0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Robyn Beck / AFPFot. Robyn Beck / AF...

Na zdjęciu u góry: Kamala Harris i Joe Biden na Konwencji Demokratów w Chicago, 20 sierpnia 2024. Fot. Robyn Beck / AFP

„Coś magicznego jest w powietrzu. Czujemy to tutaj, na tej sali, ale to się rozchodzi po całym kraju” – zaczęła swoje elektryzujące przemówienie na Narodowej Konwencji Demokratów Michelle Obama. Bardzo podobnych słów użyła dzień wcześniej Hillary Clinton.

„Jest tu mnóstwo energii. Tak jak w całym kraju. Coś się dzieje w Ameryce. To się czuje!” – mówiła Clinton.

„Energia” to słowo odmieniane przez wszystkie przypadki przez politycznych strategów i komentatorów. Entuzjazm, dobre wibracje, radość – te wszystkie pozytywne emocje pojawiły się, odkąd Kamala Harris w lipcu 2024 zastąpiła Joe Bidena jako kandydatka Demokratów na prezydenta.

Od poniedziałku w Chicago trwa Narodowa Konwencja Demokratów. W czwartek 22 sierpnia Kamala Harris zostanie oficjalnie zatwierdzona jako kandydatka na prezydenta. Na razie wsparcia udzielają jej polityczne gwiazdy i reprezentanci najróżniejszych środowisk, których Demokraci potrzebują, by wygrać wybory.

Podczas Konwencji wystąpili już między innymi: prezydent Joe Biden, Michelle i Barack Obama, Hillary i Bill Clinton, demokratyczna członkini Izby Reprezentantów Alexandria Ocasio-Cortez i mąż Kamali Harris – Douglas Emhoff.

„Jak połączyć nadzieję z działaniem?”

– to, jedno z najważniejszych pytań dla Demokratów, zadała podczas drugiego dnia Konwencji Michelle Obama. Czy sama energia wystarczy?

Kiedy kandydatem Demokratów był jeszcze Joe Biden, przegrana była niemal pewna. Dziś Demokraci mają szansę na wygranie listopadowych wyborów. A podczas swojej Konwencji pokazują, jak i po co chcą wygrać.

Największe ryzyko, jakie stoi dziś przed nimi, to założenie, że wszystko jest przesądzone, a Trump nieodwołalnie pokonany. Tak, wbrew dobrym dla Harris sondażom, nie jest. I również to było ważnym motywem przemówień w pierwszych dwóch dniach konwencji.

Przeczytaj także:

Wojowniczka, kobieta pracująca, profesjonalistka. Kim jest Kamala Harris?

Bodaj najważniejszym celem Konwencji jest przedstawienie Kamali Harris szerokiej publiczności. Okazuje się, że można być wiceprezydentką i zachować status osoby świeżej. Zaciekawienie polityczką, która głośno się śmieje do ludzi, a nie z ludzi, kobietą o imponującej biografii zawodowej oraz interesującym pochodzeniu, zdaje się jednym z napędów kampanii Harris.

Córka emigrantki z Indii i emigranta z Jamajki. CNN już zrobiło reportaż z 12-tysięcznego miasteczka Brown na Jamajce, skąd pochodzi ojciec Harris.

Prawniczka, najpierw prokuratorka w San Francisco, potem prokuratorka generalna stanu Kalifornia, później – członkini Izby Reprezentantów, a w końcu wiceprezydentka. Jak fanki amerykańskich seriali prawniczych zapewne pamiętają, zawód prokuratora jest w USA robotą gorzej płatną niż zawód adwokata. I wiąże się ze społecznym szacunkiem – to prokurator wsadza do więzienia bandytów i finansowe grube ryby.

Figura nieustraszonej prokuratorki, która nie raz stawiała czoła mizoginom, przemocowcom, krętaczom, już jest ważnym elementem kampanii Harris.

Ale podczas Konwencji Demokraci, a zwłaszcza Demokratki!, dorzucili i dorzuciły kilka nowych wymiarów do tego obrazu.

Hillary Clinton przedstawiła Harris jako fighterkę – wojowniczkę. „Jako prezydent, zawsze będzie nas wspierać i walczyć za nas. Będzie walczyć o obniżenie kosztów dla ciężko pracujących rodzin, otworzy szeroko drzwi do dobrze płatnych miejsc pracy.

I tak, przywróci prawo do aborcji na całym kraju”.

Clinton wpisała też Harris w długą historię walki kobiet o należne im miejsce. To właśnie Clinton miała być pierwszą kobietą, która zdobędzie w Stanach Zjednoczonych prezydenturę. Zdobyła w 2016 roku najwięcej głosów, ale do Białego Domu wprowadził się Donald Trump. Przemówienie Clinton było trochę jak przekazanie pałeczki w długodystansowej sztafecie. Ktoś przesunął metę i teraz to Harris ma szansę dobiec jako pierwsza.

Zupełnie inny obraz Harris wyłonił się z przemówienia gwiazdy progresywnej frakcji Demokratów – Aleksandrii Ocasio-Cortez. Według niej Harris to przede wszystkim przedstawicielka klasy średniej. Amerykańska kobieta pracująca. Demokratka z Nowego Jorku wspomniała o politykach, którzy próbują pokazać jej, gdzie jej miejsce, mówiąc, że powinna wrócić do pracy w barze. Ocasio-Cortez, zanim została wybrana do Kongresu, była kelnerką. „Nie ma niczego złego w zarabianiu na własne utrzymanie! Wyobraźmy sobie, że mamy liderów, którzy to rozumieją”.

Ludzie na widowni trzymają plansze z napisem "Kamala"
Uczestnicy konwencji demokratów w Chicago, 20 sierpnia 2024. Fot. ANDREW CABALLERO-REYNOLDS / AFP

Randka z Kamalą

Demokraci chcą zrobić coś, co w języku marketingu politycznego nazywa się narzucaniem narracji. Chcą opowiedzieć biografię Harris po swojemu, zanim dziennikarze przypomną widzom i czytelniczkom mniej błyszczące fakty z kariery Harris. Jak to, że miała zrezygnować z własnej kampanii w 2020 roku, bo tak nieudolnie ją prowadziła.

Zaraz. Ale jak to jest możliwe, że Harris przez lata była skrajnie niepopularną polityczką i nagle w ciągu kilku dni zaczęła budzić euforię?

Analityk „New York Timesa” Nate Cohn użył porównania do nieszczęśliwego związku: „Kraj właśnie rozstał się z Joe Bidenem. Byli w związku od lat, w którym nie byli szczęśliwi i być może nawet nie wiedzieli, jak bardzo byli nieszczęśliwi. Ale teraz, gdy przeżyli to rozstanie, poczuli się wyzwoleni. Pojawiło się to niesamowite poczucie, że otwierają się nowe możliwości. I oto zjawia się Kamala Harris. A po pierwszych kilku randkach z nią kraj jest zachwycony”.

Trafne czy nie – jest to jakieś wytłumaczenie.

„Sprzedałby Amerykę za dolara”. Co Demokraci mówią o Trumpie?

„Ludzie zadają sobie pytanie: kto będzie o mnie walczył? Kto będzie walczył o moją przyszłość? Donald Trump nie zarywa nocy, zastanawiając się nad odpowiedzią na to pytanie” – powiedział we wtorek Barack Obama, którego przemówienie było kulminacją drugiego dnia Konwencji. O Trumpie oczywiście mówią wszyscy.

„Donald Trump zasnął na własnym procesie. A kiedy się obudził, przeszedł do historii jako pierwsza osoba ubiegająca się o urząd prezydenta z 34 wyrokami za przestępstwa” – powiedziała Hillary Clinton.

Alexandria Ocasio-Cortez stwierdziła, że Trump sprzedałby Amerykę za dolara, gdyby to miało przynieść zysk jemu lub jego kolegom z Wall Street.

Kolejni mówcy zarzucali mu, że nie spełnił swoich obietnic: Trump co tydzień obiecywał, że zbuduje lepszą infrastrukturę. I nigdy niczego nie zbudował – mówił Joe Biden. Za Trumpa odsetek morderstw wzrósł o 30 proc. Biden się pochwalił, że dzięki inwestycjom w bezpieczeństwo za jego prezydentury ten sam wskaźnik spada najszybciej w historii.

Trump stawia siebie na pierwszym miejscu, a nie Amerykę – ten motyw przewija się w wielu przemówieniach. Trump to egoista, którego obchodzi tylko on sam, a Harris będzie prezydentką, która dba o innych. Nie bez przyczyny niemal wszyscy przypominają hasło z kampanii Harris, gdy walczyła o stanowisko prokuratura w Kalifornii: „Kamala for the people” (Kamala dla ludzi).

Trump demonizuje imigrantów, mówi, że są trucizną w amerykańskiej krwi – to kolejny zarzut wobec byłego prezydenta. Najbardziej konkretne zarzuty – dotyczące kwestii gospodarczych – wysunął Joe Biden.

Trump zamierza opodatkować „importowane towary, żywność, benzynę, ubrania i wiele innych. "Wiecie, ile to będzie kosztować przeciętną rodzinę, według ekspertów? 3900 dolarów rocznie w podatkach” – mówił Biden. Przypomniał też, że Trump chce obniżyć podatki korporacjom, a nie chce ich podnieść miliarderom.

„Wiecie, że mamy 1000 miliarderów w Ameryce? Wiecie, jaka jest ich średnia stawka podatkowa? 8,2 proc. Jeśli po prostu podniesiemy ich podatki, jak zaproponowaliśmy, do 25 proc., co nie jest nawet najwyższą stawką podatkową, to w ciągu 10 lat przyniesie 500 miliardów dolarów. A oni nadal będą bardzo bogaci. Kamala i Tim sprawią, że zapłacą swoją uczciwą część” – mówił prezydent Biden.

Za dużo tego Trumpa?

To, że Demokraci za bardzo skupiają się na Trumpie i przeszłości, zauważył już portal Politico.

„Przez pierwsze dwa dni swojej konwencji wybitni Demokraci i wschodzące gwiazdy partyjne wykorzystali przemówienia w najlepszym czasie antenowym, aby wygłosić ponure ostrzeżenia przed kolejną prezydenturą Trumpa i podkreślić jego wady charakteru. Obama powiedział, że Trump »nie przestał narzekać, odkąd dziewięć lat temu zjechał swoimi złotymi schodami ruchomymi«” – piszą reporterzy Politico.

Demokraci zdają się uważać, że to Trump jest największą siłą mobilizującą ich wyborców.

„Pozwólmy Trumpowi być Trumpem” – powiedziała portalowi demokratka Ann McLane Kuster.

„Teraz po prostu pozwólcie mu mówić samemu za siebie, jakby nie było niczego, co moglibyśmy powiedzieć, co byłoby wystarczająco mroczne, aby dotrzeć do miejsca, w którym jest” – powiedziała Kuster. „Po prostu pozwólcie mu być, a my przedstawimy bardziej pozytywny obraz”.

Michelle Obama: „To jego stara sztuczka: podbija stawkę, używając brzydkich, mizoginistycznych, rasistowskich kłamstw zamiast prawdziwych pomysłów i rozwiązań, które rzeczywiście poprawią życie ludzi”.

Ale czy Demokraci i Kamala Harris faktycznie mają takie rozwiązania? To zapewne będzie tematem przemówienia samej Harris we czwartek.

Przeliczenie na dolary

Na razie energię, którą wygenerowała Kamala Harris, można bardzo dokładnie wycenić – w dolarach. W lipcu zebrała 300 milionów dolarów na kampanię. A w sierpniu już 377 milionów. To trzy razy więcej niż Donald Trump.

W dniu rezygnacji Bidena na kampanię Harris wpłacono 28 milionów dolarów, a dzień później – 22 miliony. To rekordowe kwoty w historii kampanijnych zbiórek.

Ale czy ta energia i te pieniądze przełożą się na głosy?

„Musimy walczyć o Kamalę tak, jak ona walczy o nas. Bo wiecie co? Wciąż potrzeba całej wioski, żeby wychować dzieci, uzdrowić kraj i wygrać kampanię” – powiedziała Hillary Clinton.

Zaś motywem przewodnim przemówienia Michelle Obamy były słowa matki Kamali: „Nie siedź i nie narzekaj – zrób coś!”. I jeszcze:

„Jeśli widzimy przed sobą górę, nie spodziewamy się, że będą tam schody ruchome, które zabiorą nas na jej szczyt”.

Chociaż powszechne wśród analityków jest przekonanie, że o zwycięstwie zdecyduje klasa średnia z kilku swingujących stanów, Demokraci widzą szansę na wygraną w tym, że do głosowania pójdą ci, którzy nigdy wcześniej albo ostatnio nie głosowali. Zwłaszcza młodzi.

Czy to nam nie przypomina Polski z października 2023 roku? Dlatego nie lekceważę fali uwielbienia dla Harris na Tik Toku. Może faktycznie to starsi wyborcy są pewniejszą bazą, ale baza może nie wystarczyć, żeby wygrać.

„Postęp jest możliwy, ale nie jest gwarantowany. Musimy o niego walczyć i nigdy nie odpuszczać” – ostrzegała Hillary Clinton. A Michelle Obama dała wolontariuszom i działaczkom bardzo konkretne zdanie: niech się upewnią, że każda osoba, którą znają, zarejestrowała się na wybory i wie, na kogo głosować. Oczywiście na Kamalę.

;
Na zdjęciu Agata Szczęśniak
Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze