0:00
0:00

0:00

Nie wrócimy do pomysłów z ustawy Ordo Iuris, uważamy je za fatalne. Tego bym nie poparł niezależnie od czarnego poniedziałku.To sprzeczne z moim poglądem na to, jakiej granicy państwo nie może przekraczać jeżeli chodzi o interwencję w życie ludzi

Wywiad dla PAP,12 października 2016

Sprawdziliśmy

Fałsz. Ustawa Kaczyńskiego zakazuje ponad 90 proc. legalnych dziś aborcji

Uważasz inaczej?

Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla PAP zapowiedział "prace nad nowelizacją prawa o aborcji. Będziemy dążyli do tego, by aborcji w Polsce było dużo mniej niż w tej chwili (...), by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię".

Znany z ezopowych wypowiedzi tym razem jasno zapowiedział więc, że ze znowelizowanej ustawy zniknie jeden z trzech warunków dopuszczalności aborcji: "gdy badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu".

Pozostaną dwa inne:

  • gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej,
  • gdy zachodzi podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego.

Kaczyński dodał, że "legalnych aborcji jest teraz rocznie około tysiąca, z tego ogromna część spowodowana zespołem Downa. Mamy nadzieję, że niedługo już tego nie będzie, taki jest nasz cel".

Kaczyński ma rację (za wyjątkiem przeceniania liczby płodów, u których stwierdzono zespół Downa). Z 1040 legalnych aborcji w 2015 roku aż 996, czyli 93 procent, zostało dopuszczonych ze względu na uszkodzenie płodu. Z gwałtu przerwana została (legalnie) jedna ciąża, a z powodu zagrożenia życia/zdrowia kobiety - 43. Takie mniej więcej proporcje powtarzają się co roku.

Przeczytaj także:

Kompromis 7 procent

Gdyby ustawa została znowelizowana - tak jak chce Kaczyński - liczba oficjalnych aborcji zmniejszyłaby się o ponad 90 procent. Jak pisze w "Wyborczej" Katarzyna Wiśniewska, taki "kompromis" (można go nazwać "kompromisem 7 procent") mógłby liczyć na poparcie Episkopatu, bo "dla biskupów będzie to sytuacja mniejszego zła".

W wywiadzie dla PAP Kaczyński przyznał się do tego, że w przed odrzuceniem projektu Ordo Iuris udał się z Beatą Szydło do abp Stanisława Gądeckiego: "Oczywiście poinformowaliśmy o naszej decyzji przewodniczącego Episkopatu Polski, zrobiłem to wspólnie z panią premier, rozmawialiśmy z przewodniczącym" (OKO.press dużo by dało, by opublikować stenogram tej rozmowy).

Skalę ograniczenia legalnej aborcji prawidłowo wyliczyła już 6 października Krystyna Pawłowicz: „PiS wkrótce przedstawi własny projekt ustawy wyłączający 90 proc. obecnych aborcji i karanie kobiet oraz przewidujący osłony dla kobiet w trudnych sytuacjach”.

O wyższości Kaczyńskiego nad Ordo Iuris

W porównaniu z projektem Ordo Iuris kobiety zgwałcone lub z ciążą zagrażającą życiu (ale czy na pewno także zdrowiu?) miałyby nadal możliwość legalnej aborcji, bo - jak mówi Kaczyński - "oczywiście tutaj przymusu zastosować nie można, można zastosować perswazję, i to delikatną, bez presji".

Kobiety nie byłyby karane za przerwanie ciąży, co ma duże znaczenie wobec rozpowszechnienia nielegalnej aborcji w Polsce. W tym jednym punkcie Kaczyński wykazuje się empatią wobec ludzi (a nie tylko płodów).

Niewykluczone jednak, że klimat wokół aborcji pogorszyłby się na tyle, że znalezienie lekarza, który podjąłby się legalnego zabiegu stałoby się jeszcze trudniejsze niz obecnie. Kobiety mogłyby natomiast nadal liczyć na to, że odmawiający zabiegu lekarz dyskretnie poda wizytówkę swego prywatnego gabinetu, choć ceny usług zapewne by wzrosły.

Ustawa Kaczyńskiego mogłaby natomiast ograniczyć badania prenatalne. Nadal mialyby sens, aby leczyć choroby płodu, ale ich wykonywanie mogłoby nasuwać podejrzenie, że planowane jest przerwanie ciąży

Nie wiadomo, czy projekt Kaczyńskiego wprowadzałby definicję człowieka, jak w propozycji Ordo Iuris ("Każdy człowiek ma przyrodzone prawo do życia od chwili poczęcia, to jest połączenia się żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej. Życie i zdrowie dziecka od jego poczęcia pozostają pod ochroną prawa”). To ważne ze względu na konsekwencje.

Według tej definicji człowiek zaczyna istnieć już w jajowodzie, a jego ochrona oznaczać może zakaz wielu - jeśli nie wszystkich - hormonalnych środków antykoncepcyjnych (bo według niektórych specjalistów ich działanie utrudnia także zagnieżdżenie blastocysty w ścianie macicy, co ginekolodzy o orientacji pro life opisują obrazowo jako zagłodzenie dziecka).

Dr Magdalena Szymańska, ginekolog położnik i bioetyk z Akademii Medycznej w Białymstoku: "Według zapisu encyklopedycznego, antykoncepcja to wszelkie działania mające na celu zapobieganie niezaplanowanemu poczęciu dziecka w trakcie stosunku płciowego (anti conceptio - przeciw poczęciu), tym terminem określa się także środki wczesnoporonne, które uniemożliwiają zagnieżdżenie komórki jajowej w macicy już po poczęciu.

Tymczasem wszystkie hormonalne środki tzw. antykoncepcyjne posiadają w swojej istocie wszystkie mechanizmy działania jednocześnie: hamowanie owulacji (niecałkowite); zagęszczenie śluzu szyjkowego (niecałkowite); zwolnienie perystaltyki jajowodów;

a także działanie wczesnoporonne: hamowanie zagnieżdżenia poczętego dziecka (zarodka) w wyniku zmian zanikowych endometrium (niewydolność wydzielnicza i zwłóknienie błony śluzowej macicy). Zatem środki te działają aborcyjnie jako przedzagnieżdżeniowe lub pozagnieżdżeniowe, gdy dziecko uległo implantacji (zagnieżdżeniu), np. prostaglandyny, RU-486.

Po poczęciu mamy do czynienia z człowiekiem, dzieckiem w momencie poczęcia, to nie jest "komórka jajowa w macicy po poczęciu". Komórka jajowa obumiera po 24 godzinach, natomiast jeśli została zapłodniona - staje się zarodkiem ludzkim, dzieckiem, które po upływie 7-8 dni przesuwania się przez jajowód trafia do macicy, gdzie się zagnieżdża.

Z etycznego punktu widzenia najistotniejszy jest mechanizm aborcyjny, pozbawiający życia już poczętego człowieka.

Przy takiej definicji "człowieka" potencjalnie karalne stawało się poronienie (projekt Ordo Iuris przewidywał wspaniałomyślnie, że kara nie będzie wymierzona, chyba, że pojawią się "dodatkowe i wiarygodne okoliczności świadczące o nienaturalnej śmierci dziecka" - wtedy wkraczałyby policja i prokuratura). U Kaczyńskiego tego, by pewnie nie było.

Gdzie są granice Kaczyńskiego

Kaczyński podkreśla, że jego propozycja ustawy ma przewagę moralną nad projektem Ordo Iuris. Wskazaliśmy na te punkty, ale skutki obu regulacji w ograniczeniu legalnych aborcji byłyby bardzo zbliżone.

Obecna liczba dopuszczanych prawem aborcji i tak stanowi tylko nieznaczną część realnie dokonywanych zabiegów (według organizacji pro-life jest ich rocznie kilkanaście tysięcy, według mniej ideologicznych szacunków co najmniej kilkadziesiąt tysięcy).

Już w tej chwili państwo zostawia kobietom minimalny margines legalnego wyboru, ale Kaczyński chce go jeszcze ograniczyć i to aż 25 razy. I jednocześnie twierdzi, że nie przekracza granic interwencji państwa w decyzje ludzi.

Oczywiście arytmetyka nie może być argumentem rozstrzygającym kwestie etyczne. Ale przesuwanie granic ingerencji państwa to rzecz więcej niż delikatna. W pewnych okolicznościach dajemy policji prawo do użycia broni, poddajemy się rewizji na lotnisku. Ale to nie znaczy, że granice ingerencji - nawet dla ochrony bezpieczeństwa publicznego - są stawiane arbitralnie i poddane wyłącznie woli politycznej (jak pisał Carl Schmitt, ulubiony filozof polityki polskiej prawicy "wszelkie prawo jest prawem sytuacyjnym. Suweren [władca] tworzy i gwarantuje sytuację jako całość w jej totalności. On ma monopol ostatecznej decyzji"). One muszą być uzgadniane i stawiane ostrożnie, by w jak najmniejszym stopniu naruszać poczucie wolności i ładu moralnego obywateli.

Można zatem zapytać, czy ingerencja prawa w decyzję kobiety (pary) czy urodzić martwe dziecko czy dokonać aborcji, nie przekracza granicy, o której mówi Kaczyński. Czy tak drastyczne przesunięcie granicy interwencji państwa ma dostateczne uzasadnienie?

Argument, że należy dziecko urodzić, by je ochrzcić jest mało przekonywający, a brzmi wręcz 0braźliwie dla osób niewierzących, których prawo obowiązywałoby na tych samych zasadach.

Czy państwo ma prawo wymuszać na swoich obywatelkach tak dramatyczne doświadczenie, jak noszenie płodu ze świadomością, że dziecko urodzi się martwe lub umrze tuż po porodzie? Tu przecież nie ma argumentu życia owego "życia nienarodzonego", bo to "życie" jest skazane na śmierć. Kobieta ma urodzić zwłoki, a czasem ludzkie szczątki. Podejście pro-life staje się dosłownie pro-death.

Z tego punktu widzenia na gruncie podejścia pro-life lepiej uargumentowana byłby zakaz ciąży z gwałtu, bo choć narusza prawa kobiety do decyzji w tak drastycznej sytuacji, miałby przynajmniej argument etyczny - życie człowieka. Jan Pawel II apelując do społeczności bośniackich katolików, by wsparła kobiety, które padły ofiarą gwałtów wojennych, w decyzji by urodzić dzieci, mógł przynajmniej odwołać się do heroizmu takich decyzji.

Kaczyński nie ma nawet takiego argumentu, bo trudno mówić o heroizmie w imię tego, by martwemu dziecku nadać imię, czy nawet ochrzcić.

Trudno byłoby Kaczyńskiemu przekonać ogromną większość obywatelek (i obywateli), że proponowany zakaz nie jest arbitralny, absurdalny i okrutny. Z pewnością także większość katolików uznałaby go za zbyt daleko idący.

Twierdzenie, że prawny nakaz takiego postępowania nie przekracza dopuszczalnych granic interwencji państwa nie wydaje się uzasadnione.

PS. To nie znaczy, ze decyzja o urodzeniu martwego dziecka nie może mieć sensu i wartości dla kobiety (pary), o czym wie każdy, kto zetknął się z hospicjami perinatalnymi (a nie prenatalnymi - jak je nazywa Kaczyński). Warunkiem jest jednak to, że kobieta (para) podejmują taką decyzję samodzielnie i świadomie. Ale o tym - w innym tekście.

;
Na zdjęciu Piotr Pacewicz
Piotr Pacewicz

Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze