0:000:00

0:00

Powołany w skład rządu Morawieckiego w październiku 2020 roku Jarosław Kaczyński jest wprawdzie wicepremierem bez teki, ale za to objął kompetencje nieporównanie ważniejsze niż jakikolwiek minister czy nawet sam premier. Został bowiem jednocześnie przewodniczącym komitetu do spraw bezpieczeństwa narodowego.

Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

Program polityczny: jak najwięcej władzy

To mogło wielu zaskoczyć, bo przecież Kaczyński na bezpieczeństwie narodowym się zupełnie nie zna, nigdy się nim nie zajmował. Jednak istotnie chodzi o bezpieczeństwo, tyle że o bezpieczeństwo władzy, a na tym Kaczyński zna się w Polsce najlepiej.

Został zresztą powołany na to stanowisko w chwili kryzysu koalicji, gdy pod wpływem nagromadzonych błędów zaczęła się chwiać i trzeba było ratować bezpieczeństwo władzy Zjednoczonej Prawicy.

Stanowisko zrodziło się z potrzeby chwili, lecz idealnie trafiło w polityczną osobowość Kaczyńskiego. Jego życiowym programem politycznym od zawsze była władza, jak najwięcej władzy, najlepiej pełnia władzy. Reszta to instrumentarium, które dobiera się w zależności od sytuacji.

Jest tu nawet pewna różnica pomiędzy Kaczyńskim i PiS-em a bolszewikami: oni chcieli władzy, aby zrealizować pewien program, on tworzy program i działa dla zdobycia i utrzymania władzy.

Jest natomiast pewne podobieństwo między stanowiskiem Kaczyńskiego jako przewodniczącego ds. bezpieczeństwa ze stanowiskiem jakie dzierżył minister generał Rola-Żymierski w drugiej połowie lat 40. Był wtedy także przewodniczącym komisji ds. bezpieczeństwa, która zajmowała się zwalczaniem reakcyjnego podziemia.

Dzisiaj w oczach Kaczyńskiego - wyraźnie wynika to z jego wypowiedzi - „reakcyjnym podziemiem” jest cała opozycja oraz ta część społeczeństwa (czyli większość), która nie głosuje na PiS.

I przed nim stara się ochronić władzę PiS – swoją władzę – jako przewodniczący komitetu ds. bezpieczeństwa. W partiach takich jak PiS, rewolucyjnych, lepszym terminem byłby pewnie komisarz ds. bezpieczeństwa władzy. Oczywiście, Kaczyński nie musi się uciekać do takich metod jak Rola-Żymierski. Jesteśmy w innych czasach, członkostwo w UE i NATO powstrzymuje. Ponadto, każde „neo-" jest wersją soft oryginału…

Przeczytaj także:

Kaczyńskiego bezpieczeństwo zdrowotne mało obchodzi

O tym, że Kaczyński nie zajmuje się bezpieczeństwem narodowym świadczy zupełny brak jego aktywności na polu, na którym pojawiło się zagrożenie, właśnie dla bezpieczeństwa narodowego. Chodzi o bezpieczeństwo zdrowotne.

Rok 2020 był rokiem, w którym umarło najwięcej Polaków od czasów II wojny światowej i jednocześnie najmniej się urodziło.

Skala zagrożenia potwierdza katastrofalne zarządzanie przez rząd PiS operacją opanowywania epidemii Covid-19 i jej następstw. Polska jest na przedostatnim miejscu w UE pod tym względem, a przypomnijmy, że były dni, kiedy nasz kraj znajdował się na piątym miejscu w świecie pod względem zgonów z powodu covidowego wirusa (a wszystkie kraje przed nami z liczbą ludności znacznie przekraczającą 100 mln). Jest to znakiem zapaści systemu ochrony zdrowia w Polsce.

Czy widzimy Kaczyńskiego zmagającego się z tym zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego? Nie, ponieważ obsadził się w roli komisarza ds. bezpieczeństwa władzy - nawet jeśli ze szkodą dla bezpieczeństwa narodowego - o czym poniżej.

W zwalczaniu współczesnego „reakcyjnego podziemia” - czyli wolnych sądów, wolnych mediów, samorządu, organizacji pozarządowych, środowisk akademickich, które są reprezentacją społeczeństwa obywatelskiego, ze swej natury niezależnego od władzy - Kaczyński jako szef komitetu ds. bezpieczeństwa praktykuje prostą, ale skuteczną strategię.

Od kiedy objął swoje stanowisko, w wojnie pisowsko-polskiej lepiej rzucają się w oczy trzy instrumenty negatywne (przemocowe) i dwa instrumenty pozytywne (pozyskujące zwolenników).

Instrumenty przemocowe, czyli jak ograniczać „antypisowskie podziemie”

Ich zadaniem jest „reakcyjne podziemie” ograniczać i marginalizować.

Po pierwsze, mamy do czynienia ze zwiększoną aktywnością i brutalnością policji i służb. One wiedzą, że teraz można więcej. Mamy zatem przyzwolenie na stosowanie przemocy bezpośredniej. Drastycznym tego przejawem były ataki policji oraz jej bojówek „damskich bokserów” na legalnie i pokojowo manifestujące polskie kobiety.

Można pomyśleć, że PiS i jego przystawki dlatego chcieliby wycofać Polskę z konwencji antyprzemocowej, aby podczas gdy komisarz ds. bezpieczeństwa będzie całował w rękę Beatę Szydło, jego siepacze mogli bezkarnie używać przemocy przeciwko polskim kobietom.

A przy tym, jak wiadomo, cała ta odrażająca historia została sprowokowana przez Kaczyńskiego, który pchnął grupę kolesiów i koleżanek Julii Przyłębskiej do zmian w ustawie (anty)aborcyjnej.

Także brutalność policji była politycznie zamierzona. Kaczyński chciał w ten sposób pokazać swoim wyborcom, że nie będzie taryfy ulgowej dla tych, którzy podnoszą rękę na jego władzę.

Jednocześnie, domu samego komisarza strzegło wtedy więcej policyjnych "dyskotek", niż w stanie wojennym miejsc zamieszkania partyjnych dygnitarzy. Chodziło zarówno o demonstrację siły, ale w grę wchodziła też tchórzliwość samego Kaczyńskiego.

Drugim instrumentem negatywnym jest atak na wolne media. Jak widzimy, w ostatnich miesiącach nastąpiło wzmożenie wysiłków, aby je zdusić, nawet pod demonstracyjnie fałszywym pozorem (jak podatek od reklam).

Dlaczego tak się dzieje? Otóż Kaczyński musiał zauważyć, że „reakcyjne podziemie” - czyli przeciętni, wolni Polacy - niezbyt chcą słuchać, czy oglądać prostackiej propagandy jego „żołnierzy wolności”, którzy demonstrują taki poziom jak ci z „Żołnierza Wolności” w latach 80.

Obozowi władzy nie udało się stworzyć MABENY, maszyny bezpieczeństwa narracyjnego, o której duby smalone prawił kiedyś prezydencki doradca. Ale on wiedział, co mówił. Bez quasi monopolu informacyjnego - niemal jak w PRL - prawica nie zawładnie w Polsce rządem dusz.

Skoro Polacy nie bardzo chcą słuchać i oglądać mediów partii rządzącej (kiedyś także publicznych), to trzeba MABENĘ skonstruować odwrotnie, czyli pozbawić Polaków wyboru, to znaczy wolnych mediów.

Niekoniecznie wszyscy przerzucą się na media reżimowe, ale przynajmniej nie będzie komu pisać o ciemnych sprawkach władzy, o tym, jak doi Polskę, o księżach pedofilach, o tysięcznych aferach ludzi rządzącej sitwy w spółkach skarbu państwa itd.

Po trzecie, Kaczyński dał sygnał do ataku na UE. Sam, w stylu propagandy komunistycznej z przełomu lat 50./60., krzyczał, że nie pozwoli, aby Polska stała się unijną „kolonią”. I jak Piekarski na mękach plótł, że Związek Sowiecki pozostawiał więcej swobody swym satelitom niż dzisiaj Unia swoim członkom.

Przypomina się w tym miejscu scena z filmu „Vabank”, w której jeden z bohaterów mówi do policji o pewnym niezbyt poukładanym umysłowo gościu: „Panie, to wariat”. Żaden dworski politolog czy historyk tych bzdur nie prostuje, także dlatego, że wiedzą, że Kaczyński opowiada te brednie świadomie.

Chodzi o odstraszanie UE od „wtrącania się” w to, jak PiS rządzi Polską, czyli o bezpieczeństwo władzy. Przecież Sowieci nie wtrącali się w to, jak rządzili w Rumunii - Ceaușescu, czy w NRD - Ulbricht.

Instrumenty służące do pozyskiwania zwolenników

Oprócz negatywnych, są jednak także instrumenty pozytywne, przy pomocy których Kaczyński próbuje poszerzać bazę społeczną swej władzy. Idzie to opornie, mimo ogromnych inwestycji z publicznych pieniędzy.

Dlatego widzimy obecnie wzmożone użycie dwóch takich instrumentów: janczarzy oraz korupcja polityczna. Oba się ze sobą w pewnych punktach łączą.

Kluczem do zrozumienia tych instrumentów są słowa niemieckiego historyka, specjalisty m.in. od Związku Sowieckiego, Jörga Baberowskiego „Bolszewicy mieli dobre wyczucie tego, jak ludziom, którzy pochodzą z marginesu, rozdać posady i zapewnić sobie ich lojalność. To jest właśnie tajemnica bolszewickiego sukcesu” (w wywiadzie dla Biuletynu IPN).

Dzisiaj „margines” oznacza ludzi, którzy ze względu na niedostatek wiedzy, kompetencji, doświadczenia, integralności osobowościowej, nie mogliby objąć - szybko lub wcale - stanowisk w aparacie władzy, administracji publicznej czy spółkach skarbu państwa.

Parlament, rząd, spółki skarbu państwa, trybunał Przyłębskiej itd. aż roją się od takich właśnie ludzi, których Kaczyński wyciąga z różnych zakamarków. Czyni ich prezesami, ministrami, posłami i pozwala doić Polskę, by w zamian stawali się jego janczarami i pretorianami.

Obowiązuje jedno kryterium: ślepe posłuszeństwo i zdolność do nikczemności. To dzięki nim PiS nie tylko przejął władzę, ale też przejął państwo i uważa, że dzięki temu drugiemu nie będzie musiał oddawać tej pierwszej.

Najnowszy przypadek, casus Obajtek, jest tego jedynie spektakularną egzemplifikacją. To nie jest kariera jak w Ameryce „od pucybuta…”, bo tam liczyła się praca i energia, ani jak u Lenina, słynna „kucharka” - bo jemu chodziło o prostotę państwa.

Obajtek jest idealnym przykładem kariery z woli prezesa PiS, który po przejęciu władzy stał się „prezesem wszystkich Obajtków”.

W normalnym państwie Obajtek zniknąłby dzień, dwa po ujawnieniu tego, co wiemy. Nawet w państwie PiS jeszcze kilka lat temu też musiałby odejść. Dziś komisarz ds. bezpieczeństwa władzy uważa, że jego władza jest tak bezpieczna, że nawet przypadek tak jaskrawo sprzeczny z tym, co PiS kiedyś głosiło, jej nie zagrozi.

Dlaczego tak może uważać? Bo system bezpieczeństwa władzy został domknięty. Obajtkowie zatrudniają żony i dzieci funkcjonariuszy organów ścigania. Prawnicy reprezentujący prokuratorów bronią też interesów Obajtków. W tym układzie zamkniętym prokuratura, czy CBA nie ruszą swoich, a nawet będą prześladować tych, którzy ujawniają afery i schorzenia państwa PiS.

Są też formy „bardziej wyrafinowane” łowienia janczarów i korupcji politycznej jak choćby polityka ministra Czarnka w odniesieniu do kryteriów oceny wartości dorobku akademickiego (publikacji).

Ostatnio wprowadzone zmiany mają dać efekt w postaci - na podobieństwo marcowych (z 1968 roku) - „Czarnkowych docentów”, którzy dzięki niemu zaczną znaczyć. I podobnie ma być w dyplomacji, gdzie najnowsza reforma służby zagranicznej firmowana przez zupełnie bezwolnego ministra wnosi zasadę „nie matura, lecz chęć chora zrobi z ciebie ambasadora”.

Przykładem w znacznym stopniu demoralizującej korupcji politycznej od początku był przecież program „500 plus”. Nie mógł przynieść zakładanych efektów demograficznych, i nie przyniósł, ani też nie był obliczony na pomoc dla najbiedniejszych, bo przecież wsparcie z tego programu otrzymali wszyscy, niezależnie od dochodu. Kalkulacja była prosta: część z nich zagłosuje na dobroczyńcę. Podobnie jest z kolejnymi emeryturami.

Jak uwolnić państwo z rąk szkodników

Czy Kaczyński nie wie, że to szkodzi Polsce? Z pewnością wie, ale bardziej niż na Polsce zależy mu na władzy. W roli gen. Roli-Żymierskiego Kaczyński swym anachronizmem i stylem przypomina jednak bardziej, na co zwraca się słusznie uwagę, Władysława Gomułkę.

Ale, jak twierdzą niektórzy, porównywanie go do Gomułki jest jednak krzywdzące dla… Gomułki. Dlaczego? Bo Gomułka, oprócz ciężkich grzechów, miał jednak w czasach zniewolenia parę zasług dla Polski i dlatego był szczerze nielubiany w Moskwie.

Kaczyński w czasach wolnej Polski swemu krajowi wyrządza jedynie szkody, a Polaków dzieli, za co w Moskwie jest niewątpliwie ceniony. Myślą tam zapewne z satysfakcją: „Zobaczcie, Polacy już myśleli, że udało im się wyrwać z komunizmu i stać się krajem zachodnim, a tu proszę… Kaczyński i PiS skutecznie rusyfikują politycznie Polskę, a Polakom starają się wybić z głowy Europę”.

To, że Kaczyński przejdzie do historii jako ten, który troszczył się jedynie o bezpieczeństwo władzy ze szkodą dla Polski, nie musi być naszym zmartwieniem. Powinno być jednak zmartwieniem demokratycznej opozycji, że jest w tym skuteczny.

Oznacza to, że jeśli myśli ona poważnie o przejęciu władzy i uwolnieniu państwa z rąk szkodników o okupacyjnej mentalności, musi znacząco zmienić swoje rozumienie sytuacji, w jakiej się znajduje.

Po drugiej stronie nie jest partia demokratyczna taka sama jak inne. Prawicowa czy „narodowa”. PiS jest formacją głęboko niedemokratyczną. Wobec bezwzględnego autokraty, który się uwłaszczył na państwie (takiego w Polsce nie mieliśmy od kilkudziesięciu lat), musi zacząć działać naprawdę wspólnie.

Są tego pierwsze oznaki. To musi iść dalej i prowadzić do programowego porozumienia i organizacyjnego współdziałania. Przypomnijmy, że tonące wcześniej w rywalizacji i wojnach państwa Zachodu, potrafiły po 1945 roku, po raz pierwszy w historii się zjednoczyć, aby stawić czoła Związkowi Sowieckiemu.

W przeciwnym przypadku, obecna demokratyczna opozycja przestanie być demokratyczną, a stanie się koncesjonowaną. Kaczyński zarezerwuje dla niej do 30 procent miejsc w przyszłym parlamencie. Po koncesje trzeba będzie się zgłaszać w urzędzie ds. bezpieczeństwa władzy przy ulicy Nowogrodzkiej.

*Roman Kuźniar jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, był dyplomatą, byłym dyrektorem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych

;

Udostępnij:

Roman Kuźniar

Roman Kuźniar jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, był dyplomatą, byłym dyrektorem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych

Komentarze