Kto właściwie zawarł z kim „kompromis” 26 lat temu? Kobiet nikt nie zapytał o zdanie, politycy byli podzieleni, a społeczeństwo niechętne restrykcjom. Zadowolony mógł być tylko Kościół. Aborcja zawsze była sporem - nigdy kompromisem. PO staje po złej stronie tego sporu
„Jesteśmy za zachowaniem kompromisu dotyczącego ustawy o aborcji” - powiedziała kandydatka PO na premierkę Małgorzata Kidawa-Błońska w ostatnią niedzielę (15 września 2019) podczas konferencji prasowej w Gorzowie Wielkopolskim. Odrzuciła w ten sposób proponowany przez Lewicę całej opozycji „Pakt dla Kobiet”, którego elementem była legalizacja aborcji na życzenie do 12 tygodnia.
Kto właściwie zawarł z kim „kompromis” 26 lat temu? Kobiet nikt nie zapytał o zdanie, politycy byli podzieleni, a społeczeństwo niechętne restrykcjom. Zadowolony mógł być tylko Kościół. Trzy wyjątki, w których przypadku aborcja pozostała dopuszczalna, to dla niego stosunkowo niewielki koszt.
A i tak szybko pojawiły się doniesienia o trudności przeprowadzenia aborcji nawet w takich legalnych przypadkach. Później pojawiła się „klauzula sumienia” - i jeszcze bardziej radykalne projekty.
Aborcja zawsze była sporem - nigdy kompromisem. Tyle że PO staje po złej stronie tego sporu.
Jedna jego strona chciała i chce czegoś drugiej zabronić. Zwolennicy prawa do aborcji nie chcieli zaś nikogo do niczego zmuszać.
Przypominamy losy sporu o aborcję.
Zakaz aborcji uchwalono 7 stycznia 1993. Kościół zabiegał o niego od początku przemian politycznych w Polsce. Jednoznacznie przeciw ustawie głosowało spośród dużych klubów parlamentarnych wtedy tylko SLD. Wyłamało się jedynie dwóch z ówczesnych 58 posłów Sojuszu. Przeciw była cała reszta, w tym przyszły prezydent Aleksander Kwaśniewski, czy przyszli premierzy Józef Oleksy, Włodzimierz Cimoszewicz i Leszek Miller.
Cała reszta klubów mocno się podzieliła. Poszczególne partie nie zgadzały się w sprawie aborcji nawet we własnym gronie. Np. w klubie Unii Demokratycznej przeciw zakazowi aborcji głosowali Marek Balicki, Jacek Kuroń, Bronisław Geremek, Jerzy Osiatyński czy Iwona Śledzińska-Katarasińska. Za zakazem byli przyszły prezydent Bronisław Komorowski, Tadeusz Mazowiecki, Jan Maria Rokita czy ówczesny poseł UD, a dziś członek Rady Mediów Narodowych Juliusz Braun.
Z klubu Polski Program Liberalny przeciw ustawie antyaborcyjnej głosował późniejszy premier RP Donald Tusk, za zakazem aborcji - Janusz Rewiński, znany jako satyryk i aktor. W PSL przeciw zakazowi byli Waldemar Pawlak czy Janusz Piechociński, za ustawą np. późniejszy marszałek Sejmu Józef Zych. Janusz Korwin-Mikke z UPR w sprawie całego projektu w ogóle nie głosował, ale był przeciwny przyjętym ostatecznie trzem wyjątkom, w których aborcja pozostawała ciągle legalna. Czyli: gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety, gdy badania wskazują na prawdopodobieństwo ciężkiego upośledzenia lub nieuleczalnej choroby płodu, albo gdy zachodzi podejrzenie, że ciąża jest efektem przestępstwa. Przeciw wyjątkom byli też np. Stefan Niesiołowski z ZChN czy Jarosław Kaczyński z Porozumienia Centrum. Poseł Lech Kaczyński w głosowaniach związanych z aborcją w ogóle nie wziął udziału.
Czy Polki pogodziły się z „kompromisem"? Nie. Opór był na ulicy. Opór przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego zaczął się jeszcze przed wprowadzeniem ustawy. Powstały społeczne komitety zbierające podpisy pod projektem referendum ws. karalności aborcji. Liderką powstałego z nich Stowarzyszenia na rzecz Praw i Wolności została posłanka UD Barbara Labuda. W ruchu udzielali się politycy, jak Marek Balicki czy Włodzimierz Cimoszewicz, ale też np. artyści, jak Olga Lipińska czy Piotr Szulkin.
Sejm zignorował zebrane przez działaczki i działaczy ok. 1,7 mln podpisów – obywatelskiego projektu nawet nie rozpatrzono.
Społeczeństwo też było niechętne zmianom. Jak przypominała w OKO.press Magdalena Chrzczonowicz kiedy w 1993 roku Sejm przegłosował zaostrzenie ustawy, było to raczej działanie elit politycznych, niż wynik nacisku społecznego. Według sondaży Polacy wcale nie chcieli ograniczenia prawa aborcyjnego, spora część opowiadała się wręcz za liberalizacją przepisów.
W liberalnych mediach ton dyskusji był natomiast powściągliwy. Redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” Adam Michnik krytykował mentalność „inkwizytorów”, ale przeciwstawiał ją symetrycznie „antyklerykalizmowi tramwajowemu”.
Dominika Wielowieyska pisała w 1999: „Zdumiewające, że feministki roszczą sobie prawo reprezentowania w tej sprawie wszystkich kobiet i nie chcą przyjmować do wiadomości, że część z nas nie akceptuje ich sposobu myślenia. Mój zdecydowany sprzeciw budzi traktowanie aborcji w kategoriach ograniczania praw kobiet i sprowadzania problemu do twierdzenia »mój brzuch należy do mnie« (...) Nie wiem - przyznaję się do tego z pokorą - jak najlepiej rozwiązać problem przepisów prawnych dotyczących aborcji, choć skłaniam się do poglądu, że prawo do przerywania ciąży powinno być bardzo ograniczone”.
Inne zdanie miał konsekwentnie Piotr Pacewicz, dziś naczelny OKO.press. „Restrykcyjna ustawa antyaborcyjna jest dla większości ludzi w Polsce równie czarnym snem, jak dyskusja nad nią dla rządu Suchockiej” - pisał w 1992, jeszcze przed przyjęciem ustawy. Później był za jej liberalizacją: „Zamiast pełnego hipokryzji doskonalenia "aborcyjnego kompromisu" konieczna jest debata, co naprawdę zrobić z przerywaniem ciąży. Moim zdaniem trzeba przywrócić Polkom prawo wyboru” - to z kolei tekst Pacewicza z 2008 roku.
Nie tylko "Wyborcza" nie miała jednej linii wobec praw reprodukcyjnych. O aborcję kłócił się we własnym gronie nawet PiS. Przypomnijmy, Marek Jurek opuścił tę partię w 2007, gdy zdominowany przez nią Sejm odrzucił projekt zaostrzenia prawa antyaborcyjnego. Za utrzymaniem rozwiązania z 1993 opowiadał się prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka, za co ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk nazwał ją „czarownicą”.
Ultrakonserwatywne nastawienie polskich polityków miało skutki w polityce zagranicznej. W 2001 Polska, jako jedyny kraj stowarzyszony z Unią Europejską, nie poparła jej stanowiska w sprawie równouprawnienia obu płci - właśnie ze względu na prawo do aborcji. „Polska nie jest jeszcze w Unii Europejskiej, więc jej ustalenia nas nie obowiązują” - tłumaczył minister Jerzy Kropiwnicki, przewodniczący polskiej delegacji.
Unia i aborcja były zresztą ze sobą związane w polskiej debacie początku XXI w. SLD najpierw próbowało zliberalizować prawo aborcyjne. Zrobiło to będąc u władzy w 1996 roku, po czym zmianę tę anulował Trybunał Konstytucyjny. Kilka lat później uważano, że Sojusz zawarł z Kościołem cichy układ w sprawie aborcji. Właśnie po to - mówiono - by zyskać poparcie hierarchów w sprawie wejścia do UE.
Protestowały przeciw temu m.in. Wisława Szymborska, Maria Janion, Krystyna Janda, Kora Jackowska czy Henryka Bochniarz. Pisały w liście otwartym z 7 marca 2002 roku: „Na podstawie rozmaitych wypowiedzi publicznych można powziąć domniemanie, że doszło do swoistego porozumienia między Kościołem katolickim a rządem w kwestii przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Kościół mianowicie będzie popierał integrację z Europą w zamian za rezygnację rządu z dyskusji nad nowelizacją ustawy antyaborcyjnej (…) W kuluarach integracji Polski z Unią Europejską odbywa się zatem swoisty handel prawami kobiet pokrywany charakterystycznym, stronniczym sposobem mówienia. Obrona życia poczętego traktowana jest jako obiektywny dogmat, zaś o aborcji z przyczyn społecznych mówi się w cudzysłowie jako o ideologicznym roszczeniu feministek usiłujących zalegalizować morderstwo”.
Burzę wokół aborcji wywołał w grudniu także 2002 roku sekretarz generalny SLD Marek Dyduch, opowiadając się za prawem kobiet do wyboru. Od Dyducha odcięli się wtedy zarówno prezydent Kwaśniewski, jak i premier Miller. „Ustawy nie należy zmieniać i nie należy tego w żaden sposób wiązać z referendum europejskim” - mówił Kwaśniewski. Miller określił słowa Dyducha jako „najdelikatniej mówiąc, niefortunne i niepotrzebne”. SLD też miało swoje aborcyjne spory.
Do Unii weszliśmy, a w kwestii prawa kobiet do aborcji nic się nie zmieniło. Zmieniało się jednak nastawienie do niego społeczeństwa. Pół roku przed dojściem PO do władzy, w kwietniu 2007, 50 proc. Polaków zgadzało się z obowiązującym prawem (według OBOP). Zaostrzać je chciało 15 proc., 19 proc. chciałoby je wtedy złagodzić.
Teraz jest inaczej. Może to przemiany pokoleniowe, może większy kontakt z Europą, a może po prostu rządy PiS.
Z sondażu IPSOS dla OKO.press z lutego 2019 wynika jednak, że aż 53 proc. Polek i Polaków jest zdania, że kobieta powinna mieć prawo do aborcji w pierwszych 12 tygodniach ciąży, bez względu na okoliczności. Wśród wyborców Platformy Obywatelskiej za prawem kobiety do przerwania ciąży było aż 80 proc. ankietowanych - wyższy odsetek był tylko w elektoracie lewicy.
Czego boi się więc Platforma? Dominacja światopoglądowa Kościoła kruszeje. A narastająca polaryzacja sprawi, że konserwatywni „katolicy polityczni” i tak wybiorą PiS, ewentualnie PSL-K'15.
Aborcyjny koszmar Polek ciągnie się niemal przez całą III RP. W międzyczasie aborcję zalegalizowały lub zliberalizowały swoje przepisy m.in.: Szwajcaria (2002), Portugalia (2007), Hiszpania (2010) i Irlandia (2019).
Konserwatyzm europejski się zmienił. Niemieccy chadecy i brytyjscy torysi poparli małżeństwa jednopłciowe. Platforma też mogłaby się zmienić. Ale się nie zmieni. Przynajmniej na razie. A na tym, że się nie zmieni, skorzysta pewnie Lewica.
Kobiety
Prawa człowieka
Małgorzata Kidawa-Błońska
Bronisław Komorowski
Aleksander Kwaśniewski
Leszek Miller
Donald Tusk
aborcja
Kora Jackowska
Marek Dyduch
Wisława Szymborska
dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.
dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.
Komentarze