„Cały czas się patrzą, stoją i patrzą, ale nie mają złych zamiarów. Po prostu tak robią. U nas, kiedy ktoś zbyt długo na Ciebie patrzy albo patrzy Ci w oczy, to Cię zaczepia". Mieszkańcy Płocka opowiadają o migrantach zarobkowych w ich mieście, a migranci o tym, że u nas na szczęście jest chłodno
Do budowy kompleksu Olefiny 3 pod Płockiem, należącego do Orlenu, ściągnięto w 2022 roku tysiące pracowników z Azji i Ameryki Południowej. W szczytowym momencie miało ich być ok. 6 tysięcy. Sposób realizacji inwestycji spółki skarbu Państwa, odbywającej się za rządów PIS, jasno kontrastował z ksenofobiczną polityką rządu. Dziś, prawie 4 lata później przyglądamy się, jak wygląda życie zagranicznych pracowników i ich otoczenia.
Uprzedzę was już na początku: rozmawiałem o pracownikach migracyjnych z kilkoma Polakami mieszkającymi w Płocku i okolicach. Ku mojemu zdziwieniu, wszyscy nie tylko nie uważali ich za problem: każdy z nich wyrażał się krytycznie (w mniejszym lub większym stopniu) na temat kampanii strachu i uprzedzeń, którą przeciwko nim organizowano przez pierwsze lata inwestycji.
Grzegorza poznaję zaraz po przyjeździe do Płocka, wygląda na około 50 lat i pracuje w sklepie spożywczym w centrum. Kiedy pytam o jego doświadczenia, mówi, że to porządni ludzie i dobrzy klienci.
„Czasami nawet bez powodu przepuszczają w kolejce kobiety albo Polaków w ogóle, chcą być lubiani. Większość nauczyła się chociaż „dzień dobry” i „dziękuję”. Nigdy żaden nie próbował nic zabrać, ukraść ani się awanturować. Mają pracę, na której im zależy, mało wolnego czasu, często przyjeżdżają w grupach na zakupy. Kupują głównie jedzenie, przekąski, słodycze, rzadko alkohol”.
Godzinę później zauważę w lokalnym sieciowym supermarkecie migrantów – głównie Indusów i Filipińczyków przyjeżdżających w małych busach na wspólne zakupy. Kiedy podchodzę i zagaduję, są bardzo przyjaźni, chociaż mówią słabym angielskim. Kiedy jednak zdradzam, że przygotowuję reportaż i chciałbym z nimi porozmawiać o ich pracy, odmawiają. Mówią jedynie, że dobrze im w Polsce, ale wolą nie mówić o pracy, żeby nie mieć kłopotów.
„Pamiętam, że na początku było dużo napięcia” – tłumaczy mi Grzegorz – „w Płocku były plakaty, takie drukowane na domowej drukarce, o tym, że rząd ściąga migrantów i będzie ich tu osiedlał. Pojawiały się wydruki opisów przestępstw i gwałtów z Indii i innych państw, często bardzo brutalnych. Rozwieszali je narodowcy, ktoś mi chyba mówił, że z Młodzieży Wszechpolskiej. No ale to wszystko okazało się nieprawdą”.
„Widać ich oczywiście bardzo wyraźnie, ale nikomu nie wadzą.
Ich obecność napędza biznes, mam znajomych, którzy dobrze wynajęli im mieszkania, bo są mało wybredni i chętnie wyrwą się z tych baraków”.
Kiedy mówi o barakach, Grzegorz ma na myśli miasteczko kontenerowe na terenie kompleksu Orlenu. Postawiono je w 2023, kiedy budowa Olefin już trwała. To szereg białych kontenerów, ustawionych na dwóch poziomach. Tworzą 14 dużych konstrukcji z korytarzami, z których wchodzi się do każdego kontenera. W każdym z dwukondygnacyjnych budynków znajdują się kilkunastometrowe, czteroosobowe pokoje z piętrowymi łóżkami i szafkami. W kontenerach są też łazienki, toalety oraz pomieszczenia socjalne. Najbardziej oblężone są w niedzielę, bo najwięcej osób ma wtedy wolne.
Marzena ma trzydzieści kilka lat i pracuje w Warszawie, ale mieszka w Płocku. Jeździ między dwoma miastami. Z racji swojej branży i pracy w centrum Warszawy, na co dzień miała kontakt z obcokrajowcami, jeszcze zanim ruszyła inwestycja Orlenu.
„Oczywiście, ludzie się trochę bali na początku, ale się okazało, że nie ma czego. Pracownicy z zagranicy są bardzo uprzejmi – ostatnio byłam z koleżanką na spacerze, już z daleka mówili nam dzień dobry i uśmiechali się, ale się nie narzucali. Nie spotkałam się z żadną nieprzyjemnością z ich strony, nie słyszałam też, żeby ktokolwiek miał takie historie”.
„Są wszechobecni – na pewno spotka ich Pan w marketach albo niedaleko McDonalda czy galerii handlowej. Mieszkają w tym zbudowanym dla nich miasteczku, ale też w hotelach, wynajętych mieszkaniach, przerobionych ośrodkach wypoczynkowych. Często ludzie przerabiają stare domy, tak aby wynająć je dla pracowników, robiąc masę małych pokoi. W Płocku, Białej, Maszewie, Grabinie. Nie czuję się przez nich zagrożona, chociaż w zeszłym roku była tam u nich w miasteczku awantura. Kilku się pobiło, ktoś kogoś pchnął nożem. Jedna osoba zginęła.
Wciąż jednak nie ma co oceniać tysięcy ludzi po jednym incydencie. Większość po prostu ciężko pracuje”
Marzena opowiada o wydarzeniach z połowy grudnia 2024. W miasteczku kontenerowym doszło wtedy do bójki między dwoma grupami Filipińczyków – jeden zmarł, a drugi wylądował w szpitalu. Trzech innych skończyło z zarzutami o pobicie ze skutkiem śmiertelnym.
„To nasi sąsiedzi” – mówi mi Kacper, mieszka w domu na przedmieściach Płocka, a dwa sąsiednie domy zamieszkują zagraniczni pracownicy Orlenu.
„Oczywiście, są różnice, to co jest normalne w ich kulturze, w naszej jest uważane za chamskie” – mówi mi szczerze. Kacper jest bardzo młody, nosi sportowe ubranie i ma stylówkę chłopaka z osiedla, jednak to, co mówi, jest odległe od tego stereotypu.
„Przykładowo, długie patrzenie w oczy. »Oni« cały czas się patrzą, stoją i patrzą, ale nie mają złych zamiarów. Po prostu tak robią. U nas, kiedy ktoś zbyt długo na Ciebie patrzy albo patrzy Ci w oczy, to Cię zaczepia. U nich nie. Trzeba było to po prostu zrozumieć. Na początku czułem się nieswojo, mieszkamy z mamą i siostrą i im się też nie podobało, że pod swoimi domami tamci stali i się gapili. Ale po pierwsze, jak zwracaliśmy im uwagę, to przestawali, po drugie widać było, że nie mają złych zamiarów.
„Wiesz, często niektórzy z nich byli dla mnie milsi niż wielu Polaków. Też ich szkoda – mój tata wiele lat temu pracował w Orlenie. Miał ubezpieczenie, dobrą pensję i tak dalej. Kiedy miał wypadek, dostał odszkodowanie i świadczenia. To była bardzo dobra praca, bez wyzysku, z dobrą pensją. A te chłopaki robią za minimalną krajową, a słyszałem, że poniżej, po 12 godzin dziennie, w złych warunkach.
I to jest taka praca, której Polak by nie wziął za dużo więcej, ciężka, na budowie, na wysokości, niebezpieczna. A jak się im coś stanie, to ich odeślą do domu”.
„No pod koniec roku u nas jeden zabił drugiego w tym miasteczku kontenerowym. A teraz ostatnio w Toruniu, jakiś Wenezuelczyk czy tam Kolumbijczyk, zabił i zgwałcił dziewczynę oraz wydłubał jej oczy" – mówi Kacper.
Powtarza dezinformację prawicowych portali i mediów społecznościowych – prokuratura postawiła zatrzymanemu nastolatkowi z Wenezueli zarzut zabójstwa, ale nie gwałtu czy okaleczenia zwłok. Nie zmienia to jednak dobrej opinii Kacpra o przybyszach.
„My w Polsce mamy tak, że na 10 tysięcy tych migrantów 5 będzie bandytami a reszta porządna, ale jak tych kilku coś nawywija, to nie chcemy i boimy się tej reszty. Takie sytuacje, jak ta z Torunia, to bestialstwo i rozumiem, czemu ludzie się boją i brzydzą, ale po prostu szkoda tej reszty. To są porządni ludzie, szczerze mówiąc, znacznie bardziej wolę tych pracowników niż np. Ukraińców czy Gruzinów. U tych ostatnich ciągle były awantury i pijatyki, krzyki, strach było im zwrócić uwagę. A ci są porządni, uprzejmi, przede wszystkim chcą zebrać kasę dla swoich rodzin. Chętnie o tym mówią, pokazują zdjęcia żon i dzieci. Ja im dobrze życzę”.
Marianna Łoboda przyjechała do Starej Białej, miejscowości niedaleko Olefin, z Gdańska. Współprowadzi fundację „Widzialne”. Jest antropolożką, interesuje się prawami człowieka i migracjami. W czerwcu zorganizowała kawiarnię społeczną dla pracowników Olefin i mieszkańców okolicy.
„Początkowo chciałam otworzyć kawiarnię na kilka miesięcy ze wsparciem gminy. Pierwsza reakcja była pozytywna, jednak kiedy powiedziałam, że chcę przyjmować też osoby migranckie, zmieniła się. Powiedziano mi, że działka, którą mi zaoferowano, jest zbyt blisko placu zabaw, jakby migranci mieli być zagrożeniem dla dzieci” – mówi z widocznym niedowierzaniem. Jak się potem okazało, dzieci dogadują się z migrantami całkiem dobrze.
„Ale za to kościół okazał mi dużo wsparcia. Lokalny proboszcz zauważył, że wielu Filipińczyków, Kolumbijczyków przyjeżdża na msze po polsku, chociaż nic nie rozumieją.
Znalazł więc duchownego, który mieszkał w Londynie i teraz co drugi tydzień jest msza po angielsku, przyjeżdża na nią wielu chętnych. Kiedy opowiedziałam mu o mojej inicjatywie i problemach z gminą, udostępnił mi ogród za kościołem, pomieszczenie socjalne i miejsce dla mnie, do zamieszkania i prowadzenia tej inicjatywy.
Kawiarnia pracuje od czwartku do niedzieli. Marianna początkowo chciała ją otwierać przez cały tydzień, jednak dostała informację, że to bez sensu. „Chłopaki pracują po 8-12 godzin, czasami więcej. Tylko co druga niedziela jest wolna. Do nas z Olefin jest tych kilka kilometrów, nie mają siły przychodzić tu regularnie, często po pracy po prostu padają. Dlatego lepiej jest działać w określone dni albo organizować wydarzenia, wtedy jest to coś wyjątkowego, odmiana w codzienności”.
W kawiarni rozdawana jest kawa, herbata, lemoniada. Sami migranci, na leżakach i hamakach wypoczywają w słońcu, jeśli pogoda jest ładna. Urządzają grille, wydarzenia. Gośćmi są głównie Indusi, Filipińczycy, Kolumbijczycy.
„Wbrew obawom gminy, polskie dzieciaki i dorośli dogadują się z migrantami dobrze. Urządzaliśmy tu gry planszowe dla wszystkich. Wybrałam takie, które nie wymagają znajomości języka, jak »Bystre oczko«, gdzie trzeba wskazywać obrazki. Wszyscy bawili się świetnie. Innym razem urządziliśmy karaoke, też świetnie bawiły się różne grupy etniczne".
„Z jednej strony, język Polaków odnoszących się do migrantów bywa straszny” – mówi mi Marianna. „»czarnuchy«, »ciapaci«, to częste sformułowania. »Jedzie Pani do tych czarnuchów?« usłyszałam kiedyś w autobusie. Ale często ludzie po prostu nie wiedzą, że to krzywdzące, pejoratywne określenia. Jeden starszy pan mówił na przykład »Te czarnuchy? Klasa chłopaki, mili, złego słowa nie powiem«, bez świadomości, że słowo »czarnuch« jest obraźliwe. Większość ma raczej dobry stosunek do pracujących w Orlenie migrantów.
Dzień ojca na Filipinach to ważne święto: szczególnie w świecie, w którym ojcowie znikają na lata, aby zapewnić dostatek rodzinie. Przypada na 3. niedzielę czerwca.
Na instagramie kawiarni (outdoorcafe_plenerowakawiarnia) prowadzonej przez Mariannę, widać zdjęcia z tego wydarzenia: chłopaki z miasteczka kontenerowego zorganizowali grilla. Przewinęło się ich ponad 60, głównie Filipińczyków, ale nie tylko – mówi mi Marianna – „Siedzieliśmy kilka godzin, była piękna pogoda. Chłopaki żartowali, brali się w objęcia i składali sobie życzenia. Większość mężczyzn dzwoniła do swoich rodzin na wideocallu".
Marianna – która pisuje i rozmawia z kilkunastoma migrantami regularnie i kilkudziesięcioma rzadziej – opowiada, że większość jest całkowicie skupiona na swojej rodzinie. Wśród pracowników konstrukcyjnych są praktycznie sami mężczyźni, prawie wszyscy mają już rodziny. „Rozmawiałam ostatnio z około 15 Indusami – tylko jeden nie miał stałej partnerki”.
Podobnie z Kolumbijczykami i Filipińczykami.
„Bardzo ważna jest dla nich ich rola jako mężczyzny, żywiciela rodziny, który może się przepracowuje, ale pomaga najbliższym.
Są ciągle na telefonach z rodziną, wysyłają mi zdjęcia dzieci, żon, rodzeństwa, domu. Żyją tym, co się tam dzieje i chętnie o tym opowiadają. Kiedy grają tu w karty albo piłkarzyki, włączają kamerę, żeby ich żona albo dzieci widziały, jak spędzają czas i też brały udział w ich życiu”.
Jednak na czerwcowym dniu ojca cieniem położył się jeden problem: duża część gości Marianny nie wysyłała przez jakiś czas środków swojej rodzinie. Powodowało to wstyd i dyskomfort, mimo że nie było w tym ich winy: niezależnie od ich ciężkiej pracy, zatrudniające ich firmy spóźniały się z wypłatami.
Jedna z firm budowlanych spóźnia się z wypłatami od dłuższego czasu. Większość zagranicznych pracowników odmawia jednak rozmowy na temat pracy – boją się, że firma ukarze ich za rozmowę z mediami. Mówią, że poczekają na kolejny termin wyznaczony przez firmę na zapłatę. Tylko jeden zgadza się porozmawiać, ale zastrzega anonimowość. Nazwijmy go więc Simeon.
Jest nieco starszy ode mnie, jednak – jak wielu Filipińczyków – wygląda bardzo młodo. Mieszka w miasteczku kontenerowym i pracuje przy Olefinach od roku. Liczy na zmianę pracy i przejście do innej firmy. Chce pracować wewnątrz – praca na zewnątrz, w polskim śniegu i deszczu dała mu w kość. Pracuje w branży budowlanej już kilkanaście lat.
„Miałem wiele zleceń w Arabii Saudyjskiej. Po dwóch latach pracy tam, na budowie wróciłem na Filipiny, wziąłem ślub, urodził mi się synek.
Potem znowu pracowałem na Bliskim Wschodzie. Arabia Saudyjska, Katar, Emiraty… ale wolę Polskę. Pensja jest tu lepsza i warunki też. Napisz, że mi się podoba i kocham Polskę”.
Simeon opowiada, jak pracował w olbrzymim miasteczku kontenerowym na środku pustyni. O tym, jak kontenery nagrzewały się w 50-stopniowym upale. Ciągle żartuje, że „w Polsce jest lepiej, może pada, ale chociaż jest chłodno”. Kiedy rozmawiamy, w moim telefonie wyświetla się ostrzeżenie o ekstremalnych opadach w regionie Płocka i zagrożeniu powodzią.
Mówi, że co prawda teraz musi czekać na pensję, ale w Arabii Saudyjskiej były i 3-miesięczne opóźnienia. „W końcu zrobiliśmy strajk i zapłacili od razu za dwa miesiące z tych trzech. Każdy był zadowolony. Strajk? Po prostu zostaliśmy w pokojach przez kilka dni i nie pracowaliśmy”
„Tam nie można było też pić. W Polsce można przynieść sobie piwo albo coś innego i wypić w pokoju. To znaczy można było. Zakazali picia po tej walce w grudniu. Teraz ochroniarze sprawdzają na wejściu, czy nie ma się alkoholu”.
„W Arabii Saudyjskiej całe miasteczko było olbrzymie, mieliśmy nawet klinikę w obozie. Tu jest inaczej, trzeba iść do admina, wypełnić wniosek, oni go sprawdzają i potem wysyłają Cię do szpitala” – porównuje dalej.
„Pracuję na umowie cywilnej. Zarabiam tyle, co Polacy, do tego mam darmowe zakwaterowanie i wyżywienie” – mówi Simeon. Pokazuje mi pasek wypłaty z minimalną stawką godzinową obowiązującą w Polsce – 30,50 zł. Simeon nabił w tym miesiącu bardzo wiele godzin, prawie dwukrotność etatu. Pracuje przy ciężkich pracach budowlanych, często na wysokości i na zewnątrz. Jak wielu pracowników pracuje zwykle 12 dziennie i chętnie bierze nadgodziny. Kilka razy wspomina o wspieraniu rodziny – także rodziców i rodzeństwa. Śmieje się, że jest „breadwinnerem”, żywicielem rodziny.
„Chciałbym jednak być w ekipie pracującej wewnątrz. Tam jest gorąco i człowiek szybko się męczy, ale na zewnątrz jest śnieg, deszcz, wiatr… czasami przez to odwołują nam pracę, tak jak dzisiaj” Kiedy pytam, czy dostaje pieniądze za pracę odwołaną z powodu pogody, kręci głową „no work, no money”.
„My dostajemy pensje w całości – kiedy już ją dostajemy – i sami przesyłamy środki rodzinie. Niektóre firmy dzielą pensję na remmitance – czyli środki, które od razu sami wysyłają do rodziny i allowance – czyli środki, której dają pracownikowi na miejscu” – tłumaczy.
Ten ostatni mechanizm ma służyć zabezpieczeniu rodziny i powstrzymaniu pracowników przed zbytnimi wydatkami na miejscu. Jednak większość pracowników wydaje tylko na proste przyjemności – jedzenie, słodycze, czasami alkohol. Jedzenie w stołówce jest za darmo, ale zarówno Marianna, jak i Simeon mówią, że często pracownicy wolą gotować sami. Filipińczycy narzekają, że jest tam głównie hinduska i europejska kuchnia, która nie do końca im pasuje.
Kiedy pytam Simeona o opóźnienia, prosi, abym nie podawał nazwy jego firmy. Jest ich kilka w miasteczku.
„Słuchaj, po pierwsze to nie jest zła firma. Płacą podatki i dbają o formalności. Nie mam problemów na granicy, nie mam problemów ze Strażą Graniczną. Jestem tu legalnie. Wiem, że wiele firm nie dopilnowuje takich rzeczy”.
Kiedy pytam go o język, w jakim dostał umowę, mówi, że po polsku, z załączonym tłumaczeniem na angielski. Nie dostał kopii w swoim rodzimym języku. Mimo że rozmawiamy po angielsku, angielski Simeona jest dosyć prosty. Uprzedzał mnie, że kiepsko zna angielski, stąd nie jestem pewien, czy cały kontrakt był dla niego zrozumiały.
„Ale już dzisiaj, za kilka godzin mam dostać 50% zaległej pensji za maj” – mówi mi, kiedy rozmawiamy w drugim tygodniu lipca. Opóźnienia są normą.
„Już w grudniu strajkowaliśmy – bo Święta Bożego Narodzenia są bardzo ważne dla Filipińczyków, trzeba kupić prezenty, wysłać rodzinie pieniądze na dobre jedzenie, rozumiesz. Tak jak u was. Firma zalegała nam przez kilka miesięcy, więc strajkowaliśmy kilka dni tuż przed świętami. W wyniku tego dostaliśmy pieniądze na święta. Everybody happy” – uśmiecha się wesoło.
Opowiada, jak po strajku Straż Graniczna przyjechała do nich i sprawdzała wszystkim paszporty i pozwolenia. „Albo może to było z powodu tej awantury?” – zastanawia się, odnosząc się do zabójstwa. Simeon twierdzi też, że on i część jego kolegów dostają wizy pracownicze, które muszą odnawiać co półtora miesiąca.
„Posłuchaj”, mówi mi na koniec. „Nie pisz nic złego o mojej firmie i pracy, wiadomo, że są kłopoty, ale życie nie jest idealne. Jestem ponad 10 lat w tym biznesie, codziennie mówię »no problem«, uśmiecham się i staram się być pozytywny, bo nie chcę mieć kłopotów. Lubię ten kraj, lubię tę pracę i nie chce jej stracić przez narzekanie. Chciałbym tylko, żeby płacili nam w terminie” „Znasz Nicholasa Sparksa (autor powieści romantycznych – red.)? On pisze piękne książki. Napisz tej historii pozytywne zakończenie jak Nicholas Sparks” – mówi mi Simeon na pożegnanie.
Wbrew zapewnieniom pracodawcy, Simeon nie dostał pensji ani w dniu naszej rozmowy, ani kolejnego dnia.
Krótko po wizycie w Płocku i sąsiednich miejscowościach wysłaliśmy zapytanie w sprawie zaległości w wypłacie pensji do Orlenu oraz firm podwykonawców, w których pracują migranci. Także Fundacja „Widzialne” nagłośniła sprawę w mediach społecznościowych i poprosiła o zaangażowanie PiP, RPO oraz inne podmioty publiczne. Od 10 lipca do końca miesiąca wszyscy pracownicy, do których mieliśmy dostęp, dostali majową pensję. Firma, w której pracował Simeon, nie odpisała na naszego maila.
Rzecznik prasowy Orlenu udzielił nam takiej odpowiedzi:
„ORLEN na bieżąco i bez żadnych zaległości, reguluje płatności na rzecz Głównego Wykonawcy inwestycji »Nowa Chemia« – to jest konsorcjum Hyundai Engineering i Tecnicas Reunidas, który jest pracodawcą dla wykonawców i podwykonawców. Wypłatę środków poprzedza złożenie przez głównego wykonawcę oświadczenia o braku zaległości w stosunku do podwykonawców konsorcjum. W ostatnim czasie nie otrzymaliśmy żadnych sygnałów od firm DAEAH E&C oraz Daeshin Plant Construction Co., Ltd. o problemach z płatnościami.
ORLEN interweniuje na każde bezpośrednie zgłoszenie związane z zaległością płatności od podwykonawców na projekcie, wymagając terminowej realizacji wszelkich zobowiązań wobec pracowników".
Na zdjęciu: stołówka w miasteczku kontenerowym dla budowniczych kompleksu Olefiny III, Stara Biała pod Płockiem. Fot. Piotr Hejke/Agencja Wyborcza.pl
Analityk Fundacji Kaleckiego, absolwent MISH, realizował projekty badawcze m.in. związane z Partnerstwem Wschodnim
Analityk Fundacji Kaleckiego, absolwent MISH, realizował projekty badawcze m.in. związane z Partnerstwem Wschodnim
Komentarze