Pogarszająca się sytuacja uchodźców w Ugandzie może dotknąć bezpośrednio Europę i Polskę. Skutki zobaczymy na polsko-białoruskiej granicy – pisze Maciej Grześkowiak, ekspert w dziedzinie ochrony uchodźców
Uganda jest największym państwem przyjmującym uchodźców w Afryce. Przebywa tu prawie 1,5 miliona osób, które w zagrożeniu życia opuściły Sudan Południowy, Demokratyczną Republikę Konga i kilka innych państw afrykańskich. Jednocześnie, ugandyjskie prawo i polityka rządu względem uchodźców są jednymi z najbardziej inkluzywnych na świecie, za co są słusznie chwalone na arenie międzynarodowej. Prawidłowe działanie „modelu ugandyjskiego” jest jednak obecnie zagrożone bardziej niż kiedykolwiek. A osoby, które uzyskały tu azyl – żyją w narastającym zagrożeniu głodem i przemocą.
Co to oznacza dla umacniającej swe granice Europy?
[Mój wyjazd do Ugandy odbył się w ramach prowadzonego projektu badawczego dotyczącego globalnej ochrony uchodźców. Wszystkie osoby, których relacje są przywoływane w poniższym tekście wyraziły na to zgodę. Wszystkim zależało na wykorzystaniu ich słów w celu zwrócenia uwagi opinii publicznej w Europie na ich sytuację. Ich personalia pozostają jednak anonimowe ze względów bezpieczeństwa].
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Ugandyjskie prawo i praktyka ochrony uchodźców uchodzą za wzór. Promuje je na świecie Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR). Osoby, które przybywają tu z Sudanu Południowego i Demokratycznej Republiki Konga, uzyskują status uchodźcy na podstawie samego obywatelstwa. Zgodnie z założeniem, że ich państwa pochodzenia nie są bezpieczne (tzw. przyznanie statusu uchodźcy prima facie). Pozostali podlegają indywidualnej procedurze uchodźczej przed wyspecjalizowanym, kolektywnym organem – Refugee Eligibility Committee. Poza frustracją wynikającą z długiego postępowania, nie spotkałem się ze skargami na jego funkcjonowanie.
Uchodźcy w Ugandzie mają bardzo szerokie prawa, w zasadzie równe tym, które przysługują obywatelom. Tym, co wyróżnia Ugandę na tle wszystkich innych państw przyjmujących porównywalne liczby uchodźców, jest wyraźna chęć ich długoterminowej integracji ze społeczeństwem ugandyjskim. Odróżnia to Ugandę od choćby Polski, gdzie uchodźcy wojenni z Ukrainy chronieni są na podstawie tzw. ochrony tymczasowej. Daje ona prawo pobytu jedynie na 18 miesięcy od 24 lutego 2022 roku.
Natomiast uchodźcy w Ugandzie są włączeni w pięcioletnie plany rozwoju państwa. Ci, którzy przebywają w jednej z trzynastu oficjalnych osad (settlements) przeznaczonych dla uchodźców, otrzymują także nieduże działki ziemi. Mają na nich prowadzić uprawy, zapewniające im pożywienie. Samowystarczalność uchodźców (refugee self-reliance), stanowi nadrzędny cel tej polityki.
Politycy i urzędnicy, z którymi spotykam się w stolicy kraju Kampali, są z tego modelu bardzo dumni.
Podkreślają humanitaryzm i panafrykanizm leżący u źródła takiego podejścia. Uchodźców nazywają „braćmi i siostrami”. Prawdopodobnie jednak motyw instrumentalny jest tu równie silny, jak humanitarny. Kreowanie się na globalnego lidera ochrony uchodźców pozwala Ugandzie na legitymizację w oczach organizacji praw człowieka i odwrócenie uwagi od tego, że jest to państwo autorytarne.
Bez względu jednak na motywacje, inkluzywność ugandyjskiego modelu zbiera słuszne pochwały ze strony ekspertów od prawnej ochrony uchodźców, którzy nierzadko stawiają to państwo za wzór dla innych krajów, przyjmujących znaczne liczby uchodźców.
Największe osady uchodźcze – w tym Bidibidi, do niedawna największa osada tego typu na świecie – znajdują się niedaleko styku granic trzech państw: Ugandy, Sudanu Południowego i Demokratycznej Republiki Konga, na dalekim północnym-zachodzie kraju. Z Kampali jedzie się tutaj 14 godzin. Najpierw 12 godzin autobusem z Kampali do Arui – stolicy regionu Nil Zachodni. W Arui trzeba koniecznie wypożyczyć terenowe auto. Ja decyduję się na starą i sfatygowaną, ale mającą opinię niezniszczalnej Toyotę Land Cruiser. Tylko takim pojazdem można bezpiecznie przemieszczać się po tutejszych bezdrożach.
Z Arui do osad Imvepi albo Bidibidi jedzie się od 2 do 3 godzin – w zależności od tego, czy niedawno padał deszcz, czy nie. W drodze do Imvepi mijane auta mogę policzyć na palcach dwóch rąk. Kierując się w to miejsce naprawdę ma się poczucie wyprawy na koniec świata.
Na miejscu napotykam obrazy stojące w rażącej sprzeczności z pozytywnym i dumnym przekazem, płynącym z ust urzędników z Kampali.
Powodem nie jest jednak brak zaangażowania, czy zła wola administracji.
Wszystkie osoby (około 30), z którymi rozmawiałem w Bidibidi i Imvepi, twierdziły, że w osadzie brakuje jedzenia. Działki ziemi, które otrzymują po przybyciu do Ugandy są nieduże – co najwyżej 900 metrów kwadratowych. Jest to zdecydowanie za mało, by wyżywić najczęściej wielodzietne rodziny, zamieszkujące wybudowane z gliny i przykryte dachami z trawy chatki.
Nieduży przydział ziemi nie dziwi. Imvepi zamieszkuje prawie 65 tys. osób, a Bidibidi – prawie 200 tys. Samowystarczalność żywnościowa jest na tym etapie co najwyżej pobożnym życzeniem. Uchodźcy polegają więc na comiesięcznej dystrybucji żywności, koordynowanej przez Światowy Program Żywnościowy (World Food Programme; WFP). Pomoc humanitarna dla uchodźców w Ugandzie jest jednak jedną z najbardziej niedofinansowanych na świecie. Z uwagi na niewystarczające środki, WFP zmuszone jest więc regularnie zmniejszać przydział żywności. Obecnie wynosi on ok. 4 kg na osobę miesięcznie. Wystarcza to najwyżej na kilka dni.
Uchodźcom w oczy zagląda więc głód. Głód zaś rodzi przemoc. Dziewczynki często zmuszane są do wczesnego wychodzenia za mąż, chłopcy do pracy, a pospolite przestępstwa są powszechne. Rywalizacja o ograniczone zasoby – ryby z pobliskich rzek, drewno na opał czy trawę na budowę chat – prowadzi do przemocy ze strony lokalnych społeczności, zamieszkujących okolice osad uchodźczych. F., która rozmawia ze mną w Bidibidi, twierdzi, że w jej wiosce (osady uchodźcze podzielone są na strefy, które składają się na ponumerowane wioski) przemoc Ugandyjczyków wobec uchodźców jest na porządku dziennym. Nieproporcjonalnie dotyka ona kobiet, które tradycyjnie są odpowiedzialne za zbieranie chrustu.
Pobicia i gwałty zdarzają się coraz częściej.
Moi rozmówcy twierdzili, że lokalni przedstawiciele władzy często faworyzują w tych konfliktach Ugandyjczyków. Wynika to z tego, że sami są bezpośrednio zainteresowani zachowaniem zasobów naturalnych dla własnych plemion. Są więc w sytuacji konfliktu interesów. Co znamienne, mimo olbrzymiej frustracji, uchodźcy bardzo rzadko obwiniają ogólną politykę rządu za swoją sytuację. Mają też dobre zdanie o urzędnikach, delegowanych tutaj z innych regionów Ugandy. Nie są bezpośrednio zaangażowani w lokalne spory i tym samym pozostają bezstronni.
Zła sytuacja w osadach jest więc skutkiem braku zasobów – nie złej polityki jako takiej. To skromne środki, którymi dysponują rząd w Kampali i organizacje humanitarne w Ugandzie są przyczyną napięć. W., przywódca społeczności jednej z wiosek Imvepi, mówi, że większość osób z jego wioski byłaby szczęśliwa w Ugandzie mogąc uprawiać ziemię, która pozwalałaby im na godne życie. W obecnej sytuacji jednak, coraz więcej osób decyduje się na powrót do Sudanu Południowego.
Mój rozmówca ujmuje sytuację uchodźców z Imvepi w prostą alternatywę: wrócić do Sudanu Południowego ryzykując śmierć od kuli, czy też zostać ryzykując śmierć z głodu. Podobną logiką kieruje się wiele osób ryzykujących przeprawę do Europy przez Morze Śródziemne. Pisałem o tym tutaj, podpierając się wynikami badań prowadzonych w Libanie.
M. jest byłym lekarzem, przed 2017 rokiem współpracującym z jedną z rebelianckich partyzantek Sudanu Południowego. W Ugandzie przebywa pod przybranym nazwiskiem. Mimo że nie brał udziału w regularnych walkach, a jedynie leczył rannych, powrót do kraju pochodzenia w jego wypadku wiązałby się koniecznością ukrywania się w dżungli, albo z wyrokiem śmierci. Niewiele mniej niebezpieczne jest jednak przebywanie w jednej z ugandyjskich osad uchodźczych. „Żyję tu wśród moich wrogów” – mówi.
M. nie czuje się bezpiecznie w Ugandzie. Jak twierdzi, nie czułby się bezpiecznie w żadnym innym państwie Afryki. Jedynym bezpiecznym rozwiązaniem jest dla niego przesiedlenie do bezpiecznego państwa na innym kontynencie.
M., będąc obiektywnie zagrożony w państwie przyjmującym jak i państwie pochodzenia, ma relatywnie spore szanse na skorzystanie z globalnego programu przesiedleń uchodźców pod auspicjami UNHCR. Szansę na przesiedlenie w ramach tego programu ma mniej niż 1 proc. wszystkich uchodźców na świecie. Dlatego UNHCR priorytetyzuje przesiedlanie osób, którym nie można zapewnić bezpieczeństwa w państwie pierwszego azylu, ani w razie repatriacji. Przytłaczająca większość uchodźców przebywających w Ugandzie takiej szansy nie ma.
Liczba uchodźców przesiedlonych w ramach globalnego programu przesiedleń w 2021 roku wyniosła zaledwie 57 500 osób, czyli ok. 0,2 proc. z 27,1 milionów uchodźców na świecie pod koniec ubiegłego roku.
Niewątpliwie, wielu uchodźców przebywających w Ugandzie nie pogodzi się z wieloletnią beznadzieją osad uchodźczych.
Wezmą sprawy w swoje ręce i zaryzykują śmiertelnie niebezpieczną wyprawę do Europy.
Obywatele Sudanu Południowego i Demokratycznej Republiki Konga często znajdują się na prowizorycznych łodziach, przekraczających Morze Śródziemne oraz w lasach na pograniczu polsko-białoruskim. Są to ci, którzy mają wystarczająco dużo sił i zasobów na taką wyprawę. I jednocześnie uważają, że lepiej zaryzykować śmierć na morzu albo w odludnym lesie, niż powolną śmierć głodową lub długoletnią, ekstremalną biedę w osadzie uchodźczej.
Część z tych, którzy pozostaną na miejscu, zapewne przyjmie ugandyjskie obywatelstwo. O ile w przyszłości pojawi się taka możliwość i powrót do domu wciąż nie będzie możliwy. Co jednak zmienia formalna integracja z państwem przyjmującym i humanitarne podejście ugandyjskiego rządu do uchodźców – w obliczu głodu?
Z polskiej perspektywy Uganda, istniejące tam napięcia i konflikty, mogą wydać się odległe i pozbawione związku z naszym krajem. To błędne założenie. Przede wszystkim, co jeszcze półtora roku temu było nie do pomyślenia, Polska, podobnie jak Uganda, doświadcza masowej, przymusowej imigracji. Powinniśmy więc czerpać z rozwiązań ugandyjskich oraz z badań, dotyczących użyteczności przyjętych tam rozwiązań. Co więcej, sytuacja w tym regionie świata ma przełożenie na to, jak wiele osób zdecyduje się na próbę przedostania się do Europy. Pośrednio wpłynie to na liczbę osób z tego regionu, które ostatecznie znajdą się na przykład na granicy polsko-białoruskiej.
Mimo że sytuacja uchodźców w Ugandzie jest niezwykle trudna z powodu niedofinansowania pomocy humanitarnej, sama polityka rządu w tej kwestii jest godna naśladowania.
Państwa Globalnej Północy, opierające swoje polityki uchodźcze na powstrzymywaniu osób migrujących przed docieraniem do ich granic, powinny czerpać z modelu ugandyjskiego.
Ugandyjska polityka uchodźcza jest nie tylko inkluzywna i humanitarna. Przyczynia się także do ograniczania napięć między społecznościami uchodźczą i przyjmującą. Zgodnie z jej założeniami, projekty rozwojowe, finansowane w ramach odpowiedzi na obecność uchodźców, realizowane są tak, by z ich owoców korzystali zarówno uchodźcy, jak i Ugandyjczycy oraz gospodarka państwa jako taka. Bardzo możliwe, że dzięki temu, jak do tej pory, incydenty między obiema społecznościami nie przekształciły się w otwarty konflikt.
Wydaje się to szczególnie istotne z polskiego punktu widzenia. Badania wskazują, że niezadowolenie z obecności ukraińskich uchodźców w Polsce będzie rosnąć. Na uwagę też zasługuje bezstronność ugandyjskiego modelu względem przynależności narodowej i etnicznej uchodźców. Powinno to stanowić wzór dla Polski, gdzie uchodźcy wojenni z Ukrainy korzystają ze znacznych uprawnień wprowadzonych przez „specustawę ukraińską”. Tymczasem znaczna część uchodźców z innych krajów narażona jest na śmierć i nieludzkie traktowanie. Przyczyną jest bezwzględne egzekwowanie praktyki pushbacków w lasach Podlasia oraz fatalne warunki w ośrodkach dla cudzoziemców.
Poza tym, konieczne jest zapewnienie regularnego finansowania humanitarnej odpowiedzi na obecność uchodźców w Ugandzie. Poza oczywistym humanitarnym obowiązkiem pomocy osobom w potrzebie, jest to także uzasadnione z punktu widzenia politycznej kalkulacji. Uganda od 2021 roku nie znajduje się już na liście państw priorytetowych polskiego MSZ, na które przeznacza się (skromne) środki na pomoc humanitarną i rozwojową. Jak można się domyślać, wynika to z położenia geograficznego Ugandy oraz z założenia, że uchodźcy z tego regionu świata mają zdecydowanie mniejsze szanse na dotarcie do Europy niż ci, którzy przebywają np. na Bliskim Wschodzie.
Polskie środki na pomoc humanitarną i rozwojową kierowane są przede wszystkim do państw położonych w sąsiedztwie Europy i tych, z których emigracja może mieć największy wpływ na granice Polski. Realizuje się w ten sposób założenie, że poprawa sytuacji w państwie pierwszego azylu może powstrzymać część osób przed przeprawą do Europy.
Należy mieć jednak na uwadze olbrzymi potencjał konfliktogenny obecnej sytuacji w Ugandzie. Państwo to ma za sobą krwawą historię konfliktów o podłożu etnicznym, zaś obecność milionów uchodźców zaburza kruchą równowagę. Co więcej, obecność uchodźców przyczynia się do narastającej rywalizacji o ograniczone zasoby i coraz częstszych aktów przemocy. Dalsze pogarszanie się sytuacji w ugandyjskich osadach uchodźczych może doprowadzić do masowego głodu oraz do wybuchu otwartego konfliktu o charakterze etnicznym. To zaś doprowadzi do migracji na Północ.
Konieczne jest także przynajmniej częściowe rozmontowanie fortyfikacji „Twierdzy Europa”.
Chodzi o otwarcie legalnych kanałów imigracji w postaci relokacji większej niż do tej pory liczby uchodźców z państw pierwszego azylu, w tym z Ugandy. Zredukuje to śmiertelnie niebezpieczne migracje nieregularne i dodatkowo umożliwi państwom europejskim lepsze kontrolowanie ruchów migracyjnych. Co więcej, wyjdzie to naprzeciw obawom, że wśród uchodźców, docierających nieregularnie do Europy są osoby powiązane z organizacjami terrorystycznymi. Program przesiedleń umożliwiłby prześwietlanie przeszłości uchodźców pod tym kątem jeszcze przed ich dotarciem do Europy.
Czas wreszcie na poważnie rozpocząć tę debatę. Globalnych trendów migracyjnych nie da się odwrócić. Możemy co najwyżej zarządzać nimi w humanitarny i bezpieczny sposób, w dodatku z pożytkiem dla nas samych.
Niniejszy tekst zawiera wyłącznie prywatne opinie autora.
Uchodźcy i migranci
Kongo
kryzys migracyjny
kryzys na granicy
obóz dla uchodźców
Sudan
uchodźcy
Uganda
UNHCR
Główny Koordynator do spraw współpracy naukowej w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Prawnik, doktorant w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych UW i Zakładzie Praw Człowieka Wydziału Prawa i Administracji UW. Wykładowca akademicki na Wydziale Prawa i Administracji UW. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się w obszarze ochrony praw człowieka. Kierownik projektu badawczego poświęconego niedostatkom uniwersalnego systemu ochrony uchodźców, finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki. Zawodowo wywodzi się z sektora pozarządowego. Jako ekspert z zakresu ochrony uchodźców zajmował się implementacją programów humanitarnych na Bliskim Wschodzie. Współpracował też z Helsińską Fundacją Praw Człowieka.
Główny Koordynator do spraw współpracy naukowej w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Prawnik, doktorant w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych UW i Zakładzie Praw Człowieka Wydziału Prawa i Administracji UW. Wykładowca akademicki na Wydziale Prawa i Administracji UW. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się w obszarze ochrony praw człowieka. Kierownik projektu badawczego poświęconego niedostatkom uniwersalnego systemu ochrony uchodźców, finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki. Zawodowo wywodzi się z sektora pozarządowego. Jako ekspert z zakresu ochrony uchodźców zajmował się implementacją programów humanitarnych na Bliskim Wschodzie. Współpracował też z Helsińską Fundacją Praw Człowieka.
Komentarze