0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Ostatni z nagłej narady u Jarosława Kaczyńskiego na Nowogrodzkiej ok. siódmej wieczorem 9 maja 2020 wyszli premier Mateusz Morawiecki oraz politycy Porozumienia: szef partii Jarosław Gowin i wicepremier Jadwiga Emilewicz. Gowin w wyluzowanym stylu, z rękoma w kieszeniach, zamaszystym krokiem zasiadł w czarnej limuzynie. Emilewicz z Nowogrodzkiej odjechała prywatną Skodą, śląc zza kierownicy uśmiechy do dziennikarzy. Wcześniej marszałek Terlecki pokazał mediom znak "V"...

Obserwatorzy stosowali metody pracy kremlinologów z czasów zimnej wojny, którzy wnioski o układzie sił w Biurze Politycznym radzieckiej partii komunistycznej wyciągali z drobnych gestów i miejsc zajmowanych przez notabli na trybunie honorowej.

"Wiadomości" bez wiadomości

Po sobotnim spotkaniu na szczycie w siedzibie PiS zgodnie z niechlubnym zwyczajem nie było żadnego komunikatu, ani konferencji. O naradzie nie zająknęły się "Wiadomości" TVP o 19:30, tuba obozu władzy, co zdumiało nawet OKO.press analizujące propagandę tego programu.

Główny program informacyjny telewizji politycznej nie wspomniał ani jednym słowem o głównym wydarzeniu politycznym dnia. To oznaczało, że wynik spotkania jest niepewny, a na Woronicza nie dotarły jeszcze instrukcje, co mówić.

Niepewność rosła. Zwłaszcza, że o godz. 20:00 w telewizji miała wystąpić marszałek Sejmu Elżbieta Witek: najpierw mówiło się o orędziu, później o wywiadzie w "Gościu Wiadomości". Ostatecznie wystąpiło dwóch gości bliskich obozu władzy: Jacek Karnowski ("Sieci") i Tomasz Sakiewicz ("Gazeta Polska"). Ten drugi półgębkiem stwierdził, że wyborów 23 maja jednak nie będzie.

Wcześniej powołując się na swoje źródła napisała o tym "Gazeta Wyborcza". Wygląda więc na to, że póki co w mocy są wybory latem (o terminie piszemy dalej), a większość sejmowa obozu władzy przetrwała. Przynajmniej taka wersja obowiązuję w sobotę 9 maja o godz. 23:59. Opozycja ma moment na zebranie myśli i szyków.

Tak chciał wszystkich oszukać Kaczyński

Scenariusz Jarosława Kaczyńskiego miał być taki.

  1. premier Mateusz Morawiecki ogłasza sobotę 23 maja dniem wolnym od pracy,
  2. marszałek Sejmu Elżbieta Witek na podstawie ustawy o głosowaniu pocztowym podpisanej 8 maja przez prezydenta wydaje zarządzenie o nowej dacie wyborów - 23 maja,
  3. wszystko to (teoretycznie) musi wydarzyć się przed północą z 9 na 10 maja, by zdążyć przed rozpoczęciem... wyborów 10 maja, które odbędą się, choć nikt w nich nie zagłosuje.

Taki przebieg wydarzeń byłby jawnym pogwałceniem układu, który Jarosław Kaczyński zawarł z Jarosławem Gowinem w środę 6 maja: zakładał on, że wyborów w maju nie będzie, a do ustawy o głosowaniu pocztowym zostaną wprowadzone poprawki. Jak mówił później Gowin, obejmowały one m.in. przywrócenie pełnej kontroli nad organizacją wyborów Państwowej Komisji Wyborczej.

Po południu w sobotę 9 maja wydawało się jednak, że Kaczyński zdecydował się na swoje firmowe posunięcie: wywrócenie stolika. Być może za namową Jacka Kurskiego, byłego prezesa TVP (obecnie doradcy zarządu), który, jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", jest obecnie głównym doradcą lidera PiS. W sobotę na ul. Nowogrodzką w Warszawie zjechali wszyscy święci obozu władzy. I się zaczęło.

Wskaźnik desperacji: projekt "premier Błaszczak"

Tak pisaliśmy na gorąco w OKO.press: "Jeszcze w sobotę rano wydawało się, że układ Gowin-Kaczyński odsuwa wybory prezydenckie na lipiec lub sierpień. Teraz wszystko wskazuje, że prezes PiS wystrychnął partnera na dudka i zakpił z opinii publicznej: głosowanie zapewne odbędzie się 23 maja".

Relacjonowaliśmy, że premier Morawiecki - bliższy Gowinowcom niż Kaczyński - ma się podać do dymisji i pojawił się pomysł, że ma go zastąpić obecny szef MON Mariusz Błaszczak, jako przedstawiciel bardziej betonowej frakcji w PiS ze Zbigniewem Ziobrą i Beatą Szydło.

Tu pojawił się problem techniczny, ale istotny: wybory 23 maja musiałyby się odbyć w dniu wolnym od pracy, a taką decyzję podejmuje premier. Powinien to zrobić przed decyzją Witek o terminie wyborów...

Do tego Jarosław Gowin miał twardo zapowiedzieć, że wraz z wiernymi mu posłami opuści koalicję rządową, co oznaczałoby prawie na pewno utratę większości i możliwe przyspieszone wybory parlamentarne. Wszystko zależałoby od tego, ilu posłów poszłoby za Gowinem, ale Kaczyński musiał zobaczyć, że zaczyna iść drogą, jaką wybrał w 2007 r., kiedy po dwóch latach rządów PiS przegrał z kretesem wybory parlamentarne 2007.

W międzyczasie do Warszawy w trybie nagłym zjeżdżali politycy opozycji, by ustalać stanowisko wobec nowej strategii PiS. Stanęliby wobec bardzo trudnego wyzwania, czy godzić się na kolejne bezprawie i na łapu capu szykować się do walki z Dudą 23 maja.

Czy marszałkini Witek może jeszcze zmienić termin (tych) wyborów?

Analiza zobowiązań, jakie na polityków PiS nakładają przepisy prawa - nawet ich własne ustawy przeforsowane wbrew Konstytucji - jest zajęciem ryzykownym, bo Kaczyński pokazuje, że potrafi złamać każdą regułę, nawet taką, którą przed chwilą sam przeforsował.

Zgodnie z art. 20 ustawy z 6 kwietnia o szczególnych zasadach wyborów w 2020 roku, zwaną ustawą pocztową, marszałkini Sejmu mogła zmienić termin wyborów: "jeśli na terytorium RP ogłoszono stan epidemii, Marszałek Sejmu może zarządzić zmianę terminu wyborów określonego w wydanym wcześniej postanowieniu".

Ten nowy termin musi jednak "odpowiadać terminom przeprowadzenia wyborów określonym w konstytucji, czyli między 100 a 75 dniem przed upływem kadencji. To oznacza, że Witek musi zarządzić nowy termin wyborów najpóźniej na 75 dni przed 6 sierpnia, czyli na 23 maja.

Art. 20. 1.W sprawach nieuregulowanych w niniejszej ustawie stosuje się odpowiednio ustawę z dnia 5 stycznia 2011 r. – Kodeks wyborczy.

2. W wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej przeprowadzanych na podstawie niniejszej ustawy art. 289 § 1 ustawy z dnia 5 stycznia 2011 r. – Kodeks wyborczy nie stosuje się. Jeśli na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej ogłoszono stan epidemii, Marszałek Sejmu może zarządzić zmianę terminu wyborów określonego w wydanym wcześniej postanowieniu. Nowy termin wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej określony przez Marszałka Sejmu musi odpowiadać terminom przeprowadzenia wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej określonym w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej.

Kodeks wyborczy:

Art. 289. § 1. Wybory zarządza Marszałek Sejmu nie wcześniej niż na 7 miesięcy i nie później niż na 6 miesięcy przed upływem kadencji urzędującego Prezydenta Rzeczypospolitej i wyznacza ich datę na dzień wolny od pracy przypadający nie wcześniej niż na 100 dni i nie później niż na 75 dni przed upływem kadencji urzędującego Prezydenta Rzeczypospolitej.

Pytanie jednak brzmi, czy Witek może to jeszcze zrobić na przykład w poniedziałek 11 maja? W normalnym świecie sformułowanie o zmianie terminu wyborów może dotyczyć tylko wyborów, które się nie odbyły, bo skoro się odbyły, to już nie są możliwe do przeniesienia w czasie.

Witek musiała zatem zdążyć przed wyborami 10 maja, czyli do 24.00 9 maja i temu był podporządkowany scenariusz narady na Nowogrodzkiej i zapowiedź wystąpienia Witek w TVP. Skoro wybory w niedzielę się odbędą - bo nie zostały zlikwidowane ani przeniesione - to przenieść ich już nie można.

Kazuistyka PiS potrafi jednak pokonywać takie przeszkody: Gowin i Kaczyński przewidują np., że Sąd Najwyższy unieważni wybory, choć konstytucyjny zapis mówi wyraźnie o "nieważności wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej", a ten nie zostanie 10 maja dokonany.

Dlatego - nie możemy dać Czytelnikom i Czytelniczkom gwarancji - że scenariusz z 23 maja jest już nieaktualny. Prawie na pewno jest, ale...

Kiedy nowe wybory? Wyliczamy: 12 lipca, jak wszyscy będą grzecznie słuchać PiS

Przyjmijmy jednak, że będą nowe wybory. Serwis 300polityka.pl podaje nieoficjalnie, że wybory mają się odbyć 28 czerwca. Czy to możliwe? Sprawa jest skomplikowana, ale pewność polityków obozu władzy, którzy potwierdzają portalowi ten termin, wydaje się nadmierna.

Policzmy po kolei.

  • W normalnym trybie PKW powinna wydać komunikat o wynikach głosowania. Jak to ma zrobić, skoro nie ma wyników? Załóżmy jednak, że Komisja wydaje swego rodzaju komunikat zastępczy np., że ustalenie wyników głosowania jest niemożliwe. I że zrobi to już w poniedziałek 11 maja.
  • Załóżmy dalej, że Sąd Najwyższy faktycznie stwierdzi nieważność wyboru prezydenta, który nie doszedł do skutku (nie jest to wcale pewne - patrz wyżej). Pytanie, kiedy to zrobi. Zgodnie z duchem i literą prawa powinien uwzględnić protesty wyborcze.
  • Bo skoro wybory 10 maja się odbędą (choć nie będzie głosowania), wyborcom przysługuje prawo do składania protestów. Mają na to czas do 25 maja, bo art. 321 Kodeksu wyborczego daje im na to dwa tygodnie.

Protest przeciwko wyborowi Prezydenta Rzeczypospolitej wnosi się na piśmie do Sądu Najwyższego nie później niż w ciągu 14 dni od dnia podania wyników wyborów do publicznej wiadomości przez Państwową Komisję Wyborczą".

  • Załóżmy, że Sąd Najwyższy już 26 maja zajmuje się niewyborami z 10 maja i stwierdzi ich nieważność, tak jak chcą tego rządzący. Wtedy do gry wchodzi Konstytucja i ona nam teraz powie, kiedy najwcześniej mogą się odbyć wybory.

Najpierw art. 129 o stwierdzeniu nieważności wyboru Prezydenta RP odsyła do art. 128 ust. 2 dla przypadku opróżnienia urzędu Prezydenta".

Całą procedurę reguluje to art. 129 ustęp 3 Konstytucji:

„W razie stwierdzenia nieważności wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej przeprowadza się nowe wybory, na zasadach przewidzianych w art. 128 zarządzenie wyborów prezydenckich i kadencja ust. 2 dla przypadku opróżnienia urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej”.

A art. 128 ust. 2 przewiduje, że

  • "w razie opróżnienia urzędu Prezydenta - Marszałek Sejmu ogłasza wybory nie później niż w czternastym dniu po opróżnieniu urzędu, wyznaczając datę wyborów na dzień wolny od pracy przypadający w ciągu 60 dni od dnia zarządzenia wyborów". Co oznacza termin nie późniejszy niż 25 lipca.

Kodeks wyborczy wprowadza tu dodatkowy termin

  • Art. 303. § 1 mówi tak: "Zgłoszenia kandydata na Prezydenta dokonuje osobiście pełnomocnik wyborczy najpóźniej do godziny 24.00 w 45 dniu przed dniem wyborów".

Logiczny wniosek: wybory nie mogą się odbyć wcześniej niż 46 dni od wyznaczenia przez marszałka Sejmu daty wyborów. Jeśli Elżbieta Witek zrobiłaby to już minutę po decyzji Sądu Najwyższego 26 maja, najwcześniejszy termin głosowania to 12 lipca 2020 roku.

I to wszystko przy dwóch założeniach kompromitujących dla demokratycznego państwa prawa.

Pierwsze założenie to pełna spolegliwość i poniżająca dyspozycyjność zarówno PKW, jak Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN, której prezes sędzia Joanna Lemańska, w kąśliwy sposób komentowała "postanowienie" Gowina i Kaczyńskiego, że Izba ma unieważnić wybory.

Drugie - nagięcie do granic absurdu zasad zawartych w kodeksie wyborczym. W takim scenariuszu nowi kandydaci mieliby jeden dzień na zebranie 1000 podpisów uprawniających ich do rejestracji kandydatury, co w praktyce uniemożliwiałoby start nowym kandydatom.

Parlament musiałby również znowelizować kodeks wyborczy, wprowadzając (niezgodnie z Konstytucją na mniej niż pół roku przed wyborami) karkołomną kategorię wyborczych praw nabytych, by umożliwić start kandydatom z wyborów 10 maja.

Chyba, że Sąd Najwyższy specyficznie zinterpretuje Kodeks wyborczy i nie poczeka na protesty. To może przyspieszyć procedurę o dwa tygodnie i mamy 28 czerwca, co deklarują politycy PiS.

Ostatnia możliwość, by wybory odbyły się 28 czerwca, to zupełne pominięcie Sądu Najwyższego. Takie rozwiązanie proponuje m.in. b. szef PKW sędzia Wojciech Hermeliński. Według niego Sąd Najwyższy w ogóle nie powinien badać ważności wyboru, gdy nie doszło do głosowania, a wtedy wg Hermelińskiego obowiązkiem marszałkini Sejmu byłoby natychmiastowe zarządzenie nowych wyborów.

Elżbieta Witek mogłaby to zrobić już w niedzielę 10 maja wieczorem. OKO.press nie potrafi jednak znaleźć w obowiązujących przepisach podstawy dla takiego trybu ogłoszenia nowego głosowania.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze