0:000:00

0:00

Prywatyzacja mieszkań komunalnych to obietnica, którą prezes Jarosław Kaczyński złożył podczas przedwyborczego tournée.

17 października w Częstochowie pytany przez jednego z wyborców o możliwość wykupu zasobów mieszkaniowych gminy, przyznał, że "ludzie powinni mieć do tego prawo".

"Przyjmuję to zadanie. Interes społeczny takiego rozwiązania jest oczywisty" - stwierdził Kaczyński.

Dodał, że PiS przygotuje w tej sprawie ustawę. "Będziemy bardzo twardzi. Mamy wprawdzie w szeregach parlamentarnych wielu byłych samorządowców. Niektórzy z nich mogą kręcić nosem, ale od tego są władze partyjne, żeby podnieśli rękę w Sejmie".

Kaczyński przyznał, że takie prawo mógłby zakwestionować Trybunał Konstytucyjny, ale zaraz się poprawił: "Kiedyś TK był bardzo rygorystyczny, jeśli chodzi o ochronę własności, ale sądzę, że można go przekonać do zmiany zdania".

Wzrasta liczba chętnych, spada dostępność

Co nas powinno niepokoić? Nie tylko instrumentalne traktowanie Trybunału Konstytucyjnego, ale też filozofia stojąca za propozycją prezesa PiS.

Jak mówi OKO.press dr Adam Czerniak, kierownik Zakładu Ekonomii Instytucjonalnej i Politycznej w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, zasób komunalny zarówno w Polsce, jak i w innych rozwiniętych krajach, jest narzędziem zaspokajania potrzeb mieszkaniowych osób o najniższych dochodach lub znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej.

I właśnie dlatego nie powinien podlegać prywatyzacji. "W Polsce od lat go redukujemy, co nie oznacza, że liczba osób, które potrzebują wsparcia, spada. Wręcz przeciwnie, w ostatnich latach nawet wzrasta" - tłumaczy Czerniak.

Według raportu Najwyższej Izby Kontroli, w 2020 roku maksymalny czas oczekiwania na lokal z preferencyjną stawką to 17 lat. Kontrolowane wówczas gminy przyznały, że

nie zaspokajają potrzeb mieszkaniowych 73 proc. rodzin o niskich dochodach.

Eksperci z portalu RynekPierwotny.pl na podstawie danych GUS wyliczyli, że w 2019 roku na klucze do mieszkania z obniżonym czynszem najkrócej czekało się w województwie podlaskim - przeciętnie "tylko" półtora roku. Najdłużej? W woj. świętokrzyskim, łódzkim, zachodniopomorskim i śląskim - średnio cztery lata.

Na koniec 2021 roku na najem lokali z mieszkaniowego zasobu gmin (z wyłączeniem lokali zamiennych i pomieszczeń tymczasowych) oczekiwało łącznie 129 019 gospodarstw domowych.

Przeczytaj także:

Dostępne dane nie pokazują jeszcze, jak radykalne pogorszenie sytuacji na rynku mieszkań wpłynęło na głód mieszkaniowy wśród niezamożnych i średniozamożnych Polek i Polaków.

"Po wzroście cen najmu, a także ograniczeniu dostępności kredytów, mieszkania własnościowe stały się luksusem" - mówi OKO.press dr Czerniak.

"Nie mamy jeszcze danych, które pokazują, ile dokładnie wynosi dziś luka czynszowa. Chodzi o odsetek populacji, który nie jest w stanie ani otrzymać mieszkania komunalnego od gminy, ani nie stać go na kupno mieszkania własnościowego lub wynajęcie po cenie rynkowej. Pierwsze wyliczenia powinniśmy mieć za kilka miesięcy, ale

już dziś wiadomo, że ta liczba drastycznie wzrosła, na pewno powyżej 60 proc.".

Efekt prywatyzacji? Wyczerpanie zasobów

Dlaczego Kaczyński widzi więc interes społeczny w wyprzedawaniu zasobów gmin?

Prawdopodobnie liczy, że populistyczna propozycja przełoży się na wysokość słupków poparcia w nadchodzących wyborach. Zamiast skutecznej polityki mieszkaniowej, obliczonej np. na inwestycje w mieszkania czynszowe dla średniozamożnych, które sfinansują koszty utrzymania lokali dla najuboższych, proponuje atrakcyjną furtkę do upragnionej własności.

Sentyment do prywatyzacji zasobów gminnych pochodzi z lat 90., gdy ludzie masowo, za bezcen wykupywali nieruchomości z tzw. bonifikatą. Uwłaszczenie na majątku publicznym ma dziś dużo niższą intensywność, ale trwa w zasadzie nieprzerwanie.

Efekt? Według danych GUS w roku 2020 gminy posiadały w sumie 806,7 tys. lokali, których celem było zaspokojenie potrzeb mieszkańców. Tylko od 2015 roku ubyło 80 tys. mieszkań, od 1995 roku - aż 600 tys.

Jak wyjaśnia dr Adam Czerniak, gminy pozbywały się nieruchomości, bo chronicznie brakowało funduszy na ich utrzymanie.

"Do dziś nie ma pieniędzy na remonty. Wiele mieszkań nie nadaje się do zamieszkania. Liczba pustostanów w zasobach gminnych stale rośnie. Skoro mieszkanie i tak nie służy zaspokojeniu potrzeb ludności, samorząd ma ekonomiczną motywację, by zasób wyprzedawać" - tłumaczy Czerniak.

Bilansu nie poprawiają nowe inwestycje. Według danych GUS w 2021 roku do użytku oddano rekordową liczbę mieszkań — 234,7 tys. Jednak za większością z nich stoją deweloperzy i prywatni inwestorzy. Tylko 4 637 mieszkań, mniej niż 2 proc., to lokale budownictwa spółdzielczego i komunalnego.

Deprywacja mieszkaniowa to powszechny problem

Nierentowność i dziury w budżetach samorządów potwierdzają dane NIK z 2020 roku. Tylko w trzech gminach przychody z czynszów pozwalały na pokrycie kosztów eksploatacji, modernizacji i remontów.

To skutkowało nie tylko sprzedażą, ale też obniżeniem standardu lokali.

Według Eurostatu wskaźnik deprywacji (niemożności zaspokojenia podstawowych potrzeb dostosowanych do europejskich warunków życia, między innymi mieszkanie w substandardzie) plasuje Polskę na piątym miejscu od końca w Europie.

Problemem jest też przeludnienie mieszkań komunalnych, które według NIK dotyczy co dziesiątej rodziny korzystającej ze wsparcia gmin.

Według dr Czerniaka reformy wymagałaby także polityka czynszowa.

"Jeśli sytuacja materialna rodziny uległa poprawie, powinna płacić więcej. Tak robi np. Wielka Brytania, gdzie aż 20 proc. zasobu mieszkaniowego znajduje się w rękach samorządów i jednostek publicznych. Tyle że tam mieszkanie komunalne może mieć czynsz obniżony lub rynkowy.

Jeśli rośnie ci dochód, nie musisz opuszczać mieszkania, ale płać więcej. W ten sposób gmina nie musiałaby dopłacać do zamożniejszych, a mogłaby inwestować we wsparcie najbardziej potrzebujących" - mówi ekspert.

Samorządy zmieniają kurs

Zapowiedź odgórnej prywatyzacji zasobów komunalnych nie spodobała się części samorządów.

Sopot zablokował możliwość wykupu lokali gminnych w 2021 roku. Powód? Długie kolejki po mieszkania, a także wysokie ceny najmu na rynku prywatnym. Jeśli miasto ma przyciągać młodych, musi mieć ofertę skrojoną pod ich budżety.

Problemem był też obrót nieruchomościami pozyskanymi od miasta. Lokale kupione za 10 proc. wartości były potem wystawiane na sprzedaż lub trafiały na rynek najmu krótkoterminowego.

"Wykup mieszkań komunalnych poniżej cen rynkowych jest traktowany jako dobre narzędzie do spekulacji.

Czasem na zakup zrzuca się cała rodzina, by po prostu zarobić" - mówi dr Czerniak.

Podobne ograniczenia wprowadziły m.in. Warszawa, Kraków, Rzeszów, czy Łomża.

Prezes Kaczyński nie doprecyzował, ile wynosiłaby bonifikata, dla tych którzy chcieliby uwłaszczyć się na zasobach gmin. Jednak ryzyko otwarcia kolejnej furtki do zarobku na mieszkaniach to pomysł niebezpieczny i antyspołeczny.

Spada mobilność, rośnie frustracja

Jakie są skutki głodu mieszkaniowego? "Przeludnienie mieszkań, wzrost liczby młodych, którzy przymusowo mieszkają z rodzicami, tzw. gniazdowników, niska mobilność zawodowa" - wymienia dr Czerniak.

"Jeśli nie stać cię na mieszkanie, nie stać cię na to, by emigrować za pracą. To wpływa na elastyczność rynku pracy, a także wpływa na pogłębianie nierówności.

Badania pokazują też, że stabilność mieszkaniowa bezpośrednio wpływa na dzietność. Nie mówiąc o napięciach społecznych czy problemach psychologicznych, które generuje głód mieszkaniowy".

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze