Dlaczego Polacy odwracają się od PiS? I co mówi na ten temat historia? PiS powtarza cykl polskich elit politycznych: składają ludowi obietnice, których nie mogą dotrzymać, nieodwracalnie tracą popularność i ustępują nowym elitom - pisze na Nowy Rok autor „Ludowej historii Polski”
Jak się zdobywa władzę w Polsce? W „Ludowej historii Polski” - książce, która ukazała się w listopadzie 2020 - zaproponowałem model, który, jak twierdzę, pozwala opisać kolejne przełomowe momenty w nowoczesnym polskim życiu politycznym (od powstania kościuszkowskiego w 1794 roku).
Przedstawmy go w uproszczeniu.
Mamy dwie kategorie aktorów: „lud” (jeden) oraz „elity” (których może być wiele). Elity rywalizują o władzę, a więc także o zasoby, takie jak pieniądze i prestiż, które ta władza daje. Do zdobycia władzy potrzebują jednak ludowego poparcia. Może ono przyjmować różne formy: od głosowania w wyborach po masowy udział w powstaniu, wojnie czy rewolucji.
Osią podziału na elity i lud jest miejsce w podziale społecznie wypracowanych dóbr. Lud je wytwarza, elity w części konsumują, a w części zużywają na budowę rozmaitych instytucji społecznych (np. państwowych, ale nie tylko). Elity są więc elitami nie dlatego, że są światlejsze, mądrzejsze czy moralnie lepsze, ale dlatego, że to do nich płyną zasoby wypracowane przez lud i one nimi zarządzają.
Pamiętajmy, że to jest model. Zarówno warstwy ludowe, jak i elity to pojęcia nieostre; lud jest bardzo zróżnicowany, ma liczne wewnętrzne podziały (dodajmy dla porządku).
Historycy rzadko mówią o przeszłości w kategoriach modeli, zazwyczaj bowiem uważają, że przeszłość jest zbyt różnorodna i skomplikowana, żeby ją włożyć w proste ramy. Socjologowie zaś - na odwrót - niekiedy uważają historyków za szczególarzy bez polotu, którzy widzą poszczególne drzewa, ale nie widzą lasu, czyli są w stanie pisać o drobiazgach, ale są ślepi na wielkie procesy społeczne.
„Ludowa historia Polski” gatunkowo należy do socjologii historycznej - a więc jest próbą opisania i zrozumienia procesów społecznych w przeszłości. Książka nosi podtytuł „Historia wyzysku i oporu. Mitologia panowania”. Jej główny przedmiot to władza - nie w wymiarze politycznym, tylko ekonomicznym, na poziomie gospodarstwa czy fabryki.
Wróćmy do modelu: żeby zdobyć ludowe poparcie, elity składają ludowi polityczną propozycję. Ta propozycja ma dwa wymiary: wspólnotowy i emancypacyjny. W uproszczeniu - elita aspirująca do zdobycia władzy mówi warstwom ludowym: „zbudujemy nową wspólnotę, w której wasze życie będzie lepsze”.
„Złożenie propozycji” brzmi jak coś prostego, ale to oczywiście trudny, pracochłonny i skomplikowany proces. Może też przybierać różne formy. Kiedy socjaliści prowadzili agitację wśród robotników w Królestwie Polskim przed rewolucją 1905 roku, składali im taką propozycję. Kiedy „Solidarność” w 1980 roku obiecywała Polakom lepszy PRL (obalenie systemu nie wchodziło w grę), była to polityczna propozycja. Kiedy PiS wygrał wybory w 2015 roku, również złożył taką propozycję.
W ramach tego modelu można zinterpretować kluczowe momenty w polskiej polityce ostatnich dwóch stuleci z okładem.
W powstaniu kościuszkowskim 1794 roku powstańcy obiecywali ludowi - wówczas głównie byli to chłopi pańszczyźniani - wolność osobistą, wzięcie pod prawną opiekę państwa, niższe ciężary pańszczyźniane, oraz wspólnotę polityczną, w której nie tylko szlachta będzie miała głos.
W 1905 roku socjaliści obiecywali demokratyczną republikę polską, samorząd robotniczy, lepsze warunki pracy i płacy (w tym krótszy dzień roboczy). Konkurujący z nimi narodowi demokraci - sprzymierzeni wówczas z rosyjskimi elitami imperialnymi - obiecywali wspólnotę narodową, wykluczającą Żydów, nowoczesną technicznie, ale też opartą na tradycji, a w wymiarze materialnym - solidaryzm społeczny, czyli wspólny dobrobyt budowany razem rękami fabrykantów, ziemian i robotników.
W 1989 roku opozycja obiecywała demokratyczną republikę i lepsze życie, które miał przynieść kapitalizm.
W podobny sposób można opisać inne przełomowe momenty w polskiej przeszłości: te z lat 1830, 1846, 1848, 1863, 1918-1920, 1944, 1956, 1968, 1970, 1980 - a także 2015.
Na pewno wspólnotę wartości narodowych i konserwatywnych (dla tych, którym nie odpowiada uniwersalny projekt europejski), raczej zamkniętą niż otwartą, oraz większą troskę o najmniej zarabiających - 500 plus, podwyżkę płacy minimalnej, minimalnej stawki godzinowej i wreszcie - Mieszkanie plus.
„Chwileczkę” - powiecie. „Przecież PiS spełnił tylko część tych obietnic! Oszukiwał!”.
To prawda - i zachował się w zgodzie z polską historyczną regułą. Elity zawsze obiecują za dużo i nigdy nie dotrzymują słowa, albo dotrzymują je tylko częściowo.
Co się dzieje wówczas, kiedy aspirująca elita zdobędzie władzę? (Najpierw musi wygrać: te projekty często kończyły się niepowodzeniem - Kościuszko przegrał, podobnie jak kolejne pokolenia powstańców. Walka o władzę to ryzykowne przedsięwzięcie. Nagroda jest duża, ale ryzyko także).
Otóż po zdobyciu władzy zwycięskie elity wycofują się z dużej części składanych wcześniej ludowi obietnic. Nieuchronnym następstwem zwycięstwa jest więc rozczarowanie.
Dobrej ilustracji dostarcza tutaj historia II RP. Elity odrodzonego państwa składały się w dużej części z byłych socjalistów, rewolucjonistów z 1905 roku. Należał do nich także Józef Piłsudski.
Kiedy młode państwo walczyło o przetrwanie (w latach 1918-1920), obiecało m.in. robotnikom ośmiogodzinny dzień pracy, płatne urlopy, ubezpieczenia chorobowe i szereg innych zdobyczy socjalnych; chłopom zaś - reformę rolną, czyli oddanie im części ziemi obszarników (słowo „obszarnik” nie wywodzi się z języka komunistycznego, używali go już socjaliści w 1905 roku). Reformę rolną uchwalono w momencie, w którym Armia Czerwona podchodziła pod Warszawę i stawką było ocalenie niepodległości.
Kiedy jednak II RP okrzepła, wycofała się - otwarcie lub po kryjomu - z większości tych obietnic. Ośmiogodzinny dzień pracy w większej części gospodarki nie był przestrzegany (po szczegóły odsyłam do książki). Płatne urlopy były fikcją dla większości pracowników. Reforma rolna najpierw okazała się niezgodna z uchwaloną w marcu 1921 roku konstytucją, potem ją przez kilka lat poprawiano (sprawiając, że stała się mniej korzystna), a jej wykonanie ślimaczyło się.
Ponieważ ich zrealizowanie naruszyłoby interesy wpływowych grup (z którymi trzeba się liczyć, kiedy już się władzę ma) i kosztowałoby zbyt dużo kapitału politycznego. Ziemiaństwo mogło być nieliczne w II RP - liczyło mniej niż 20 tys. rodzin - ale miało ogromne wpływy polityczne i społeczne. Skutecznie blokowało reformę rolną.
Obietnice łatwo składać, żeby zdobyć władzę, trudno zaś zrealizować, kiedy się już ją ma - nagle okazuje się, że rzeczywistość stawia opór. PiS mógł obiecać 100 tys. mieszkań w ramach programu Mieszkanie plus, potem jednak okazało się, że jest kłopot w zasadzie ze wszystkim - z gruntami, z pieniędzmi, z ustawodawstwem. Ze 100 tysięcy zrobiło się kilka tysięcy, w dodatku droższych dla najemców niż planowano.
Nowa elita szybko wpada więc w koleiny starej. Historia się nie powtarza, ale cykle są uderzająco podobne: obietnice - zdobycie władzy - rozczarowanie.
Wówczas cykl ulega domknięciu. Rozczarowanie stwarza możliwość dla nowej aspirującej do władzy elity - umożliwiając jej złożenie własnej propozycji.
Warto przy tym dodać, że ze złożonych obietnic nigdy nie udało się wycofać w całości. Są zazwyczaj realizowane w części, a nowa elita nie jest w stanie ich odwołać (ale także jej się to nie opłaca).
Dlatego w „Ludowej historii Polski” pisałem o postępującej emancypacji: zakres ludowej wolności (i dobrobytu) per saldo się zwiększa. Raz złożone obietnice, także niespełnione, pozostają, by tak rzec, „na stole”. Nie sposób ich odwołać ani unieważnić.
Trajektoria rządów PiS (ale także postawy opozycji) to dobra ilustracja tego procesu. Jeszcze w 2015 roku opozycja krytykowała programy socjalne PiS za „rozdawnictwo”. Szybko jednak PO zmieniła zdanie i postanowiła PiS przelicytować - zamiast ograniczania 500 plus, obiecała także wypłacać je na pierwsze dziecko. Dziś politycy PO zarzekają się, że 500 plus nie zostanie po wygranej opozycji ograniczone czy zniesione.
Z drugiej strony, PiS wyraźnie zmienił retorykę w drugiej kadencji. Przestał obiecywać nowe programy socjalne, a zaczął odwoływać się do wartości konserwatywnych - mówić o „obronie polskości” przed zgnilizną moralną płynącą z Zachodu.
Jak pokazują badania Ipsos dla OKO.press z końca listopada 2020 roku, partia rządząca wyraźnie traci poparcie w warstwach, które ją wcześniej popierały - wśród gorzej wykształconych, gorzej zarabiających i mieszkających na wsi i w mniejszych miejscowościach.
Szczególnie dotyczy to przywódcy, który wbrew własnej propagandzie jest elitą elity obecnego państwa. Z opinią, że „nadszedł już czas na polityczną emeryturę Jarosława Kaczyńskiego” zgodziło się w tym samym sondażu: 78 proc. osób z wykształceniem podstawowym i zawodowym, 75 proc. mieszkańców wsi i 75 proc. najuboższych Polek i Polaków.
Lud ma prezesa dość, a prezes uwikłany w rywalizację z elitami we własnym obozie, w symboliczne wojny z Europą, w walkę z „nihilizmem” w imię oderwanych od życia wartości katolickich, nawet nie próbuje przekonać, że ma jakąś obietnicę poza dalszym trwaniem u władzy.
W tej sytuacji pytanie - nad którym powinna się zastanawiać opozycja - brzmi: kto złoży skutecznie nową propozycję polityczną polskiemu ludowi? I jak ona będzie wyglądać?
Na Nowy Rok 2021 życzę czytelnikom OKO.press, żebyśmy razem zobaczyli taką propozycję i żeby była ona dobra, nowoczesna, przemyślana. I żeby zaczęła następny polski cykl, nawet jeśli z góry wiemy, że nie wszystko się uda.
Najlepiej już w nadchodzącym roku.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze