W najbardziej konserwatywnych stanach ani gwałt, ani kazirodztwo, ani nawet zagrożenie dla zdrowia nie jest dziś przesłanką do przerwania ciąży. Dlatego o wyniku wyborów prezydenckich mogą przesądzić kobiety – jeśli tylko zdecydują się zagłosować
Na niecały tydzień przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych kampanie Kamali Harris i Donalda Trumpa coraz bardziej przypominają zeszłoroczne wybory parlamentarne w Polsce. Społeczeństwo jest coraz bardziej spolaryzowane, sondaże nie wskazują jednoznacznego zwycięzcy, a wielu Amerykanów wierzy, że te wybory zaważą na przyszłości kraju – w szczególności na tym, czy za cztery lata będziemy mogli mówić o wolnych i sprawiedliwych wyborach w USA.
Jednak najbardziej rezonuje z ostatnimi wyborami w Polsce polityczna debata o aborcji i prawach reprodukcyjnych kobiet. Komentarz republikańskiego kandydata na wiceprezydenta JD Vance'a o „bezdzietnych kobietach z kotami” aż za bardzo przypomina wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o „kobietach dających w szyję”.
Dwa lata po tzw. wyroku aborcyjnym polskiego Trybunału Konstytucyjnego, Stany Zjednoczone wzięły przykład z Polski i dołączyły do ekskluzywnego (teraz już liczącego sobie dwóch członków) grona rozwiniętych gospodarczo krajów, które w XXI wieku zdecydowały się na ograniczenie dostępu do aborcji. I to między innymi o to rozgrywa się obecnie polityczna batalia w USA.
Kiedy w 2022 r. Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych uchylił precedens Roe v. Wade, który przez niemal pół wieku gwarantował konstytucyjny dostęp do aborcji w USA, wielu Amerykanów było w szoku. Wyrok dał wolną rękę władzom stanowym w decydowaniu o prawie aborcyjnym. Od tego czasu 14 stanów wprowadziło zakaz aborcji, a kolejne 7 znacząco ją ograniczyły. W rezultacie co trzecia Amerykanka w wieku rozrodczym straciła dostęp do legalnej i bezpiecznej aborcji.
W najbardziej konserwatywnych stanach USA prawo aborcyjne jest jeszcze bardziej drakońskie niż w Polsce.
W 10 stanach kobiety i dziewczęta nie mają prawa do przerwania ciąży wynikającej z gwałtu lub kazirodztwa, a w 13 stanach letalne wady płodu nie są uznawane za podstawę do legalnej aborcji.
Amerykańscy konserwatyści posunęli się jeszcze dalej. Sześć stanów, w tym Teksas, nie uznaje ratowania zdrowia kobiety za przesłankę do przerwania ciąży. Podobnie jak w Polsce powoduje to tzw. efekt mrożący (chilling effect) wśród lekarzy, którzy obawiając się konsekwencji prawnych zwlekają z interwencją, narażając życie i zdrowie pacjentek.
Nierówna walka o prawo do decydowania o własnym ciele nabrała nowego impetu dzięki dokumentowi wyprodukowanemu przez byłą sekretarz stanu Hillary Clinton oraz aktorkę Jennifer Lawrence. Film ukazuje batalię sądową 20 teksańskich kobiet, które zakaz aborcji przypłaciły niemal życiem.
Sprawa Zurawski v. State of Texas zaczęła się od Amandy Zurawski, 34-latki, która zaszła w ciążę w 2022 r., niedługo po uchyleniu powszechnego dostępu do aborcji. W 18. tygodniu ciąży doznała poważnych powikłań. Mimo tego, że nie było szans na utrzymanie ciąży, lekarze zwlekali z aborcją ze względu na wykrywalne bicie serca płodu. Opóźniona interwencja medyczna sprawiła, że Zurawski dwukrotnie doznała wstrząsu septycznego i trwale utraciła funkcję jednego z jajowodów.
Pomimo wysłuchania 20 tragicznych historii kobiet, które dołączyły do pozwu Zurawski, teksański sąd orzekł, że stanowy zakaz aborcji przewiduje wyjątek wyłącznie wtedy, gdy życie kobiety jest bezpośrednio zagrożone, ignorując ryzyko utraty płodności czy trwałych uszczerbków na zdrowiu.
Amerykańskie kobiety decydujące się na nielegalną aborcję są traktowane jak przestępczynie.
Przykład Alabamy, gdzie za przerwanie ciąży może grozić nawet dożywocie, pokazuje, jak daleko posunęły się republikańskie władze stanowe w ciągu ostatnich dwóch lat. Co więcej, lokalne władze w Alabamie i Teksasie podjęły kroki, by ścigać osoby, które organizują lub finansują wyjazdy kobiet do klinik aborcyjnych w stanach, gdzie przerwanie ciąży nadal jest legalne.
Z najnowszego raportu organizacji Pregnancy Justice wynika, że w pierwszym roku po uchyleniu Roe v. Wade co najmniej 210 kobiet zostało oskarżonych o działania związane z narażeniem ciąży. To najwyższa liczba tego typu przypadków w historii organizacji. Najwięcej oskarżeń miało miejsce w stanach o najbardziej restrykcyjnych przepisach, takich jak Alabama i Oklahoma.
Dziwić może modus operandi amerykańskich prokuratorów. Tylko pięć udokumentowanych w raporcie zarzutów dotyczyło bezpośrednio aborcji. W pozostałych przypadkach prokuratorzy wykorzystywali w stosunku do płodu przepisy dotyczące zaniedbywania, narażania na niebezpieczeństwo lub znęcanie się nad dziećmi. Organizacje pro-choice alarmują – jest to bardzo niebezpieczny trend, który może doprowadzić do penalizacji wielu zachowań niemających nic wspólnego z narażaniem ciąży.
Amerykańskie kobiety tak samo, jak polskie płacą za zakaz aborcji najwyższą cenę. Tragiczne historie Izabeli z Pszczyny, Agnieszki z Częstochowy i Doroty z Nowego Targu powtórzyły się w Stanach Zjednoczonych. Ameryką wstrząsnęły historie Amber Thurman i Candi Miller, młodych kobiet z Georgii, które zmarły, ponieważ nie mogły uzyskać dostępu do legalnej aborcji i opieki medycznej w swoim stanie.
Obie kobiety doświadczyły bardzo rzadkich powikłań po tabletkach aborcyjnych. Gdy Amber Thurman zgłosiła się do szpitala w Stockbridge w Georgii, lekarze odwlekali interwencję, obawiając się, że mogą złamać stanowy zakaz aborcji po 6 tygodniu ciąży. W rezultacie Amber zmarła w wyniku wstrząsu septycznego, osierocając 6-letniego synka.
Podobna tragedia spotkała Candi Miller, która pomimo niepokojących objawów po samodzielnej aborcji nie zgłosiła się do lekarza, ponieważ bała się konsekwencji prawnych.
Listopadowe wybory prezydenckie w USA będą historyczne pod wieloma względami. Ameryka stoi przed szansą wyboru pierwszej kobiety na urząd prezydenta. Decyzja o tym, kto w styczniu zasiądzie w Gabinecie Owalnym, będzie też kluczowa dla przyszłości praw reprodukcyjnych i bezpieczeństwa kobiet w USA.
Kamala Harris jednogłośnie popiera liberalne prawa reprodukcyjne i chce przekonać Kongres do przywrócenia powszechnego dostępu do aborcji. Sztab wiceprezydentki USA uczynił temat aborcji jednym z filarów jej kampanii, próbując przełożyć złość i frustrację kobiet na frekwencję wyborczą. Piątkowy wiec wyborczy z udziałem Beyoncé w Teksasie – gdzie prawo aborcyjne jest jednym z najsurowszych w kraju – miał pomóc uchwycić momentum. Harris zapowiedziała również, że jako prezydentka nie zgodzi się na wprowadzenie klauzuli sumienia ze względu na wyznawaną religię dla pracowników ochrony zdrowia, którzy mogliby w ten sposób uchylać się przed wykonywaniem aborcji.
Jednak jak dobrze wiemy z naszego podwórka – prawa człowieka jest dużo łatwiej odebrać niż przywrócić. Aby Harris mogła spełnić obietnicę podpisania ustawy gwarantującej dostęp do aborcji w całym kraju, Demokraci muszą nie tylko wygrać wyścig do Białego Domu, ale też zdobyć większość w Kongresie, który obecnie należy do Republikanów.
Z kolei Republikanie, od lat popierający zaostrzenie przepisów aborcyjnych, stanęli przed wyzwaniem. Donald Trump, który w czasie swojej prezydentury odegrał kluczową rolę w nominowaniu konserwatywnych sędziów Sądu Najwyższego i tym samym przyczynił się do uchylenia Roe, nazwał falę stanowych zakazów aborcji „piękną rzeczą do oglądania”.
Jednak w ostatnich tygodniach Trump próbuje złagodzić swoje stanowisko, walcząc o głosy umiarkowanych wyborców, którzy w zdecydowanej większości popierają legalną aborcję. Kandydat Republikanów utrzymuje, że legislacja aborcyjna powinna być w rękach władz stanowych, które są „bliżej ludzi,” nie precyzując swoich osobistych poglądów. Mimo to podczas jedynej telewizyjnej debaty prezydenckiej pomiędzy Harris a Trumpem były prezydent nie chciał jednoznacznie odpowiedź na pytanie, czy zawetowałby ogólnokrajowy zakaz aborcji, gdyby taka ustawa pojawiła się na jego biurku.
Częścią strategii mającej na celu złagodzenie wizerunku Trumpa była też wydana niedawno biografia żony polityka i byłej Pierwszej Damy, Melanii Trump, która w swojej pierwszej książce wyznała, że jest zagorzałą zwolenniczką prawa kobiet do decydowania o własnym ciele, w tym prawa do aborcji. Przekaz Melanii, która do tej pory rzadko udzielała się w mediach, ma za zadanie dotrzeć do kobiecego elektoratu, większości nie popierającego jej męża.
Według najnowszego sondażu dla USA TODAY tylko 36% Amerykanek planuje oddać swój głos na kandydata Republikanów.
Sygnały ze sztabu byłego prezydenta o potencjalnym złagodzeniu stanowiska w sprawie aborcji nie uspokajają organizacji pro-choice. Osoby aktywistyczne obawiają się, że kolejna kadencja Trumpa może doprowadzić do realizacji „Projektu 2025” – 900-stronicowego planu na konserwatywną Amerykę, opracowanego przez prawicowy think-tank Heritage Foundation. Choć Donald Trump oficjalnie nie poparł „Projektu 2025”, jego twórcami są osoby z bliskiego otoczenia byłego prezydenta, które w przypadku reelekcji mogą mieć znaczący wpływ na decyzje podejmowane w Gabinecie Owalnym. „Projekt 2025” zakłada nie tylko federalny zakaz aborcji, lecz także rozszerzenie uprawnień prezydenta, wprowadzenie „biblijnego rozumienia małżeństwa", zaostrzenie polityki migracyjnej oraz osłabienie regulacji ekologicznych.
Obok inflacji i kosztów życia, prawo do aborcji pozostaje jednym z głównych tematów kampanii wyborczej. Na tydzień przed wyborami różnica w sondażach między Kamalą Harris a Donaldem Trumpem mieści się w granicach błędu statystycznego. Kilka tysięcy głosów może zdecydować o tym, w jakim kraju obudzą się Amerykanie dzień po wyborach i jaka przyszłość czeka prawa reprodukcyjne w USA. Następne tygodnie pokażą, czy w Stanach Zjednoczonych, tak jak rok temu w Polsce, to kobiety o tym zdecydują.
Prawniczka specjalizująca się w obronie praw człowieka. Pracowała nad kwestiami praw kobiet, osób LGBT+ i praworządności w Amnesty International i Human Rights Watch. Była także Koordynatorką Programową misji Polskiej Akcji Humanitarnej w Ukrainie oraz Senior Human Rights Officer w Ambasadzie Brytyjskiej w Warszawie. Obecnie, jako laureatka amerykańskiego programu Tom Lantos Congressional Fellowship pracuje w Kongresie Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie.
Prawniczka specjalizująca się w obronie praw człowieka. Pracowała nad kwestiami praw kobiet, osób LGBT+ i praworządności w Amnesty International i Human Rights Watch. Była także Koordynatorką Programową misji Polskiej Akcji Humanitarnej w Ukrainie oraz Senior Human Rights Officer w Ambasadzie Brytyjskiej w Warszawie. Obecnie, jako laureatka amerykańskiego programu Tom Lantos Congressional Fellowship pracuje w Kongresie Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie.
Komentarze