Prezes PiS Jarosław Kaczyński podzielił się z Polakami najnowszymi rewelacjami gospodarczymi. Kaczyński opowiada, że PiS zlikwidowało głód wśród dzieci, zmienia też ton w sprawie inflacji. Co dokładnie mówi lider obozu władzy i przede wszystkim - czy ma rację?
Prezes Kaczyński zna się na wszystkim, ma doskonałą pamięć, a wszystko, co robi PiS, jest dobre. Z takim przeświadczeniem można wyjść z kolejnych występów szefa Prawa i Sprawiedliwości podczas jego tournee po Polsce. W niedzielę 2 października w Stargardzie lider obozu władzy przedstawił kilka tez, również na temat polskiej gospodarki i polityki społecznej. Chwalił się między innymi sukcesem programu 500 plus, przekonywał, że PiS to najlepszy rząd na czasy kryzysu. A partia za trudności gospodarcze nie odpowiada.
Wśród opowieści o sukcesach PiS, jedna zwróciła naszą uwagę:
W Polsce były głodne dzieci. Myśmy je pierwszy raz nakarmili za naszych rządów 2005-2007.
Kaczyński dodał jeszcze: "Pamiętam jak po zakończeniu tych rządów, tutaj, na tej ziemi, dosłownie w kilka dni, od momentu, w którym odszedłem z gabinetu premiera, dziękowano mi za to, że dzieci nie chodzą już głodne”.
Pomijając podziw dla prezesa Kaczyńskiego, że doglądał każdego szczegółu prowadzonej przez jego rząd polityki, a ludność była mu dozgonnie wdzięczna za każde działanie, zastanówmy się jednak, o co dokładnie mu chodzi. Bo słowa o tym, że PiS w latach 2005-2007 nakarmił głodne dzieci, trzeba odczytywać jako metaforę. Nie chodzi przecież o to, że partia nakarmiła wszystkie dzieci i zlikwidowała głód wśród osób poniżej 18 roku życia. Jeśli zaś tezą prezesa jest, że przed PiS nikt nie prowadził programów dożywiania dzieci, to jest to nieprawda.
W skrócie — ubóstwo wśród dzieci maleje w Polsce od dłuższego czasu, choć mieliśmy stagnację na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku, a także w ostatnich latach. Ale wraz z polepszającą się sytuacją gospodarczą Polski jest coraz lepiej. PiS ma spore zasługi w redukcji ubóstwa, w dożywianiu dzieci niekoniecznie.
Zobaczmy, co mówią dane.
Dokładne informacje na temat liczby dzieci, które głodują, w zasadzie nie istnieją. Liczby GUS lub Eurostatu mogą nam powiedzieć coś o liczbie dzieci w ubóstwie lub zagrożonych ubóstwem. Ale nie są one jednoznaczne z głodem. "W najbiedniejszych rodzinach zawsze potrzeby dzieci były na pierwszym miejscu, o ile nie była to rodzina z jakąś dysfunkcją czy patologią, np. alkoholizmem" – mówiła w 2015 tygodnikowi "Polityka" prof. Elżbieta Tarkowska, specjalistka w zakresie socjologii ubóstwa.
Głośna akcja Polskiego Czerwonego Krzyża z 2018 roku o milionie głodnych dzieci była ostro krytykowana przez ekspertów. Liczba ta jest bowiem niemożliwa do weryfikacji. Nieco wcześniej PiS grał inną, również niemożliwą do weryfikacji liczbą. W spocie wyborczym z 2015 roku oskarżał Platformę Obywatelską o 800 tys. głodnych dzieci.
Problem w tym, że wszystko wskazuje na to, że w trakcie pierwszych rządów PiS, o których mówił w Stargardzie Kaczyński, liczba głodnych dzieci była podobna. Jeśli nie większa.
Dane GUS o ubóstwie wśród osób do 17 roku życia nie obejmują lat pierwszych rządów PiS. W 2008 roku stopa ubóstwa skrajnego wśród dzieci wynosiła 9 proc. W 2014 roku było to już 10,3 proc., w 2015 – znów 9 proc. Później ubóstwo skrajne znacznie spadło, przede wszystkim ze względu na program 500 plus. Od kilku lat co roku mieści się w okolicach 5-6 proc.
W raporcie EAPN – organizacji pozarządowej, zajmującej się ubóstwem i sposobami jego eliminacji – czytamy:
"Jak pokazywał raport UNICEF, opublikowany w lutym 2007 r. (czyli po 1,5 roku pierwszych rządów PiS - przyp. red.), pod względem sytuacji materialnej, mierzonej zespołem kilku wskaźników (takich jak odsetek dzieci z rodzin o dochodach niższych niż 50 proc. mediany dla kraju, co najmniej jedna osoba bezrobotna w rodzinie, subiektywne poczucie ubóstwa, brak w domu materiałów edukacyjnych i mniej niż 10 książek), dzieci polskie znajdowały się na ostatnim miejscu wśród 21 krajów rozwiniętych".
Dodajmy jeszcze dane Eurostatu o zagrożeniu ubóstwem lub wykluczeniem społecznym. Te dane mamy od 2005 roku. W latach 2005-2008 udało się znacznie zredukować ten wskaźnik wśród dzieci – z 45,3 proc. do 30,5 proc. Warto jeszcze dodać, że były to lata świetnej koniunktury gospodarczej na całym świecie. Niektórym krajom „nowej” Unii udało się osiągnąć w tym okresie podobne wyniki (Słowenia z 32 do 20,6 proc., Łotwa z 46,3 do 35,1 proc.). Najnowszy wskaźnik dla Polski to 17,3 proc. z 2020 roku.
Jeśli więc dane o ubóstwie wśród dzieci jakkolwiek wpływają na liczbę głodnych dzieci, to z pewnością było ich znacznie więcej w latach 2005-2007. Trzeba pamiętać, że rzeczywiście zarówno wówczas, jak i w pierwszych latach obecnych rządów PiS ubóstwo wśród dzieci zmalało. Ale tryumfalizm jest nieuzasadniony - PiS z pewnością nie wykarmiło wszystkich głodnych dzieci i nie zlikwidowało głodu, ani nie wymyśliło programów dożywiania dzieci.
"Od 1996 roku dożywianie, w tym dożywianie dzieci, poza programami realizowanymi przez podmioty niepubliczne, prowadzone jest przede wszystkim w ramach programów rządowych" – czytamy w dokumencie Biura Analiz Sejmowych z 2010 roku.
Rząd dofinansowywał takie programy, a wprowadzony oficjalnie przez PiS program „Posiłek dla potrzebujących” miał swój pilotaż w 2005 roku i był pomysłem poprzedniego rządu.
Przy okazji prezes Kaczyński przypomniał w Stargardzie swoją ulubioną mantrę z obecnej trasy o Polsce. „Oczywiście jest inflacja, ale jest taki wzrost, że ta inflacja tylko lekko to narusza” - mówił, mając na myśli wzrost pensji.
Warto jednak odnotować lekką zmianę w tonie wypowiedzi. Jeszcze 13 września Kaczyński mówił:
„Ta inflacja rzeczywiście tak szybko się nie obniża, a nawet można powiedzieć, co prawda dzisiaj już dużo wolniej niż przedtem, ale się nieco zwiększa, ale z drugiej strony, dochody społeczeństwa są także wzrastające i to wrastające na poziomie inflacji”.
W niecałe trzy tygodnie prezes uznał więc, że inflacja jest wyższa niż średni wzrost płac na przestrzeni roku.
To znaczy, że bieżące dane dochodzą do ucha Kaczyńskiego z dużym opóźnieniem. Bo z realnym spadkiem średnich pensji mamy do czynienia od kilku miesięcy.
W lipcu teoretycznie płace były ponad inflacją, ale tylko dlatego, że dane zaburzały wysokie premie wypłacane w górnictwie, energetyce i leśnictwie.
A dodatkowo – comiesięczne dane GUS o średniej płacy dotyczą mniej więcej 40 proc. rynku pracy, i to grupa lepiej zarabiających. Nie ma tutaj mikrofirm, w których zarabia się słabiej.
Średnie dane mają jeszcze do siebie to, że odwołują się do „statystycznego Polaka”, który nie istnieje. Mówią nam o trendach w gospodarce, a nie o indywidualnych doświadczeniach. Z danych tych nie wyczytamy, jaka część z nas w ciągu ostatniego roku w ujęciu realnym (wzrost pensji połączony z inflacją) straciła. Ale to z pewnością bardzo duża część populacji. Urzędnicy, nauczyciele, wykładowcy otrzymują znacznie mniejsze podwyżki niż inflacja.
Zadowolenie prezesa PiS jest więc tutaj zupełnie nieuzasadnione.
Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.
Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.
Komentarze