W skrócie: najpewniej tak i stanie się to dość szybko. Walka z covidem jest już w tym kraju przegrana. Chiny czeka to, co Zachód podczas pierwszej fali zachorowań. A my możemy dostać rykoszetem
Gdy w początkach 2020 roku najpierw włoską Lombardię, a wkrótce potem cały świat, obejmowały kolejne fale zakażeń wirusem SARS-CoV-2, które obciążały system opieki zdrowotnej do granic wytrzymałości, Chińczycy przyglądali się temu z pobłażaniem. Od początków pandemii (czyli już od trzech lat, bo pierwsze zachorowania na tajemnicze zapalenie płuc zaczęto odnotowywać w chińskiej prowincji Wuhan w grudniu 2019 roku) chińskie władze wprowadziły bardzo restrykcyjne metody walki z koronawirusem.
Metoda “zero covid” działała. Przypadków zakażeń było jak na tak gęsto zaludniony kraj, niewiele. Polityka ta była jednak drakońska. W zasadzie nie dało się wyjść z domu bez aktualnego negatywnego wyniku wymazu potwierdzonego w rządowej aplikacji. Bez takiej przepustki nie dało się skorzystać z autobusu, metra, wejść do sklepu czy budynku biurowego albo urzędu.
W Chinach z oszczędności nie testowano indywidualnie, lecz zbiorczo, najczęściej po 20 próbek. Wynik dodatni oznaczał kwarantannę dla wszystkich, których próbki znalazły się w partii. Gdy w zakładzie pracy wykrywano przypadek zakażenia, na przymusową kwarantannę szła cała załoga. Gdy wykrywano wirusa u kilku mieszkańców bloku, zarządzano kwarantannę w całym wieżowcu z tysiącami mieszkań. Gdy liczba przypadków rosła, zamykano dzielnice lub całe miasta szczelnymi kordonami.
Były to kwarantanny bez możliwości złamania. W Chinach większość drzwi mieszkań otwiera się na zewnątrz, na klatkę schodową. Wystarczy w podłodze tuż przy nich wywiercić dziurę i wsadzić w nią stalowy pręt, by uniemożliwić wyjście z domu. Gdy na kwarantannę szedł cały wieżowiec, spawano drzwi wejściowe, furtki i bramy. Nikogo przy tym nie obchodziło, czy w domu są zapasy jedzenia. Lokalne władze dostarczały żywność raz dziennie, raz na kilka dni albo wcale.
Dzięki tym drakońskim metodom Chiny przechodziły przez pandemię dość łagodnie. Do końca listopada odnotowano tam 2 mln nowych przypadków zachorowań na prawie półtora miliarda ludzi. Covid przeszedł mniej niż jeden na tysiąc mieszkańców kraju, czyli wielokrotnie mniej niż w krajach Zachodu.
Jeszcze na październikowym zjeździe Komunistycznej Partii Chin nie było mowy o łagodzeniu restrykcji. Wszystko zmieniło się w listopadzie, gdy kraj ogarnęła fala protestów. Zapoczątkowała je śmierć kilkunastu osób w pożarze bloku w Urumczi, stolicy Sinciangu, prowincji zamieszkanej przez Ujgurów. Przez zaspawaną bramę strażacy nie mogli dostać się do środka - twierdzili mieszkańcy.
Nie były to pierwsze protesty w Chinach przeciwko restrykcyjnej polityce “zero covid”, ale tym razem najwyraźniej ludzie byli nią bardzo zmęczeni. Szybko rozlały się po całym kraju. Zupełnie nieoczekiwanie partia wykonała woltę i pozwoliła na poluzowanie restrykcji, pozostawiając je w gestii lokalnych władz. Od listopada nie trzeba już legitymować się negatywnym wynikiem testu, żeby wejść do metra czy do sklepu.
Zaszczepionych jest prawie 90 procent mieszkańców Kraju Środka, jednak wśród osób starszych i bardziej narażonych na ciężki przebieg i ryzyko śmierci zaszczepionych jest koło 50. proc. Sęk w tym, że Chińczycy szczepili się własnymi szczepionkami, które są znacznie mniej skuteczne niż zachodnie szczepionki oparte na mRNA.
Z badań porównawczych wynika, że zaszczepieni nimi mają kilka razy niższy poziom przeciwciał, a reakcja układu odpornościowego jest nawet dziesięć razy słabsza. Chińskie szczepionki Sinovac słabiej i przez krótszy czas chronią więc przed zakażeniem, ciężkim przebiegiem i zgonem z powodu koronawirusa. Opublikowane rok temu badania sugerują, że Sinovac przed zakażeniem chroni tylko 66 proc. zaszczepionych, czyli co trzeciego zaszczepionego nie uchroni.
A są to szczepionki oparte na pierwotnym wariancie koronawirusa, z początków pandemii. W przypadku nowych wariantów, które dominują obecnie, mogą okazać się jeszcze mniej skuteczne. I właśnie takie się okazują.
Poluzowanie polityki “zero covidowej” przy tak niewielkim progu odporności to przepis na katastrofę. Właśnie nabiera ona rozpędu. Jeszcze w grudniu dostępne były oficjalne chińskie dane dotyczące liczby przypadków - w miesiąc zachorowało 20 milionów ludzi. Tuż przed Świętami szacowano, że przybywa już 37 milionów przypadków zakażeń dziennie.
Jeśli jedna osoba zakaża przeciętnie pięć kolejnych (co jest dość realistycznym założeniem), tych zakażonych nieubłaganie musi niebawem zrobić się sto milionów. Po takim samym czasie ze stu milionów chorych zrobi się pół miliarda.
Matematyczne modele (oparte na danych z Hongkongu, gdzie w marcu 2022 roku doszło do fali zachorowań, gdy zawiodła polityka “zero covid”) przewidują, że w najbliższych tygodniach zachoruje nawet dwieście milionów mieszkańców kraju, zgonów może być milion do dwóch. “Każdy, kogo znam, ma gorączkę”, mówi cytowany przez BBC autor wpisu na chińskiej platformie społecznościowej Xiaohongshu.
To, co dzieje się w Chinach, przypomina najgorsze obrazy z apogeum pandemii w Europie i USA dwa lata temu. W internecie krążą nagrania kolejek przed chińskimi aptekami, tłumów w szpitalnych rejestracjach. Na niektórych krótkich filmach widać pacjentów leżących łóżko w łóżko, jakby w sali przewidzianej na kilka łóżek wstawiono ich kilkanaście. Są i obrazy przykrytych ciał na szpitalnych korytarzach oraz kolejek karawanów przed krematoriami.
Trudno te nagrania zweryfikować, bo chińskie władze - odkąd testy nie są już potrzebne do wyjścia z domu i przemieszczania się - nie prowadzą już statystyk dotyczących liczby zakażeń.
Tak, z dwóch powodów. Taka liczba przypadków ułatwia powstawanie mutacji wirusa. Nie jest wykluczone, że powstanie kolejna odmiana koronawirusa, która będzie łatwiej umykać szczepionkom mRNA. Istnieje też pewne ryzyko, że może powstać odmiana bardziej zjadliwa. Z tego powodu niektóre kraje zamierzają wprowadzić ograniczenia dla podróżnych przybywających z Chin.
Jest też drugi powód do obaw - to gospodarka.
Trudno sobie wyobrazić pół miliarda - jedną trzecią mieszkańców Chin - chorych. Kraju, dodajmy, gdzie jest system opieki zdrowotnej, który każe najpierw zapłacić, potem dostaje się zwrot kosztów (ale tylko za podstawowe świadczenia, już nawet transport medyczny jest nierefundowany).
Nie będziemy musieli wysilać wyobraźni. Czeka nas to już w styczniu, najdalej w lutym. Jest spore ryzyko, że gospodarka Chin, największego eksportera dóbr na świecie, stanie. A stamtąd pochodzi 22,4 procent towarów importowanych do Europy.
I o ile bez nowego telefonu czy komputera można się obejść, trudno jest obejść się bez (na przykład) surowców farmaceutycznych, których ten kraj jest znaczącym eksporterem.
Chiny czeka to, co Zachód podczas pierwszej fali zachorowań. A my możemy dostać rykoszetem.
Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i już mu tak zostało. Skończył anglistykę, a o naukowych odkryciach pisał w "Gazecie Wyborczej", internetowym wydaniu tygodnika "Polityka", portalu sztucznainteligencja.org.pl, miesięczniku "Focus" oraz serwisie Interii, GeekWeeku oraz obecnie w OKO.press
Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i już mu tak zostało. Skończył anglistykę, a o naukowych odkryciach pisał w "Gazecie Wyborczej", internetowym wydaniu tygodnika "Polityka", portalu sztucznainteligencja.org.pl, miesięczniku "Focus" oraz serwisie Interii, GeekWeeku oraz obecnie w OKO.press
Komentarze