0:00
0:00

0:00

W komunikacie prasowym władze kliniki podały, że Nawalny pozostaje w stanie śpiączki farmakologicznej. Jego stan jest ciężki, ale jego życiu obecnie nie zagraża niebezpieczeństwo.

Nawalny poczuł się źle na pokładzie samolotu z Tomska do Moskwy 20 sierpnia rano, gdy wracał z podróży po Syberii. Z relacji jego rzeczniczki Kiry Jarmysz wynika, że tego dnia wypił jedynie filiżankę herbaty. Dostał po niej silnych potów i stracił przytomność, przez co samolot musiał awaryjnie lądować w Omsku.

Nawalnego od razu przewieziono na oddział intensywnej terapii omskiego szpitala, został podłączony do respiratora. Otoczenie chorego, w tym jego najbliższa rodzina, od początku podejrzewało, że doszło do próby jego otrucia. Żona dysydenta, Julia, domagała się przewiezienia go do lepiej wyposażonego szpitala za granicą, także w bezpośrednim liście do prezydenta Władimira Putina.

Dyrekcja omskiej kliniki początkowo przychyliła się do tego pomysłu. Następnie jednak zmieniła zdanie. Odmawiała wypisania Nawalnego, wskazując, że w obecnym stanie jego transport jest niemożliwy, a w rosyjskim szpitalu ma wszystko, czego potrzeba. "Nie wezmę na siebie tej odpowiedzialności" - tłumaczył ordynator.

"Zakaz transportu jest jak wyrok na życie Nawalnego. Ma na celu jedno - odciągnąć w czasie moment przewiezienia go za granicę, by trucizny w jego organizmie nie dało się już wyśledzić. Każda kolejna godzina zwłoki niesie poważne zagrożenie dla jego życia" - komentowała na Twitterze Kira Jarmysz.

"Tę decyzję podjęli nie lekarze, a Kreml" - pisała.

Przeczytaj także:

Lekarze zmieniają diagnozę

Rzeczniczka Nawalnego wskazywała, że czas ucieka, a rosyjscy lekarze nie są w stanie nawet postawić jednoznacznej diagnozy, w szpitalu brakuje bowiem aparatury. Gubili się też w zeznaniach.

Pierwszy lekarz, który zobaczył Nawalnego po lądowaniu w Omsku, miał stwierdzić, że najpewniej przyczyną była trucizna.

Wkrótce po przewiezieniu dysydenta do omskiej kliniki Iwan Żdanow, dyrektor FBK - fundacji walczącej z korupcją, którą założył Nawalny - ustalił w rozmowie z policją, że substancja, która znalazła się w organizmie chorego, może zagrażać nie tylko jemu, ale również tym, którzy się do niego zbliżają. Konieczne miały być skafandry ochronne.

Jednak już na jednej z kolejnych konferencji prasowych omscy lekarze zarzekali się, że nie doszło do próby otrucia, bo w organizmie Nawalnego nie znaleziono żadnych toksyn. Jego zły stan miał być efektem problemów z przemianą materii i nagłego spadku poziomu cukru we krwi.

"I dlatego nie zgadzacie się na transport?", "To opis symptomów, a nie diagnoza" - komentowało na Twitterze otoczenie Nawalnego. Z relacji Kiry Jarmysz wynika, że ordynatorowi szpitala w międzyczasie złożyli wizytę "mężczyźni w maskach i garniturach", najpewniej funkcjonariusze służb bezpieczeństwa FSB.

Rosyjskie prorządowe media podawały, że przyczyną złego samopoczucia Nawalnego był najpewniej kac, bo opozycjonista miał poprzedniego wieczoru potężnie się upić. Kira Jarmysz dementowała te pogłoski na Twitterze.

Na lotnisku w Omsku 21 sierpnia wylądował niemiecki samolot przygotowany do transportu dysydenta. Niemieccy lekarze, po tym, jak dopuszczono ich do oględzin chorego, informowali, że nie ma przeszkód, by go bezpiecznie przewieźć do szpitala w Berlinie.

W końcu, po niemal dobie nerwowego oczekiwania, w sobotę nad ranem Nawalny został przetransportowany karetką na lotnisko i umieszczony w niemieckim samolocie, którym wraz z żoną poleciał do Berlina.

Po wykonaniu niezbędnych badań berlińska klinika podała, że przyczyną jego zatrucia była substancja z kategorii inhibitorów cholinesterazy. Do takich związków należy m.in. silnie toksyczny gaz bojowy sarin.

Międzynarodowa presja

Niewykluczone, że Nawalny nie trafiłby do Berlina, gdyby nie rosnąca międzynarodowa presja.

O zdrowie lidera rosyjskiej opozycji dopytywali m.in. niemiecka kanclerz Angela Merkel, prezydent Finlandii Sauli Niinistö i prezydent Francji. Emmanuel Macron ogłosił gotowość do udzielenia Nawalnemu azylu. Swoje zaniepokojenie na Twitterze wyraził także premier Mateusz Morawiecki.

Kluczowa mogła być decyzja Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

W piątek 21 sierpnia pełnomocnicy Nawalnego poprosili Trybunał o zarządzenie środka tymczasowego. Strasburg przychylił się do ich prośby. Nakazał rosyjskim władzom dopuszczenie rodziny i niemieckich lekarzy do chorego, by ci mogli ocenić, czy można go przewieźć, a także udostępnienie im całej dokumentacji medycznej.

Trybunał zażądał także pełnej informacji o procedurach medycznych, którym poddano Nawalnego w Omsku, wraz z dokumentacją.

ETPCz może zarządzić środki tymczasowe w związku z toczącym się przed nim postępowaniem, tylko w wyjątkowych okolicznościach. Czyli wtedy, gdy stronie postępowania grozi "realne ryzyko nieodwracalnej szkody". Podobnie jak w przypadku postępowania przed Trybunałem Sprawiedliwości UE w Luksemburgu, środek tymczasowy nie przesądza zarazem o ew. wyroku sądu.

W przypadku Nawalnego jego pełnomocnicy poprosili ETPCz o środek tymczasowy, tłumacząc, że odmowa przetransportowania go do Berlina stanowi ryzyko dla jego zdrowia i życia. Byłoby to zarazem pogwałcenie art. 2 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, który mówi o prawie do życia.

Długa rosyjska tradycja

Sam Nawalny - prawnik, publicysta, działacz społeczny, bloger i niedoszły kandydat na prezydenta w 2018 roku (na jego kandydowanie nie zgodziły się władze) - kilkakrotnie wygrywał już z Rosją w Strasburgu. W 2013, 2017 i 2018 roku Trybunał uznał, że liczne zatrzymania aktywisty podczas ulicznych protestów były nadużyciem władzy oraz politycznie motywowaną próbą ucieszenia go i całej opozycji.

Ale Rosja, wobec której toczy się najwięcej postępowań w ETPCz, od dawna grozi, że wycofa się spod jurysdykcji Trybunału.

Próba otrucia Nawalnego, który jest solą w oku Władimira Putina, wpisuje się w długą tradycję podobnych przypadków w Rosji.

Podobne symptomy miał Piotr Wierziłow, aktywista opozycyjny i rzecznik zespołu Pussy Riot. W 2018 roku, po wypiciu kawy w kawiarni w Moskwie, dostał drgawek, majaczył. W szpitalu został podłączony do respiratora, potem przetransportowano go do Niemiec.

Anna Politkowska, dziennikarka śledcza krytykująca rosyjski rząd, zwłaszcza w kontekście wojny w Czeczenii, w 2004 roku straciła przytomność po tym, jak wypiła herbatę na pokładzie samolotu. Dwa lata później znaleziono ją zastrzeloną w windzie jej mieszkania w Moskwie.

Miesiąc po zabójstwie Politkowskiej, Aleksandr Litwinienko, były oficer rosyjskich służb bezpieczeństwa (FSB), któremu Wielka Brytania udzieliła azylu politycznego, zmarł po wypiciu herbaty "wzbogaconej" radioaktywnym izotopem polonu 210. Śledztwo prowadzone przez Brytyjczyków w 2016 roku wykazało, że za decyzją o jego otruciu mógł stać sam Władimir Putin.

W wyniku "otrucia materiałem radioaktywnym" zmarł także w 2004 roku Roman Cepow, były ochroniarz Władimira Putina.

W 2015 roku doszło do próby otrucia opozycyjnego działacza Władimira Kary-Murzy, miesiąc po tym, jak zaapelował do Stanów Zjednoczonych o ostrzejsze sankcje dla Rosji. Kara-Murza twierdzi, że władze próbowały zrobić to ponownie w 2017 roku, gdy jeździł po kraju i pokazywał dokument o Borysie Niemcowie.

Głośna była także próba zabójstwa byłego rosyjskiego szpiega Siergieja Skripala i jego córki w angielskim Sailsbury, w 2018 roku. Śledztwo wykazało, że stali za tym dwaj rosyjscy agenci, którzy posmarowali klamki w domu Skripala toksycznym środkiem paraliżująco-drgawkowym (tzw. nowiczokiem). Po tym wydarzeniu Wielka Brytania i jej sojusznicy wydalili 150 rosyjskich dyplomatów i nałożyli na rosyjski rząd sankcje.

;

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze