Sobotnia konwencja PiS pokazała, że partia będzie walczyć głównie o mieszkańców wsi, mniejszych miejscowości oraz emerytów. Kaczyński nie jest pewny zwycięstwa. Sypie obietnicami jak z rękawa, obiecuje ochronę tradycyjnej rodzinie, straszy nihilizmem, postkomunizmem i Tuskiem
Konwencji wyborczej Prawa i Sprawiedliwości w Lublinie nie rozpoczął Jarosław Kaczyński, tylko dwa występy muzyczne i jeden rodzinny. Na początek sala zaśpiewała „Polskaaa biało-czerwoniii". Następnie dziecięcy zespół tańca ludowego Leszczyniacy ze Świdnika zaintonował hymn Polski. Beata Szydło komentowała później: „Poza Polską trudno by było taki [kraj] znaleźć”, w którym tak się śpiewa hymn.
Równie mocnym akcentem był występ „pani Magdy i pana Roberta Piskorzów wraz z dziećmi z podwarszawskiego Otwocka". Podczas gdy inne siły polityczne robią konwencje wyłącznie we własnym towarzystwie, PiS zaprosił rodzinę, która miała symbolizować elektorat.
Na środku 5-tysięcznego tłumu zgromadzonego w hali Globus w Lublinie Robert Piskorz (bo mówił on, żona nie odezwała się ani słowem) chwalił osiągnięcia PiS: „My i nasza rodzina również odczuwamy te zmiany. Mamy gwarancję bezpieczeństwa finansowego. Dzięki programowi 500 plus mogliśmy podjąć decyzję o zakupie domu". Robert Piskorz jest członkiem zarządu Banku Spółdzielczego w Otwocku.
Dopiero na tak przygotowaną scenę wkroczył Jarosław Kaczyński z wykładem o moralności, historii i polityce.
PiS pokazał też dwa spoty - o osiągnięciach rządu. Całość sprawiała wrażenie wyreżyserowanej z rozmysłem i bardzo drogiej. W tle, na wielkich telebimach pokazywane były hasła: „Dziękujemy, że jesteście”, „Dobry czas”, „A selfie już było?”, „Miło was widzieć!”
Jednocześnie było to dość karkołomne połączenie triumfalizmu i przestrachu. PiS próbował prezentować siebie zarazem jako władzę, dla której nie ma alternatywy (bo inni są groźni, niemoralni lub śmieszni) i władzę, której grozi, że jej nie będzie.
Przemówienie Kaczyńskiego miało przypomnieć politykom i wyborcom, dlaczego i po co PiS chce władzy. Otóż po to, by ocalić tradycyjno-narodowo-katolicką Polskę i wyprowadzić ją ostatecznie z postkomunizmu.
Ten wywód pokazywał, że
PiS ma z jednej strony legitymację moralną, z drugiej historyczną - jest formacją, która ostatecznie skończy złą historię Polski. O ile ludzie na to pozwolą, czyli jeśli ponownie dostanie władzę.
„Tak się przejąłem tym wszystkim, co tu zobaczyłem, a szczególnie tym małym chłopcem, że zapomniałem tego - programu Prawa i Sprawiedliwości” - zaczął Kaczyński. Chodziło o to, że jeden z synów Roberta Piskorza chciał zostać na scenie. Jednocześnie Kaczyński nawiązał w ten sposób do wczorajszego wystąpienia Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, która pytała „Gdzie jest program?".
Kaczyński uderzył w tony moralizatorskie, obecne w wielu jego wystąpieniach, tym razem pozbawione takiego ostrza, jak wtedy, gdy krzyczał „wara od naszych dzieci". Treść pozostała jednak ta sama.
PiS chce chronić tradycyjnie rozumianej rodziny (mężczyzna, kobieta i dzieci) „przed eutanazją, aborcją na życzenie, przed całą tą ideologią, która wartość ludzkiego życia podważa". Mówił o „ochronie przed różnego rodzaju opresjami, także ze strony własnego państwa”, wyraźnie mając na myśli również „opresję” zmieniającej się kultury i przemiany cywilizacyjne.
Jakby ktoś zapomniał, prezes PiS przypomniał, że jego partia stoi murem za polskim Kościołem katolickim: „Kościół był i jest głosicielem i dzierżycielem jedynego powszechnie znanego w Polsce systemu wartości. Poza nim mamy tylko nihilizm".
Po stronie pozytywnych wartości Kaczyński przez wszystkie przypadki odmieniał słowa „solidarność” i „równość” - ideologicznie należące raczej do lewicowego języka. Mówił o równości praw, możliwości i szans.
Bodaj kilkanaście minut ze swojego długiego przemówienia Kaczyński poświęcił na opowieść o najnowszej historii Polski.
„Jak najkrócej można określi to, co czyniliśmy w ciągu ostatnich 4 lat?” - pytał Kaczyński i odpowiedział sam sobie: To „odrzucenie postkomunizmu". Zaznaczył jednak, że nie udało się to całkowicie, postkomunizm trzyma się mocno i trzeba z nim dalej walczyć.
W podobnym tonie - używając określenia „późny postkomunizm” - mówił później Mateusz Morawiecki: „Jesteśmy na dobrej drodze, ale mimo upływu 25-30 lat są głębokie struktury antyrozwojowe, które nie są łatwe do przezwyciężenia".
Czyli: wszystko, co się PiS-owi nie udaje, to nie przez nich, ale przez „głębokie struktury”.
Kaczyński przypomniał aferę Rywina - jako straconą szansę na odrzucenie postkomunizmu. Prawdopodobnie dał w ten sposób sygnał do ataku na polityków łączonych z tamtą sprawą (Włodzimierz Czarzasty, Robert Kwiatkowski), dziś startujących z list Lewicy.
Cały ten przydługi wywód służył po pierwsze - reaktywacji Donalda Tuska jako wroga, po drugie, dyskredytacji PO/KO jako formacji bez mandatu do rządzenia - formacji leniwej, uwikłanej w niejasne interesy i pogłębiającej podporządkowanie Polski obcym siłom.
Kilka przykładów: „Tamta władza była zaprzeczeniem pro publico bono, my jesteśmy realizatorami tej zasady”, „ta władza to była po prostu zabawa we władzę, zabawa w rządzenie, dobre wina, cygara, haratanie w gałę”, „nawet nie chcieli chcieć”, „cała ta władza czyniła z życia społecznego widowisko”.
Te wątki pojawiały się również w przemówieniach Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego - pod tym względem uzupełniały się.
Szydło, nawiązując do żartów w mediach społecznościowych z jej skórzanej kurtki, w której chodziła w Brukseli - bez tradycyjnej broszki, powiedziała: „Broszka się odnalazła dzisiaj, najpiękniejsza z możliwych, biało-czerwona. Kiedy oni szukają broszki, my realizujemy program dla Polski, dzięki któremu polskim rodzinom lepiej się żyje. Nie szukamy broszki, ale służymy ludziom, służymy obywatelom".
Głównym antybohaterem w przemówieniu Kaczyńskiego był Donald Tusk, a w przemówieniu Morawieckiego - Grzegorz Schetyna. O ile jednak Tusk był przestawiany jako postać groźna, mroczna, a jednocześnie oddająca się drogim rozrywkom, o tyle Schetyna wypadał pociesznie. Morawiecki nim nie straszył, tylko go wyśmiewał.
Już sama oprawa wizualna i muzyczna konwencji (ludowy zespół) to jasny sygnał, że PiS będzie walczyć o wyborców PSL. Ale nie tylko. Pokazuje to również zwrot ku lokalności, mniejszym miejscowościom.
To tam PiS będzie się umacniał i szukał swojego nowego elektoratu, a nie w wielkich miastach, jak próbował jeszcze przed wyborami samorządowymi. Rok po tamtych wyborach kampania samorządowa PiS jawi się jako test: nie zadziałało przedstawianie Patryka Jakiego jako Steve'a Jobsa polityki, więc PiS pogłębia swoją ludową bazę.
„Naszym celem w małych ojczyznach i w całej Polsce jest Polska triumfująca i Polska szczęśliwa” - mówił w spocie Morawiecki. Już na żywo wymieniał miasteczka, gdzie PiS zbuduje obwodnice. Beata Szydło zaś mówiła o godności mieszkańców wsi i małych miasteczek, wspomniała, że należy im się szacunek, a są ofiarą wyśmiewania.
Być może nawiązała w ten sposób do filmu Patryka Vegi, gdzie ona sama została sportretowana jako mieszkanka wsi karmiąca kury i obierająca ziemniaki. Dominika Sitnicka pisała w OKO.press o tym: „Wyśmiewanie ludowego pochodzenia jest bardzo powszechnym wątkiem w żartach z polityków PiS. „Ludowość” PiS-u, często udawana, jak w przypadku Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego, jest ich największym orężem, a nie słabością. Klasizmem wyborów się nie wygrywa".
„Naszym celem jest budowa polskiej wersji państwa dobrobytu” - ogłosił Kaczyński. W jasny sposób PiS czerpie z języka lewicy. O „państwie dobrobytu” mówi dziś m.in. Adrian Zandberg z Razem.
„Hattrick Kaczyńskiego” - to główny przekaz konwencji. Kaczyński złożył trzy główne propozycje:
Dodatkowo pojawiło się mnóstwo innych obietnic. Sto obwodnic, 1200 zł minimalnej emerytury, system stypendialny dla młodych, którzy będą chcieli studiować zawody medyczne, asystentów medycznych, Kolej Plus i remont 150 dworców. Mają też spaść podatki: CIT do 9 proc., a ZUS będzie naliczany od dochodu.
Czy Jarosław Kaczyński planuje skorzystać z ostatniej być może okazji, by zostać szefem rządu? Według jego własnej deklaracji - nie. W piątkowym wywiadzie dla „Super Expressu” pytany, czy będzie premierem, powiedział: „Nie, dobrze mi w funkcji, którą pełnię, czyli prezesa partii. Tu się najlepiej odnajduję. I nie mam ambicji zastępowania Mateusza Morawieckiego, bo chciałbym, żeby to on był dalej szefem rządu".
Sobotnia konwencja to powrót Beaty Szydło jako jednej z twarzy PiS. Nie wystąpił Zbigniew Ziobro. Wytłumaczenie dla mediów będzie zapewne takie, że była to konwencja PiS, a nie całej Zjednoczonej Prawicy. Jednak można przypuszczać, że Ziobro - z powodu afery hejterskiej - ma dziś nie najlepszą prasę u Kaczyńskiego.
We wspomnianym wywiadzie na pytanie, czy Ziobro znajdzie się w rządzie, Kaczyński odpowiedział: „Skład rządu to kwestia polityczna. Jesteśmy w koalicji, Zjednoczona Prawica to koalicja zwarta, ale absolutnie nie jest fikcją. Musimy naturalnie brać pod uwagę naszych koalicjantów i ich punkt widzenia. Ale chcę powiedzieć jedno – bardzo wysoko cenię Zbigniewa Ziobro".
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze