"To jest kompletna anarchia, kompletny chaos. Każdy może cię okraść, każdy może zastrzelić" - tak sytuację w ogarniętym konfliktem Sudanie opisuje obywatel Wielkiej Brytanii. O co toczą się walki? Kto przespał sygnały ostrzegawcze? Czy konflikt może się rozlać na cały region?
"Sudan był bijącym sercem demokratycznych przemian w Afryce. Mieliśmy tam silne, świadome społeczeństwo obywatelskie. Jeśli gdzieś na świecie należało wspierać demokrację i rządy prawa, to właśnie w Sudanie", mówi OKO.press dr Jędrzej Czerep, ekspert ds. Bliskiego Wschodu i Afryki w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Kruche zawieszenie broni, które potrwa w Sudanie do 27 kwietnia, nie oznacza, że kraj wchodzi na drogę pokoju. To czas na ewakuację obcokrajowców, a ta i tak - z relacji mediów i samych uciekających - przybiera dramatyczny obrót. Według ONZ, do tej pory w konflikcie, który wybuchł 14 kwietnia, zginęło co najmniej 459 osób, a 4 tys. zostało rannych. Kolejne setki tysięcy zostało zmuszonych do ucieczki. Szlaki uchodźcze biegną we wszystkich kierunkach: najwięcej osób próbuje wyjechać do Egiptu lub przez Morze Czerwone dostać się do Arabii Saudyjskiej, czy Emiratów Arabskich. O dramatycznej sytuacji w kraju świadczy fakt, że aż 10 tys. osób zdecydowało się zbiec także do Sudanu Południowego, najbiedniejszego państwa na świecie.
"To walka o władzę dwóch generałów toczona ponad głowami zwykłych obywateli", mówi OKO.press dr Jędrzej Czerep.
Generał Mohamed Hamdan Dagalo kieruje niezależnymi Siłami Szybkiego Reagowania (RSF), a gen. Abd al-Fattah al-Burhan jest zwierzchnikiem sudańskiej armii. Obaj wywodzą się z tego samego środowiska militarnego, które w Sudanie ma specjalną pozycję.
"Wojsko, oprócz tego, że jest wojskiem, jest też udziałowcem ogromnej ilości firm niewidzialnych dla państwa. To imperia, które nie płacą podatków i zarabiają same na siebie", opowiada dr Czerep. Chodzi głównie o eksport dóbr tj. jak złoto, sezam, czy arabska guma (stwardniała żywica akacji), a także kontrolę nad transportem, firmami budowlanymi, czy sieciami supermarketów.
"Połowa sudańskiej gospodarki jest w rękach wojska.
I właśnie to, podważenie statusu quo, a więc gospodarczej i politycznej siły armii, było drugim głównym powodem buntu społeczeństwa obywatelskiego w 2018/2019 roku. Oczywiście, chodziło też o obalenie zgnuśniałego, islamskiego reżimu Omara al-Bashira. Nie mniej ważny był postulat odesłania armii do koszar", mówi ekspert PISM.
Odnowa państwa była na ustach Dagalo i al-Burhana, ale szybko okazało się, że obydwaj są zainteresowani wyłącznie władzą i ochroną własnych imperiów.
Dagalo, zwany Hemedtim, ma wywodzić się z plemienia niepiśmiennych handlarzy wielbłądów. Choć, jak przyznaje dr Czerep, inne wersje historii mówią, że zanim wstąpił do armii był lokalnym biznesmenem, prowadził sklep z meblami. Możliwe też, że działał w półświatku - napadał na przejeżdzające przez Darfur samochody, by wymusić okup. Bojownikiem Dżandżawidów, arabskiej milicji, miał zostać po tym, jak w zbrojnym ataku w regionie zginęły dziesiątki członków jego rodziny.
Dziś jest uznawany za najbogatszego Sudańczyka. Jak opowiada dr Czerep, swój sukces zawdzięcza stworzeniu największej armii najemniczej na świecie, która liczy ok. 100 tys. osób. "Jego żołnierze, nomadzi z Czadu, Sudanu, Nigru, walczyli w 2015 wojnie w Jemenie, gdzie byli opłacani przez Emiraty Arabskie", mówi dr Czerep.
Dagalo wzbogacił się nie tylko będąc watażką, ale także na złocie, które dziś garściami wywozi z kraju Rosja. Wagnerowcy, działający intensywnie w regionie, pomagają dowódcy zbuntowanej RFS w szkoleniach, a sami zabierają z kopalni należących do Dagalo złoto. Najpierw trafia ono do portu w syryjskiej Latakii, a potem do Moskwy. Kluczowym przystankiem na trasie prania złota jest Dubaj.
Dagalo, choć uchodził za wiernego człowieka al-Bashira - protektora reżimu, pełniącego często rolę egzekutora - w odpowiednim momencie "wyczuł, w którą stronę wieje wiatr". "Pomógł obalić al-Bashira, przyłączył się do al-Burhana, przeciwko któremu dziś występuje. Od początku było wiadomo, że obydwaj będą walczyć o przejęcie kontroli nad armią i państwem. Byłem w Chartumie w 2019 roku i już wtedy siły szybkiego starcia i armia były gotowe do walki", opowiada dr Czerep.
Do 2019 Burhan był w sudańskiej armii postacią drugoplanową. "Gdy mieszkańcy Chartumu wyszli na ulice, »sudański Majdan«, na który przychodziło protestować milion osób, rozbili naprzeciwko koszar. Chodziło o to, żeby zachęcić młodszych oficerów do obalenia dyktatora i stworzenia ram do demokracji", mówi dr Czerep. "Człowiekiem, który wykonał ruch, przeszedł na stronę obywatelskiej rewolucji był właśnie Burhan. Wydawał się wówczas dobrze dopasowany do nowej roli: nie miał za bardzo krwi na rękach, nie był islamistą, nie był znany".
Szybko okazało się, że Burhan nie jest w stanie znaleźć zaplecza społeczno-politycznego dla swojej władzy. Po puczu, którego obaj generałowie dokonali w październiku 2021, likwidując rządy cywilne, dowódca armii sięgnął po ostateczność.
"Wyciągnął z niebytu ludzi byłego reżimu, którzy dziś świętują, że może uda im się wrócić do władzy", dodaje dr Czerep.
Chaos w stolicy, a także przerwy w dostawie wody pitnej, sprawiły, że z więzienia Kober w Chartumie wypuszczono w ostatnich dniach wielu islamistów powiązanych z obalonym reżimem. Także sam Al-Baszir wyszedł ze szpitalnego więzienia i - według doniesień mediów - ma przebywać pod specjalną kontrolą w innym szpitalu. Przypomnijmy, że Al-Baszir jest ścigany przez Międzynarodowy Trybunał Karny (ICC) za zbrodnie przeciwko ludzkości i ludobójstwo, którego dopuściły się jego siły w Darfurze. Na wolności jest też inny poszukiwany przez ICC zbrodniarz, Ahmed Haroun. Jak tłumaczy dr Czerep, był on ostatnim przywódcą partii Baszira (NCP). Dziś uchodzi za kluczową postać starego reżimu.
Według dr. Jędrzeja Czerepa sytuacja w Sudanie jest patowa i wszystko wskazuje na to, że mieszkańców może czekać długotrwała, wyniszczająca wojna domowa.
"W sensie militarnym ani jedna, ani druga strona nie osiągnęły przewagi. O ile armia wyparła zbuntowane bojówki RSF z głębi kraju, tak w stolicy oddziały Dagalo poszerzają kontrolę. Widziałem materiał, na którym najemnicy koczują przed Pałacem Prezydenckim w Chartumie. Mają materace, manifestują swoją obecność. Nie mają głównej kwatery, bo ta została zbombardowana i doszczętnie spalona.
Raczej rozpraszają się po całym mieście, wypędzając mieszkańców i zajmując ich domy", mówi dr Czerep.
"Okupują stolicę, biorą ją jako swoją zdobycz, co zapowiada najgorszy scenariusz. Armia wydaje się okrążać miasto pierścieniem, możliwe jest więc oblężenie artyleryjskie, intensywne ostrzeliwanie. Chartum będzie jak fort do zdobycia, co dla miasta będzie oznaczało doszczętną ruinę".
Skalę zniszczeń w stolicy po kilkunastu dniach walki, a także obrazki bojowników RFS spod Pałacu Prezydenckiego można zobaczyć na poniższych filmach:
Zawieszenie broni to też czas na pomoc humanitarną. ONZ, po ewakuacji większości swoich placówek, zorganizowało tymczasowe centrum pomocy w Port Sudan nad Morzem Czerwonym. Ale to nie agendy międzynarodowe są ratunkiem dla Sudańczyków, tylko oddolne społeczeństwo obywatelskie. W pomoc zaangażowane są głównie struktury lokalnych komitetów oporu, których wysiłki ONZ nazywa "heroicznymi". Warto zaznaczyć, że już przed wybuchem konfliktu, z pomocy humanitarnej w kraju korzystała ponad 1/3 obywateli, 15,8 mln osób.
"Najbardziej dramatyczna sytuacja jest oczywiście w aglomeracji stołecznej. Pierwsze dni dla mieszkańców Chartumu oznaczały odcięcie od dostępu do elektryczności i wody", mówi dr Czerep. "Gdy obserwowałem media społecznościowe, najpierw pojawiały się ogłoszenia, w których ludzie informowali, czym mogą się podzielić: wolnym pokojem, mąką, olejem, lekami. Później coraz więcej informacji dotyczyło dróg wyjazdu z kraju. Teraz wszyscy piszą o kolejkach na granicach".
Dr Czerep dodaje, że sytuacja w Chartumie jest nieznośna i szalenie niebezpieczna. Szpitale praktycznie przestały funkcjonować, a zapasy większości leków szybko się zepsuły. "Dostęp do wody pitnej się poprawił, na północy udało się naprawić część systemu, ale już wcześniej RSF otworzył więzienia. Głównie po to, by zyskać przychylność osadzonych. Wcześniej z aprowizacją pomagały lokalne komitety obrony. Z więzień wyszli represjonowani działacze, zwykli przestępcy, członkowie gangów i reżimowi islamiści".
Od 24 kwietnia uwagę światowej opinii publicznej przyciąga głównie kwestia ewakuacji obcokrajowców. W ogniu krytyki jest szczególnie Wielka Brytania, która zapewniała własnych obywateli, żeby spokojnie czekali w domach na rozwój wydarzeń, po czym po cichu zwinęła własne placówki dyplomatyczne, zostawiając ludzi samych sobie. "Na drugim biegunie są Francuzi, którzy pomagają nie tylko sprawnie, ale i solidarnie. Ktokolwiek chce wyjechać, może liczyć na ich pomoc", tłumaczy dr Czerep. Ale nie było tak od początku.
W pierwszych dniach w ucieczce pomagali wolontariusze z lokalnych komitetów oporu.
Dopiero później udało się uzyskać dostęp do bazy wojskowej Wadi Saeedna, z której mogą dziś odlecieć obcokrajowcy.
"Decyzje o ucieczce są często dramatyczne, bo do lądowiska można dostać się albo konwojem, albo samodzielnie. Nie ma żadnej gwarancji bezpieczeństwa. Po drodze trzeba pokonać wiele posterunków kontrolowanych przez jedną lub drugą armię. Widziałem pierwsze relacje znajomych, m.in. archeologa z Uniwersytetu Cambridge, który jest już w Dżibuti po ewakuacji. Pisał, że cała przeprawa bez wątpienia była spotkaniem oko w oko ze śmiercią. Być może jeszcze nie zdajemy sobie sprawy, jak dramatyczna sytuacja jest w Sudanie", mówi dr Jędrzej Czerep.
Historie poszczególnych obywateli opisuje brytyjski Guardian. 42-letni Tarig Babikir zamierza dojść do lądowiska pieszo. Cała trasa zajmie mu cztery godziny. "Będę przechodził przez punkty kontrolne armii narodowej, paramilitarne punkty kontrolne, a najprawdopodobniej napotkam również kilka uzbrojonych gangów. Nie mam przy sobie żadnej gotówki, bo na ulicach można zostać okradzionym; telefon komórkowy zamierzam ukryć", relacjonował Babikir.
"To jest kompletna anarchia, kompletny chaos. Każdy może cię okraść, każdy może cię zastrzelić".
Brytyjski rząd szacuje, że w kraju utknęło jeszcze 4 tys. obywateli kraju.
W Sudanie było też 15 Polaków, z czego 11 osób jest już w Europie lub w kraju. Ich ewakuacja była możliwa dzięki wsparciu francuskich i hiszpańskich konwojów. Reszta obywateli Polski zdecydowała się zostać w Sudanie ze względu na powiązania rodzinne.
Zachodnie media wskazują, że sytuacja Sudanu staję się coraz bardziej skomplikowana. Najczęściej mówi się o Rosji, która uciekając się do neokolonialnych praktyk, ma próbować wykorzystać wewnętrzny konflikt do zwiększenia wpływów w regionie. Na szali jest też stabilność polityczna państw ościennych, które w Sudanie mają własne interesy. Dr Czerep przestrzega jednak przed westernizacją dyskusji o przyszłości Sudanu. "To nie jest kolejna wojna zastępcza, czy starcie mocarstw. To jest konflikt stricte lokalny, który z czasem może się umiędzynarodowić", tłumaczy.
Dr Czerep mówi, że póki co walki toczą się w stolicy i Darfurze, regionie, który graniczy z Czadem. "Rozlanie się konfliktu na te tereny jest bardziej niż prawdopodobne".
Największym wsparciem dla Burhana jest dziś Egipt. Dagalo może za to liczyć na Zjednoczone Emiraty Arabskie i wagnerowców. "Póki co, wsparcie ma raczej wymiar symboliczny. Bezpośrednie zaangażowanie obcych wojsk w lokalnym konflikcie nie jest dziś na stole", dodaje dr Czerep.
Dla Sudańczyków eskalacja konfliktu była oczywista, ale poważną sytuację zignorowała międzynarodowa elita dyplomatyczna. W ogniu krytyki znaleźli się dziś szczególnie przedstawiciele ONZ i amerykańskiej dyplomacji. "W Sudanie w ostatniej dekadzie już dwukrotnie udało się uniknąć wojny na dużą skalę, szczególnie między Sudanem a Sudanem Południowym. Ten sukces cały region zawdzięczał w dużej mierze czujności społeczności międzynarodowej, która szybko odczytywała sygnały niebezpieczeństwa i angażowała ciężką machinę dyplomatyczną, szczególnie amerykańską, do rozwiązywania konfliktów", tłumaczy dr Czerep.
"Z uporem ignorowali lokalne komitety oporu, najważniejszego gracza dla sudańskiego społeczeństwa obywatelskiego. Cały proces polityczny sprowadzili do wspierania dwóch generałów - dbania o to, by siadali ze sobą do wspólnego stołu, dzielili się władzą. Dziś już wiemy, jak krótkowzroczna była to strategia", dodaje Czerep.
"Słowem wytrychem stało się „civilian-led government”, czyli rządy, które w praktyce kontroluje wojsko, choć to cywil daje rządowi twarz. Amerykanie czy ONZ powtarzali jak mantrę, okłamując świat, że tego właśnie chcą Sudańczycy. A ci wyraźnie tłumaczyli, że społeczeństwu obywatelskiemu chodzi o pełne wycofanie wojska z polityki".
Komitety oporu, jak już pisaliśmy, są dziś skupione na oddolnej pomocy i wypełnianiu funkcji państwa z poziomu dzielnic - przynajmniej tam, gdzie to jeszcze jest możliwe. "Generałów nie interesują ludzie. Nie wydają do nich odezw, nie informują o wojnie, nie mówią, co mają robić. Maski zupełnie spadły.
Ale trudno, żeby komitety oporu miały wpływ na centralną politykę, gdy o przyszłości kraju decyduje ten, kto trzyma broń.
Pewnie niedługo sudański ruch społeczny będzie ograniczać się do mobilizowania diaspory. Międzynarodowe elity naprawdę przespały szansę na umocnienie demokracji w tym kraju", mówi ekspert PISM.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze