0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

19 grudnia 2019 Sejm przegłosował „lex Ardanowski” - specustawę dotyczącą zwalczania Afrykańskiego Pomoru Świń ASF, która wprowadza szereg budzących społeczne kontrowersje przepisów. Między innymi, wprowadza kary więzienia za utrudnianie polowań (do 1 roku), a także odstrzałów sanitarnych (nawet do 3 lat więzienia). Forsował ją minister rolnictwa Krzysztof Ardanowski.

Przeczytaj także:

Specustawa została przyjęta głównie głosami PiS, PSL-Kukiz i Konfederacji, choć „za” głosowali też niektórzy posłowie opozycji: Jakub Rutnicki (KO), Romuald Ajchler, Wiesław Szczepański i Tadeusz Tomaszewski (wszyscy trzej z Lewicy).

Wstrzymali się Eugeniusz Czykwin, Elżbieta Gelert, Katarzyna Osos, Paweł Poncyljusz, Jacek Protas i Marta Wcisło z KO oraz Marek Dyduch z Lewicy.

Nowe przepisy poparł też Jarosław Kaczyński, prezes PiS. Jest to o tyle dziwne, że ma opinię osoby nielubiącej myśliwych, a jeszcze rok temu sprzeciwiał się karaniu za utrudnianie polowań.

„Z naszych informacji wynika, że najprawdopodobniej zrobił to z niewiedzy albo został wprowadzony w błąd. A jego decyzja mogłaby być inna, gdyby nie… nieobecność w pracy zaufanej sekretarki, zwanej panią Basią” - poinformowała 26 grudnia 2019 „Rzeczpospolita”.

„Pani Basi nie było w pracy”

Według ustaleń „Rp”, za każdym razem, gdy trzeba prezesowi PiS wskazać jakąś istotną kwestię dotyczącą ochrony zwierząt, e-mailem robi to „jeden z wysoko postawionych sympatyków PiS o poglądach prozwierzęcych".

Dziennik nie wskazuje, kto to jest, ale - według naszych źródeł - może to być np. Krzysztof Czabański, w ubiegłej kadencji poseł, wegetarianin zaangażowany w ochronę zwierząt. Albo aktorka Anna Chodakowska.

Kaczyński nie posługuje się skrzynką elektroniczną, dlatego wiadomości odbiera za niego jego sekretarka - Barbara Skrzypek. Następnie drukuje e-maile i kładzie prezesowi na biurko. Na przykład, w ten sposób - informuje „Rzeczpospolita” - udało się w 2017 roku skłonić Kaczyńskiego, by wpłynął na ministra środowiska Jana Szyszkę, by ten anulował swoje rozporządzenia znoszące zakaz polowań na łosie.

Tak było też tym razem - e-mail został wysłany przed głosowaniem.

Ale nie dotarł, bo "pani Basi nie było w pracy", jak powiedział informator dziennika.

W 2017 roku Kaczyński głosował tak samo

Z analogiczną sytuacją mieliśmy do czynienia pod koniec 2017 roku. 14 grudnia w nowelizacji ustawy o zwalczaniu chorób zakaźnych przemycono przepis karzący grzywną za utrudnianie polowania. Kaczyński również wtedy głosował "za", rzekomo - przypomniała „Rzeczpospolita” - z niewiedzy.

Wydaje się, że faktycznie było to omyłka, bo później, podczas debaty i prac nad zmianą ustawy Prawo łowieckie, naciskał, by ten przepis został zniesiony. Domagał się nie tylko tego, ale również zmian postulowanych przez stronę społeczną:

  • wprowadzenia zakazu szkolenia, sprawdzianów i konkursów psów myśliwskich na żywych zwierzętach;
  • wprowadzenia zakazu udziału w polowaniach dzieci do 16 roku życia;
  • wprowadzenia zakazu stosowania amunicji ołowianej;
  • zwiększenia odległości wykonywania polowań od zabudowań mieszkalnych.

Po gorącej parlamentarnej batalii te wszystkie przepisy przeszły. Ten dotyczący udziału dzieci w polowaniach nawet w jeszcze ostrzejszej postaci, bo zakaz obowiązuje do 18 roku życia, co jest zresztą powodem ogromnego niezadowolenia myśliwych. Złożyli nawet projekt zmiany ustawy w tym względzie.

Z drugiej strony patrząc, Kaczyński nie miał w zasadzie nic do stracenia wspierając te zmiany wbrew woli dużej części swojej partii.

Myśliwych jest tylko nieco ponad 125 tys. Nawet z rodzinami nie są aż tak bardzo liczną grupą wyborców.

Pewnego rodzaju pragmatyzm polityczny Kaczyńskiego w kwestiach zwierzęcych pokazały losy nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, o której wsparcie Kaczyński publicznie apelował do wszystkich sił politycznych. Była rewolucyjna, m.in. likwidowała hodowlę futerkową, wyzwalała psy z łańcuchów, zakazywała wykorzystywania zwierząt w cyrkach.

Ale Kaczyński ostatecznie wycofał się z tych ambitnych planów, gdy zmiany zaczęły krytykować media Tadeusza Rydzyka, których odbiorcą jest duża część PiS-owskiego żelaznego elektoratu.

„Niejednoznaczne i nieprecyzyjnie sformułowane”

Inne wyjaśnienie dla tej sytuacji ma cytowany poseł PiS Robert Telus. Jego zdaniem nie była to żadna pomyłka, a prezes rządzącej partii zagłosował całkowicie świadomie, bo „przepis dotyczy osób celowo utrudniających polowania, a nie przypadkowych spacerowiczów”.

Choć uzasadnienie specustawy o tym nie mówi, to powyższe zapisy wymierzone są głównie w ruchy antyłowieckie, które przybierają w Polsce na sile.

Biuro Legislacyjne Sejmu wskazywało, że przepisy w zaproponowanym kształcie są niejednoznaczne i nieprecyzyjnie sformułowane, co będzie finalnie prowadziło do dowolności w ich interpretacji.

W praktyce mogą uderzyć w każdego, kto nie jest myśliwym.

Nie tylko w antymyśliwskich aktywistów, ale też w grzybiarzy, biegaczy, rowerzystów, miłośników pieszych wędrówek, obserwatorów przyrody. Jeśli spotkają w lesie polujących myśliwych, to zawsze będą musieli się wycofać. Jeśli tego nie zrobią, będą im grozić wspomniane kary za zakłócanie polowania.

„Nie weszła, to wejdzie”

Takim sytuacjom będzie sprzyjał fakt, że myśliwi nie zawsze oznaczają – choć wymagają tego do nich przepisy – teren polowania zbiorowego. Obowiązek informowania o terminach i miejscach zbiorówek spoczywa na gminach i nadleśnictwach, ale te różnie wywiązują się z tego zadania.

W ubiegłym roku, gdy przepisy karzące za utrudnianie polowania krótko funkcjonowały, to zdarzały się sytuacje, w ktorych myśliwi na nie się powoływali.

Przykładowo, w ten sposób z lasu w styczniu 2018 r. wyproszono Igor Tracza, mistrza świata w psich zaprzęgach, gdy trenował swoich podopiecznych i wszedł na obszar nieoznakowanego polowania. „Mówili, że prawo jest po ich stronie. Kazali nam zjeżdżać jak najszybciej. Jeśli tego nie zrobimy, to zgłoszą na policję utrudnianie polowania. To jest wykroczeniem, więc wjedzie policja, dostaniemy mandaty i zostaniemy usunięci” – opowiadał reporterom TVN Tracz.

Na "lex Ardanowski" zdążyli się już powołać w przedświąteczny weekend małopolscy myśliwi, gdy zamknęli (sic!) w domku myśliwskim dziennikarzy krakowskiej "Wyborczej", gdy ci przyjechali sfilmować ich polowanie.

„Wytłumaczyliśmy myśliwym, że ustawę przyjąć musi Senat, dopiero potem podpisze ją prezydent Andrzej Duda".

„Nie weszła, to wejdzie” – odparł myśliwy. I stwierdził, że jak ekolodzy »dostaną po kieszeni«, to przestaną »szwendać się po lasach«” - informowała gazeta.

;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze