Piętnował in vitro, prawo do aborcji i społeczność LBGT. Skrajnie upolitycznił polski katolicyzm, pogłębił społeczną polaryzację. Abp Marek Jędraszewski odchodzi z urzędu krakowskiego metropolity. Co po sobie pozostawia najbardziej krytykowany polski arcybiskup?
Antyczni Rzymianie żyli w erze przedmedialnej, bez internetu i telewizji, dlatego wypowiadali się pełnymi zdaniami, a przy okazji gramatycznie poprawnie. Na pożegnanie rzucali mało emfatyczne „valedico”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „na pożegnanie mówię – żyj w pokoju”. W skrócie „vale”. Łacinę, język Rzymian, przechwycił katolicki Kościół. Wprawdzie „vale” zastąpił „laudatur Jesus Christus”, to jednak pogańskie pozdrowienie będzie w tym miejscu bardziej adekwatne, by rozstać się z arcybiskupem Markiem Jędrzejewskim. Krakowski arystokrata w fioletach 24 lipca skończył 75. rok życia i, jak wymaga prawo kanoniczne, zrezygnował z urzędu metropolity krakowskiego.
Na zdjęciu: Mieszkańcy Krakowa żegnają abpa Marka Jędraszewskiego przed siedzibą kurii przy ul. Franciszkańskiej 3 w Krakowie, 24 lipca 2024.
Macierzysta diecezja krakowska już się z arcybiskupem pożegnała. W ustach jej przedstawicieli rzymskie „vale” przybrało postać satyrycznego psalmu z refrenem „Marcus episcopus wracaj do Poznania”, zamieszczonego na YouTube. Nagrała go nieznana wcześniej Schola „Amicus Metropolitus” (czyli Przyjaciele Metropolity).
Rzadko się zdarza, by przechodzący na emeryturę biskup diecezjalny po opuszczeniu pałacu biskupiego miał zamieszkać na terenie innej diecezji. Żarliwy refren psalmu wyraża jednak taką wolę dotychczasowych podwładnych metropolity, diecezjalnych księży. Życzyliby sobie, by ten spakował walizki i raz na zawsze zniknął im z oczu. „Twoja posługa w archidiecezji dobiegła końca, więc na Franciszkańskiej będzie więcej słońca” – wybrzmiewa najbardziej subtelna fraza pieśni, nawiązująca do rezydencji krakowskich biskupów na ulicy Franciszkańskiej 3.
Trudno ustalić, jaki procent podwładnych w sutannach identyfikuje się z satyrycznym psalmem, który deklinuje listę zarzutów wobec hierarchy. Sam fakt zaistnienia songu trzeba jednak odczytać jako wiarygodne votum nieufności. Bazuje ono na tych wszystkich argumentach, które już przytoczyli obficie prof. Stanisław Obirek w OKO.press, redaktor Tomasz Terlikowski w monografii arcybiskupa (Znak, 2024) i redaktorzy „Tygodnika Powszechnego”, Artur Sporniak i Edward Augustyn w swojej analizie w „Kto posprząta po metropolicie”.
W świetle wszystkich zarzutów nie dziwi zupełnie, że nawet pobożni duchowni ochoczo machają arcybiskupowi na pożegnanie. Uosabiał wobec nich władczego feudała kościelnego, niedostępnego, arogancko spoglądającego na nich (szeregowych plebanów) z góry, pławiącego się w oparach swojej władzy i otoczonego, rzecz jasna, dworem potakiwaczy.
W tym kontekście wręcz satyrycznie pobrzmiewa tłumaczenie naczelnego pretorianina abpa, rzecznika prasowego krakowskiej Kurii, ks. Łukasza Michalczewskiego, który okoliczność samotnego świętowania przez jubilata 75. urodzin, bez swoich księży, tłumaczy jego cnotą skromności: „Arcybiskup nie chce celebrowania swojej osoby. Ważni są dla niego wierni”.
Jak ważni byli dla niego jego podwładni, ilustruje najtrafniej ów rzecznik, który znacznie wcześniej popełnił niedyskrecję i przyznał, że do zamkniętego w kości słoniowej zwierzchnika nie posiadał nawet numeru telefonu. Owszem, nie brakowało i takich duchownych, którzy wskazywali na nieśmiałość i introwertyczność arcybiskupa. Co bynajmniej nie przeszkadza zlaniu się jednego z drugim w introwertyczną, zarazem autokratyczną postać.
Reprezentował przecież abp Jędraszewski archetyp przedsoborowego (chodzi o sobór watykański II 1962-65) katolickiego feudała, udzielnego księcia, który w Polsce dotrwał do końca PRL, a nawet do lat 90. Galerie takich postaci zwyczajowo tytułowanych, absolutnie trafnie, „księciami Kościoła”, zaprzeczały tzw. sukcesji apostolskiej. Biskupi twierdzą bowiem, że są bezpośrednimi następcami apostołów. A ci, de facto marnie wykształceni rybacy znad Jeziora Genezaret, biegali przecież za swoim mistrzem na bosaka, bez sygnetów, złotych krzyży na piersiach, drapowanych sutann, tytułów i pontyfikalnych splendorów.
Wiernych natomiast abp Jędraszewski wbrew prawu miłości bliźniego wykluczał: a to singli, a to sięgających po metodę in vitro, a to domagających się prawa do aborcji, a to społeczność LBGT, a to osoby rozwiedzione. Zapatrzony w model urzędnika Boga, z władzą administracyjną i sakralną, z pogardą spoglądał na wierzących czy niewierzących, kwestionujących najczęściej etykę seksualną Kościoła lub całkowicie odrzucających Objawienie.
Wychowany w eklezjalno-kulturowym miksie doby PRL, na który złożyła się polityka bata i marchewki komunistycznych władz wobec Kościoła, oraz w złotej epoce polskiego katolicyzmu za pontyfikatu Jana Pawła II, jakby nie zauważył, że w XXI wieku nowe kody kulturowe pozbawiły kościelnych urzędników uprzywilejowanego statusu, a sam Kościół – nimbu, a co najważniejsze, wiarygodności.
Dlatego tak ochoczo po 2015 roku skorzystał z politycznej oferty zawiązana sojuszu tronu i ołtarza. Ale pewnie zauważył rachunek, jaki wystawili mu za to jego wierni. Przybrał on postać małej liczby nowo wyświęconych w tym roku księży oraz garstki uczestników jeszcze nie tak dawno imponujących i tłumnie obleganych uroczystości ku czci św. Stanisława w Szczepanowie.
On sam przypieczętował tylko katalog zarzutów, moszcząc sobie nowe gniazdko na emeryturze w specjalnie zaaranżowanej rezydencji przy krakowskiej parafii św. Floriana. W tym celu usunął dotychczasowego proboszcza, na jego miejsce zainstalował swojego wieloletniego przybocznego. Ten wyremontował rezydencję, usunął dotychczasowych lokatorów. Analogicznie postąpił arcybiskup, usuwając ks. Dariusza Rasia z urzędu proboszcza bazyliki mariackiej w Krakowie i instalując na jego miejsce członka swojego dworu [ks. Raś odwołał się do Watykanu, który wstrzymał jego dekret metropolity].
Ci wszyscy, którzy śledzili uroczystości pogrzebowe Jerzego Stuhra w krakowskim kościele Piotra i Pawła, nie byli specjalnie zdziwieni, że abp Jędraszewski im nie przewodniczył. Nasze dobro narodowe, jakim był Jerzy Stuhr, w oczach krakowskiego hierarchy nie zasługiwało na przerwanie urlopu. Aktor popierał przecież demokratyczną, praworządną i tolerancyjną Polskę. Co zdecydowanie różniło go arcybiskupa, reprezentującego archaiczną wizję narodowego katolicyzmu. Zamiast dogmatyka, mszę żałobną za Jerzego Stuhra poprowadził najbardziej franciszkowy z polskich biskupów – kardynał Grzegorz Ryś.
Przepaść, która dzieli wizję Kościoła abp. Jędraszewskiego od znacznie bardziej przyjaznej wobec człowieka wizji „ubogiego kościoła ubogich ludzi” papieża Franciszka, objawiła się w spektakularnym pominięciu osoby krakowskiego metropolity przy nominacji kardynalskiej. W ten sposób abp Jędraszewski dokonał nie lada wyczynu – jako pierwszy zarządca krakowskiej diecezji od 1950 roku nie otrzymał od papieża purpury, którą przywdziali jego poprzednicy: Adam Sapieha, Karol Wojtyła, Franciszek Macharski i Stanisław Dziwisz.
Prawdopodobnie ten papieski „brak łaski” jeszcze bardziej zradykalizował jego postawę.
Dzięki temu mógł się wcielić w rolę męczennika słusznej sprawy. Z wizją męczeńskiego Kościoła rozpoczął obsesyjną krucjatę przeciwko „ideologii tęczowej zarazy”, równając ją z ideologią marksistowską.
Dlatego spekulacje, że papież zmienił zdanie, pozostawiając czasowo abp. Jędraszewskiego na stanowisku po 24 lipca, są pozbawione podstaw. Najwyraźniej jednak toczą się w Watykanie boje o obsadę krakowskiego stołka, podobne do tych, które miały miejsce nieco wcześniej w związku z byłym sekretarzem papieża Benedykta XVI abp. Georgiem Gänsweinem. Niemiecki duchowny za kopanie dołków pod Franciszkiem otrzymał najpierw „wylotkę” z Watykanu, by niedawno zostać mianowanym nuncjuszem w krajach bałtyckich.
W przypadku apba Jędraszewskiego, do chwili wyłonienia następcy będzie on pełnił urząd jedynie komisarycznie. Komisaryczny zarząd nad archidiecezją wyklucza podejmowanie jakichkolwiek istotnych decyzji. Ta sytuacja potrwa najpewniej do jesieni, kiedy w Watykanie skończy się sezon urlopowy i pociągający za sznurki kurialiści wrócą do swoich rutynowych działań, a papież ogłosi nominację.
Całkiem możliwe też, że papieski nuncjusz w Polsce nie skompletował jeszcze zwyczajowej, trzyosobowej listy kandydatów (tremo), spośród której Franciszek, a de facto jego watykańska dykasteria (ministerstwo) do spraw biskupów, wybierze nowego metropolitę. To podsyca spekulacje, że wymieniany na giełdzie nazwisk sukcesorów biskup gliwicki Stanisław Oder, ulepiony z tej samej gliny co abp Jędraszewski, raczej nie przejmie pałeczki w sztafecie.
Upolitycznieniem katolicyzmu w Polsce, ostrym stanowiskiem w kwestiach etycznych oraz dotyczących ludzkiej płciowości i seksualności, jak i swoim archaicznym językiem, pogłębił tylko abp Jędraszewski przepaść między Kościołem a zwolennikami otwartego katolicyzmu i niewierzącymi. Jak twierdzi antropolog kultury Chantal de Sol, proces sekularyzacji i tak przetaczałby się przez Polskę. Ale krakowski metropolita okazał się dla tych procesów katalizatorem. Podobnie zresztą jak dla polityczno-światopoglądowej polaryzacji w polskim społeczeństwie.
Podkręcił język debaty publicznej, obniżając poziom kultury politycznej.
Jeśli francuski historyk Jacques Le Goff nie myli się, twierdząc, że jednostka nie decyduje o biegu historii, tylko współgra z otoczeniem, to był abp Jędraszewski tylko jednym z rodzimego szeregu polskich biskupów, choć zapewne najgłośniej gardłującym. Nowy garnitur liderów polskiego episkopatu różni się od niego tylko tonem. Kultywuje niezmiennie kulturę wykluczenia i polaryzacji. Nie dostrzega, że apodyktyczny model zarządzania duchowieństwem i wiernymi, z pogardą dla różnorodności, w dogmatycznym trwaniu przy wrogiej człowiekowi antropologii, został przez papieża Franciszka poddany weryfikacji. Tak, jak pisane alfabetem trywialnych mechanizmów władzy tzw. kościelne awanse.
„Zostawcie ich! To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną” – ostrzegał Jezus przed faryzeuszami w Ewangelii Mateusza (15, 14). W klerykalnej subkulturze zapowiada się rewolucja.
Arcybiskupie – vale!
Śródtytuły pochodzą z pieśni „Psalmus emeritus – pożegnanie abpa Jędraszewskiego” Scholi „Amicus Metropolitus", zamieszczonej na YouTube.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Komentarze