wtedy już chyba nie tylko rolnicy wyszliby protestować. To mogłoby nie być specjalnie produktywne.
Ale podatki już tak. Spójrzmy na kwestię palenia papierosów. W Niderlandach zabroniono reklam papierosów, zwiększono akcyzę, wprowadzono przepis, zgodnie z którym budynki rządowe i uniwersytety są strefami wolnymi od dymu - mogliby też zrobić coś podobnego w kontekście nabiału i mięsa.
Mówimy teraz o regulacjach w Niderlandach i w Unii Europejskiej, ale wiele osób wątpi, że takie regulacje są w stanie cokolwiek zmienić - chociażby w kontekście zrównoważonego rozwoju - skoro są kraje, głównie azjatyckie, które dalej będą emitować ogromne ilości dwutlenku węgla.
Dwutlenek węgla to tylko część układanki. Dla mnie w zrównoważonym rozwoju chodzi o prawa człowieka, prawa zwierząt i o środowisko. Dwutlenek węgla to kwestia środowiskowa. Powinniśmy się zaś skupiać na poprawie sytuacji we wszystkich tych trzech aspektach.
Jeśli udałoby się ograniczyć konsumpcję mięsa w Europie, to byłoby to ogromne zwycięstwo dla zwierząt, które żyją na farmach, w stodołach, a potem są transportowane do rzeźni i zabijane, aby zrobić z nich mięso.
To byłaby pozytywna zmiana nie tylko dla nich, ale może też dla ludzi, którzy pracują w rzeźniach - bo taka praca może być dość traumatyzująca. U pracowników rzeźni można zauważyć potem różne problemy psychiczne.
Ale środowisko również by zyskało. W ten sposób znacznie ogranicza się emisję gazów cieplarnianych, a także odzyskuje się ziemię. Można ją na nowo zalesić - na miejscu pastwisk posadzić lasy, a to również pomaga w redukcji emisji dwutlenku węgla.
To jak myślisz, ile czasu musimy jeszcze czekać, aby Boże Narodzenie stało się wegańskie?
Czasem sprawy idą całkiem szybko.
10 lat.
Nie, 15.
John Hoeks - profesor nauk o komunikacji i informacji w Center for Language and Cognition Groningen na Wydziale Humanistycznym Uniwersytu w Groningen. Zajmuje się komunikacją perswazyjną w kontekście funkcji poznawczych, systemami dialogicznymi, narracyjnością, zrównoważonym rozwojem i stylami życia opartymi na roślinach. Działa też w niderlandzkiej Partii na rzecz Zwierząt.
dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.
dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.
Komentarze