Czy jesteśmy skazani na dwie połówki: Jan Paweł II, przynoszący „tej ziemi” nadzieję i Jan Paweł II – dziadzio z memów, Gargamel krzywdzący Smerfy? Czy da się ten portret skleić? Może dopiero następnym pokoleniom
Wydawało się, że w temacie JPII w redakcji OKO.press wszystko jest jasne, a jednak nie. Od publikacji książki Ekke Overbeeka „Maxima culpa” i reportażu Marcina Gutowskiego w TVN 24 Jan Paweł II zajmuje nam co najmniej pół godziny porannego kolegium. Podziały i spory o jego spuściznę i inne wątki poboczne idą mniej więcej pokoleniowo, a że u nas najstarsza osoba ma 76 lat, a najmłodsza 20 jest o czym gadać. To w końcu trzy, w porywach cztery, pokolenia. Zachęcamy się wzajemnie: „napisz, co dla ciebie, twojego pokolenia, zrobił/nie zrobił/zepsuł/zawalił/zbudował papież-Polak”. To pierwszy z naszych tekstów z cyklu „MÓJ PAPA”.
O Janie Pawle II przegadaliśmy ostatnio trzy czwarte kolegium, bo młodsza część redakcji naprawdę mało o nim wiedziała. Pewnie dlatego, że wspomnienie o dobrym dziaduniu JPII, wyskakującym ze szkolnych programów i nacierającym na szkolnych akademiach, wywołuje u nich pokrzywkę. Trudno się dziwić, to tzw. młodzi, wykształceni, z wielkiego miasta, oni tak mają. Nawiasem mówiąc – czy ktoś jeszcze pamięta ten PiSlogan – pokolenie JPII?
Przegadaliśmy tyle czasu właśnie dlatego, że Jan Paweł II się nam rozdwoił. Osoby 50 plus pamiętają papieskie pielgrzymki w latach 80. Nie dziwi ich na przykład, że Adam Michnik w swoim „broniącym” Papieża wywiadzie z Dominiką Wielowieyską przedstawia Karola Wojtyłę jako „największego Polaka XX wieku”, który zwalczył komunizm prawie jednoosobowo. Świętością swoją emanując wokół, niczym święty Jerzy położył na łopatki ziejącego siarką smoka komunizmu.
Inne rzeczy w wywiadzie Michnika nas dziwią (albo może i nie dziwią). Na przykład to, że można rozprawiać o książce, której najwyraźniej się nie czytało. Ale ja nie o tym – bo chyba warto parę rzeczy wyjaśnić osobom, które nie mają pięćdziesięciu lat. Jeszcze.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Jest rok 1978. Dookoła nie jest wesoło, całkiem wesoła dekada Gierka chyli się bowiem już powoli ku upadkowi. Dwa lata temu władze ogłosiły podwyżki, wybuchły więc strajki, a potem ludowa władza brutalnie je spacyfikowała. Mam 10 lat. Wprowadziliśmy się właśnie do domu pod miastem (technicznie to miasto Gdańsk tam przyszło, anektując kaszubską wieś). Potem w wywiadzie z Maciejem Gdulą przeczytam, że Gierek dopieszczał inteligencję techniczną (to mój tata, inżynier budowy okrętów), bo chciał stworzyć komunistyczną klasę średnią. Powstała więc spółdzielnia pracowników Stoczni Gdańskiej z przyległościami, która zbudowała wśród wiejskich gospodarstw i badylarskich rezydencji osiedle stu domów o modernistycznej bryle.
Wesoła dekada Gierka chyli się ku upadkowi, więc jakość materiałów budowlanych i wykonawstwa jest koszmarna.
Nasz dom od płotu sąsiada dzieli tylko pół metra, bo trochę się murarzom przesunął w obrębie działki. Pion i poziom to pojęcia z innego wymiaru. Wszystkie drzwi zamykają się same i produktem najbardziej pożądanym są kliny do drzwi. Ściany z pustaków przemakają, lokatorzy ocieplają je, jak potrafią. Kiedy 30 lat później jeden z sąsiadów przebudowuje swój dom, robotnicy próbują zerwać rozsypujący się szczyt, który zasłania kryty papą dach. Od budynku razem ze szczytem odpada cała ściana.
Podobny los czeka pobliską obwodnicę trójmiejską, sztandarową inwestycję epoki Gierka. Około roku 2000 trzeba praktycznie całkowicie ją rozebrać i zbudować na nowo.
A więc: rosnące koszty, coraz słabsze zaopatrzenie w sklepach. Gdzieś tam jest KOR, który pomaga prześladowanym robotnikom w Radomiu, ale na kaszubskiej wsi zamienionej w miasto wiadomo tylko, że miało być lepiej, a jest gorzej. A dookoła prawie wszyscy mają krewnych w RFN (czyli ówczesne zachodnie Niemcy) i pytają się, dlaczego u nich musi być tak lepiej, a u nas tak gorzej?
Dlaczego ich mleczna czekolada z orzechami jest taka kolorowa i słodka jak chmura Dyzia Marzyciela, a nasza, w opakowaniu szaroburym, smakuje jak połowa tamtej?
I wtedy nadchodzi wiadomość. Karol Wojtyła został papieżem. Polak został papieżem. Nie przypominam sobie, żeby w mojej niepraktykującej rodzinie ktoś słyszał przedtem to nazwisko. Nie wiem, czy znały je ekspedientki w małym wiejskim sklepie, do którego poszłam z mamą po zakupy, i w którym o niczym innym się nie rozmawiało.
A więc radość, a więc duma. Bo ta obsrana przez muchy Polska, gdzie nie potrafią zbudować domu, który miałby jedną równą ścianę, ma własnego papieża. A Niemcy, które nie potrafią zbudować domu ze ścianą krzywą, ostatni raz papieża miały w XI wieku. Pewnie tylko brązowy medal na Mundialu w 1974 roku mógł się z tym równać. Ale orły Górskiego, swoje chłopy z milicyjnych i wojskowych klubów, nie miały tego antyreżimowego vibe, jakim promieniował złoty medal katolickiego biskupa.
Rok później atleta z Watykanu przyjechał do Polski na triumfalne tournée. Do Polski, gdzie wiara, msze, księża, zakonnice, ministranci, święconka, pasterka funkcjonowały w drugim obiegu, innym niż ten rządowy. A tu nagle msze z papieżem były transmitowane w telewizji! I co ten człowiek mówił! Dużo było oczywiście o Bogu, ale przecież w tamtej epoce wszyscy uczyliśmy się czytać między wierszami. A i Wojtyła doskonale posiadł tę umiejętność. Więc kiedy z warszawskiego Placu Zwycięstwa padły słowa „Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi!”, przez Polaka (i Polkę) przeszedł elektrowstrząs. A potem już poszło – wierzący, niewierzący, agnostycy, gnostycy, duzi, mali – uwierzyliśmy, że jest nadzieja. Że da się odnowić oblicze tej ziemi.
Skoro nastąpił już taki cud, że Polak, a nie Niemiec został papieżem, to czemu nie?
Potem były strajki w Stoczni i „Solidarność”, i porozumienia sierpniowe. Jasne, że u ich zarania była sytuacja gospodarcza i represje władz. Ale wszyscy – wierzący, niewierzący itd. – doszliśmy do wniosku, że to musi być ciąg dalszy tego cudu. Zabawa szybko się skończyła, zgasili nam światło. Ale po smucie stanu wojennego papież znów zaczął przyjeżdżać.
Opowiadaliśmy młodym na kolegium, że te papieskie pielgrzymki były jak portal od nowej rzeczywistości. W wymiarze, w którym przebywał był Papież i ludzie za nim idący, panowały inne reguły. Trwał karnawał, faza liminalna, w której zacierają się różnice, zapomina się o krzywdach i konfliktach. „On mówił innym językiem, tak innym od komunistycznej nowomowy” – wspominał kolega, ten, który pamięta śmierć Stalina – „Jak padało słowo »prawda«, to ono coś znaczyło”. Dziś ta „prawda” brzmi dwuznacznie, skoro przez dekady nie było prawdy dla ofiar pedofilów w sutannach. O „wolność”, która też często się pojawiała, nawet jeśli między wierszami, też można zapytać – na przykład po wyroku TK, który nie daje kobietom wolności wyboru.
Ale wtedy wolność oznaczała – jednoznacznie – upadek komunizmu.
Byłam na mszy papieskiej na gdańskiej Zaspie, który to był rok? 1987? Morze zasłuchanych w słowa Papieża ludzi, których ograniczały tylko mrowiska wielkich zaspiańskich bloków. Podobno upchnął się nas na płycie dawnego lotniska nawet milion.
Milion ludzi, którzy chcą jednego – żeby odnowić oblicze tej ziemi, bo już tak się dłużej nie da.
Z takim przeświadczeniem weszliśmy w 1989 rok. I wszystko, co stało się później z Kościołem, z kultem Jana Pawła II, jest pokłosiem tej euforii i przeświadczenia, że gdyby nie papież Polak, to wszystko nie byłoby możliwe. Chcieliśmy wierzyć, że to on obalił komunizm – chociaż wszystko dookoła wskazywało, że komunizm obalił się sam.
Waldemar Kuczyński, jeden z architektów 1989 roku, pytany w wywiadzie przez naszego młodego współpracownika Krzysztofa Katkowskiego, czy trzeba było wprowadzać religię do szkół, odpowiedział, że panowało przekonanie, iż Kościół tak się zasłużył, jeśli chodzi o obalenie komunizmu, że mu się to po prostu należy.
A potem – jak zauważyła koleżanka – nastały lata 90., zaczęliśmy dziko pracować, niektórzy po kilkanaście godzin na dobę i nie zauważyliśmy, co się dzieje z Kościołem i co się dzieje z kultem Jana Pawła II. Żabę gotowano powoli – Kościół zyskiwał coraz większe wpływy, papież stawał się coraz bardziej spiżowy. Zaszkodziło to i Kościołowi, i papieżowi, ale przeczołgało, i wciąż czołga, Polskę.
Zaniepokoiłam się po raz pierwszy chyba przy aferze z kolekcją Porczyńskich – dla mnie ważnej, bo studiowałam już wtedy historię sztuki. Mili państwo Porczyńscy – on z II Korpusem trafił do Anglii, tam opatentował kilka wynalazków i zarobił trochę pieniędzy – na emeryturze zabrali się za kolekcjonowanie sztuki. A ponieważ kochali Polskę i Papieża, postanowili w 1987 roku podarować swoją kolekcję polskiemu Kościołowi. Naród wpadł w zachwyt, bo oto papież (któremu kolekcja została zadedykowana) jak król Midas przyciągnął do naszego sponiewieranego kraju czyste złoto: Van Dycki, Dürery, Tycjany, Goye, van Goghi.
Tyle że to były bardzo kiepskie kopie, tak złe, że aż zęby bolały. Do warszawskiego Muzeum Archidiecezjalnego ustawiały się jednak kolejki. A kiedy nasz wykładowca, dziś profesor, Antoni Ziemba po kolei tłumaczył nam, co z tymi obrazami jest nie tak, interweniowała ochrona.
Nie wolno było podważać wartości kolekcji imienia Jana Pawła II. Świętości szargać.
Historyk sztuki, dr Mieczysław Morka, który się na to poważył, przypłacił odwagę procesami, a może i śmiertelnym zawałem.
Dla mnie był to pierwszy sygnał ostrzegawczy, że chyba Polak (i Polka) mają na oczach bielmo – światło, jakim emanował Papież Polak, jednak oślepia. I tylko Kościół się w tej mgle doskonale porusza.
Nastał rok 1989. Jedni poszli pracować i się dorabiać, inni w zamkniętych zakładach i PGR-ach nigdzie nie poszli i niczego się nie dorobili. I nawet jeśli nie byli wierzący albo widzieli się w innym katolicyzmie, i jedni, i drudzy mieli ważniejsze sprawy na głowie niż kalibrowanie miejsca związków wyznaniowych w demokracji liberalnej (jeśli w ogóle wiedzieli, o co w niej chodzi, bo skąd mieli wiedzieć).
I tak mijały lata, podczas których zdarzyło się wiele rzeczy, o których prorokował największy Polak XX wieku (moim zdaniem, a co) Witold Gombrowicz Wielki. Ale każdemu jego bielmo:
Sinead O’Connor podarła zdjęcie JPII? Ale dlaczego? Co się smarkuli nie podoba?
Nie rozumieliśmy, bo ówczesne mainstreamowe media – w tym „Gazeta Wyborcza”, w której pracowałam, skąpo informowały o tym, jakie kontrowersje wzbudza papież Polak w świecie zachodnim. Bo to na pewno nieprawda, a jeśli prawda, to przecież „wielkim człowiekiem był”. Dysonans poznawczy, gdy taka informacja się przebijała, był ogromny. Kiedy w 2005 roku Stanisław Obirek, wtedy jeszcze jezuita, krytycznie wypowiedział się o papieżu w belgijskim „Le Soir”, europoseł z PO doniósł na niego do odpowiednich kościelnych władz. Obirek został ukarany zakazem rozmów z mediami i prowadzenia wykładów.
Zakaz aborcji? No stało się, demokratyczny Sejm uchwalił. Widocznie ludzie tak chcieli.
Zresztą czy to taki problem? Trudno wyegzekwować legalną aborcję w szpitalu? Polka (tym razem już nie Polak) da sobie radę jak za PRL. Kiedyś rodzina się składała na nielegalny zabieg, dzisiaj są tabletki albo wyjazd za kordon, pardon, granicę.
Karol Wojtyła krył pedofilów? Nie i nie, takiej dyskusji w ogóle nie było.
Przed 1989 rokiem każda pogłoska na temat niestosownego zachowania księży, którzy byli przecież namiestnikami JPII na tej ziemi, byłaby uznana za ubecką fałszywkę. Trochę tak, jak teraz osoby wierzące i czczące św. Jana Pawła II mają trudność z uznaniem jego odpowiedzialności w tej sprawie. To były zresztą czasy, kiedy Kościół katolicki wszędzie postępował zgodnie z instrukcją „Crimen Solicitationis” i z własnej woli nie ujawniał przestępców seksualnych w swoich szeregach. Więc ci, co wiedzieli, siedzieli cicho, a ci, co nie wiedzieli, żyli w niewiedzy. To były też czasy, gdzie generalnie do przestępstw o charakterze seksualnym nie podchodziło się tak poważnie i rygorystycznie, jak dzisiaj. I niestety mniej się przejmowano ofiarami.
Po 1989 roku już nie dało się nie zauważyć, że jest problem. Ale pojawiła się narracja – źli podwładni winni, car, pardon, papież, nie wiedział.
Dlatego nas 50 plus nie dziwi, kiedy Adam Michnik deklaruje to, co deklaruje – bo tak to 30-40 lat temu widział, i pozostał wierny tej wizji. Dlatego też 50 minus mają do nas pretensję, że przegapiliśmy moment, kiedy nasz zachwyt i wdzięczność dla Papieża zamknął go w spiżowym pomniku.
Od tego momentu minęło już tyle czasu, że na tym pomniku nie pojawią się już rysy – on po prostu pęknie. Dla kogoś 20 plus, kto dzieckiem w kolebce wchłonął me too i wszystko inne, co się wydarza podczas demontażu świata, niezwracającego uwagi na ofiary, Karol Wojtyła zostanie złolem, który krzywdził dzieci. Argument, że sam był (nomen omen) dzieckiem swoich czasów, raczej trafi w próżnię.
Można by zresztą zadać z bezlitosną dziecięcą logiką pytanie: skoro był taki święty, to czy nie powinien wybić się ponad swoje czasy?
Czy da się ten portret skleić? Może dopiero następnym pokoleniom. A.D. 2023 skazani jesteśmy na te dwie połówki: JPII przynoszący „tej ziemi” nadzieję i JPII dziadzio z memów, Gargamel krzywdzący Smerfy.
Największą ofiarą i tak jest prawda. Ta, co miała nas wyzwolić, a przysłoniło ją nasze polskie bielmo niedojrzałości do krytycznej, uczciwej refleksji. To logiczne – skoro istnienie suwerennej Rzeczpospolitej jest wynikiem cudu, nie ma przestrzeni na debatę. Jeśli popatrzy się na reakcję episkopatów i klasy politycznej w Polsce i w krajach zgniłego Zachodu, pardon, starej Unii – widać przepaść. Ani porządnej kościelnej komisji, ani otwarcia akt. A politycy w religijnym (lub udawanym) wzmożeniu atakują heroldów złej nowiny, dziennikarzy.
Nie o taką Polskę…
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze