W Brazylii we wprowadzanie nakazów izolacji zaangażowały się nawet lokalne gangi narkotykowe. Wiedzą, że epidemia to dla biednych mieszkańców faweli wyrok. Gubernatorzy i ministerstwo zdrowia też traktują sprawę poważnie. A Bolsonaro swoje: media kłamią, gubernatorzy panikują, a wirus jest jak grypa. „To ja tu jestem prezydentem”
Prezydent Brazylii Jair Bolsonaro jest coraz bardziej osamotniony i coraz jawniej ignorowany - skłócony z resztą świata i własnym rządem.
Podczas gdy gubernatorzy wszystkich stanów zgodnie realizują zalecenia ministerstwa zdrowia i ograniczają ruch i handel, prezydent wystosował do narodu kuriozalne orędzie, w którym krytykuje media i władze stanów oraz porównuje koronawirusa do "przeziębionka".
Gubernatorzy nie odpuszczają, a zwolennicy Bolsonaro organizują protesty i żądają zniesienia zakazów. "Prezydent stał się zagrożeniem dla zdrowia publicznego" - pisze Estadão, a w Brazylii pogłębia się chaos.
Ponad miesiąc od wykrycia pierwszej osoby zakażonej COVID - 19, Brazylia zbliża się do 4 tys. potwierdzonych zakażeń (29 marca 2020 było ich 3904). Z powodu wirusa zmarło jak dotąd 117 osób. Sytuacja może się szybko pogorszyć. Brazylia ma ponad 200 milionów mieszkańców, ogromne nierówności społeczne i system ochrony zdrowia, który choć powszechny, od lat cierpi na niedofinansowanie.
Edukacja i zdrowie były pierwszymi ofiarami "walki z kryzysem" podjętej za czasów rządów poprzedniego prezydenta - Michaela Temera. Rok rządów Jaira Bolsonaro przygotował dla pandemii jeszcze podatniejszy grunt. Sprawozdanie budżetowe upublicznione w styczniu przez Skarb Państwa pokazało, że w 2019 roku:
Pieniądze z Funduszu Socjalnego Pre Sal miały budować "przyszłość Brazylijczyków" i finansować edukację oraz zdrowie. Teraz powstaną za nie m.in. cztery okręty wojenne i statek dla brazylijskiego programu antarktycznego.
Niestety, wbrew oczekiwaniom, zamiast obcych wojsk w Brazylii pojawił się wirus.
Ministerstwo zdrowia wydało zalecenia zgodne z rekomendacjami WHO. Gubernatorzy stanów posłuchali: zamknęli szkoły, ograniczyli transport handel i możliwość zgromadzeń. Tam, gdzie ich wpływ jest ograniczony, niespodziewanie zadziałały inne instancje.
W 40 tysięcznej Cidade de Deus - biednej dzielnicy Rio de Janeiro, gdzie tydzień temu potwierdzono przypadek zakażenia koronawirusem, lokalny gang zarządził, żeby mieszkańcy po 20 marca zostali w domach. "Wprowadzamy stan wyjątkowy, bo nikt nie bierze wirusa na poważnie" - mówili i grozili "konsekwencjami" w razie złamania zakazu.
"Robią to, bo rząd jest tu nieobecny, nie widzi nas" - mówił dziennikarzom "Guardiana" jeden z mieszkańców.
Inne favele w Rio poszły podobną drogą:
"Myślę, że napisali to głównie dla uzależnionych, którzy przychodzą tu po narkotyki, ale to nie zadziała" - mówił jeden z mieszkańców. "Ludzie, którzy mieszkają na szczycie wzgórza czasem nie mają bieżącej wody przez dwa tygodnie. Jak mają dbać o czystość, kiedy nie są nawet w stanie się wyżywić?".
W fawelach w Rio mieszka ok. 2 milionów mieszkańców, osoby ubogie są dziś szczególnie narażone na brak dostępu do ochrony zdrowia. Inną zagrożoną grupą jest ludność rdzenna, która obawia się konsekwencji pandemii po tym, jak rząd obciął finansowanie na opiekę medyczną dla ich wiosek.
25 marca, kiedy w Polsce zakazano wychodzenia z domu bez ważnego powodu, Tokio przełożyło Olimpiadę, a liczba ofiar koronawirusa na świecie przekroczyła 20 tys., prezydent Bolsonaro przemówił do narodu.
Orędzie wyemitowano w radiu i telewizji. Zgodnie z utartym już w Europie schematem należało się spodziewać słów wsparcia w trudnej dla wszystkich chwili, wezwania do odpowiedzialnego unikania kontaktów i zapewnienia, że państwo stoi na wysokości zadania. Z konwenansów w przemówieniu Bolsonaro ostało się jednak jedynie podziękowanie dla pracowników ochrony zdrowia.
Po krótkim wstępie prezydent wytoczył armaty przeciwko tym, którzy najbardziej go irytują: media i władze lokalne. Prezydent uważa, że w ostatnim czasie jego rząd pracował nad rozwiązaniami problemu wirusa "wbrew wszystkim i wszystkiemu". Winne są szczególnie media, które siały panikę.
"Teraz zmieniły swoją strategię - nawołują do zachowania spokoju i rozsądku. Brawo media" - ironizował i przeszedł do uspokajania obywateli.
"Wirus do nas dotarł, zwalczamy go i szybko przejdzie, musimy żyć dalej, miejsca pracy muszą zostać utrzymane" - powiedział prezydent. I nie miał na myśli ścisłej kwarantanny i wsparcia państwa.
"Musimy wrócić do normalności" - zawyrokował i wezwał do porzucenia "strategii wypalonej ziemi" wdrożonej przez zarządców stanów i miast. "Przecież zagrożone są osoby powyżej 60 roku życia, to po co zamykać szkoły?- zapytał. "90 proc. z nas nie będzie miało żadnych objawów, nawet jeśli się zakazi" - poinformował, choć brak jakichkolwiek objawów szacuje się na razie na maks. 3 proc. zakażonych.
Wystarczy uważać, żeby nikogo nie zakazić, a szczególnie naszych rodziców i dziadków - uspokoił prezydent i dla otuchy podał swój budujący przykład.
"W moim konkretnym przypadku, przez moją atletyczną przeszłość, jeśli zakaziłbym się wirusem, nie musiałbym się obawiać. Nic bym nie poczuł, co najwyżej objawy grypki czy przeziębionka" - przepowiedział.
Wspomniał też o tym, że trwają prace nad potwierdzeniem skuteczności w zwalczaniu wirusa produkowanej w Brazylii chlorochiny stosowanej m.in. przeciwko malarii.
Zapewnił, że rząd dostaje pozytywne sygnały, zupełnie ignorując wysiłki i apele ministra zdrowia, żeby powstrzymać ludzi od brania leku na własną rękę mimo efektów ubocznych i braku potwierdzonej skuteczności.
Na koniec dodał, że wierzy w Boga i w to, że umożliwi naukowcom w Brazylii i na świcie wynalezienie leku. "Niech Bóg błogosławi naszą kochaną ojczyznę" - zakończył.
"Prezydent stał się zagrożeniem dla zdrowia publicznego" - podsumowała gazeta Estadão. "Choć wydaje się to niewiarygodne, Brazylijczycy dla dobra państwa muszą kompletnie zignorować słowa głowy państwa".
Część Brazylijczyków musi być podobnego zdania, następnego dnia ulice São Paulo i Rio de Janeiro dalej były puste.
Gubernatorzy stanów też postanowili prezydenta zwyczajnie zignorować, nawet ci, którzy dotychczas byli po jego stronie. Media donoszą o pogłębiającym się odizolowaniu prezydenta.
Wiceprezydent Hamilton Mourão już po wystąpieniu Bolsonaro powiedział, że zdaniem rządu jedynym wyjściem w czasach pandemii jest izolacja. "To ja tu jestem prezydentem" - skomentował jego słowa Bolsonaro, któremu w ostatnim czasie udało się też zaognić konflikt z Kongresem.
Prezydent sam wspierał i promował manifestację poparcia dla siebie i przeciwko Kongresowi i Sądowi Najwyższemu.
15 marcao ignorując wszelkie zalecenia kwarantanny (wrócił z USA, gdzie miał kontakt z osobami, u których wykryto COVID -19), poszedł na manifestację, pozował do selfie z uczestnikami i transmitował na żywo na swoim twitterze. Wśród postulatów protestujących była m.in. interwencja wojskowa i zamknięcie Sądu Najwyższego i Kongresu.
Estadão zwraca uwagę, że zagrożenie, które płynie z szaleństw prezydenta, nie kończy się na zdrowiu publicznym.
"Wydaje się, że prezydent gorąco pragnie konfrontacji - z gubernatorami stanu, Kongresem, prasą, a nawet członkami własnego rządu - aby stworzyć sprzyjający klimat dla autorytarnych rozwiązań" pisze Estadão i przywołuje słowa Bolsonaro, który w dniu orędzia mówił też o cenie, jaką przyjdzie wszystkim zapłacić, jeśli Brazylia nie porzuci "demokratycznej normalności, której tak bronicie" i straszył lewicą, która może wykorzystać chaos, żeby dojść do władzy.
W Brazylii rośnie napięcie. W marcu odbyły się głośne protesty pod hasłem #ForaBolsonaro (Precz Bolsonaro), na Twitterze stał się najgoręcej komentowany hashtagiem. Coraz głośniejsze są zarzuty wobec prezydenta o nieodpowiedzialną politykę w dobie pandemii oraz otwarte wspieranie autorytarnych postulatów manifestujących, jak interwencja wojskowa.
Prezydencka krucjata oraz kampania "Brazylia nie może stanąć", która przeczy zalecanej przez WHO polityce izolacji, wprowadzonej przez gubernatorów, jeszcze bardziej podzieliła Brazylijczyków.
"Zwolennicy Bolsonaro wychodzą protestować za zniesieniem izolacji, łamią zakazy. Twierdzą, że media kłamią, koronawirus to grypa i musimy wrócić do pracy, żeby ratować państwo przed kryzysem" - mówi OKO.press Julia, ze stanu São Paulo. "To, co się tutaj dzieje, to jakiś absurd".
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Komentarze