Tłumy zgromadzone pod Białym Domem skandowały, gdy raz po raz ze sceny padała obietnica „przewrócenia strony historii z Donaldem Trumpem” i rozpoczęcia nowego rozdziału, gdzie Ameryka jest zjednoczona a jej obywatele „nie wytykają siebie palcami”, ale „stoją ramię w ramię”
W ostatnich tygodniach ulice Waszyngtonu świeciły pustkami i tylko weekendami pod historycznymi budowlami pojawiali się turyści. Od początku października Kongres Stanów Zjednoczonych ma przerwę w obradach, która pozwoliła kongresmenom i senatorom wrócić do swoich okręgów wyborczych i skupić się na kampanii.
5 listopada 2024 Amerykanie wybierają bowiem nie tylko prezydenta, ale decydują też o tym, kto będzie rządził w Izbie Reprezentantów i Senacie przez następne dwa lata.
W amerykańskiej stolicy da się jednak wyczuć, że jest to tylko cisza przed burzą.
To, co zapewne umyka turystom, ale zwraca uwagę stałych bywalców siedziby Kongresu USA na Kapitolu to stalowe barierki, które kilka tygodni temu, jak grzyby po deszczu, zaczęły pojawiać się wokół budynku. Służby przygotowują się na każdy powyborczy scenariusz i tworzą barykady na wypadek kolejnego szturmu zwolenników Trumpa na Parlament.
Atmosferę oczekiwania w amerykańskiej stolicy, równo na tydzień przed wyborami, przerwała Kamala Harris, ogłaszając, że to właśnie w Waszyngtonie wygłosi swoją „końcową mowę”. Ostatnim politykiem, który przemawiał z rozpoznawalnego okrągłego placu przed Białym Domem, był jej kontrkandydat Donald Trump.
W styczniu 2021 roku wezwał on swoich wyborców do „walki” po tym, jak bezpodstawnie uznał, że wybory, w których przegrał z Joe Bidenem, zostały sfałszowane. Wkrótce potem tłumy jego zwolenników wtargnęły do Kapitolu, a cały świat mógł oglądać dantejskie sceny z amerykańskiej „świątyni demokracji”.
Na swoim wiecu we wtorek 29 października Kamala Harris starała się stworzyć zupełnie inną atmosferę. Budując kampanię wokół „agendy szans” i zapowiadając nowy rozdział, wiceprezydentka konsekwentnie kreuje swój przekaz w kontrze do negatywnej retoryki Republikanów.
Podczas gdy niedzielny (27 października) wiec Donalda Trumpa w Madison Square Garden w Nowym Jorku obfitował w rasistowskie i mizoginistyczne komentarze, Harris buduje przesłanie optymizmu i nadziei. W ostatnich dniach jej sztab wyciągnął kilka asów z rękawa.
Na piątkowym wiecu w Teksasie na scenie dołączyła do niej ikona popu, Beyoncé, a w sobotę w Michigan emocjonującą przemową wsparła ją była Pierwsza Dama Michelle Obama, która po długiej przerwie powróciła na kampanijną ścieżkę.
Jednak pozytywny przekaz wiceprezydentki może mieć niewiele wspólnego z atmosferą w jej sztabie. Najnowsze sondaże nadal wskazują, że Kamala Harris i Donald Trump na ostatniej prostej idą łeb w łeb. Jedynym dającym się przewidzieć rezultatem jest prawdopodobne zwycięstwo Harris w głosowaniu powszechnym, które – jak pokazała historia Hillary Clinton w 2016 roku – nie ma znaczenia w amerykańskim systemie Kolegium Elektorskiego.
W większości badań różnice pomiędzy kandydatami w tzw. stanach wahających się, które z reguły decydują o wynikach amerykańskich wyborów, mieszczą się w granicach błędu statystycznego. Oznacza to, że walka toczy się o każdy głos.
Kiedy w lipcu tego roku Joe Biden po fatalnej debacie z Donaldem Trumpem zrezygnował z ubiegania się o reelekcję, Kamala Harris tchnęła nowego ducha w Partię Demokratyczną, zbierając rekordową kwotę biliona dolarów na swoją kampanię.
Z najnowszego sondażu ABC wynika, że Amerykanie uważają Harris za bliższą zwykłym Amerykanom, bardziej godną zaufania i w lepszej kondycji psychofizycznej niż Donald Trump.
Darzą ją większym zaufaniem w kwestiach dotyczących ochrony zdrowia, aborcji, praworządności i dbania o interesy klasy średniej. Jednocześnie, Amerykanie wierzą, że Trump będzie lepszym prezydentem do walki z inflacją i wysokimi kosztami życia, a także do rozwiązania kryzysu migracyjnego na granicy z Meksykiem oraz na Bliskim Wschodzie.
Dlatego wczorajszy wiec w Waszyngtonie miał dać Kamali Harris nie tylko okazję do przemowy w prezydenckim anturażu z Białym Domem w tle, ale też do podsumowania swojej oferty dla Amerykanów i zaapelowania o ich głos.
Frekwencja na wczorajszym wiecu przerosła oczekiwania organizatorów. Oryginalne zgłoszenie zgromadzenia zakładało 8 tysięcy uczestników, jednak stołeczna policja szacuje, że w wiecu wzięło udział 52 tysiące osób (sztab Harris twierdzi, że w okolicach Białego Domu mogło być nawet 75 tysięcy uczestników).
Wielu Amerykanów przyjechało do stolicy z różnych części kraju. Niektórzy z nich czekali przed wejściem na teren wiecu od 07:00 rano, aby zająć miejsca jak najbliżej sceny. Dla tysięcy osób, które stanęły w kilkukilometrowej kolejce dopiero po południu, zabrakło miejsca na wiecu.
Kiedy o 15:00 amerykańskiego czasu organizatorzy otworzyli bramy do tymczasowo odgrodzonej przestrzeni pomiędzy Białym Domem a Pomnikiem Waszyngtona, niebiesko-czerwona fala szybko wypełniła wolną przestrzeń. Pomimo długiego oczekiwania atmosfera wśród wyborców była festiwalowa.
Gdyby nie towarzystwo snajperów i helikoptery Secret Service przelatujące nad głowami uczestników, można by było pomyśleć, że to zwykła plenerowa impreza. Od czasu do czasu z oddali było słychać krzyki z jedynej kontrdemonstracji – propalestyńskiego protestu, domagającego się zawieszania dostaw Amerykańskiej broni dla Izraela. W ostateczności wiec przebiegł jednak bez zakłóceń.
Na około godzinę przed planowanym wystąpieniem Kamali Harris na scenę wyszli „zwykli” Amerykanie, w odróżnieniu od gwiazd i celebrytów, którzy w ostatnich dniach występowali u boku wiceprezydentki. Wśród przemawiających była m.in. Amanda Zurawski, kobieta, która cudem uniknęła śmierci, po tym, jak lekarze, pomimo poważnych komplikacji, zwlekali z aborcją ze względu na surowe przepisy, które od dwóch lat obowiązują w Teksasie.
Na scenie pojawił się również Craig Sicknick, brat funkcjonariusza stołecznej policji, Briana Sicknicka, który zmarł w wyniku ran doznanych w czasie szturmu sympatyków Trumpa na Kapitol w styczniu 2021, a także republikańskie małżeństwo z Pensylwanii, które w przeszłości głosowało na Donalda Trumpa, ale teraz popiera Harris.
Jednak z założenia wiec przed Białym Domem miał być spektaklem jednej osoby. Cała uwaga – i nagłówki gazet – miały skupiać się na wiceprezydentce Kamali Harris. Na kilka godzin przed wiecem, Prezydent Joe Biden powiedział reporterom, że nie weźmie udziału w wiecu, mimo tego, że będzie się on odbywać przed jego domem, ponieważ „to wydarzenie ma być dla Kamali”.
Harris rozpoczęła swoje końcowe przemówienie od przypomnienia wyborcom o roli Trumpa w szturmie na Kapitol 6 stycznia 2021 roku i wypomniała byłemu prezydentowi, że kiedy się dowiedział, że jego wiceprezydent Mark Pence może zostać zaatakowany przez protestujących, miał powiedzieć „I co z tego?”.
Harris przywołała też groźby kandydata Republikanów o użyciu wojska przeciwko rywalom politycznym i określania tych, którzy się z nim nie zgadzają, jako „wewnętrznych wrogów”. „Donald Trump wejdzie do Białego Domu z listą wrogów, ja wejdę z listą zadań do zrobienia”, powiedziała wiceprezydentka, nazywając Trumpa „drobnym tyranem” i „wannabe dyktatorem”.
„Donald Trump to ktoś niestabilny, opętany żądzą zemsty, pochłonięty żalem i pragnący niekontrolowanej władzy” – kontynuowała Harris w czasie wtorkowej przemowy.
Przyznała, że to nie jest typowa kampania prezydencka, nawiązując do swojego późnego dołączenia do wyścigu po rezygnacji Joe Bidena, oraz że wielu Amerykanów nadal chce ją lepiej poznać. Kandydatka Demokratów wymieniła również swoje kluczowe pomysły na poprawę życia Amerykanów, w tym rozszerzenie opieki zdrowotnej, większą liczbę mieszkań i dopłaty do zaliczek na kupno pierwszego domu, oraz ulgi podatkowe dla klasy średniej.
Harris podkreśliła swoje nieustające poparcie dla przywrócenie ogólnokrajowego dostępu do aborcji i prawa kobiet do decydowania o ich ciele.
Podniosła również, że politycy muszą przestać traktować imigrację jako polityczne narzędzie do zdobywania głosów, dodając, że Ameryka musi przyznać, że jest narodem imigrantów.
Europejscy obserwatorzy mogą być zawiedzeni, że Kamala Harris nie odniosła się bezpośrednio do wojny w Ukrainie, jednak zapewniła, że umocni amerykańskie przewodnictwo na scenie międzynarodowej i zawsze będzie wspierać sojuszników USA.
Harris stwierdziła również, że światowi przywódcy uważają, Donalda Trumpa za łatwy cel, którym łatwo manipulować za pomocą pochlebstw lub przysług. „Autokraci tacy jak Putin i Kim Dzong Un kibicują mu w tych wyborach” – dodała.
Tłumy zgromadzone pod Białym Domem energicznie skandowały, gdy raz po raz ze sceny padała obietnica „przewrócenia strony historii z Donaldem Trumpem” i rozpoczęcia nowego rozdziału, gdzie Ameryka jest zjednoczona a jej obywatele „nie wytykają siebie palcami”, ale „stoją ramię w ramię”.
Kamala Harris obiecała na koniec, że będzie prezydentką wszystkich Amerykanów i zeszła ze sceny w towarzystwie męża, Douga Emhoffa.
Waszyngtoński wiec różnił się wcześniejszych wieców Kamali Harris. Nie było celebrytów czy politycznych ikon przekonujących, że Harris jest jedynym słusznym wyborem. Jedyne osoby, które usłyszeliśmy ze sceny poza kandydatką do Białego Domu, byli zwykli Amerykanie, matki, rolnicy, właściciele małych biznesów, którzy dzielili się swoimi historiami o tym, jak bardzo potrzebują wsparcia rządu, aby poradzić sobie z wysoką inflacją i rosnącymi kosztami życia.
Wbrew przyjętej na amerykańskich wiecach tradycji, Harris nie została zaproszona na scenę przez żadną znaną postać. Kamala Harris weszła na scenę sama, chcąc poniekąd odciąć się od Joe Bidena i pokazać Amerykanom, że jej prezydencja nie będzie wyłącznie kontynuacją obecnej administracji, ale zupełnie nowym rozdaniem.
W kończącej kampanię przemowie Harris namalowała Amerykanom obrazek prezydenta-kobiety na tle Białego Domu i pokazała, że ten scenariusz jest możliwy. W kilkuminutowej wypowiedzi starała się zbudować kontrast pomiędzy dzielącą społeczeństwo retoryką jej oponenta a obietnicą, że Ameryka „nie musi tak wyglądać”.
Zarówno Kamala Harris, jak i Donald Trump mieli więc już swoje finalne wiece, ale kampania w Stanach Zjednoczonych nie jest jeszcze zakończona. Przed obojgiem kandydatów bardzo aktywne 6 dni, a spędzą w tzw. stanach wahających, które przesądzą o wyniku wyborów.
Sondaże pokazują, że na ten moment wszystko może się wydarzyć. Każdy gest i każde uściśnięcie ręki z niezdecydowanym wyborcą może zaważyć o tym, kto w styczniu wprowadzi się do Białego Domu.
Prawniczka specjalizująca się w obronie praw człowieka. Pracowała nad kwestiami praw kobiet, osób LGBT+ i praworządności w Amnesty International i Human Rights Watch. Była także Koordynatorką Programową misji Polskiej Akcji Humanitarnej w Ukrainie oraz Senior Human Rights Officer w Ambasadzie Brytyjskiej w Warszawie. Obecnie, jako laureatka amerykańskiego programu Tom Lantos Congressional Fellowship pracuje w Kongresie Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie.
Prawniczka specjalizująca się w obronie praw człowieka. Pracowała nad kwestiami praw kobiet, osób LGBT+ i praworządności w Amnesty International i Human Rights Watch. Była także Koordynatorką Programową misji Polskiej Akcji Humanitarnej w Ukrainie oraz Senior Human Rights Officer w Ambasadzie Brytyjskiej w Warszawie. Obecnie, jako laureatka amerykańskiego programu Tom Lantos Congressional Fellowship pracuje w Kongresie Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie.
Komentarze