„Radykalność przestaje być w mniejszości. Większość społeczeństwa nie będzie siebie postrzegać w kategoriach kiboli, faszystów czy rasistów, ale mimo to przyjmuje te same argumenty dotyczące migracji, które w skrajnym wydaniu podnoszą grupy wychodzące na ulice"
Anton Ambroziak, OKO.press: Kolejna antyimigrancka nagonka ma otwarcie rasistowski przekaz. Migrantem, czyli zagrożeniem, jest ktoś niebiały, a Polakiem może być tylko osoba biała. To coś nowego, czy wybiły nam stare uprzedzenia?
Dr hab. Margaret Ohia-Nowak, Instytut Nauk o Komunikacji Społecznej i Mediach UMCS*: Ja to widzę jako ogromne zaniedbanie. Na pewno nie jest to nic nowego.
Transformacja w 1989 roku to moment, w którym kultury skinheadów, kiboli, neonazistów w dużym stopniu wypełzły z ukrycia na ulice, a akty agresji w przestrzeni publicznej wzmocniły się. W latach 90. na poczuciu wolności, wejściu do demokratycznego i kapitalistycznego świata w połączeniu z aspiracjami do Zachodu, postawy rasistowskie i ksenofobiczne się wzmożyły.
Głównie dlatego, że zaczęły być jawne.
Początek lat dwutysięcznych to moment, gdy zachłystujemy się wizją bycia w nowoczesnej i wielokulturowej Europie. Klimat polityczny jest bardziej liberalny, a wróg w postaci migranta nie jest eksponowany, bo migrantami jesteśmy my – Polki i Polacy wyjeżdżający na Zachód do pracy.
Do początku drugiej dekady XXI wieku rasizm był domeną środowisk ekstremistycznych, które były widoczne na ulicach np. podczas Święta Niepodległości z hasłami typu „Polska cała tylko biała”.
Wszystko zmienił rok 2015 i kryzys humanitarny, który dla prawicy stał się okazją do ujawnienia swoich skrajnie nacjonalistycznych, ksenofobicznych i w dużej mierze biało-suprematystycznych korzeni. W retoryce słyszeliśmy o rzekomej inwazji migrantów-terrorystów i przenoszonych przez migrantów chorobach, wybrzmiewały islamofobiczne nastroje.
Mam wrażenie, że od 10 lat nie zostało to przerwane, tylko powoli z różnym natężeniem rozlewa się coraz szerzej. Nawet bardziej liberalny rząd, który po 2023 roku mógłby sensowniej odpowiedzieć na wyzwania wielokulturowości, raczej spycha nas w społeczny regres.
Kiedyś do rasistowskich poglądów w tym najbardziej rażącym wydaniu wiele osób w Polsce by się nie przyznało, a teraz robi to coraz więcej Polek i Polaków, bo jest to społecznie akceptowane, a nawet wspierane przez ludzi zasiadających we władzach państwowych.
Patrząc na niedawne manifestacje antyimigranckie, można by powiedzieć, że to nadal postawa radykalna. Na ulice miast nie wyszły tłumy zaniepokojonych obywateli, tylko środowiska kibolskie i nacjonalistyczne. Hasła, których używali, są szokujące, ale nie są nowe, np.: „Śpiewają miasta, śpiewają wioski, Legia Warszawa, klub rasistowski".
To postawy radykalne, ale radykalność przestaje być w mniejszości. Większość społeczeństwa nie będzie oczywiście siebie postrzegać w kategoriach kiboli, faszystów czy rasistów, ale mimo to przyjmują te same argumenty dotyczące migracji, które w skrajnym wydaniu podnoszą grupy wychodzące na ulice.
Ten temat nie jest jednak dla większości Polek i Polaków na tyle ważny i angażujący, żeby wychodzić na ulicę i protestować, bo nie dotyczy ich osobiście. Rasizm to dla nich żaden problem, bo go nie doświadczają. Jednocześnie sympatyzują z poglądami, które przedstawia dziś większość partii w Polsce. Wystarczy popatrzeć na wyniki wyborów prezydenckich i zbiorczy rezultat całej skrajnej prawicy.
Zmienia się dziś cel bycia radykalnym. W dzisiejszym świecie to znaczy zrobić wszystko, by być widocznym, usłyszanym, wyrazić siebie w social mediach. A do tego nie trzeba wychodzić na ulicę. Ludzie, których potrzeby państwo zaniedbywało przez lata, którzy są sfrustrowani, chcą głośno wyrażać swoje zdanie i robią to niezależnie od tego, czy mają do tego kompetencje, czy nie. Robią to głównie w internecie, używając emocjonalnego, często krzywdzącego języka, a ich frustracje ogniskują się wokół sztucznie wzniecanych panik moralnych.
Jak udało się przekonać Polki i Polaków, że zagrażają im migranci? Widzieliśmy już na przykładzie Wałbrzycha, jak taka panika może eskalować. Tam najpierw doszło do samosądu na Paragwajczyku, oskarżonemu przez lokalną społeczność o nagrywanie dzieci na placu zabaw (policja zaprzeczyła zarzutom), potem do ataku na hostel dla cudzoziemców.
To też nie jest nowa strategia. Chodzi o szukanie kozłów ofiarnych odpowiedzialnych za nasze krzywdy, a całość napędza proces budowania kapitału politycznego w oparciu o figurę wroga. W języku populistycznej anarchii, bo coraz mniej jest już demokracji, chodzi o budowanie solidarności wokół teorii spiskowych, kreowanie grup, które nam zagrażają, na które będziemy w stanie zaprojektować wszystkie nasze niepokoje, lęki i nieszczęścia.
Jeśli chodzi o niebiałych migrantów, jest to łatwe, bo wyglądają inaczej niż my. To jest bardzo ważna strategia, bo jeśli ktoś nie wygląda jak my, to nie jest człowiekiem takim jak my, a od tego już blisko do stwierdzenia, że właściwie to może nie jest człowiekiem w ogóle. Dehumanizację dobrze znamy z historii.
Migranci, w narracji prawicowej, nie są żadną konkretną osobą, to grupa, masa, która nam zagraża. Dla kogoś, kto mieszka w stolicy czy dużym mieście, to może być zaskoczeniem, ale większość Polek i Polaków nie miała w życiu bezpośrednich kontaktów z osobą niebiałą. Dlatego ten wróg jest wyobrażony, nie ma żadnej twarzy i historii.
A jeśli w polityce walutą są dziś silne emocje, no to prawica cynicznie wykorzystuje lęki dla własnych zysków, budowania popularności.
Dlaczego te konkretne uprzedzenia tak łatwo w Polsce odpalić? Przez lata rozmowa o rasizmie była zbywana, bo słyszeliśmy, że po pierwsze nie mamy historii kolonialnego ucisku, a po drugie nie ma tutaj takich osób, jesteśmy homogenicznym społeczeństwem.
Uniwersalne jest to, co mówiłam wcześniej, czyli budowanie wroga-obcego w oparciu o inność. Polska specyfika faktycznie polega na tym, że skoro nie braliśmy bezpośredniego udziału w procesie kolonialnym, to nie mieliśmy potem do czynienia z postkolonialną migracją. Kontakty ze społecznościami osób niebiałych były bardzo ograniczone.
I w zasadzie do dziś mierzymy się z czymś podobnym. Chociaż jesteśmy coraz bardziej różnorodnym społeczeństwem, to jednak zjawisko masowej migracji do Polski nie istnieje. To nie jest proces trudny do zarządzania, choć wymaga mądrej strategii i skutecznych polityk, których w Polsce brakuje.
Poza dużymi miastami, ludzie nie mają bezpośredniego kontaktu z ludźmi pochodzenia afrykańskiego czy z Bliskiego Wschodu. Swoje postawy budują w oparciu o przekazy medialne i wypowiedzi polityków.
Ten brak różnorodności sprawia, że nawet niebiali Polacy i Polki, osoby, które tutaj się urodziły i wychowały, są postrzegane przez społeczeństwo automatycznie jako migranci – w domyśle ktoś obcy. Ta płynność kategorii – migrantem jest każdy, kto nie jest biały – jest również specyficzne dla Polski, zresztą tak jak dla innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Uprzedzenia wobec migrantów rozlewają się na wszystkich, którzy nie są biali, ale w drugą stronę występuje semantyczne zawężenie kategorii migranta, która obejmuje osoby, które dostały się do Europy w sposób niekontrolowany lub nie są białe.
I te dwie trajektorie generują pogardę, hejt, uprzedzenia. A całość spajają wyobrażone zagrożenia ze strony Innego-Obcego.
Mówisz o tym, że nasze postawy kształtują przekazy z social mediów, mediów tradycyjnych, ale zastanawiam się, czy problem nie leży głębiej, w tym, na czym się w Polsce wychowaliśmy, jaką edukację dotyczącą różnorodności odebraliśmy lub jakiej nie odebraliśmy.
Gdy mówię o systemowym zaniedbaniu ze strony państwa, chodzi mi między innymi o edukację. Zdecydowana większość Polek i Polaków wychowała się na „Murzynku Bambo„, „W pustyni i w puszczy”, a także scenariuszach nauczania o różnorodności, w których osoby z Afryki, Azji, Bliskiego Wschodu są pokazywane w bardzo uproszczony, stereotypowy i jednostronny sposób. O ludziach z innych regionów świata mówi się jak o egzotycznej ciekawostce albo ludziach prymitywnych, biednych, pogrążonych w konfliktach.
To nie jest wiedza, to są stronnicze i wyrywkowe przekazy o świecie, który jest poza naszym światem. Nie uczymy się o ludziach, tylko ich szufladkujemy.
Kali i Mea z powieści Sienkiewicza to naiwne zinfantylizowane postacie, które wymagają kontroli, opieki białych Europejczyków, bo same nie są w stanie podejmować decyzji. Te paternalistyczne narracje w podręcznikach szkolnych dotyczą też przedstawiania innych niebiałych i nieeuropejskich społeczności.
Ostatnio słyszałam wypowiedź jednego z polityków Prawa i Sprawiedliwości, który opowiadał, że u niego na osiedlu mieszka jakiś Afrykanin, że to ciekawa osoba, wszyscy się cieszą, atrakcja lokalnej społeczności. No, ale gdyby było więcej takich ludzi, to już byłoby zagrażające. I to chyba najlepiej oddaje tę postawę: ciekawostka, najlepiej z daleka, ale tutaj nie chcemy za dużo takich ludzi, bo to jakoś straszne.
Wspomniałaś o wywiadach, które prowadzisz z Afropolakami. Jak oni i one doświadczają tej antymigracyjnej nagonki?
To są przede wszystkim rozmowy z potomkami pierwszego pokolenia Afrykanów, którzy przyjechali do Polski w PRL-u na studia, część z nich założyła w Polsce rodzinę i została do dziś. Wychowali już kolejne pokolenie Afropolek i Afropolaków, najczęściej ze związków mieszanych. To osoby, które są już dorosłe, często mają własne dzieci, urodzili się w Polsce, ich pierwszym językiem jest język polski.
Ta grupa widzi siebie głównie przez pryzmat polskości.
I dla nich główna zmiana zaczęła się w 2015 roku, gdy zaczęli być postrzegani w kategorii migranta, kogoś obecnego, kto jest częścią inwazji i przenosi choroby. Od tego czasu dla nich wydarzyły się dwie rzeczy. Z jednej strony, wciąż wzrasta przyzwolenie na wyrażanie rasistowskich uprzedzeń, agresję werbalną i fizyczną wobec osób czarnych i ciemnoskórych.
Z drugiej strony, środowiska liberalne i lewicowe, dla których do tej pory rasizm nie wydawał się być ważnym problemem społecznym w Polsce, zaczęły uwrażliwiać się na ten temat, na przykład w kontekście obraźliwego języka. Było to widać szczególnie w czasie kampanii #DontCallMeMurzyn w 2020 roku.
Oczywiście to nasilenie się postaw rasistowskich jest bardzo dojmujące, bo mam wrażenie, że władza na to pozwala, nie reaguje. Dużo słyszę o tym, że nawet składanie skarg na rasistowskie hasła i mowę nienawiści nie jest prawnie egzekwowane.
Jak wyobrażałabyś sobie adekwatną reakcję państwa?
Chcę zobaczyć stanowczą reakcję przedstawicieli władzy na przemoc i agresję wobec osób pochodzenia niepolskiego i osób niebiałych. Polskie prawo nie reaguje na zachowania osób, które same nazywają siebie obrońcami ojczyzny, a w rzeczywistości wzniecają w naszym kraju nienawiść o podłożu rasistowskim, antysemickim i ksenofobicznym.
Potrzebne są zmiany systemowe w edukacji obywatelskiej, rzetelna edukacja międzykulturowa i antyrasistowska, która od najmłodszych lat uczy, że ludzie, którzy wyglądają inaczej lub mówią w innym języku, pochodzą z innych krajów, wyznają inną religię, to nie stereotypy i zagrożenie, tylko ludzie.
Nie chodzi o romantyzowanie inności i ludzi o innym niż biały kolorze skóry, ale ich normalizowanie. Różnimy się od siebie i to jest całkiem fajne, a nie straszne. Niestety, większość dorosłych Polek i Polaków nie wie, czym różnią się od siebie procesy asymilacji, integracji i inkluzji, ani że istnieją różne sprawdzone strategie radzenia sobie z różnorodnością kulturową. Najwięcej jest więc do zrobienia w podstawowej edukacji.
*Dr hab. Margaret Ohia-Nowak – adiunktka w Instytucie Nauk o Komunikacji Społecznej i Mediach Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Medioznawczyni, językoznawczyni i kulturoznawczyni. Autorka książki „Antyczarny rasizm. Język – dyskurs – komunikacja" (2025) i „Słownika antyrasizmu” (2024) oraz licznych publikacji o tematyce międzykulturowej i antydyskryminacyjnej.
Rocznik ‘92. Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o migracjach, społeczności LGBT+, edukacji, polityce mieszkaniowej i sprawiedliwości społecznej. Członek n-ost - międzynarodowej sieci dziennikarzy dokumentujących sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej. Gdy nie pisze, robi zdjęcia. Początkujący fotograf dokumentalny i społeczny. Zainteresowany antropologią wizualną grup marginalizowanych oraz starymi technikami fotograficznymi.
Rocznik ‘92. Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o migracjach, społeczności LGBT+, edukacji, polityce mieszkaniowej i sprawiedliwości społecznej. Członek n-ost - międzynarodowej sieci dziennikarzy dokumentujących sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej. Gdy nie pisze, robi zdjęcia. Początkujący fotograf dokumentalny i społeczny. Zainteresowany antropologią wizualną grup marginalizowanych oraz starymi technikami fotograficznymi.
Komentarze