0:00
0:00

0:00

W wywiadzie dla „Gazety Polskiej Codziennej” prezes PiS i wicepremier Jarosław Kaczyński zapowiedział, że Polska może zawetować budżet Unii Europejskiej, w tym wypłatę środków na walkę z koronawirusem.

Pod jakimi warunkami rząd Morawieckiego postawi weto, a kiedy zagłosuje za budżetem? Tego nie wiadomo, bo wywód Kaczyńskiego jest mętną litanią ledwie zakamuflowanych obelg wobec Unii Europejskiej i nie zawiera żadnych konkretnych postulatów na gruncie negocjacji między krajami członkowskimi i Komisją Europejską.

Ze słów Kaczyńskiego można się domyślać, że w straszeniu wetem chodzi o mechanizm uzależnienia wypłaty środków unijnych m.in. od przestrzegania zasad praworządności.

Chodzi o ten sam mechanizm, o którym premier Mateusz Morawiecki powiedział w lipcu 2020 roku, że nie istnieje.

Okazuje się jednak, że wicepremier Kaczyński podziela zdanie OKO.press - 21 lipca pisaliśmy, że triumfalizm Morawieckiego nie ma podstaw w rzeczywistości.

Bomba atomowa jako wstęp do dyskusji

Kaczyńskiego najwyraźniej zaniepokoiło ostre stanowisko Parlamentu Europejskiego, który zaapelował, by podczas negocjacji budżetowych zająć twardą pozycję wobec państw UE łamiących praworządność i ograniczających prawa mniejszości.

Swoją rolę odegrał zapewne również wywiad dla "Rzeczpospolitej" Věry Jourovej - wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej stwierdziła, że byłaby rozczarowana, gdyby zastosowanie mechanizmu „pieniądze za praworządność” wymagało jednomyślności państw UE.

Kaczyński postanowił więc zaatakować, pokazując determinację rządu PiS i gotowość do postawienia wszystkiego na jedną kartę, by zablokować omawiany mechanizm. Jak to u prezesa PiS często bywa, nie bawił się w subtelne środki, tylko od razu użył broni atomowej:

Nie tylko zagroził wetem, ale użył przy tym brutalnego, prowokacyjnego języka, stwierdzając de facto, że instytucje UE są bardziej opresyjne wobec Polski niż władze ZSRR w okresie komunistycznej dyktatury.

Nawet w warunkach komunizmu pewne sfery ludzkiej wolności, możliwość wyboru, były do obronienia. (...) A dziś instytucje Unii Europejskiej (...) żądają od nas, byśmy zweryfikowali całą naszą kulturę, odrzucili wszystko, co dla nas arcyważne

Rozmowa z "Gazetą Polską Codziennie",13 października 2020

Sprawdziliśmy

Cyniczna bzdura. Nie ma żadnych przesłanek, by porównać UE do komunistycznej dyktatury. Kaczyński używa języka polexitu

Kaczyński dodaje, że „Polska oczywiście była całkowicie podporządkowana Moskwie, ale pewna oddzielność jednak została zachowana". Oraz sugeruje, że instytucje UE są gorsze od ZSRR, bo chciałyby odrębność Polski całkowicie zlikwidować, na co rząd PiS nigdy nie wyrazi zgody:

"Będziemy bronić naszej tożsamości, naszej wolności, suwerenności za wszelką cenę. Nie damy się terroryzować pieniędzmi. Nasza odpowiedź na te działania będzie jasna: nie".

Tak ostrej wypowiedzi prominentnego przedstawiciela obozu władzy jeszcze od 2015 roku jeszcze nie było. Nawet gdy w 2018 roku prezydent Duda porównywał Unię do zaborców, była to metafora bardziej zniuansowana.

O co właściwie chodzi Kaczyńskiemu?

Rażący fałsz wypowiedzi Kaczyńskiego udowodnimy za chwilę. Na początek spróbujmy zrozumieć, o co właściwie wicepremierowi chodzi. Nie jest to proste, ponieważ terminy, których używa Kaczyński - „weryfikacja kultury”, „odrzucenie tego, co arcyważne” - są wyjątkowo niejasne.

Rezolucja Parlamentu Europejskiego i wypowiedzi polityków europejskich wskazują, że ewentualne reguły mechanizmu „pieniądze za praworządność” mogą dotyczyć m.in. przestrzegania zasady trójpodziału władz i praw mniejszości.

W związku z tym można przypuszczać, że dla Kaczyńskiego „weryfikacją polskiej kultury” będzie uznanie praw człowieka osób LGBT, natomiast „arcyważne” dla Polski PiS jest takie urządzenie wymiaru sprawiedliwości, by był on wprost podporządkowany władzy wykonawczej, tak jak stało się to już z Trybunałem Konstytucyjnym, Krajową Radą Sądownictwa oraz Izbą Dyscyplinarną Sądu Najwyższego.

Nic natomiast nie wiadomo o tym, żeby Unia Europejska miała zamiar zdelegalizować Kościół katolicki w Polsce, o czym prezesa PiS chyba nikt nie poinformował. Mówiąc o „sferach ludzkiej wolności” w podporządkowanej ZSRR Polsce Ludowej, wicepremier stwierdza: „Działanie Kościoła katolickiego też było nieakceptowalne, mimo to Kościół działał, choć oczywiście był szykanowany, prześladowany, brutalnie gnębiony".

A ponieważ z wywodu Kaczyńskiego wynika wprost, że Unia jest gorsza od ZSRR, najwyraźniej żąda od Polski, by nasz Kościół działać przestać.

Prezes PiS na 99 proc. ma na myśli - musimy zgadywać, bo jak wspomnieliśmy, słowa prezesa są wyjątkowo mętne - wrześniowe orędzie szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, która zapowiedziała, że dzieci par jednopłciowych mają być uznawane na terenie całej Unii Europejskiej, a więc również w Polsce.

Ktoś wyjątkowo złośliwy mógłby pomyśleć, że wg Kaczyńskiego ludzkie szczęście zlikwiduje Kościół katolicki w Polsce.

Unia gorsza od ZSRR? Cyniczna bzdura roku

Hasła typu „Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela suwerenność nam zabiera”, czy porównania UE do "eurokołchozu" były do tej pory domeną skrajnie prawicowych środowisk, które najpierw sprzeciwiały się wejściu Polski do Unii Europejskiej, a dziś domagają się wyjścia naszego kraju ze Wspólnoty: mowa o Lidze Polskich Rodzin, Młodzieży Wszechpolskiej, Obozie Narodowo-Radykalnym, Ruchu Narodowym.

„To, co dla nas narodowców było zawsze jasne, dziś staje się jasne i oczywiste dla większości Polaków. Ambasada Komisji Europejskiej w Warszawie jest tym samym w dzisiejszej rzeczywistości, czym jeszcze 30 lat temu była ambasada Związku Sowieckiego w Polsce”

- mówił w lipcu 2017 roku prezes Ruchu Narodowego Robert Winnicki.

Na demonstracji, podczas której przemawiał Winnicki, wystąpienie miał także ówczesny poseł PiS Waldemar Zbonikowski, ale politycy Prawa i Sprawiedliwości do tej pory rzadko używali podobnej retoryki. „Wrogie knowania brukselskich elit” były w opowieści partii rządzącej raczej efektem osobistych ambicji urzędników unijnych, spisku George'a Sorosa, albo niemieckiego dyktatu.

Porównanie Unii do Związku Radzieckiego to również język europejskich wrogów UE: Marine Le Pen, czy zwolenników brexitu.

„Chcę zniszczyć Unię Europejską, nie chcę tego Europejskiego Związku Sowieckiego” - mówiła w wywiadzie dla "Spiegla" Le Pen.

Szerokim echem odbiły się również słowa szefa brytyjskiej dyplomacji Jeremy'ego Hunta, który w 2018 roku porównał Unię do więzienia na wzór Związku Radzieckiego.

Także węgierski przywódca Victor Orbán porównywał urzędników unijnych do sowieckich aparatczyków, kiedy Unia sprzeciwiała się jego atakowi na wymiar sprawiedliwości:

„Wiemy, co oznacza braterska pomoc, nawet jeśli przychodzi w dobrze skrojonym garniturze, a nie w mundurze żołnierza”

- mówił Orbán w 2013 roku.

Polska skrajna prawica, jak i Le Pen, Hunt oraz Orbán tylko zrównywali Unię Europejską ze Związkiem Radzieckim, Jarosław Kaczyński poszedł dalej i stwierdził, że Unia jest gorsza i chce Polsce zabrać nawet ten skrawek autonomii, na który miała uzależniona od ZSRR Polska Ludowa.

Język Kaczyńskiego to język polexitu - bo choć lider obozu władzy zapewne używa ekstremalnie ostrych słów cynicznie, jako instrumentu w grze politycznej, by podbić stawkę i wzmocnić pozycję negocjacyjną rządu PiS, to przykład Wielkiej Brytanii pokazuje, że to, co mówią politycy, ma swoje realne konsekwencje.

Na cynizm prezesa PiS wskazuje też historia z czasu konfliktu o ratyfikację Traktatu Lizbońskiego w 2008 roku. Wtedy to Jarosław Kaczyński i Lech Kaczyński wykreślali osobiście z napisanego przez Jacka Kurskiego orędzia prezydenta charakterystyczne zdania.

„Jarosław wyciął np. zdanie mówiące o zagrożeniu moralnym, które mogą Polsce przynieść małżeństwa homoseksualne. Lech skreślił zdanie piętnujące związki partnerskie osób tej samej płci” - relacjonowali Paweł Reszka i Michał Majewski.

Najwyraźniej wówczas związki jednopłciowe nie zagrażały jeszcze Polsce oraz interesom politycznym PiS.

Na koniec, choć pisanie tego typu oczywistości jest żenujące, czujemy się w obowiązku wyjaśnić Jarosławowi Kaczyńskiemu dlaczego Unia Europejska jednak nie jest gorsza od ZSRR. Z tysiąca oczywistych powodów wybraliśmy trzy, które mogą przemówić do wyobraźni prezesa PiS.

Po pierwsze, jeśli wicepremier Jarosław Kaczyński nakaże premierowi Morawieckiemu postawienie weta, Unia Europejska nie zmieni przemocą rządu w Polsce. ZSRR miał tutaj inne zasady. Kiedy Władysław Gomułka w 1947 roku rozważał głosowanie wbrew Stalinowi w sprawie utworzenia Biura Informacyjnego Partii Komunistycznych i Robotniczych, jego koledzy z PPR wpadli w panikę, bojąc się o własne życie: „Przecież oznaczałoby to, że Polska zdradza i naraża Związek Radziecki... nie musze dośpiewywać, jakie nieszczęścia na nas by spadły. Nasza ekipa poszłaby k czortu, naturalnie, a przyszłaby straszna ekipa, lepiej nie myśleć, jak straszna” - mówił Teresie Torańskiej Jakub Berman.

Po drugie, kiedy w PRL intelektualiści w Liście 59 sprzeciwili się wpisaniu do konstytucji przewodniej roli partii komunistycznej (miała być wprowadzona w pakiecie z sojuszem z ZSRR), na wielu z nich spadły represje, ze zwolnieniami z pracy i zakazem druku włącznie (choć jak na standardy PRL działania władz wobec sygnatariuszy można uznać za w miarę łagodne i ograniczone). Prezes Kaczyński, jak widać, może się Unii Europejskiej sprzeciwiać bez żadnych konsekwencji oraz wygadywać o niej bzdury zupełnie swobodnie i bezkarnie.

Po trzecie, prezes Kaczyński mógłby łaskawie zwrócić uwagę, że Unia Europejska w przeciwieństwie do ZSRR nie żąda od polskiego rządu aresztowania Prymasa Polski. Ba, nie sugeruje także wypowiedzenia konkordatu, ukrócenia państwowych dotacji dla ojca Rydzyka, a nawet surowego ścigania pedofilów w sutannach. Unia w ogóle polskim Kościołem się nie zajmuje.

Po czwarte, w podporządkowanej ZSRR Polsce kiedy władza poczuła się zagrożona przez społeczeństwo oraz interwencję wojskową zza wschodniej granicy, wprowadziła stan wojenny, zabijając kilkadziesiąt osób. Porównanie UE do Związku Radzieckiego jest obraźliwe i dla ofiar reżimu Jaruzelskiego, i dla Unii.

;
Na zdjęciu Michał Danielewski
Michał Danielewski

Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze