Zbigniew Ziobro w TVP próbował przekonywać, że jego ustawa o Krajowej Radzie Sądownictwa to samo dobro. Udowodnił coś innego - że nie zna konstytucji, nie rozumie podziału władz, a celem jego projektu jest podporządkowanie sądownictwa Prawu i Sprawiedliwości. Przed kompromitacją ministra uratował sposób prowadzenia wywiadu przez Danutę Holecką
Chodzi o zasady, o to żeby standardy etyczne obowiązywały, o to, żeby profesjonalizm był na pierwszym miejscu i żeby korporacyjne sitwy nie rządziły w polskim sądownictwie.
Za to przeciwko słowom Ziobry poważnie przemawia nowy skład Trybunału Konstytucyjnego - PiS pokazał, że w doborze kadr prawniczych kieruje się lojalnością, a nie poziomem wiedzy.
Nowelizacja - wysłana już przez rząd do Sejmu - zastępuje obecnych 15 sędziów, wybranych do Krajowej Rady Sądownictwa przez samorządy sędziowskie, 15 sędziami, których wybierze Sejm (czyli większość PiS). Ziobro zadbał, by kandydaci byli zgłaszani z klucza politycznego i przez polityków zatwierdzani. Ustawa mówi o tym wprost: art. 1, pkt 1 nowelizacji stanowi, że prawo do zgłaszania kandydatów na członka Krajowej Rady Sądownictwa mają "Prezydium Sejmu lub co najmniej 50 posłów" oraz że "Sejm wybiera sędziów do pełnienia funkcji członków Rady spośród kandydatów przedstawionych przez Marszałka Sejmu". Organizacje sędziowskie mają jedynie prawo "przedstawiać Marszałkowi Sejmu rekomendacje dotyczące zgłoszenia kandydatów na członka Rady".
Ta procedura jest bardzo wątpliwa z punktu widzenia zgodności z konstytucją. Ustawa zasadnicza jasno wskazuje, że parlamentarzyści mają prawo do wyboru sześciu członków KRS (art. 187, ust. 1, pkt. 3: Krajowa Rada Sądownictwa składa się z (...) czterech członków wybranych przez Sejm spośród posłów oraz dwóch członków wybranych przez Senat spośród senatorów"). Niestety, konstytucja nie precyzuje, kto ma wskazać "piętnastu członków wybranych spośród sędziów Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych" - i z tej furtki skorzystał Ziobro.
PiS nie będzie też czekać na wygaśnięcie trwającej, czteroletniej kadencji sędziów w KRS. W ten sposób już zupełnie wprost łamie konstytucję, w której zapisano, że kadencja sędziów w Radzie ma trwać cztery lata (art. 187 ust. 3). Zwykłą ustawą Zbigniew Ziobro chce wygasić trwające kadencje sędziów (art. 5 ust. 1 nowelizacji: "Mandat członków Krajowej Rady Sądownictwa, o których mowa w art. 187 ust. 1 pkt 2 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, wybranych na podstawie dotychczasowych przepisów, wygasa po upływie 30 dni od dnia wejścia w życie ustawy").
Minister Zbigniew Ziobro nie jest w stanie zagwarantować, że 15 sędziów, których wybierze PiS, będzie reprezentować wyższy poziom merytoryczny i etyczny niż obecny skład Rady. Pewne jest tylko jedno - przyjęcie ustawy spowoduje upolitycznienie Krajowej Rady Sądownictwa.
Te zasady będziemy mogli konsekwentnie realizować wtedy, kiedy władze, tak jak stanowi to tradycyjna, podstawowa zasada demokracji, będą się balansować, będą na siebie wpływać...
Uzasadniając swój pomysł na Krajową Radę Sądownictwa, minister sprawiedliwości przywołał na pomoc zasady konstytucji. Dość kulawo przytoczył pierwszy ustęp dziesiątego artykułu Konstytucji, który stanowi, że "ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej".
Wypowiedź Zbigniewa Ziobry świadczy o tym, że zupełnie nie rozumie on klasycznej, monteskiuszowskiej koncepcji trójpodziału władzy. Właśnie ten przepis konstytucji zostanie bowiem złamany, kiedy w życie wejdzie przygotowana przez niego ustawa. Fundamentalne dla kształtu sądownictwa decyzje (wybór kandydatów na nowych sędziów, wszczynanie postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów, decyzje o awansach) będą podejmowali ludzie, którzy odpowiadać będą nie przed innymi sędziami, ale przed politykami.
Ale o tym, że minister Zbigniew Ziobro po prostu nie zna konstytucji, najdobitniej świadczy dalsza treść jego wywodu.
...i nie będzie państwa w państwie, gdzie się jest środowiskiem sędziów, którzy sami się powołują, decydują o awansach, decydują o ocenie i decydują o tym, kto ewentualnie ma być ze środowiska usunięty.
Skandaliczną, jaskrawą nieprawdą jest przede wszystkim twierdzenie, że sędziowie "sami się powołują". Art. 179 Konstytucji zupełnie jasno stanowi, że "sędziowie są powoływani przez Prezydenta Rzeczypospolitej, na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa, na czas nieoznaczony".
Minister być może chciałby przekonywać, że prezydent nie podejmuje tu decyzji, a pełni tylko rolę notariusza decyzji podejmowanych przez KRS, ale w III Rzeczypospolitej było już aż dwóch prezydentów, którzy odmówili zaprzysiężenia kandydatów wskazanych przez KRS - i, na nieszczęście Ziobry, tych dwóch prezydentów to Lech Kaczyński oraz Andrzej Duda.
Przypominając kompetencję KRS do wskazywania kandydatów na nowych sędziów, Zbigniew Ziobro zdemaskował cel nowelizacji ustawy. Po obsadzeniu KRS lojalnymi wobec siebie sędziami, PiS będzie miało monopol na powoływanie nowych sędziów - kogo wskażą ludzie PiS w KRS, tego zaprzysięgnie prezydent z PiS, Andrzej Duda. Oznacza to wejście do sądownictwa olbrzymiej rzeszy ludzi wiernych nowej władzy - bo z dziesięciu tysięcy etatów sędziowskich w Polsce nieobsadzone jest ponad pięćset.
Wobec tej jaskrawej ściemy drobiazgiem jest nadużycie w twierdzeniach, że sędziowie sami decydują o ocenie, awansach i wyrzucaniu z zawodu, bo Krajowa Rada Sądownictwa nie składa się z samych sędziów - 8 na 25 jej członków (czyli niemal 1/3 składu) to osoby z klucza politycznego (minister sprawiedliwości, osoba wskazana przez prezydenta, czterech posłów i dwóch senatorów).
Oczywiście można różnie modelować kontrolę społeczną nad sądownictwem (taką potrzebę widzi też duża część środowiska sędziowskiego, a o potrzebie zbliżenia sądów do społeczności lokalnych mówi m.in. Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego, Małgorzata Gersdorf). Jednak pomysł PiS, by podporządkować kluczową instytucję ochrony niezależności sądownictwa i niezawisłości sędziowskiej Sejmowi oznacza po prostu koniec autonomii tej władzy i ręczne sterowanie sądami przez polityków.
Choć zdanie Zbigniewa Ziobry zapewne jest deklaracją woli politycznej, to jako twierdzenie jest zwyczajnie fałszywe. Tezie o gwałtownej potrzebie reform przeczą przede wszystkim raporty międzynarodowych organizacji dbających o przestrzeganie zasad niezawisłości sędziów i niezależności sądów, w których polski ustrój uznawany jest za zgodny ze standardami międzynarodowymi.
Wyrazem opinii prawniczej społeczności międzynarodowej o polskim sądownictwie jest list przewodniczącego Rady Adwokatur i Stowarzyszeń Prawniczych Europy (CCBE) do marszałka Sejmu, Marka Kuchcińskiego, w którym apeluje on o porzucenie projektu ustawy przygotowanego przez Zbigniewa Ziobrę. "Krajowa Rada Sądownictwa jest konstytucyjnym organem państwa stojącym na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów w Polsce. Jej aktywność zapisała się w znaczący sposób w odbudowie systemu demokratycznego w Polsce. Zachowanie jej niezależności jest podstawową gwarancją utrzymania stabilności systemu prawnego w Polsce" - argumentuje CCBE.
Przy nieco niższych od przeciętnych nakładach na sądownictwo, a za to absurdalnej, lawinowo rosnącej liczbie spraw, które system musi obsłużyć (10 tys. sędziów co roku dostaje ok. 15 milionów spraw, choć tyle samo sędziów pracowało w 2006, gdy do sądów wpłynęło "zaledwie" 6 milionów spraw) wyniki polskich sędziów są zaskakująco dobre i nie oddają skali krytyki ze strony PiS.
Według raportu CEPEJ z 2016 roku (na podstawie danych z 2014r.; omówienie wyników w języku polskim można znaleźć tutaj) tzw. wskaźnik opanowania wpływu dla polskich sądów wynosi 89 proc. (100 proc. oznacza, że sądownictwo jest w ciągu roku "na bieżąco" z rozpatrywaniem wpływających do sądów spraw; dla UE średnia wynosi 103 proc.).
Natomiast czas na rozpatrzenie sprawy jest w Polsce dość niski.
Czas trwania pierwszoinstancyjnych spraw procesowych cywilnych i gospodarczych wynosi w Polsce 195 dni, podczas gdy średnia UE wynosi 282 dni. Dla porównania - najdłużej na wyrok czeka się na Malcie (685 dni) oraz we Włoszech (590).
Jeszcze lepiej jest przy procesach karnych. Czas trwania pierwszoinstancyjnych spraw karnych w Polsce to 114 dni, a średnia dla UE to 175 dni. Rekordy znów biją Malta (490 dni) i Włochy (386), a sprawy karne wleką się jeszcze w Słowenii (339) i Portugalii (283). Gorzej niż w Polsce jest jeszcze na Łotwie i Węgrzech oraz w Hiszpanii i Chorwacji.
Najlepiej jest z wykroczeniami - w Polsce rozpatrzenie takiej sprawy zajmuje 65 dni, podczas gdy średnia unijna wynosi 126 dni. Te proste sprawy w bardzo wielu państwach europejskich ciągną się latami. Na wyrok po nieprzyjęciu mandatu Włosi czekają blisko rok (279 dni).
Winę za problemy polskiego sądownictwa ponoszą politycy, a nie sędziowie - to olbrzymia liczba regulacji prawnych, słabość mechanizmów polubownego, pozasądowego rozwiązywania sporów, obciążanie sądownictwa sprawami błahymi oraz niedostosowywanie sądownictwa do lawinowo rosnącej liczby spraw gospodarczych powoduje opóźnienia.
Upolitycznienie Krajowej Rady Sądownictwa nie zmieni ani liczby spraw, które będą wpływać do sądów, ani nie spowoduje, że prawo w Polsce będzie lepsze - stanowi za to naruszenie konstytucji i międzynarodowych standardów ochrony wymiaru sprawiedliwości przed naciskami władzy. Dlatego nie da się pomysłu Zbigniewa Ziobry nazwać cywilizowanym - chyba że oznacza to cywilizację Władimira Putina lub Aleksandra Łukaszenki.
Do wywiadu Zbigniewa Ziobry dla TVP jeszcze wrócę - w osobnym artykule omówione zostaną tezy ministra o tym, jak wyglądają relacje władzy politycznej i sądowniczej w krajach Unii Europejskiej.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.
Komentarze