Jest kopalnią anegdot, z której można śmiało czerpać podczas rozmów przy wigilijnym stole. Świetnie też nadaje się do plotek w kuchni przy wspólnym lepieniu kilogramów uszek i szatkowaniu całej lodówki warzyw na sałatkę jarzynową. Jemioła – symbol płodności i wegetacji
Każdy, kto choć raz widział amerykański blockbuster, którego akcja dzieje się w czasie Gwiazdki, wie, że z jemioły jest niezłe ziółko. Całowali się pod nią i Batman, i Harry Potter, i Timothée Chalamet. W zamierzchłej przeszłości wywoływano nią poronienia, łapano na jej lep dzikie ptaki do niewoli, a nawet mordowano za jej pomocą bogów. Choć ma krótkie ssawki, a nie rozbudowane korzenie, sięga nimi w głąb naszej kultury przynajmniej do czasów starożytności, a może i dalej, aż do neolitu.
Bo to właśnie w epoce kamienia, jak spekulują badacze i badaczki z Czeskiego Uniwersytetu Rolniczego w Pradze, mógł narodzić się kult jemioły jako symbolu przesilenia i wegetacji. Zimą, kiedy brakowało plonów, ludzie wypasali pierwsze zwierzęta hodowlane w lasach, gdzie pożywna i wiecznie zielona jemioła musiała być nie lada rarytasem.
Po łacinie ta wiecznie zielona jemioła to Viscum album. Jemioła biała. Ale częściej mówi się na nią jemioła pospolita. Bo wszędzie jej pełno. Uparta i lepka, zagnieździła się na stałe nie tylko w zachodnim krajobrazie jako roślina rodzima, ale i w lokalnych mitologiach oraz medycynie ludowej. Od wieków uczestniczyła też w rozmaitych rytuałach przejścia, symbolizując wszechmocną i bezwstydną płodność przyrody.
W starożytnej Grecji i Rzymie towarzyszyła świętom żniw i obrzędom przesilenia zimowego. To właśnie z rzymskich Saturnaliów pochodzi zapewne zwyczaj całowania się pod jemiołą, ponieważ była ważnym elementem rytuałów zapewniających społeczną, środowiskową i jednostkową płodność. Wirgiliusz uzbroił w nią Eneasza, bohatera swojego słynnego eposu, żeby pod jej egidą przeszedł bezpiecznie przez odmęty podziemi Hadesu. Zaś rzymski historyk Pliniusz Starszy twierdził, że jemioła była najświętszą rośliną celtyckich druidów, których wyobrażał sobie podobnie do postaci z komiksów o Asteriksie i Obeliksie.
„Nie mogę tu pominąć dziwnego postępowania w tej rzeczy Gallów. Nic nie masz u ich Druidów (tak nazywają swoich Magów) świętszego nad jemiołę i drzewo, na którem ona rośnie (byle to drzewo było dębem robur). (...) Ale rzadko znajduje się jemioła na dębie robur, a znalezioną zdejmują z wielkimi uroczystościami; (...) Wyraz oznaczający w ich języku jemiołę, znaczy powszechne lekarstwo; gdy ofiary i ucztę należycie pod drzewem urządzą, przyprowadzają dwa białe byki, których rogi pierwszy raz powróz wiąże. Kapłan ubrany w białą szatę wchodzi na drzewo, zrzyna jemiołę złotym sierpem i spuszcza ją na białą szmatę (...). Dając w napoju jemiołę zwierzętom niepłodnym, te stają się podobno płodnemi: ma ona także być lekarstwem przeciw wszelkim truciznom. Tak więc całe narody czczą częstokroć nikczemne rzeczy!”
Echa tego soczystego opisu możemy znaleźć i u Mickiewicza, i u Konopnickiej, i u Gałczyńskiego, jednak dziś mało która historyczka w tę wybieloną wizję druidów wierzy. A i dendronolodzy zgłaszają do wizji Piliniusza pewne wątpliwości, bo, jak podkreśla Grzegorz Iszkuło z Polskiej Akademii Nauk, jemioła na dębach właściwie nie występuje. I możliwe, że nigdy nie występowała. Ale słowo się rzekło. Słowo stało się ciałem. I zamieszkało między nami, wpadając w rezonans z innymi opowieściami kulturowymi, które jemioła obrosła.
A pełno jej wszędzie, w różnych mitologiach. Rdzennych, nordyckich, słowiańskich, chrześcijańskich. To z niej Loki, bóg kłamstw oraz psot, miał wykonać strzałę, którą zabił Baldura, boga czystości, światła i pokoju. Dla południowowschodnich Aborygenów z plemienia Noongar potężna, australijska kuzynka jemioły – wysoka na 15 metrów nujcja – jest do dziś najświętszą rośliną, magicznym portalem do świata duchów.
Jemioła zdobiła chłopskie chaty podczas słowiańskich świąt przesilenia zimowego, czyli Szczodrych Godów, podczas których Dadźbóg walczył z grudniowym mrokiem o powrót światła i wegetacji. Według autorek i autorów „Roślin w wierzeniach i zwyczajach ludowych. Słownika Adama Fischera” jemioła była też bardzo popularna w medycynie ludowej. Za pomocą jagód jemioły, aplikowanych dopochwowo, wywoływano więc dawniej poronienia. Okładami z jej liści leczono odmrożenia. A napar z jemioły miał pomagać na nadmiernie obfite miesiączki. I na epilepsję. I na kaszel. Wsuwano ją też do uli, żeby działała miodopędnie na pszczoły i dodawano ją do paszy zwierząt. Dla zdrowia.
Dziś wiemy, że jemioła rzeczywiście wzmacnia odporność i stabilizuje serce, a także obniża ciśnienie i poziom cholesterolu oraz przeciwdziała miażdżycy. Od niedawna stosuje się ją również w nowoczesnej terapii nowotworowej, a nawet przeciwko wirusom HIV oraz AIDS, ponieważ niszczy zajęte chorobą komórki. Przy czym, jak podkreśla farmaceuta i imiennik rośliny, Bartosz Jemioła, należy ją zawsze stosować pod kontrolą lekarza, ponieważ w zbyt dużych ilościach jest bardzo silnie trująca.
Może właśnie widmo tego zagrożenia sprawiło, że w wierzeniach ludowych na ziemiach dzisiejszej Polski i Ukrainy, jemiołę na leszczynie powiązano z siedzibą króla wężów, władcy śmierci i podziemi. Zerwana lub zebrana, chroniła dzieci, nowożeńców i chorych przed złymi czarami i urokami. Tak przynajmniej gadano. A drzew, z których pochodziła, nikt nie chciał tknąć, bo uchodziły za święte. Do ścinania ich delegowano więc Żydów. Tak na wszelki wypadek.
Jak donosi historyk James Charles Wall, także dawni brytyjscy chrześcijanie mieli do jemioły mocno ambiwalentny stosunek. Według legend, miała być rośliną nieczystą, z której drewna zbito chrystusowy krzyż. Bóg za karę pozbawił roślinę korzeni i zdegradował ją do roli niesamodzielnego krzewu, trującego pasożyta.
Łatwo dziś z takich wierzeń żartować, ale to, w jaki sposób opowiadamy o naszym najbliższym środowisku, ma nadal bezpośrednie przełożenie na jego dobrostan. Wystarczy pomyśleć, jak traktujemy chwasty, a jak parkowe rabatki. Roślina roślinie nierówna. A jemioła najlepszej opinii wśród ludzi nie ma.
Uznana w oficjalnej nomenklaturze za półpasożyta – a więc roślinę, która choć posiada pewną zdolność do fotosyntezy, musi czerpać większość pożywienia z organizmu gospodarza, którego zasiedla – jest dziś postrzegana jako uparty, męczący szkodnik. Samolub. Prześladowca drzew. Już lepiej ją ściąć i rozwiesić nad drzwiami domu, żeby pełniła rolę milczącej, beznamiętnej swatki.
Ale środowisko to nie portal plotkarski. A tym bardziej kiepski western. Nie ma tu ani wyłącznie dobrych, ani wyłącznie złych bohaterów. Ani prostych, czarno-białych scenariuszy z jasną konstrukcją i oczywistym zakończeniem. Choć zwrotów akcji nie brakuje. Co udowadniają współczesne badania nad jemiołą.
Według dwóch niezależnych prac Marii Zachwatowicz i Piotra T. Stypińskiego z dziedziny ekologii Polski, jemioła jest już tu właściwie gatunkiem synantropijnym. Czyli z człowiekiem współżyje i jest całkowicie uzależniona od jego wpływu, a w szczególności od lokalnej polityki środowiskowej i mody na sadzenie konkretnych gatunków przy drogach, w parkach i lasach. Bo wyjdzie taniej. Bo szybciej urosną. Bo się sprzedadzą jak świeże bułeczki. Albo jak ziemniaki, jak kwituje gorzko biolog lasu Tomasz Wesołowski, poproszony przez Gazeta.pl o ocenę jakości polskiej, państwowej gospodarki drzewnej.
Jemioła bardzo takie monokulturowe nasadzenia lubi. Zamiast tracić energię na adaptację, może panoszyć się do woli, ku zgorszeniu jednych i zobojętnieniu drugich. Jak powiedział w rozmowie z OKO.press biolog Krzysztof Świerkosz, w samym 2019 roku jemioła poraziła w Polsce „około 170 tysięcy hektarów drzewostanów sosnowych” – bo porasta tu głównie jodły, sosny, klony i topole – co sugeruje jej dużą odporność na globalne ocieplenie. Z roku na rok będzie więc w grudniu coraz mniej śniegu, a coraz więcej bombek wiecznej zieleni na drzewach.
Jednak zdaniem australijskiego ekologa Davida Watsona, który poświęcił karierę badaniu roślin pasożytniczych, a w szczególności jemioły, jej obecna ekspansja w miastach może napawać nadzieją na wspólną, międzygatunkową przyszłość w dobie zmian klimatu.
Jak wynika z badań Watsona, dzięki dużej zawartości wody w owocach jemioły, które utrzymują się na roślinie przez całą zimę, roślina obniża znacząco temperaturę zasiedlonego drzewa i jego najbliższego otoczenia. Do tego stopnia, że jak odkryli inni australijscy badacze – Nicholas Chu, Will Cornell i Mike Letnic z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii w Sydney – podczas największych, rekordowych upałów, kangury szukają schronienia właśnie pod drzewami zajętymi przez jemiołę.
Inne duże badanie, które współtworzył Watson, udowodniło, że sytuacji suszy jemioła bywała w Australii ostatnią deską ratunku dla ptaków i owadów przed śmiercią głodową. Niestety i sama jemioła nie radziła sobie najlepiej w okresach wydłużonej suszy, dlatego Watson od 2017 roku prowadzi w Melbourne pilotażowy program jej sztucznego zasiedlania na miejskim drzewostanie.
Tak, wiem, to brzmi jak czyste szaleństwo. Ale w tym szaleństwie jest pewna metoda. Bo jak podkreśla Watson, wbrew stereotypowym wyobrażeniom jemioła rzadko zabija drzewa, które porasta. Skoro pobiera wodę, sole mineralne i węgiel od gospodarza, wydrenowanie go do zera po prostu jej się nie opłaca. Co nie oznacza, że czasem rozrost jemioły nie jest nadmiarowy i nie zaczyna zagrażać drzewu. Szczególnie w czasie długotrwałej suszy – a tych będzie na świecie coraz więcej. Wygłodniała jemioła dodatkowo opróżnia z zasobów osłabione brakiem wody drzewo. Watson dopuszcza w takim wypadku mechaniczną redukcję części jemioły, szczególnie, kiedy zagraża ona stabilności gospodarza, a ten znajduje się w mieście lub innym zaludnionym miejscu.
Badacz podkreśla jednak, że zdrowy, zbalansowany ekosystem powinien samodzielnie regulować ilość jemioły. Dlatego zdaniem badacza wspieranie rozrostu populacji niektórych gatunków ptaków oraz zwierząt – w Australii będą to papugi, oposy i przeurocze łotopałanki – może się okazać w dłuższej perspektywie skuteczniejsze, niż mechaniczne usuwanie jemioły. Choć nie przyniesie zarządzającym i rządzącym równie szybkich zysków.
Ale za to ułatwi życie ptakom. Bo te mają z jemioły naprawdę duży pożytek, jak tłumaczył Onetowi ornitolog Piotr Trojanowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Jest przysmakiem kosów, drozdów, rudzików, sikorek, sójek, paszkotów i jemiołuszek. Te ostatnie, przylatując do Polski na zimę z Syberii, zmieniają się z owadożerców w wegetarianki i żywią się owocami jarzębiny i jemioły. Z kolei srokosze i rozmaite ptaki drapieżne, jak trzmielojady, używają jemioły jako schronienia, kryjówki albo gniazda z prefabrykatów.
Jemiole ta współpraca jest na rękę. Czy też na ssawkę. Bo jest ptasiosiewna, a więc potrzebuje wsparcia ptaków w roznoszeniu swoich masywnych nasion. Ekolog Rob Dunn – którego fascynująca „Historia naturalna przyszłości” wyszła w Polsce kilka miesięcy temu i jest świetnym pomysłem na prezent kupowany w biegu i na ostatnią chwilę – opowiada Smithsonian Magazine, że to właśnie w tej współpracy dostrzega prawdziwy cud przesilenia i boskiej przemiany. Dlaczego?
Otóż jak pisze Dunn, w toku ewolucji jemioła znalazła sposób, żeby pogodzić swe różne, pozornie sprzecznie natury i potrzeby. Pożywna i toksyczna, samolubna i otwarta na współpracę, nauczyła się jednocześnie sięgać nieba i zwalczać morderczy wpływ grawitacji na jej ciężkie nasiona, które opadając na ziemię giną, ponieważ do przeżycia i wzrostu potrzebują bardzo dużo słońca i wsparcia cudzych gałęzi.
Otulając swe nasiona gęstą, wilgotną masą białych jak mgliste, przesileniowe światło jagód, jemioła dosłownie zaczęła się lepić do swoich gospodarzy. I do nóg, piór oraz odchodów karmiących się nią ptaków, które przeskakując z gałęzi na gałąź i z drzewa na drzewo w poszukiwaniu kolejnych smakowitych kąsków, roznosiły nasiona wszędzie tam, gdzie te w życiu same by nie dotarły.
Oto prawdziwa tajemnica płodności, zaklęta w magii zimowego odrodzenia. Bez samopomocy i współpracy z innymi nie przetrwamy. Dlatego mimo kosztów i nie zawsze sprawiedliwego podziału zasobów, musimy – jak pisze Joanna Erbel w „Wychylonych w przyszłość”, kolejnej książce, która może być wspaniałym prezentem – nastał „czas, kiedy musimy zacząć myśleć o budowaniu odporności na bazie lokalnych ekosystemów współpracy, czyli w praktyce – na wspieraniu naszych najbliższych sąsiadek i sąsiadów. (…) Musimy uwierzyć, że dzielenie się z innymi oznaczania mnożenie wartości, a to przekłada się na jakość naszego życia.”
Tak, jemioła poraża, a niekiedy nawet zabija swoich gospodarzy. Ale to my napędzamy jej mordercze instynkty bezsensowną gospodarką drzewną, a potem załamujemy ręce, że taki z niej pasożyt. Skorzystajmy z przesilenia i zamiast dalej na siłę kształtować nasze wspólne środowisko, dajmy mu żyć.
A same rzućmy w cholerę misterne przygotowania i plany i chodźmy z kimś bliskim lub w pojedynkę na spacer. Pocałujmy się pod jemiołą jak Batman, Harry Potter czy Timothée Chalamet. Albo zbierzmy jej trochę do domu, żeby towarzyszyła nam, jak kiedyś naszym przodkiniom, podczas świąt. Albo po prostu okażmy jej wdzięczność za to, że jest obok. I że współtworzy z nami ten kruchy, niesprawiedliwy i schorowany świat, który mimo wszystkich plag i przeciwności, wciąż jest źródłem cudów, spotkań i nadziei.
Nadeszło przesilenie. Czas się nim zachwycić. Nie dlatego, że jest wyjątkowe. Tylko właśnie dlatego, że wraca co roku i świadczy o tym, że świat wciąż uparcie chce trwać. A my z nim. I z jemiołą. I jemiołuszką. I dębem, topolą i sosną.
Niezależnie od naszego wyznania czy poglądów, w dzień narodzenia światła warto dopuścić do siebie i współodczuwać „radość wszelkiego stworzenia”. A potem nieść ją w sobie dalej, w kolejny wspólny rok.
Kulturoznawczyni, eseistka, badaczka związków sztuki, roślin i pracy opiekuńczej. Mama dwójki dzieci.
Kulturoznawczyni, eseistka, badaczka związków sztuki, roślin i pracy opiekuńczej. Mama dwójki dzieci.
Komentarze