Sprawdziliśmy, ile prawdy jest w słowach rządzących dotyczących „koronakopalń”. Fałszem było zapewnianie, że kopalnie to przedsiębiorstwa jak inne, i nie trzeba ich zatrzymywać. Efekty - niemal 5000 zarażonych górników. A co z obiecanymi 100 proc. zarobków dla górników?
Choć w marcu 2020 rząd zamykał wszystkie instytucje, w których mogło dochodzić do dużych skupisk ludzkich, to kopalnie działały tak, jakby ich pandemia nie dotyczyła. Gdy gospodarka w czerwcu się odmraża, rząd decyduje o czasowym zatrzymaniu pracy części kopalń.
W poniedziałek 8 czerwca wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin oraz minister zdrowia Łukasz Szumowski na wspólnej konferencji prasowej ogłosili zatrzymanie do końca czerwca pracy części kopalń Jastrzębskiej Spółki Węglowej i Polskiej Grupy Górniczej.
W Polskiej Grupie Górniczej wydobycie wstrzymano w Bolesławie-Śmiałym, Piaście-Ziemowicie, trzech z czterech ruchów (czyli części) kopalni ROW, czyli w Chwałowicach, Marcelu i Rydułtowach, w dwóch z trzech ruchów kopalni Ruda, czyli Halembie i Pokoju oraz w kopalniach Wesoła i Wujek. W całości staje 6 kopalń oraz 3 ruchy (części) kopalni ROW i 2 ruchy kopalni Ruda.
Sprawdziliśmy, ile prawdy jest w dotychczasowych słowach rządzących dotyczących „koronakopalń” i górnictwa.
Kiedy 13 marca premier Mateusz Morawiecki ogłosił lockdown Polski zamykając m.in. szkoły, uczelnie, galerie handlowe, usługi czy instytucje kultury, ale też przemysł, wydawało się, że widmo pandemii nie dotyczy górnictwa. Powód?
Okazuje się, że rząd oparł się na opinii Głównego Instytutu Górnictwa, z której wynikało, że koronawirus nie jest większym zagrożeniem dla kopalń niż dla innych branż.
„Możliwość zarażenia każdego pracownika zatrudnionego pod ziemią, w każdym podziemnym zakładzie górniczym, nie jest większa niż pracowników przebywających na powierzchni, pracowników zatrudnionych w innych branżach, czy też każdego innego mieszkańca Rzeczypospolitej Polskiej”. Do treści dokumentu dotarł dziennikarz Tomasz Szymborski.
Sęk w tym, że przez specyfikę pracy w głębinowych kopalniach węgla kamiennego (wspólne łaźnie, stłoczenie w szoli, czyli górniczej windzie, brak możliwości zachowania dystansu społecznego w trakcie pracy na dole oraz system wentylacji) narażenie górników na koronawirusa było bardzo duże.
Pisała o tym autorka tych słów już 24 marca w portalu Biznesalert.pl wykazując, że zatrzymanie kopalń z powodu zagrożenia COVID-19 nie spowodowałoby zagrożenia dostaw węgla biorąc pod uwagę jego zapasy.
Efekt braku zdecydowanych działań w górnictwie na początku pandemii (bo mierzenie temperatury, płyny do dezynfekcji i niemijające się zmiany to za mało) - niemal 5000 zakażonych górników na ok. 27 000 zakażeń w całej Polsce.
Informacja o zatrzymaniu pracy części kopalń JSW i PGG zelektryzowała w poniedziałek opinię publiczną. Sęk w tym, że w przekazach pojawiło się błędne słowo „zamknięcie” kopalń, co nie jest zgodne z prawdą.
W kopalniach wymienionych przez ministrów Sasina i Szumowskiego zatrzymane zostało wydobycie węgla. Jednak kopalnia to zakład specyficzny, nie można z dnia na dzień po prostu zatrzymać jej pracy. Decyzja rządu oznacza, że kopalnie nie będą wydobywać węgla, ale nadal będą pracować w nich ludzie obsługi. Chodzi o to, by pracujący górotwór nie zakleszczył na dole wartego miliony złotych sprzętu, oraz by nie doszło do kumulacji zagrożeń naturalnych: zalania, tąpań czy pożaru.
Dobór kopalń, w których zatrzymano wydobycie, wynika z tego, że nie zostały tam wciąż przeprowadzone przesiewowe testy na koronawirusa.
I choć wiele osób dziwi fakt, że z pracy nie wyłączono Zofiówki, Pniówka, Jankowic, Sośnicy czy kopalni Murcki-Staszic (w tych zakładach dotychczas było najwięcej zakażeń), to na listę wpisano te kopalnie, gdzie zakażeń praktycznie nie ma – po to, by nie doszło do rozwoju takich ognisk jak we wcześniej wymienionych zakładach.
Wisienką na torcie jest jednak data zatrzymania fedrunku w JSW i PGG. Rząd zapowiedział, że decyzja obowiązuje od 9 do 30 czerwca. Tymczasem PGG zatrzyma kopalnie 12 czerwca, a JSW 15 czerwca. Okazuje się, że resort aktywów państwowych pomylił daty – według nieoficjalnych informacji postój miał się zacząć 15 czerwca, czyli w kolejny poniedziałek.
Minister Sasin zapowiedział w poniedziałek, że górnicy z zatrzymanych kopalń PGG i JSW dostaną za czas trzytygodniowego postoju pełne wypłaty tak, by nie odczuli skutków ekonomicznych decyzji, za które nie są odpowiedzialni.
„Solidarność” w piśmie do premiera Mateusza Morawieckiego od razu podniosła problem tego, kto miałby za to zapłacić wyliczając, że tylko w PGG postojowe wraz z utratą przychodów z tytułu niewydobytego węgla będzie oznaczało 500 mln zł straty (dla porównania w całym 2018 roku PGG miała 500 mln zł zysku netto).
Sami górnicy w mediach społecznościowych obliczając swoje straty wyliczali, że 100 proc. dotyczy gołej pensji bez dodatków m.in. za zjazdy czy szkodliwe warunki pracy, co de facto oznaczałoby ok. 60 proc. pełnego wynagrodzenia.
We wtorek po południu w PGG doszło do porozumienia, w myśl którego wynagrodzenie za dniówkę postoju ma być obliczane jak dniówka w czasie urlopu – będzie więc zgodnie ze słowami ministra Sasina zbliżone do 100 proc. wypłaty.
Nie do końca wiadomo, jak będzie to wyglądało w JSW. Warto jednak przypomnieć, że w Tauronie Wydobycie, w którym nie zatrzymano pracy kopalń, wynegocjowano porozumienie na trzy miesiące, w myśl którego załodze obniżono wynagrodzenie o 20 proc. i wprowadzono jeden dzień postojowego w tygodniu płatny 80 proc.
Od początku pandemii w górnictwie mnożą się teorie spiskowe. W maju długie oczekiwanie na wyniki testów (nawet 7-10 dni!) i mnogość wyników pozytywnych (które podawane były głównie przez telefon) miało w opinii górników zatrzymać ich w domu przed planowaną na 16 maja manifestacją w Warszawie.
Zatrzymanie wydobycia w kopalniach, w których zaplanowano testy załogi, również budzi wiele podejrzeń. - Czy zamkną nas na kwarantannie, żebyśmy nie mogli głosować? - pytają górnicy o wybory prezydenckie zaplanowane na 28 czerwca.
Trudno jednak w takie teorie wierzyć biorąc pod uwagę fakt, iż rząd ze znacznym opóźnieniem zdecydował się na czasowe wstrzymanie pracy niektórych kopalń. Na liście zakładów zatrzymanych są tylko dwie oficjalnie przeznaczone do likwidacji - Pokój i Wujek.
Ciężko uwierzyć w plan likwidacji np. Budryka czy Knurowa-Szczygłowic, gdzie JSW poczyniła gigantyczne inwestycje w celu dojścia do złóż węgla koksowego (bazy do produkcji stali), który jest droższy od węgla energetycznego wydobywanego w innych kopalniach.
Nie zatrzymano natomiast np. kopalni Sośnica, która powinna zostać zamknięta do końca 2023 roku (do tego momentu Polska może wykorzystywać pieniądze z budżetu państwa zgodnie z decyzją Komisji Europejskiej w tej sprawie).
Jako pierwszy z postulatem konsolidacji wystąpił prezes PGE Wojciech Dąbrowski w głośnym w branży wywiadzie udzielonym Ewie Krukowskiej z Bloomberga 30 kwietnia 2020 roku.
Powiedział, że konieczne będzie połączenie całej energetyki opartej na węglu (dziś na rynku mamy „wielką energetyczną czwórkę” Skarbu Państwa, czyli PGE, Eneę, należącą już do Orlenu Energę i Tauron).
Jednak wyodrębnienie brudnych aktywów wytwórczych nie musi iść jednocześnie w parze z porządkowaniem sytuacji w górnictwie - choć oczywiście taki scenariusz również nie jest wykluczony.
Dziś nie ma jasnych wytycznych, które wskazywałyby na to, jak w bliższej lub dalszej przyszłości miałaby wyglądać struktura organizacyjna polskiego wydobycia węgla kamiennego.
Minister Sasin dawał już do zrozumienia, że nawet jeśli nastąpiłyby jakiekolwiek zmiany, to dzisiejsza Jastrzębska Spółka Węglowa i Lubelski Węgiel Bogdanka zachowałyby dotychczasową samodzielność.
A co z Polską Grupą Górniczą i Tauronem Wydobycie? Biznesalert.pl opublikował we wtorek 9 czerwca nieoficjalne informacje o przyszłej konsolidacji energetyki opartej na węglu. To - jak ustaliliśmy - jeden ze scenariuszy branych pod uwagę w resorcie aktywów państwowych. Kopalnie PGG i Taurona Wydobycie miałyby trafić do Węglokoksu, który przejąłby docelowo kontrolę nad rynkiem węglowym w Polsce.
Sytuacja na Śląsku jest bardzo napięta, o czym świadczy nagła wtorkowa wizyta w tym regonie premiera Morawieckiego. Tym razem nie mówił już o tym, że koronawirus nie stanowi zagrożenia dla naszych kopalń - wręcz przeciwnie.
Pandemia COVID-19 będzie niewątpliwie testem nie tylko epidemicznym, ale i politycznym dla obecnej władzy, zwłaszcza w kontekście zbliżających się wyborów prezydenckich.
Karolina Baca-Pogorzelska (ur. 1983) – absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współpracowała z „Rzeczpospolitą” i „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Jest współautorką książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) "Drugie życie kopalń", "Babska szychta" i "Ratownicy. Pasja zwycięstwa". Od 2017 roku z Michałem Potockim badała sprawę importu antracytu z okupowanego Donbasu. Za ten cykl reportaży otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne” i Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Książka "Czarne złoto" (napisana z Michałem Potockim) została nominowana do nagrody Grand Press dla Książki Reporterskiej Roku 2020. Obecnie dziennikarka "Wprost"
Karolina Baca-Pogorzelska (ur. 1983) – absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współpracowała z „Rzeczpospolitą” i „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Jest współautorką książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) "Drugie życie kopalń", "Babska szychta" i "Ratownicy. Pasja zwycięstwa". Od 2017 roku z Michałem Potockim badała sprawę importu antracytu z okupowanego Donbasu. Za ten cykl reportaży otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne” i Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Książka "Czarne złoto" (napisana z Michałem Potockim) została nominowana do nagrody Grand Press dla Książki Reporterskiej Roku 2020. Obecnie dziennikarka "Wprost"
Komentarze