0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Arcybiskup Karol Wojtyła podczas obchodów tysiąclecia chrztu Polski, fot. Narodowe Archiwum CyfroweArcybiskup Karol Woj...

"Franciszkańska 3" to tytuł nowego reportażu Marcina Gutowskiego z TVN24, który w swoim cyklu "Bielmo" od kilku lat bada przypadki przestępstw seksualnych w Kościele i ich tuszowania przez hierarchów.

Tym razem na tapet wziął Karola Wojtyłę. To przełomowy materiał. Do tej pory wiadomo było, że papież Jan Paweł II przez większość pontyfikatu bardzo pobłażliwie podchodził do sprawy pedofilii w Kościele, a wielu drapieżców seksualnych w sutannach otaczał przyjaźnią i opieką. Obrońcy papieża na czele z polskim episkopatem często podnosili argument, że Jan Paweł II nie wiedział o skali tego zjawiska, a pierwsze sygnały zaczęły do niego docierać, kiedy był już mocno schorowany.

Gutowski obala tę linię obrony. Na podstawie archiwów oraz rozmów z ofiarami i świadkami opisuje, jak Karol Wojtyła tuszował – tak dziś określilibyśmy te działania – sprawy co najmniej dwóch podległych mu drapieżców seksualnych w sutannach. Trzeci został przez niego niezwykle łagodnie potraktowany już po wyjściu z więzienia. Działo się to wszystko w czasie, kiedy Wojtyła stał na czele archidiecezji krakowskiej, na długo przed wyborem na papieża.

Materiał Gutowskiego rzuca nowe światło na pontyfikat Jana Pawła II i jego podejście do problemu systemowego tuszowania przestępstw seksualnych w Kościele.

Równoległe śledztwo w tej sprawie przeprowadził holenderski dziennikarz Ekke Overbeck, którego książka "Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział" właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Agora.

Przeczytaj także:

Kolega przeniesiony do Austrii

We "Franciszkańskiej 3" (nawiązanie do adresu krakowskiej kurii) Gutowski opisuje trzy przypadki księży, którzy dopuścili się molestowania nieletnich na terenie archidiecezji krakowskiej w czasie, kiedy na jej czele stał Karol Wojtyła, czyli w latach 1964-1978.

Pierwszy to ks. Bolesław Saduś. Był krakowskim kurialistą i referentem ds. religii na terenie archidiecezji. Dobry znajomy lub nawet przyjaciel Wojtyły. Do śmierci Sadusia w 1990 roku duchowni odwiedzali się i do siebie pisali. Podobno papież zadzwonił nawet do szpitala, w którym umierał Saduś, żeby się z nim pożegnać.

Saduś był też współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa.

Jego kariera załamała się w 1972 roku. Jak wynika z akt SB: "ks. Saduś dostał ustne wypowiedzenie od kard. Karola Wojtyły z funkcji proboszcza parafii św. Floriana. W kurii istnieje obawa, że nie da się ukryć skandalu, jaki ks. Saduś wywołał swoim zachowaniem się. Okazało się, że zdemoralizował wielu młodych chłopców, których wykorzystywał do spraw seksualnych. Ostatnio np. ks. Saduś jest zatrzymywany na ulicach Krakowa przez matki tych chłopców, które pomstują na niego i odgrażają się, że zrobią z jego anormalnych poczynań użytek”.

Wojtyła nie wymierza jednak Sadusiowi żadnej kary. Jak wynika z akt oraz z korespondencji między Wojtyłą a biskupem Wiednia, przyszły papież organizuje Sadusiowi wyjazd do Austrii i załatwia posadę w parafii w miejscowości Gaubitsch.

W liście do austriackiego hierarchy Wojtyła nie zdradza prawdziwej przyczyny wyjazdu Sadusia. Pisze, że "ksiądz chce się poświęcić pracy naukowej i prosił biskupa o znalezienie mu jakiejś parafii". Taka sama adnotacja figuruje w roczniku diecezjalnym – "urlop naukowy". W Gaubitsch Saduś jest proboszczem przez kolejne 15 lat.

Gutowskiemu udało się dotrzeć do blisko stuletniego byłego pracownika krakowskiej kurii, który potwierdził, że Saduś miał „dewiacje seksualne” dotyczące chłopców i dlatego musiał wyjechać.

To prawdopodobnie Saduś poznaje lub rekomenduje Janowi Pawłowi II Hansa Hermanna Groëra, nieznanego szerzej zakonnika, którego papież mianuje biskupem Wiednia.

Groër był jednym z największych drapieżców seksualnych w Kościele. Jego ofiarami byli licealiści, seminarzyści, księża, podlegli mu mnisi. To „dorobek” czterech dekad - od lat 50. do 90. Groër ustąpił z funkcji arcybiskupa jesienią 1995 roku po osiągnięciu wieku emerytalnego.

Wojtyła przenosi ks. Surgenta

"Znów to samo zrobił, co na wszystkich innych parafiach" – tymi słowami miał zareagować kanclerz krakowskiej kurii, kiedy w 1973 roku przy Franciszkańskiej 3 zjawił się człowiek, który złożył doniesienie na ks. Eugeniusza Surgenta. Gutowskiemu udało się go odnaleźć. Jak opowiadał, na spotkaniu obecny był też przyszły papież.

Wojtyła poprosił go, żeby tego nigdzie nie zgłaszać, on się tym zajmie. "Pytał, czy jestem w stanie uciszyć te sprawę" – wspomina w materiale informator.

Zgłoszenie dotyczyło Kiczory, oddalonej od świata, górskiej osady w Beskidzie Żywieckim. Jak twierdzi Gutowski, nawet dziś w Kiczorze udało mu się znaleźć kilkanaście ofiar Surgenta. Ci, którzy wystąpili przed kamerą, mimo że od molestowania minęło pół wieku, o księdzu nie mówili inaczej jak "skurwysyn".

Jednak przed Kiczorą Surgent często zmieniał parafie. Kiedy dziennikarze pojechali do jego pierwszej parafii w Lachowicach, nawet tam znaleźli osoby, które doskonale pamiętały, że Surgent molestował chłopców – choć mowa o latach 50.

Podsumowując, Surgent najprawdopodobniej przez kilkanaście lat molestuje chłopców i jest w tym czasie przenoszony z parafii na parafię. Co więcej, przed przeniesieniem do Kiczory o molestowaniu chłopca przez Surgenta krakowską kurię informuje matka ofiary. Mimo to Wojtyła pozwala dalej pracować księdzu bez żadnego nadzoru ani kary.

Sprawa w Kiczorze jest na tyle głośna, że Surgent zostaje aresztowany. Chwilę przedtem Wojtyła umywa ręce i odwołuje księdza z pracy w swojej diecezji.

Surgent czasie przesłuchania mówi: „Uprawiając ten proceder z chłopcami szukałem chwili zapomnienia od codziennych trosk". Zostaje skazany na 3 lata więzienia.

Po kilku latach od wyjścia z więzienia wraca do pracy i uczy religii w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Przez kolejne kilkadziesiąt lat wykorzystuje seksualnie nieletnich. Umiera nieniepokojony w 2008 roku.

Z więzienia do Zakopanego

Niedaleko Kiczory, we wsi Mutne, ks. Józef Loranc molestował dziewczynki z klas I-V, kiedy uczył religii. Jak wynika z akt SB, "polecił w kaplicy założyć firanki, ażeby nie zostać podpatrzonym przez inne osoby. Lubieżne stosunki uprawiał z kilkunastoma uczennicami ze wszystkich klas, które wyróżniały się urodą i czystością”. Matki dziewczynek opowiedziały o tym proboszczowi Loranca.

W tym przypadku Wojtyła początkowo stanowczo zareagował. Kiedy dowiedział się o sprawie od proboszcza, a Loranc sam przyznał się do winy, Wojtyła zawiesił go i skierował do klasztoru. Tam został aresztowany, a po wyroku odsiedział rok w więzieniu.

Po jego wyjściu na wolność Wojtyła wysłał do niego list, który wpadł w ręce SB. „Każde przestępstwo winno być ukarane. Jeśli więc w przypadku księdza do wymiaru kary nie doszło, to ze względu na specjalne okoliczności przewidziane przez ustawodawcę kościelnego” – pisze Wojtyła. Dalej wyjaśnia, że Loranc nie zostanie ukarany przez władze kościelne, bo został już ukarany przez władze świeckie. I wysłał go do parafii w Zakopanem, gdzie miał mieszkać w jednym z klasztorów. Niedługo potem został jednak stopniowo przywrócony do normalnej pracy duszpasterskiej. Chociaż nie mógł nauczać religii, w Chrzanowie został kapelanem szpitala, w którym znajdował się oddział pediatryczny.

Jak twierdzi w swoim materiale Gutowski, spraw krycia księży przez Wojtyłę było więcej, jednak "wymagają one dalszego badania".

Kardynał Sapieha i kleryk Wojtyła

Osobnym, równie niepokojącym wątkiem w biografii Wojtyły były jego relacje z kardynałem Adamem Sapiehą – jednym z symboli niezłomności polskiego Kościoła, zwanym "księciem niezłomnym".

Według dwóch duchownych, których relacje zachowały się w aktach SB, Sapieha miał być drapieżcą seksualnym, który molestował podległych mu księży i kleryków.

Jednym z nich był ks. Andrzej Mistat, osobisty kapelan Sapiehy.

"Podczas jazdy samochodem oraz podczas przechadzki w lasku wolskim kard. Sapieha uderzał mnie laską i ręką po pośladkach, względnie genitaliach. Zwróciłem mu wówczas uwagę na niestosowane zachowanie. On powiedział mi, że nic mi się nie dzieje. Po powrocie do domu kardynał oznajmił mi, że mnie odwiedzi w moim mieszkaniu. Po podwieczorku przyszedł do mojego mieszkania pragnąc je oglądnąć. Następnie pytał mnie o moje zdrowie, mówiąc, że mnie zbada, czy nie jestem chory. Zlecił mi zdjąć sutannę i położyć się na tapczanie, co uczyniłem. Wtedy kardynał macał mnie po całym ciele, również po częściach płciowych” – relacjonował Mistat.

Duchowny, jak zaznaczają dziennikarze, cieszył się nieposzlakowaną opinią w krakowskiej kurii. Mistat miał się z tym problemem zwrócić do innych księży z archidiecezji krakowskiej, jednak ci zbywali go tym, że kard. Sapieha cierpi po prostu na przypadłość arystokracji, czyli homoseksualność.

Wiedza o skłonnościach hierarchy miała być tajemnicą poliszynela w krakowskiej kurii.

Oczkiem w głowie i pupilem kardynała Sapiehy jest Karol Wojtyła. Przyszły papież jest jego "prywatnym ministrantem". Sapieha jest dla Wojtyły mistrzem i mentorem. To on wprowadza go w kapłaństwo.

Rok po zakończeniu II wojny światowej, jako jedyny z kleryków, Wojtyła zostaje wyświęcony w prywatnej kaplicy Sapiehy po czym "z woli księcia" – jak pisze do znajomych – wyjeżdża na dwumiesięczne wakacje po Europie Zachodniej. Odwiedza Francję, Belgię i Holandię. Kto w Polsce może w ogóle pomarzyć o takim urlopie w 1946 roku? – pytają retorycznie autorzy materiału.

Mało tego, po wakacjach Sapieha kieruje go na dwuletnie studia do Rzymu. Książę wpada tam z odwiedzinami rok później, w urodziny Wojtyły.

Autorzy materiału bardzo się pilnują, żeby – znając powyższe fakty – nie stawiać najbardziej niepokojącej tezy, jednak wyciągają inny istotny wniosek:

skoro mistrz i mentor Wojtyły molestował kleryków i księży, a wiedza ta była powszechna, to być może wpłynęło to na bardziej pobłażliwe traktowanie tego problemu przez przyszłego papieża Jana Pawła II.
;

Udostępnij:

Sebastian Klauziński

Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Komentarze